• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
1972, Lato | 25, 26 czerwca | Tym razem wrócę szybciej

1972, Lato | 25, 26 czerwca | Tym razem wrócę szybciej
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#31
26.12.2023, 13:38  ✶  
To był kurwa koniec. Koniec. Koniec. Koniec! Mówił mu, że nic się nie zmieniło, ale zmieniło się przecież, a potrzeba powiedzenia tego na głos obnażała ukryte oblicze zapewnienia o niezmienności łączących ich uczuć. Flynn zaszlochał głośniej, łapiąc się za głowę i spoglądając na niego z dołu. Musiał wyglądać teraz skrajnie żałośnie, ale czy istniał dzień, kiedy nie wyglądał w ten sposób? Mógł kryć się za niezliczoną liczbą masek, ostatecznie wciąż był absolutnie żałosnym człowiekiem, a nawet nie człowiekiem, tylko poczwarą, jakąś podróbką oryginału niezdolną do funkcjonowania w taki sam sposób jak inni. I ktoś mógłby powiedzieć, że trafił swój na swoich, reszta Bellów też się przecież wpisywała szaleństwem poza dopuszczalne normy, ale Alexander... Nie dziwiło go wcale, że wszyscy uwielbiali Alexandra, Alexander się ponad resztę Bellów odznaczał w drugą stronę niż Flynn. Może dlatego to wszystko wydawało się aż tak nierzeczywiste - po czterech latach dostrzegał różne jego wady, jakieś niuanse jego charakteru, potrafił wskazać w nim rzeczy denerwujące, ustawić się w niektórych aspektach życia ponad nim i... I co? To wszystko kompletnie traciło na znaczeniu, kiedy się pochyliło nad tym, jaki Alexander był, a nie nad tym kim nie był - a był człowiekiem tak dobrym, ciepłym i opiekuńczym, że brakowało słów - no i dlaczego ktoś taki miałby pokochać akurat jego? Miłość wcale ślepa nie była, więc czemu? To przedstawienie, które odgrywali razem z Laylą, którym się widzowie tak zachwycali, za które Layla zbierała tyle oklasków i słów otuchy - to Alexander powinien je dostać. To on był piękną w tej historii, tyle że na końcu Edge nie ściągał maski, on jedynie chował ją za plecy, w głębi duszy wciąż pozostając potworem.

Wiedział o tym. O tym jak egzystowanie z nim było niesprawiedliwe. Jak karało człowieka za normalne, zrozumiałe reakcje. Wiedział o tym jak mocno zasłużył na te wszystkie przyrównania do robaka, do kleszcza. To właśnie utwierdzało go w przekonaniu o złej naturze własnego charakteru. Czy gdyby go prawdziwie kochał, to nie powinien chcieć dla niego jak najlepiej? Tak robili dobrzy ludzie, chronili się nawzajem, nawet jeżeli to była ochrona przed samymi sobą. A on? On wolałby tu zostać. On wolałby, żeby ten całkowicie rozbity człowiek oddał mu swoje ciało i duszę tak po prostu, bo tego chciał, bo mu z nim było dobrze i wygodnie, bo w taki sposób kwitł i był szczęśliwy. Nie zasługiwał na niego, wątpliwe było, aby miał się nagle zmienić i spełnić jego oczekiwania. Nie zasługiwał na te gesty, a jednak Alexander wrócił do niego. Dotykał go, spoglądał na niego tymi oczyma pełnymi łez i Flynn zdawał sobie sprawę z własnej, koślawej natury - to właśnie powinno przynieść mu niebywałe spełnienie - miał czuć się chciany, te dłonie powoli przesuwające się po rozedrganym ciele stanowiły dokładnie to, czego normalnie potrzebował do osiągnięcia spokoju. Dlaczego teraz było inaczej? Dlaczego do cholery czuł się z tym dotykiem tak źle, a jednocześnie chciał czuć go więcej, mocnej, intensywniej... Jawił się tu wciąż tak obcy, a pragnął poczuć się jego - ta pustka była na tyle znacząca, żeby nie mógł powstrzymać dręczącego go płaczu. Coraz mocniej nienawidził samego siebie, ale nie potrafił podjąć ostatecznej decyzji o końcu, kiedy wciąż miał jakąkolwiek szansę. Może dostrzegał w tych oczach nicość, ale Alexander próbował - zrywem desperacji usiadł przy nim i próbował go jakkolwiek zadowolić - czyli mu jeszcze zależało. Za tydzień mógł kazać mu stąd odejść, a Flynn zrobiłby to wiedząc, dlaczego nie dostanie więcej szans, ale dzisiaj... Dzisiaj wciąż tu byli. Razem. Na tej podłodze. Skąpani w świetle księżyca patrzyli na siebie niespokojnie. Ciężko mu było powrócić do rytmu sprzed początku ich kłótni - coś nie zadziałało, ktoś grający w tle nie nastroił skrzypiec. Nerwowo zacisnął palce na ciele brata, ale wcale nie chciał zmusić go tym do przestania. Nie! On miał już nigdy nie przestawać - miał się starać, starać i starać, miał go uwielbiać, miał się z tym męczyć, miał tym żyć. Miał żyć nimi, ich historią, bliskością i...

