Biedne zwierzęta... Każda istota, która dostała się do miejsca, w którym być jej nie powinno, które umykało z naturalnego środowiska. Czy te widma były więc biedne? Ach... lepiej byłoby, żeby ten temat przemilczał, bo któż wiedział, czym dokładnie były i skąd dokładnie się wzięły? A jeśli z Limbo - jak powstały? Niektóre rzeczy pozostawały wielkimi tajemnicami - tak jak dementorzy. Niekoniecznie byli odważni albo biegli, żeby dokładnie wszystko zbadać, a czasami tropy się urywały, zacierały, brakowało pewnych danych i docieraliśmy do punktu zero. Dobrze, że w tej historii było zakończenie chyba dobre - błotoryje zostały zapewne przeniesione... albo odstrzelone, jeśli zagrażały tamtym terenom, a nie było gdzie je przenieść bez niszczenia ekosystemu okolicy. Pokiwał głową na słowa Patricka o tym żerowaniu, z jakiegoś powodu kręciły się wokół tych ubrań. Co czuły? Zapach? Jakąś obecność, ślad? Czemu nie podążały śladami Mildred?
- Ubranie pana Longbottoma było całe, w ogóle nienaruszone. - Powiedział cicho, bo nie był pewien, co dokładnie myślał Patrick o tym żerowaniu na przedmiotach, ale może to jakkolwiek mu pomagało czy też ukierunkowywało? Spojrzał na poważnego, milczącego w dużej mierze mężczyznę - nie to, że teraz milczał. Wydawał się po prostu... cichy i wycofany. Ciekawe, jak na jego życie wpłynęło bycie Zimnym? Jak wiele zniszczyło, jak dużo go to kosztowało? Czy zmienił się, czy... pewnie zawsze był człowiekiem, który niekoniecznie pchał się, o zgrozo, w ogień. A jednak. - Niektóre rzeczy, niestety, można zaobserwować tylko w dłuższym odstępie czasu. - Potwierdził trochę machinalnie na słowa o żerowaniu na zwierzętach i na liściach. Ale może jednak... one coś czuły, miały jakieś wspomnienia, coś... - Jeśli jednak są z Limbo, są jakimiś pokracznymi duchami... może jakieś echo przeszłości wiąże je z tak trywialnymi rzeczami jak odzież. - To też było wolno rzucona myśl, bo może, może... tyle rzeczy było ciągle do odkrycia, tyle niepewnych. Nic dziwnego. Przecież to był ledwo początek.
- Instynkt. - Odezwał się Michael, spoglądając mądrymi, czerwonymi oczyma na Brennę. - To jest złe. Być może moje kuzynostwo poradziłoby sobie z nimi lepiej. To nie jest walka dla mnie i Dumy. - Choć Michael nie zamierzał zostawiać Laurenta.
- Jednorożce? - Przyszło na myśl od razu Laurentowi i sam spojrzał na Michaela, który w odpowiedzi kiwnął łbem twierdząco. No tak... w końcu jednorożce wytwarzały wokół siebie aurę dobra, trochę na podobieństwo samego patronusa. Że też o tym nie pomyślał wcześniej...
Nie chciał tutaj wnikać w to, czego Victoria nie wiedziała, co wiedziała z wydziału aurorów i brygadzistów - mogli o tym porozmawiać później, w dowolnym czasie, na osobności. Gdziekolwiek. Był zresztą nawet za bardzo zmęczony, żeby wyciągać z tego jakieś zbyt daleko idące wnioski. Brenna zresztą wyszła naprzeciw temu niezrozumieniu i postanowiła to razem z Patrickiem nieco szerzej wyjaśnić i opisać, a pewnie czego nie wyjaśnią teraz, dogadają później, albo wystarczyło spojrzeć w raporty. Bo pewnie jakieś były? Czy to było pierwsze zetknięcie z tym cholerstwem? Tak można było myśleć aż do słów Brenny, która potwierdziła, że one nawet były na Beltane. I to one pożarły jej wuja. Zamknął oczy z bólem, mając teraz pod powiekami tamten widok. Niby nie makabryczny, w pierwszej chwili w końcu nawet nie wiedział, że miał do czynienia z... człowiekiem. A raczej z tym, co po człowieku pozostało. Kto by na to wpadł? W końcu tutaj byli ludzie, magia, a nie było krwi, nie było zwłok, nie było... to się nie trzymało niczego logicznego, żeby pomyśleć: tak, to zwłoki. Dopiero, kiedy się zbliżył, dotknął. I wtedy już na orientację było za późno.
- Chodzi o badanie tych stworzeń i zakwalifikowanie ich jako skrajnie niebezpiecznych. Dopóki tak się nie stanie, pan Lazaurs Rowle może stawać okoniem do jakiegokolwiek nadzoru ich. - Albo unicestwienia. Tak nawet abstrahując od jego silnego poczucia i potrzeby zmienienia czegoś na tym świecie na lepsze to chodziło też o zmianę tu i teraz, pomijając politykę. Chodziło o to, żeby ustalić, czy te potwory trzeba egzorcyzmować, unicestwić, czy może jednak da się je zamienić w łagodne baranki. Albo chociaż wilki pod ochroną i kontrolą. Jak dementorzy chociażby.
- Spirytystę? - Powtórzył trochę czujnie. - Na pewno poproszę o osobę specjalizującą się w kwestii duchów o przydzielenie do tej sprawy, kiedy już wysmaruję list do pana Lazarusa Rowle. Przynajmniej jeśli o widma chodzi. Potrzebny jest ktoś z wiedzą i wglądem w Limbo, żeby to wszystko... ocenił. - Czemu jednak Departament Tajemnic był tak zaangażowany, skoro magiczne stworzenia to nie była ich działka - nie wiadomo. Ale oni angażowali się w różne dziwne sprawy. Te najdziwniejsze zwłaszcza. Laurent się nimi nie interesował, bo nie dzielili się informacjami i... no cóż, kompletnie nic go z nimi nie łączyło i nie miał do nich interesów.