...oddychaj, Flynn, oddychaj!

Alexander powoli ten plan realizował i widział tego efekty - to jak Flynn ciasno do niego przylgnął, początkowo niepewny i spięty, z każdą sekundą znajdował się coraz bliżej i bliżej, obok niego. Chłód dzielącej ich ściany stawał się coraz bardziej nierzeczywisty - znikała, czy nigdy jej tam nie było, jakie to ma znaczenie? Ważne, że wraz z nią znikało to poczucie winy, świadomość bycia manipulantem. Za kilka godzin poryczy się przez to znowu, ale teraz czuł na karku jego palce i wyuzdane myśli kierowały go ku temu, że mógłby czuć na nim odparzenie od szorstkiego dywanu.

Wpierw nie odpowiedział mu na żadne z pytań. Nie trudził się nawet próbą wyduszenia choćby jednej, koślawej sylaby, ale nie odszedł nigdzie, przyklejony do niego próbował oddychać. Z przesadzenie głębokich wdechów przechodził powoli do takich umiarkowanych. Takich, które go nie zabijały. A ta delikatność go zabijała, odbierała mu resztki godności, te niepozwalające mu błagać starszego Bella jeszcze raz.

One mu gdzieś tam z tyłu głowy ciążyły. Nawet pomiędzy którymś głasknięciem rozchylił usta, żeby coś powiedzieć. Nic. Tylko odetchnął głośno. Bo chciał powiedzieć: pieprz mnie, błagam, ale to było za mocne, za szorstkie na tę sytuację. Szukał w głowie czegokolwiek innego, co pozwoliłby zachować sens Alexandra rozkładającego jego nogi. Ten pocałunek w czoło, w usta - wciąż zbyt subtelne, ale jednocześnie sprawiające, że nie mógł już wytrzymać. Zwykłe muśnięcie wargami było jak ostatnia szklanka alkoholu w pubie, kiedy barman powiedział mu już, że zamykają. Z jakiegoś powodu ze wszystkich szklanek wypitych całego wieczora, zawsze ta ostatnia smakowała jak największa zachęta - Flynn czuł się po niej, że chciał wypić jeszcze więcej. To był smak nienasycenia.

- Al - stęknął, odzywając się wreszcie. - Al, czuję się pusty. - A może to po prostu ta pustka pomiędzy nimi znów zionęła. - A chcę czuć się twój. Proszę. Nie chcę od ciebie niczego mniej ani niczego więcej niż ty. - Nic poza tym uwielbieniem mimo wszystko, mimo całego gówna, które mu robił świadomie i nie.

Flynn zawiesił ręce na jego barkach, splótł palce swoich dłoni i tym razem on go pocałował, ale w tym nie było nic subtelnego - Alexander połączył ich pocałunkiem będącym jak lekka, morska bryza muskająca rozgrzane twarze, Flynn połączył ich pocałunkiem, jaki dało się przyrównać do co najmniej huraganu - próbował od razu wymusić na nim włączenie do niego języków, przygryzień i tej myśli - weź mnie.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Alexander Bell
And I can't let go when you still need saving.
Spokojny, uprzejmy, pomocny. Wysoki mężczyzna o atletycznej sylwetce, zazwyczaj ubrany w luźne, wielobarwne, bawełniane koszule. Miewa zarost na twarzy, zależny od stopnia zapracowania. Kiedy trzeba, potrafi zniewolić uśmiechem. Oczy i włosy brązowe.

The Overseer
#32
27.12.2023, 23:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.12.2023, 23:07 przez The Overseer.)  
Ugh. Ukryłbym go teraz przed tym wszystkim, przed całym światem i jego złem, przed moimi demonami i nerwowością. Zamknąłbym go najchętniej w swoich ramionach, tak szczelnie, że nie przebiłaby się przez nie chociażby jedna smuga księżyca. Schował najgłębiej niczym największy skarb, którym właściwie był.
Plułem sobie w brodę, że pozwoliłem sobie na wściekłość, na pretensje, na wybicie się ze stałego rytmu, zamiast pamiętać, że Flynn mnie kochał i był przy mnie, nie zaś przy kimś innym. Wspierał mnie, cyrk, pozostałych członków naszej rodziny. I to wszystko robił dla mnie, bo cenił sobie moją osobę, moje towarzystwo, moją miłość.
I może bym się łamał, może czuł coraz gorzej, ale na szczęście pojawiła się nadzieja, światełko, ku mojej niezmiernej uldze czułem, jak pod dotykiem moich dłoni coś się we Flynnie zmieniało. Lgnął do mnie, powoli, niepewnie, ale coraz bardziej i bardziej. Potrzebował dotyku! Potrzebował go jak zawsze, niczym narkotyku, a ja właśnie tego mu wcześniej odmówiłem. Dopiero teraz to do mnie docierało, że go odtrąciłem... Tak odruchowo, niespodziewanie i sobie wyszedłem, raniąc go dogłębnie. W pełni zasługiwałem sobie na ten ambaras, na załamanie Flynna i bałagan, którego dokonywał, tylko że Flynn sam w sobie na to nie zasłużył. To były moje chore wymysły, a nie jego. Moje złe odczuwanie pełni i jakieś popieprzone teorie spiskowe, a nie Flynna.
- Nie jesteś pusty, Flynn. Nigdy nie byłeś pusty. Jesteś najpełniejszym człowiekiem jakiego znam i dlatego czujesz się tak, jak się czujesz - szepnąłem do niego, będąc blisko, przytulając go do siebie, będąc przez niego przytulanym. Był piękny pomimo smutku i rozpaczy, pomimo łez i jawnego zgubienia. - I daję ci siebie, daję siebie. Jesteśmy razem. Już na zawsze, hmm? - mówiłem do niego przyciszonym głosem, chcąc upewnić nas w tym. To, co wyznałem, to cała prawda. Właśnie uszła ze mnie, usłyszał ją świat i tak właśnie było zapisywane w gwiazdach. Na zawsze razem - Flynn i Alexander.
Czułem jak po moim ciele rozlewa się gwałtowne ciepło, kiedy mnie całował, będąc tak blisko, wręcz przylegając do mnie każdym możliwym skrawkiem swojego ciała. Napierał na mnie nie tylko nim, ale również wargami, zapraszając do głębokiego, namiętnego tańca. Odwzajemniłem się, nie pozostawałem dłużnym.
Radowałem się, bo miałem na powrót mojego małego, uciekającego w ramiona Flynna. Był tu, nie stronił ode mnie. Wygrana? Być może. Na razie siedzieliśmy na podłodze, trzymałem go na swoich kolanach. Całowaliśmy się do utraty tchu, przylegaliśmy do siebie w tańcu naszych ciał. Obejmowałem go skrzętnie, ściskałem dłońmi jego by był jeszcze bliżej, jeszcze mocniej ze mną. Niby ścian między nami nie było, a jednak... Ta bliskość jak zawsze była niewystarczająca. Pragnąłem więcej, podobnie jak Flynn. Czy on chciał więcej...? Zdecydowanie. Sam prowokował mnie i kusił tymi przygryzieniami moich ust, zawieszeniem się na mnie. Czułem go wszystkimi zmysłami i... kupił mnie, kupił mnie cholernie. Zresztą, sprzedawałem się mu za każdym razem, niezależnie od tego jak bardzo był blisko, jak usilnie całował, w jakim byliśmy stanie.
Poderwałem się z podłogi z Flynnem na sobie. Nie puszczałem go, wciąż mocno obejmując jego plecy. Położyłem go na dywanie, przesuwając niedbale jakieś zagubione kartki w bliżej nieokreśloną dal. Oddychałem ciężko, chcąc jakoś przyspieszyć wszystko, ale palce mi się plątały, kiedy próbowałem rozwiązać ten przeklęty sznurek. Choć to wcale nie była wina palców, bo przecież wszędzie bym się nimi wkradł niepostrzeżenie. Bardziej wina leżała po tym, że nie chciałem rozstawać naszych ust i splecionych ze sobą ciał, a jednak musiałem by być z nim jeszcze bliżej. Taki brak logiki, z którym nie mogłem walczyć, więc tylko na chwilę się przesunąłem ze swoimi biodrami by zrobić miejsce rękom. Zaśmiałem się nawet, pozbywając się dolnej i za jednym zamachem też górnej części ubioru.
  - Kocham cię - szepnąłem do jego ucha, ponownie wracając do naszej bliskości, do tańca naszych ciał. Nie sądziłem, że tej nocy albo którejkolwiek z najbliższych znajdę czas i siły na ludzkie uniesienia, ale spotkałem się z miłą niespodzianką, na koniec zziajany opadając na nagą pierś Flynna. Widziałem ten tatuaż, ten bałagan, wspomnienie zrozpaczonego Flynna, ale nie zamierzałem pozwalać sobie na jakiekolwiek wybuchy. Wszystko wróci do normy, Będę spokojny, stateczny. Flynn może na jakiś czas zniknie, ale potem do mnie wróci i ja w to wierzyłem, dlatego pozwoliłem sobie za zamknięcie oczu i niepostrzeżone odpłynięcie do krainy snów.

Nie spałem dobrze, pomimo owocnych zapowiedzi. Miałem koszmary, a jeszcze księżyc nie przestawał dawać mi w kość. Więc za którymś razem, kolejnym przebudzeniem, po cichu wysunąłem się spod kołdry i stąpając boso przez przyczepę, magicznie posprzątałem ten bałagan. Przynajmniej pobieżnie, bo parapetem zamierzałem zająć się później by nie budzić Flynna.
Cmoknąłem go w czoło i wyszedłem oddać się obowiązkom. Zamierzałem z nim później porozmawiać o tym, co się wydarzyło, jakoś delikatnie, też go przeprosić raz jeszcze za siebie, ale najwyraźniej nie miało być mi to dane...?

@The Edge
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#33
28.12.2023, 01:36  ✶  
Jego obsesja na punkcie zakończeń była wciąż silna.

- Wieczność mnie trochę przeraża. Ale mogę kochać cię, aż któreś z nas nie zamieni się w pył.

W ciemnościach Nokturnu i rozciągających się pod nimi ścieżek, jako Crow poznał wiele magicznych istot, które potrafiły jednym spojrzeniem sprawić, że zrobiłby dla nich absolutnie wszystko. Piekielnie trudny był z niego człowiek, więc nie było łatwo go było do siebie przywiązać, ale naprawdę - jakby mu niektóre z tych kreatur kazały klęknąć, to zobaczyliby go na kolanach szybciej niż ktokolwiek inny. W takich chwilach zastanawiał się, czy kropla tej magii nie leżała też w nim. Odrzucony zrobił mu tutaj pokazówkę swojej najgorszej, wymuszającej na innych rzeczy strony, a jednak - nie spotkał się z kolejną odmową. Zamiast tego Alexander zabrał go dokładnie tam, gdzie chciał być - pod siebie, blisko swojego serca. Kolejny raz zapewniony o własnej niewinności, starał się zapomnieć. Wiele detali mu to utrudniało. Te kartki rozrzucone po podłodze. Zapach wódki, jaki czuł kiedy ich oddechy się krzyżowały. Ciężko było to ignorować, całkowicie odrzucić emocje grające mu w głowie ledwie chwilę temu... a jednak - kolejnych kilka pocałunków i te myśli zaczęły zanikać, ginąć pomiędzy kolejną falą stęknięć.

On nie pozwolił mu wziąć się na tym dywanie, tylko to na nim wymusił - z taką świadomością obejmował go nogami. Był w rozsypce, gubił się w czasie. Całował jego ciało - w odpowiedzi pojawiały się durne pytania - czy próbował zabić smak goryczy, przełknąć to, jakie to wszystko było nienormalne? Nagle czuł się pod tymi dłońmi tak mały, jakby ich dzieliło o wiele więcej centymetrów wzrostu. Ale to też znika, bo Alexander spełniający jego życzenie pracował ciężko na to, żeby pozbawić Flynna resztek opanowania i godności, o ile cokolwiek się jeszcze z tego ostało - choćby cząstka, ostatnia iskra - nic.

A co jeśli nic z tego się nie wydarzyło? Może wciąż był w tych Podziemiach? Nawet by się zaśmiał w obliczu zetknięcia ze śmiercią, gdyby się na końcu okazało, że nigdy tej Fontaine nie zostawił, tylko oszalał, wymyślił sobie tę zwariowaną rodzinę, Alexandra kochającego go bezgranicznie, tego Caina co do niego wrócił mimo tego, że go porzucił jak niechcianego psa. Ha, to były naprawdę dobre omamy. Jeżeli to był wymysł jego głowy, scenariusz napisany przez kogoś obłąkanego - niech tak będzie i niech się już z niego nie budzi. Bo tak chciał umrzeć - w tych ramionach, które go oplatały. Z tym „kocham cię” suszącym mu łzy.

Jeżeli w seksie chodziło o siłę, to który z nich płonął jaśniej, który posiadał moc niemożliwą do zdetronizowania? Bo kiedy jego brat opadł w dół, dysząc ociężale, Flynn miał wrażenie, że gdyby w tym stanie kazał mu cokolwiek - wywalić tę książkę, rozbić lusterko, więcej się z Bletchleyem nie spotykać - zrobiłby to. Nie mógłby z tym żyć, ale zrobiłby to. Tak samo jak zrobił to kiedyś dla Fontaine. Ale Alexander tego nie powiedział. Nie wydusił z siebie nic. Flynn powiedział tylko:

- Chodź - ciągnąc go do łóżka, wycierając brudny od nasienia brzuch wykształtowaną półprzytomnie ścierką. Objął go rękoma, przycisnął do siebie, jeszcze raz zanurzając noc w jego włosach.

On spał normalnie. Problemy zaczęły się w pustej, zimnej pościeli. W tym wysprzątanym pokoju. Rozwalonego parapetu posprzątać nie mógł.

Znowu to samo. Czy to miała być ich normalność? Normalne będzie to, jak jest zamknięty w sobie, a później gada i gada, ale w tej plątaninie słów nie udaje mu się powiedzieć niczego, co naprawdę ma znaczenie (szczególnie kiedy sytuacja tego wymaga), albo nie jest bezczelnym kłamstwem lub półprawdą? Normalnym będzie to jak ucieka przed wszystkim, co jest przynajmniej odrobinę obce? Normalne będzie to, że Alexander go zaakceptuje, te wszystkie idiotyzmy, za które on sam się nienawidził, pójdą w niepamięć.

Normalność była okropna, była nie do zniesienia! On był nie do zniesienia!

Znowu się dusił. I kiedy wreszcie pogodził się z tym, że znowu ma atak paniki, był pewien jednego - musiał się stąd na jakiś czas wydostać.

Koniec sesji


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: The Edge (9761), The Overseer (8395)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa