• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[24.07.1972] A very fine line between pleasure and pain | Diana i Jim

[24.07.1972] A very fine line between pleasure and pain | Diana i Jim
Jim
The Lightbringer in the streets,
Delightbringer in the sheets
Pożoga gorejąca w niebieskich oczach (he's always in heat!!) i figlarne iskierki ognia: te igrające w jego spojrzeniu – zawsze zbyt intensywnym, jak u męczennika przeżywającego ekstazę – i te pośród zmierzwionych wiatrem blond włosów, w których blask pochodni wydobywa rudawe refleksy świetlne. Pod opuszkami wiecznie poparzonych palców czai się obietnica płomieni. Sam jest niczym żyjący płomień, z ruchami, w których tkwi niewymuszona pewność siebie – ale i swego rodzaju nieprzewidywalność. Ogień otula tego postawnego (1,80 m) mężczyznę równie szczelnie, co płaszcz bożej łaski, i tylko woń kościelnych kadzideł potrafi zamaskować towarzyszący mu zawsze swąd dymu i zapach benzyny. Podstawowe wyposażenie Jima obejmuje: uśmiech cherubina z renesansowych obrazów, bardzo charakterystyczny, wyjątkowo głęboki głos, w którym przebrzmiewają nuty irlandzkiego akcentu, starą podręczną biblię, elegancki komplet składający się z białej koszuli, dopasowanych spodni, kamizelki i niewielkiego noża od Flynna (all removable) oraz drewnianego krzyżyka (NOT REMOVABLE), a także chęć zbawienia całego świata (w butonierce).

The Lightbringer
#1
04.02.2024, 01:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.06.2024, 17:50 przez The Lightbringer.)  
Miesiąc miłości - 50 twarzy Greya

Diana była biczem bożym, ostatnią z boskich plag - aniołem, który wymagał, by pomazać się krwią przed obliczem jego majestatu, kiedy kroczył wśród ludzkich osiedli, węsząc jazz lub seks lub męską słabość piekielnej chuci (och, jakże pragnął, by boski wysłannik przebił go swoją ognistą klingą, za każdym razem, kiedy zaglądał w jej błyszczące hardością wyprawionej stali oczy) - karą, zesłaną na Jima, który widocznie zgrzeszył próżnością nazywając się całe życie synem bożym.

Nienawidził jej, wtedy, kiedy umartwiał swój tors i pragnął, by język bicza, który sunął po jego plecach, zostawiał po sobie nie krwawiące rany tylko łaskoczące widmo pocałunków; a może jedno i drugie, myślał, a chociaż - kiedy oblizywał łapczywie spiechrzniętych od zabaw z ogniem popękane usta - zamiast śliny wciąż czuł posmak krwi, czuł też gorąc, i silniej uderzał się rzemieniami plecionego bicza, aż języki ognia drzemiącego w jego ciele dołączały się do masochistycznej pokuty i lizały wzgórki nabrzmiałych od wysiłku żył, i przerwał z wściekłym krzykiem zapamiętałe tortury dopiero, kiedy stojąca przed świętym obrazem gromnica zaczęła się topić, a rozlana parafina, kapiąca na podłogę sparzyła mu palce. I tak była bezużyteczna: nie potrafiła przecież ochronić go przed burzowymi oczyma Diany.

Nie myślał bowiem o męce biczowanego Pana Jezusa, nie myślał o średniowiecznych flagellantach, o żalu za grzechy, ani o dobrostanie własnej duszy. Kończył na kolanach, ale nie modląc się, a myśląc o niej.

Nic dziwnego, że zjawił się w końcu pod jej domem - przekonany, że egzorcyzm, jakiemu poddał ją pod klubem Madonna, naraził ich oboje na gorszą niedolę, a Zły Duch, który do tej pory mieszkał w ciele Diany, zawładnął także i jego duszą - zdesperowany, by znaleźć rozwiązanie. Zaproponował, że może gdyby zdobyli święte relikwie z lokalnych katakumb - może wtedy osłabiliby moc Złego - może wtedy byliby wolni... Udali się więc na zapomniany przez Boga i ludzi cmentarz, i zeszli do podziemi, gdzie spodziewali się odnaleźć kości świętych mnichów prawosławnych, ale zamiast tego, znaleźli skrytkę pełną złota i... Gniazdo potworów.

Ghoule zapewne były jego winą: zwabione metalicznym zapachem krwi sączącej się z ran na jego plecach, zaatakowały Jima i Dianę, błądzących niespiesznie po podziemnych korytarzach. Potwory nie spodziewały się jednak, że ich ofiarami będzie dwójka magów, którzy, w przeciwieństwie do mugolskich rabusiów, potrafili stawiać opór krwiożerczym monstrom. Uciekli ghoulom - nie bez szwanku, choć bardziej ucierpiał cmentarz niż oni sami - podobnie jak i dwóm zastępom straży pożarnej, policji oraz przerażonemu dozorcy; oboje zadyszani oraz trochę przerażeni, postanowili schronić się w losowym motelu, położonym w bezpiecznym oddaleniu od epicentrum tragedii.

A wy co, szukacie teleportu do Vegas? - skwitowała ironicznie kobieta, testując w zębach wytrzymałość srebrnego pierścienia znalezionego przez Jima w katakumbach (zapewne sam zsunął się z ręki gnijącego trupa albo pomógł mu w tym jakiś złodziej, który, uciekając potem przed potworami, zgubił cenny łup), którym postanowił zapłacić za nocleg, jako że nie miał czasu ukraść żadnych mugolskich pieniędzy. Bezczelnie taksowała ich wzrokiem: musieli stanowić niecodzienny widok, on w wyświechtanym garniturze z cyrkowego archiwum kostiumów, ona w skromnej sukience z burleski, oboje pokryci pajęczynami, krwią (niewidoczną na czerwonych ubraniach), smrodem tanich kadzideł i śmierci, zaś w ich ruchach wciąż obecne było, po tych wszystkich cmentarnych przygodach, dziwne napięcie. Jim już chciał zaprzeczyć, nagle zdjęty trwogą, że łamią ustawę o tajności użycia czarów, ale mugolka nie wydawała się specjalnie przejęta całą sprawą. Oględziny świecidełka z katakumb także musiały wypaść pomyślnie, bo kobieta pozwoliła im zatrzymać się na jedną noc, a kiedy już wręczyła klucz Dianie, bardziej konspiracyjnym, ściszonym tonem, zakomunikowała im, że dosłownie ulicę dalej mogą znaleźć jej znajomego, który wynajmuje swój helikopter na romantyczne przeloty nad miastem - oczywiście, gdyby byli zainteresowani - ale Jim nic na to nie odpowiedział, bo akurat przydeptywał dyskretnie sypiące mu się z mankietów i nogawek spodni iskry.

Jakie szaleństwo podkusiło go, by tu z nią przyjść? Ich pokój znajdował się na piętrze motelu; schody prowadzące do nieba okazały się drogą na Golgotę - choć nie dźwigał ciężaru krzyża, tylko leciutką jak piórko ze skrzydła archanioła Dianę, która zakomunikowała, że boli ją nóżka - bo na szczycie przywitało ich legowisko Szatana. Przywitał ich nie pokój, tylko romantyczna sypialnia z wystrojem wnętrza wyjętym prosto z taniego burdelu. Przywitała ich ścianami pokrytymi obrzydliwą czerwoną tapetą, łóżkiem, które wyglądało tak, jakby w każdej chwili miało się rozlecieć, i stojącą na rozchwianym stoliku obok mrugającą lampą, dającą snop światła tak słaby, że pokój pozostawał spowity w lekkim półmroku...

W ciemnościach zaś, czaiło się coś straszniejszego niż ghoule.

- Nie dotykaj mnie - wyszeptał. Nigdy nie potrafił zrozumieć jezusowego noli me tangere, ale teraz, kiedy czuł jak dłoń Diany wpija się w jego ramię, wiedział już, dlaczego ten obawiał się czułości Marii Magdaleny. - Nie dotykaj mnie - powtórzył już głośniej, z upiornym udręczeniem w głosie - słowa jakimś cudem przedostały się przez jego ściśnięte gardło, kradnąc ostatek powietrza z płuc mężczyzny, którego ciężki oddech wypełnił teraz niemal całkowicie otaczającą ich ciszę - znów, zdał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy wcale nie wypuścił Diany z objęć, a jego ręce wciąż pozostały ufiksowane na jej biodrach.

- Powinienem wiedzieć, że zły duch, który tak męczył twoją duszę, nie posłucha zaklęć słabego grzesznika, i zamiast opuścić twoje ciało, opęta nas oboje. - pokręcił głową, jakby chciał odsunąć od siebie jakąś niewygodną myśl, jego rozpłomienione oczy błyskające postanowieniem celibatu, jej zaś - płonące ideą kompletnie kontradykcyjną. - Przepraszam; jak mogłem myśleć, że dam mu radę? Jak - skoro nie mogę spowiadać się z grzechów, i prosić o wybaczenie, bo nie potrafię choćby na chwilę przestać grzeszyć - z tobą.

Twarz anioła, tak najlepiej mógł podsumować Dianę, kiedy tonął w jej oczach; słodka jak grzech, tak myślał, kiedy przsunął wzrok na jej usta, amen, dzwoniło mu w głowie, kiedy czuł jej wężowy dotyk. Jak kiedykolwiek mógł myśleć, że jej nienawidzi? - Jak mogę wznosić modły do Boga, kiedy nieustannie dręczy mnie jedna myśl: gdybym legł z samym diabłem, czy to byłoby bluźnierstwo, czy jednak miłość?

@Diana Mulciber


gniew mój wybuchnie
jak ogień będzie płonął
i nikt nie zdoła go zgasić
Księżniczka Ćpunów
stworzono mnie ostrym, bezlitosnym gestem:
nie z żebra twojego, a z ciosów jestem
Niziutka, mierząca sobie 158cm, kobieca figura, którą zawsze podkreśla fantazyjnymi i naprawdę drogimi kreacjami. Krótkie blond włosy zawsze nosi rozpuszczone. Z uśmiechem przylepionym do warg, wygląda jakby pływała w obłokach, choć gdy się jej dłużej przyjrzysz, w piwnych oczach dostrzeżesz burzę.

Diana Mulciber
#2
12.02.2024, 03:49  ✶  
Dziś ciemna była toń nieba, nieznacznie jednak spłoszona przez reflektory krzykliwych, ulicznych świateł – niby noc polarna w swej pełnej i rozłożystej krasie, w co Diana zapewne skłonna byłaby uwierzyć.
Powitała go w wyuzdanej podomce, tak jak zawsze zresztą, absolutnie niepewna czy jej pragnie czy ta wewnętrzna pożoga sprawiała, że każdego dnia było go coraz mniej i w tym popiele już nie był w stanie niczego znaleźć. W rodzinnym domu Burke niezwykle rzadko - o ile też kiedykolwiek - mówiło się o emocjach; pierzchły one jak myszy, skrywając się w niewidzialnych dziurach konstrukcji ścian i siedziały spłoszone w kącie, strzygąc uszami, wpatrzone w gruby koc mroku zamierały miękko na kształtach. Siedziały odległe, niedostrzeżone poza klatką piersiową i miąższem owocu serca, poza pnączem aorty i odchodzących naczyń.
Była pewna tylko jednego – dzieliło ich wszystko, a łączyło prawdziwe szaleństwo. Nie żadne żałosne okrzyki, rozpaczliwe padanie na kolana i całowanie drewnianego krzyża. Coś poza widmową, płynną granicą, coś poza przepastnym kresem, rozbryzganego niczym fale roztarte o masyw klifu. Ale nie wiedziała dokładnie czym jest materia jego szaleństwa. Czy gdyby potrafiła, zapytałaby proste „o co ci właściwie chodzi, Jim”? I on wtedy by jej powiedział?
Chce się pieprzyć? Czy szuka tego swojego zbawienia?
Chyba ani tego ani tego, stwierdziła, gdy kierowali swoje kroki do motelu; pomyślała wtedy też o tym jak mogla dziś zginąć – podrażnili przegub granic, spojrzeli w oczy śmierci, nawet jej zasmakowali, gdy ołów smaku krwi podrażniał wyschnięty język. Odwaga niczym słowa rozpaliła się zamaszyście, wycinając w pień okalającą ich przestrzeń. Pożarła wszystko wokół nich i gdy ściągała z siebie ostatni pajęczynowy splot, zapragnęła niczego innego jak miękkiego łóżka i mocnego, ciepłego ramienia przyciskającego ją do twardej klaty.
Z każdej linii jego twarzy, każdej mimicznej zmarszczki zamarłej w strukturze włókien, z każdego błysku na tafli wnikliwych oczu mogła sczytać trudną odpowiedź, trudną, krętą reakcję na równie trudną znajomość, na obraz który tworzyli niekoherentnie od wielu długich miesięcy. Podejdź bliżej; wyczuwała drgania jego aury, żywioł, który poruszał się osnuwając jego postać. Kiedy plątał ją w swym uścisku w istocie myślała o ogniu piekielnym; o jego iskierkach i ognikach, które chciała żeby muskały jej skórę, całowały zapomniane zakamarki, o które już dawno nikt się nie troszczył, bo od dawna potrafiła już tylko dbać o niechybny dystans głoszący surową prawdę.
– Nie dotykaj mnie.
Diana jego językiem nie mówiła. Gubiła się w pokrętnych, mugolskich alegoriach i czasem ją to bawiło, czasem nawet fascynowało, czasem zaś nie miała do tego żadnej cierpliwości i wolała żeby swojej pięknej buźki jej nie obrzydzał gderaniem.
– To czego ode mnie chcesz?
Wydostała się z nieszczelnych krat jego dłoni; pacnęłaby go nawet i skarciła jak niesfornego kundla, ale siły powoli ją opuszczały. Noc wydawała się być wieczna i nieskończona, a ona przecież wraz ze wschodem słońca zamieniała się w bagnistą maszkarę (spała słodko, twardo jak kamień). Usiadła w skrzepłym milczeniu, zajęła miejsce w stosownym, pełnym grzeczności dystansie bez zbędnej szczypty pośpiechu; wysunęła bibułkę papierosa i wetknęła ją między wargi, czując niedługo później na ich wzniesieniach lekkie, przyjemne ciepło. Szept zapadłego zaklęcia rozniecił wstążeczkę dymu kołyszącą się sennie jak wątła, siwa chorągwie.
Chwile płynęły, długie i niepospieszne, czas leniwie przesuwał igły wskazówek na wizerunku zegara; dopiero chwilę potem sama podeszła do pobliskiego stolika i wyszeptał zaklęcie przywołujące niedomyty kieliszek prosto z zasobów barku. Otworzyła trunek rzekomo winny i nalała ostrożnie, zupełnie jakby obecnie tworzyli skromny wernisaż, jeden z tych, gdzie na tacy kołysał się wykwintny alkohol, mający wkrótce odnaleźć się w rękach gości, dopełnić mieszanki doznań związanych z odbiorem sztuki.
Sztuką, przedstawieniem, a może nawet cyrkiem byli oczywiście oni sami.
– Chcesz mnie ocalić, prawda? – zapytała niemalże czule, rzewnie, tak jakby zrozumienie, którym go chciała właśnie błogosławić, wywodziło się gdzieś z jej matczynych trzewi.
– Co jeśli znam sposób na wygnanie złego ducha – zaczęła stawiać kroki w jego stronę; naczynie, objęte lekko palcami migotało nieśmiało, wino kołysało się sennie, a jej głos płynął, przyjemny, cichy, spokojny. Wyciągnęła dłoń, w prostej, zawieszonej zachęcie, aby złapał jej własną.
Salazar był dziwnie milczący, a może niemogący sklecić żadnego słowa przyduszony niekończącym się rechotem. Czy zgorszyłoby go to, co Diana właśnie marynowała w głowie?
– Uderz mnie.
Ciekawe czy Jim domyślał się, że ani tej nocy, ani tego ranka, ani żadnego kolejnego miał nie wrócić już do domu.


Chwasty trzeba wyrywać.
Jim
The Lightbringer in the streets,
Delightbringer in the sheets
Pożoga gorejąca w niebieskich oczach (he's always in heat!!) i figlarne iskierki ognia: te igrające w jego spojrzeniu – zawsze zbyt intensywnym, jak u męczennika przeżywającego ekstazę – i te pośród zmierzwionych wiatrem blond włosów, w których blask pochodni wydobywa rudawe refleksy świetlne. Pod opuszkami wiecznie poparzonych palców czai się obietnica płomieni. Sam jest niczym żyjący płomień, z ruchami, w których tkwi niewymuszona pewność siebie – ale i swego rodzaju nieprzewidywalność. Ogień otula tego postawnego (1,80 m) mężczyznę równie szczelnie, co płaszcz bożej łaski, i tylko woń kościelnych kadzideł potrafi zamaskować towarzyszący mu zawsze swąd dymu i zapach benzyny. Podstawowe wyposażenie Jima obejmuje: uśmiech cherubina z renesansowych obrazów, bardzo charakterystyczny, wyjątkowo głęboki głos, w którym przebrzmiewają nuty irlandzkiego akcentu, starą podręczną biblię, elegancki komplet składający się z białej koszuli, dopasowanych spodni, kamizelki i niewielkiego noża od Flynna (all removable) oraz drewnianego krzyżyka (NOT REMOVABLE), a także chęć zbawienia całego świata (w butonierce).

The Lightbringer
#3
14.02.2024, 21:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.02.2024, 21:52 przez The Lightbringer.)  
Czego ode mnie chcesz?

Przymknął oczy, by nie patrzeć jak kobieta odchodzi, nieubłagalnie wysuwając się z jego ramion. Nie potrafił odpowiedzieć na jej pytanie. Taka sama pustka, jaką Diana zostawiła po sobie w jego nadnaturalnie ciepłych, zastygłych w zakazanej tęsknocie dłoniach, zagościła także i w myślach Jima, kiedy ten oparł się cały swym ciężarem o liche drzwi, próbując uspokoić serce trzepoczące jak skrzydła synogarlicy.

Daleko mu było jednak do śnieżnobiałej niewinności jej piór.

Odwrócił się plecami do Diany, markując zainteresowanie radiem stojącym w przeciwległym kącie pokoju. Pokręcił trochę przyciskami na mugolskim ustrojstwie. Trzaski. Szum. I jeszcze więcej trzasków. Wiadomości z ostatniej chwili, helikopter straży pożarnej wylądował na lokalnym cmentarzu, gdzie nieznani sprawcy wywołali serię pożarów... Uderzył z lekka pięścią w odbiornik, zirytowany tym, co usłyszał. Dobrze wiedział, że kolejny raz nieumyślnie wciągnął kobietę w tarapaty, i szczerze żałował, dławiony poczuciem bezsilności.

Zwrócił głowę z powrotem w jej stronę, ledwie wstała do zakurzonego barku; szczęka mimowolnie zadrgała mu, bo silniej zacisnął zęby, kiedy otulił go miękki niczym anielski puch głos Diany. Biła od niej czułość, kiedy powoli sunęła w jego stronę, z łagodnością kobiecości równie przepastną co serce Maryi -  zbliżyła się do niego, z kołyszącymi biodrami, i kieliszkiem wina, z nagła bardziej niż świętą pannę przypominając roztańczoną Salome, z misą wypełnioną krwią Jana Chrzciciela. Jim nie potrafił pojąć dualistycznej natury kobiety, ale modlił się o pokój dla jej duszy, nie potrafiąc jednak przyznać sam przed sobą, że właśnie to go w niej najbardziej fascynuje.

Chcesz mnie ocalić, prawda?, spytała, a on mógł tylko skinąć głową, zbyt poruszony, by dobyć z siebie głos.

Chcę cię widzieć w słońcu, Diano nie zaś w mrokach nocy; chcę patrzeć, jak twoje spojrzenie krystalizuje się zrozumieniem w zetknięciu z moim, i... Może jednak chcę żebyś mnie dotykała, i... Chcę, żebyś ocaliła i mnie - od samego siebie - bo wydaje mi się, że tracę rozum.

Uderz mnie.

Oblizał spierzchnięte wargi.

- To nie działa - poinformował ją niespodziewanie Jim, jego głos tchnący znajomym żarem, choć teraz pobrzmiewało w nim coś głębszego niż zwyczajowy religijny ferwor: pełna gorącej pretensji żałość gościła w jego słowach, trudna do zidentyfikowania gorycz, zadawniona złość... - Próbowałem. - Jim nie był zdolny do chłodu, ale to jedno słowo przebrzmiało nienaturalnym zimnem. Ból nie uszlachetniał, choć Jim bardzo chciał, by tak było; uparcie oszukiwał się, że umartwiając swoje ciało postem i pokutą, dostąpi bożej przychylności; że stanie się bliższy świętości, że znajdzie w ten sposób siłę by powściągnąć swe grzeszne instynkty. Ale ból był po prostu bólem. A cud nie nadchodził.

Niewiele myśląc, zdjął marynarkę, i rzucił ją gniewnie na pobliski fotel. Zaczął gwałtownie podwijać rękawy eleganckiej koszuli, wyrzucając przy okazji trochę iskier z mankietów. Odsłonił nagą skórę; obnażył przed nią przedramiona. Pokazał Dianie ślady po nieudanych stygmatach, które próbowali sobie zrobić wspólnie z Flynnem; odciski na dłoniach, wyrobione latami ćwiczeń fizycznych i sztuczek akrobatycznych, i wreszcie, blizny po oparzeniach, jedna przechodząca na drugą, zlewające się ze sobą w podpalaną językami ognia mozaikę.

- Musi być sposób, w którym... robię to - nie sprawiając ci bólu. Ból... To nie działa - powtórzył, cicho, ale dobitnie. Co jeszcze chciała zobaczyć? Przekonać go, by sam powiedział, że cudów nie ma?

Zawstydził się, kiedy zrozumiał, że patrzy na nią z wyzwaniem i przestrachem w oczach jednocześnie. Już chciał rozpinać koszulę - odsłonić przed nią swój tors, poznaczony świeżymi ranami po rzemieniach bicza i opleciony siatką blizn po oparzeniach niczym cilicium o wyjątkowo wymyślnym splocie - całe ciało Jima było pokryte śladami gwałtownej namiętności żywiołu, tak, jakby był pocałowany przez ogień: ten sam, który przecież ukochał sobie jego głos, i chętnie słuchał jego podszeptów i zaproszeń do igraszek na cyrkowej scenie, z równą ochotą karał go, gdy zbyt śmiało wyciągał w jego stronę dłonie. Czy Diana prosiła, by był jej ogniem? Błogosławieństwem i klątwą jednocześnie? Jego już wzburzony oddech przyspieszył na tę straszliwą myśl.

Szarpnął za ubranie z tą samą popędliwością, z jaką zawsze wyrywał się w stronę Diany. Czy nie do tego sprowadzało się doświadczenie człowieczeństwa - czy to nie był ten jeden język, który rozumieli wszyscy, wbrew temu, co głosiła opowieść o wieży Babel? - nie sam ból, nie cierpienie, ale czułe pokaż mi, gdzie cię boli, i wreszcie: naprawię to, uleczę cię, OCALĘ CIĘ... Czy sam nie marzył teraz, by Diana otworzyła się przed nim, zamiast prosić go o to, by zadał jej taki sam ból, co dławiące jej pokaleczoną duszę demony?

Czyż nie marzył, żeby jednak go dotknęła?

Czy nie tego właśnie chciał? Może właśnie do tego bał się przyznać. Ale czy nie po to Jezus odsłonił kiedyś swe rany przed świętym Tomaszem - jakże niesprawiedliwym było nazywać go niewiernym, kiedy to on jedyny miał odwagę poprosić o to, o czym marzyli wszyscy apostołowie - czy nie dlatego sam Bóg pozwolił mu włożyć palec w swoją pierś przebitą włócznią, bo pragnął - tak jak wszyscy na tym ziemskim padole - by ktoś poświadczył o jego bólu, by powiedział współczującym tonem: "to musiało boleć", by współdzielił z nim ciężar traumy z minionego cierpienia?

Już chciał rozpinać koszulę, ale oddech zamarł mu w piersi, kiedy palce, mocujące się na ślepo z guzikami, napotkały zawieszony na szyi drewniany krzyżyk.

Jim spuścił oczy.

Zawahał się. Palce zastygły nagle w bezruchu, niezdecydowane, co dalej.

- Dlaczego zawsze prosisz, bym cię krzywdził? - spytał nagle, podnosząc lękliwie oczy: powoli, z nabożnym wręcz skupieniem. Mylił się: Diana nie prosiła. Diana żądała. Chłonął jej twarz, spojrzeniem chciwym i przepełnionym zachwytem zarazem.

Jak ktoś mógłby chcieć zniszczyć coś tak pięknego?
Nie potrafił pojąć, jak można chcieć krzywdzić coś, co w jego oczach nosiło znamiona boskości.



[+]Przepraszam
[Obrazek: c28002fc822fd4820f4d36091207a17d38f56f27.jpg]


gniew mój wybuchnie
jak ogień będzie płonął
i nikt nie zdoła go zgasić
Księżniczka Ćpunów
stworzono mnie ostrym, bezlitosnym gestem:
nie z żebra twojego, a z ciosów jestem
Niziutka, mierząca sobie 158cm, kobieca figura, którą zawsze podkreśla fantazyjnymi i naprawdę drogimi kreacjami. Krótkie blond włosy zawsze nosi rozpuszczone. Z uśmiechem przylepionym do warg, wygląda jakby pływała w obłokach, choć gdy się jej dłużej przyjrzysz, w piwnych oczach dostrzeżesz burzę.

Diana Mulciber
#4
14.03.2024, 01:50  ✶  
– Nie próbowałeś na mnie. Na prawdziwym – zatrzymała się, niepewnie tańcząc na ostatniej głosce – grzeszniku.
Udawała, że nie patrzy na odsłonioną skórę, na rany i blizny, którymi się przed nią obnażał; ciężkie powieki Diany mogłyby ułożyć się w dwie zamknięte łezki, niby to skarcone widokiem niegodnym kobiecych źrenic, mogłyby również przylepić się do jego sylwetki, odpowiednią krzywizną okazać współczucie i troskę.
Ale z płycizny własnej duszy nie była w stanie wycisnąć nic.
Żadne fałszywe przykro mi, żadne rozkołysane rozumiem.
Przesunęła oceniającym spojrzeniem wzdłuż jego sylwetki, od spodów stóp po sam czubek głowy, zwieńczony koroną złotych kosmyków. Nie pojmowała do końca co pod tą kopułą się roiło – był świrem, to już od dawna wiedziała. A świry nosili brzemię, którego ciężar wbijający się w mięśnie znała zbyt dobrze.
– Dlaczego nie chcesz sprawić mi bólu?
Oprószona cieniem zainteresowania, zapytała, zaciągając się dymną trucizną własnego papierosa.
Ach, ale cóż mógł odpowiedzieć? Słowa, słowa i słowa; płytkie kałuże stwierdzeń rozlane kaskadą dźwięków, słowa jak kruche maski noszone przez rzeczywistość, miraże kłamstw; wypaczenia. Nie ufała pochodom zdań uchodzącym spomiędzy wyrwy brzegów warg, nie wierzyła w żadne z zapewnień, nie wierzyła, bo taką ją wyżłobiła korozja życia, na modłę innowiercy religii niczego. A co z własnymi prawdami? Prawdami, których nie chciała przed nim obecnie przyznać, prawdami wstydliwymi, niewyrzuconymi w głoskach, skrywającymi się za szlachetną, pozorną esencją duszy, zbliżeniem kręgów emocji płonących w naczyniach ciał. Czemu się tu znaleźli? Czego naprawdę od niej chciał?
Deszcz za oknem padał niemal pionowo niczym strzały. Tysiące maleńkich, niewidocznych niemal bełtów, podczas gdy wewnątrz serca tylko dwa. Wciąż mimo wszystko, choć skruszone, wyblakłe, to bezwzględnie bijące i żywe. Chciała czuć na sobie rozpalony wściekłością dotyk Jima, pozbawione prawdy pocałunki, najczulsze swe wnętrze pomiędzy drobnymi udami, drżące i poddane, zasklepione cieśnią pozornej bliskości, wyścielone zmyślnym zwodzeniem, palące i zwyczajowo wobec niej samej bezwzględnie – zgubne.
– A dlaczego nie? Przecież włada mną demon, którym gardzisz i potępiasz.
Wdychała ciężkie smugi dymu głęboko i pożądliwie, jak gdyby ulatujące pod sufit chmury miały wszystkie obrazy jej plugawej wyobraźni zabrać ze sobą i pochłonąć.
– W twoich oczach, na samym ich dnie widzę nic innego, jak żywe, palące pragnienie, któremu odmawiasz wbrew sobie. Chcę dziś spłonąć i zasnąć w twoich ramionach, Jim.


Chwasty trzeba wyrywać.
Jim
The Lightbringer in the streets,
Delightbringer in the sheets
Pożoga gorejąca w niebieskich oczach (he's always in heat!!) i figlarne iskierki ognia: te igrające w jego spojrzeniu – zawsze zbyt intensywnym, jak u męczennika przeżywającego ekstazę – i te pośród zmierzwionych wiatrem blond włosów, w których blask pochodni wydobywa rudawe refleksy świetlne. Pod opuszkami wiecznie poparzonych palców czai się obietnica płomieni. Sam jest niczym żyjący płomień, z ruchami, w których tkwi niewymuszona pewność siebie – ale i swego rodzaju nieprzewidywalność. Ogień otula tego postawnego (1,80 m) mężczyznę równie szczelnie, co płaszcz bożej łaski, i tylko woń kościelnych kadzideł potrafi zamaskować towarzyszący mu zawsze swąd dymu i zapach benzyny. Podstawowe wyposażenie Jima obejmuje: uśmiech cherubina z renesansowych obrazów, bardzo charakterystyczny, wyjątkowo głęboki głos, w którym przebrzmiewają nuty irlandzkiego akcentu, starą podręczną biblię, elegancki komplet składający się z białej koszuli, dopasowanych spodni, kamizelki i niewielkiego noża od Flynna (all removable) oraz drewnianego krzyżyka (NOT REMOVABLE), a także chęć zbawienia całego świata (w butonierce).

The Lightbringer
#5
27.03.2024, 01:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.03.2024, 01:18 przez The Lightbringer.)  
Nie wiedział, co ma zrobić z rękoma.

Niespokojne palce, które wcześniej gorączkowo rozpinały najwyższe guziki rozchełstanej koszuli, zastygły, gdy napotkały na swej drodze skromny krzyżyk na prostym rzemyku, zwieszający się z szyi mężczyzny gdzieś do wysokości mostka. Jim zacisnął mimowolnie dłoń na drewnie krzyżyka.

Nie powinienem, pomyślał, patrząc na wino w dłoniach Diany. Czy właśnie to czuł Adam, kiedy Ewa dzieliła się z nim owocem z drzewa poznania dobrego i złego? Przecież znał wszystkie rośliny i zwierzęta zamieszkujące rajskie ogrody - znał więc także wymiar boskiej kary, jaka groziła za jego spróbowanie. A jednak, kiedy widział jak Ewa wbija pożądliwie zęby w soczysty miąższ owocu, pozwalając, by nektar spływał jej po brodzie, czy potrafił się powstrzymać przed zlizaniem słodkiego soku z jej lepkich ust? Tak, grzech pierworodny musiał być słodki - równie słodki, co głos Diany, kiedy kusiła go teraz łagodnymi słowy i hipnotyzującym gestem, pomyślał Jim, patrząc, jak kobieta odstawia kielich z winem - jakżeby inaczej, skoro mężczyzna przyjmował go z ust z rąk ukochanej kobiety?

- Jestem takim samym grzesznikiem, jak i ty, a nawet gorszym. - Jim zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak najprościej mógłby wyjaśnić Dianie zawiłość całego problemu. - Ja znam zasady wiary, więc kiedy grzeszę, robię to świadomie - ty zaś, Diano... - zawahał się nagle. Ujął dłoń kobiety w błagalnym geście, jego twarz poważna, choć przepełniona wzburzeniem.

Nie potrafił czasem pojąć dualistycznej natury Diany - pogodzić perlistego śmiechu wysadzanego niewinnością z sadystycznym uśmieszkiem wykrzywiającym niekiedy jej jakże anielską twarz w grymasie - wierzył jednak głęboko w słuszność posłannictwa świętego Jan Ewangelisty, kiedy ten pisał w Apokalipsie: "obyś był zimny albo gorący". Człowiek "gorący" żarliwie głosił boże posłannictwo i podporządkowywał całe swoje życie Panu, zaś "zimny" - nie chciał służyć Bogu, a wręcz wzdragał się przed jego słowem. Choć mogło się to zdawać szokujące, Apostoł dozwalał na istnienie skrajności - dobra i zła - a potępiał tylko tych wyznawców kościoła w Laodycei, którzy plasowali się gdzieś pośrodku, a więc tych, którzy w swej wierze byli "letni" - ani gorący, ani zimni - po prostu obojętni.

- ...Czasami, mam wrażenie, że twoja dusza jest bielsza niż skrzydło synogarlicy, a czasem - że jest czarniejsza niż bezgwiezdna noc. Ja w oczach Boga jestem więc nijaki - bo skrywa się we mnie pięćdziesiąt twarzy szarości. Łatwiej jest przejść z jednej skrajności w drugą, niż wyrwać się z marazmu obojętności.

W końcu, jednym z najprostszych, najbardziej monumentalnych wniosków, jakie można było wysnuć z lektury Pisma Świętego, było to, że Bóg kocha najbardziej właśnie tych największych grzeszników.

Uśmiechnął się więc łagodnie, może tylko trochę smutno, kiedy stojąca przed nim, drobna, filigranowa wręcz kobieta, zaczęła mówić o tym, że zasługuje na ból, na potępienie, że Jim nią gardzi... Kim był, by potępiać Dianę, która oferowała mu przed chwilą kielich niczym Jezus w wieczerniku? Której papieros spowijał ich smużkami dymu, niby wonne kadzidło?

Nie powinienem, pomyślał znów Jim, przenosząc wzrok na jej usta, szepczące bluźnierstwa, tylko po to, by po chwili unieść dłoń i wyjąć spomiędzy nich na wpół wypalony papieros.

Nie wiedzieć kiedy, nagle ich twarze dzieliły tylko centymetry, a on, z niewinnie spuszczonymi oczami - czasem tylko ryzykując spojrzenie w ziejące pustką, ciemne oczy kobiety - gestem pełnym czułości, delikatnie odgarnął łaskoczące go w policzek anielskoblond włosy Diany, których pasma opadały na jej twarz. Zbliżył się do niej - tak, że jego wargi musnęły niemal policzek kobiety, kiedy nachylił się, by szepnąć jej do ucha.

- Nie jesteś złą osobą, Diano - powiedział cicho. - Zasługujesz na miłość.

Judaszowy pocałunek, który złożył na jej policzku, zanim znów się od niej odsunął, przypieczętował tylko jego słowa. Nie wiedział, co właściwie teraz czuje. Gniew? Wobec kogo, siebie? Boga...? Wstyd? Euforię? Echo prośby Diany wciąż odbijało się pośród myśli mężczyzny. Chciała usnąć w jego ramionach, ale on nie wiedział, jak mógłby zasnąć po tym, co właśnie usłyszał.

Bardzo powoli - nie odrywając ani na chwilę wzroku od jej twarzy, jak zahipnotyzowany - zniżył się przed nią na kolana.

- Uklęknij.

Głos Jima wibrował mocą, której nie spodziewał się w sobie odnaleźć. Zniknęła z niego niepewność, zniknęło drżenie. Podniósł głowę, tak by patrzeć Dianie prosto w twarz.

- Pomódl się ze mną - rozkazał beznamiętnym tonem.

Być może, będąc na kolanach, rzeczywiście zajmowało się najpotężniejszą pozycję z wszystkich możliwych.


gniew mój wybuchnie
jak ogień będzie płonął
i nikt nie zdoła go zgasić
Księżniczka Ćpunów
stworzono mnie ostrym, bezlitosnym gestem:
nie z żebra twojego, a z ciosów jestem
Niziutka, mierząca sobie 158cm, kobieca figura, którą zawsze podkreśla fantazyjnymi i naprawdę drogimi kreacjami. Krótkie blond włosy zawsze nosi rozpuszczone. Z uśmiechem przylepionym do warg, wygląda jakby pływała w obłokach, choć gdy się jej dłużej przyjrzysz, w piwnych oczach dostrzeżesz burzę.

Diana Mulciber
#6
28.06.2024, 16:11  ✶  
Czasami, mam wrażenie, że twoja dusza jest bielsza niż skrzydło synogarlicy, a czasem - że jest czarniejsza niż bezgwiezdna noc [...]
Czym do chuja pana była syngorlica? Nie wiedziała. Jim był piękny i bełkotliwy. Mogliby pasować do siebie idealnie. Mogliby i zapewne na którejś z poplątanych dróg przeznaczenia majaczył ich ślad.
Ale nie roztrząsała trybunałów możliwości. W tym momencie pomyślała o pomarszczonym Donaldzie, o gęstych meandrach zmarszczek żłobiących pergamin jego żółtawej skóry. O jego potworności, wydzierającej z duszy czystki nie do wypełnienia. I o każdym innym mężczyźnie, młodym i starym, którego serce i ciało sama kiedyś pożarła, bo przecież pustki trzeba było wypełnić, mimo iż pustka przebijała ją na wylot. I wszystko co mogłoby być piękne i czyste, stawało się ulotne jak popielaty dym uciekający z jej papierosa.
Mogliby kochać się teraz niezachwianie nieustępliwie. Drżącą i kruchą sylwetkę wcisnąć ku ramionom mężczyzny. Bez słów przesadnych i całkowicie zbytecznych, wpatrując rozszerzonymi, głębokimi oczyma w te sobie naprzeciw, sięgając niemal samego ich dna, jak gdyby w jego sercu pragnąc odnaleźć prawdziwą, nieskrywaną troskę i usłużną wobec niej wrażliwość.
Nie jesteś złą osobą, Diano. Zasługujesz na miłość.
Gdy odgarniał zbłądzone kosmyki z jej twarzy, pomyślała tylko o jednym. O tym, że była sama. Od pierwszych, porwanych wdechów, tłoczących powietrze rześkiej, czerwcowej nocy, od pierwszych, bezradnych krzyków rozdzierających krtań. Nigdy nie czuła, nie pamiętała prawdziwej, pełnoprawnej bliskości rodzicielskiej, wczepiony nieskładnie w ziemię, wyrugowany z podstaw, o słabych i atroficznych wiązkach własnych korzeni utrzymujących przywiązanie.
Czuła się, nierzadko, jak oderwany fragment, jak krzywy kształt układanki, jak cząstka pozbawiona zdolności, by stworzyć dojrzałą całość. Niejasna, nieadekwatna, przecząca harmoniom treści tworzących się scenariuszy; spoglądała często na ludzi, na ułożone, staranne scenerie życia, na dzieci, pozostające w kokonie objęć rodziców, a przy świetle ich znacznej troski, spoglądała, wiedząc, że w przeciwieństwie do innych jest zdana tylko na siebie, zmuszona maskować prawdę plastycznym woskiem niezbędnych i powtarzanych matactw. Walczyła o prym przetrwania niczym bezpański kundel, gryząc i zatapiając sierpy własnych pazurów, broniąc wściekle... siebie samą.
– Jestem bardzo złą osobą, Jim – odparła jakby smutno i ociężale – swoich gwałtowności i zadanego cierpienia nie żałuję. Nie ma we mnie skruchy, rozumiesz?
Nie zanosiła się zadumą na myśl zadanych krzywd; nie zrywała się pod kołtunem nocy, zalana potem i wybudzona z koszmarów obciążonego sumienia. Potrafiła spać jak kamień, bo wszelkiego rodzaju używki, od których uzależnieniem borykała się latami, do tego między innymi zostały powołane.
Westchnęła, ciskając zużytym petem w eter.
– Dotknij mnie – jej usta powinny się układać  się niemal w cichy, ledwie słyszalny acz będący tak silnie wymownym i dosłownym, mknącym po skórze i przeszywający swym drżeniem - zniewalający swym wydźwiękiem tlącego się wewnątrz pożądania, szept.
Ale usta ułożyły się w komendę groźną i rozpaczliwą, obdartą z czułości i posłuszeństwa, którego oczekiwał od niej mężczyzna.
– Zamilcz! Zamilcz wreszcie! cisnęła w niego zaciekle, mierząc plaskaczem w policzek klęczącego Jima.
– Chcesz prosić swojego boga o przebaczenie dla kobiety, która próbowała zabić swojego męża z zimną krwią?
I gdy nachyliła się ponownie z zamiarem kolejnego ciosu, ręka jej zadrżała w geście niepewnego zawahania.


Chwasty trzeba wyrywać.
Jim
The Lightbringer in the streets,
Delightbringer in the sheets
Pożoga gorejąca w niebieskich oczach (he's always in heat!!) i figlarne iskierki ognia: te igrające w jego spojrzeniu – zawsze zbyt intensywnym, jak u męczennika przeżywającego ekstazę – i te pośród zmierzwionych wiatrem blond włosów, w których blask pochodni wydobywa rudawe refleksy świetlne. Pod opuszkami wiecznie poparzonych palców czai się obietnica płomieni. Sam jest niczym żyjący płomień, z ruchami, w których tkwi niewymuszona pewność siebie – ale i swego rodzaju nieprzewidywalność. Ogień otula tego postawnego (1,80 m) mężczyznę równie szczelnie, co płaszcz bożej łaski, i tylko woń kościelnych kadzideł potrafi zamaskować towarzyszący mu zawsze swąd dymu i zapach benzyny. Podstawowe wyposażenie Jima obejmuje: uśmiech cherubina z renesansowych obrazów, bardzo charakterystyczny, wyjątkowo głęboki głos, w którym przebrzmiewają nuty irlandzkiego akcentu, starą podręczną biblię, elegancki komplet składający się z białej koszuli, dopasowanych spodni, kamizelki i niewielkiego noża od Flynna (all removable) oraz drewnianego krzyżyka (NOT REMOVABLE), a także chęć zbawienia całego świata (w butonierce).

The Lightbringer
#7
15.09.2024, 17:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.03.2025, 20:12 przez The Lightbringer.)  
Pusta, ziejąca potrzebą luka w jego klatce piersiowej, dziura po brakującej tkance kostnej, po żebrze, z którego została stworzona, domagała się jej bliskości: tego, by ich ciała stworzyły jedność. Zew starszy niż on sam – niż cała jego religia – starszy może nawet niż tkwiący w nim wstyd. Klęczał, wpatrując się z nabożnym skupieniem w twarz Diany: wypalał jej obraz w swoim umyśle tym samym ogniem, który tańczył teraz pod jego palcami. 

To spowiedź, zrozumiał. Ich konfesjonał miał czerwone ściany, zamiast klęcznika mieli rozklekotane łóżko, a brak krzyża rekompensował krzykliwy neon z nazwą motelu, którego czerwone światło wpadało do obskurnego pokoju przez okna na wpół zasłonięte żaluzjami, spowijając twarze Jima i Diany artyficjalnym, migoczącym blaskiem.

Patrzył jak Diana ciska na ziemię wciąż jeszcze tlący się niedopałek papierosa. Gdyby tylko mógł tak łatwo zgasić palące pożądanie, które trawiło go od środka. Rozchylił lekko spierzchnięte wargi. Poczuł, że zaschło mu w gardle: żałował teraz, że nie zwilżył ust winem, kiedy miał ku temu okazję.

“Chcesz prosić swojego boga o przebaczenie dla kobiety, która próbowała zabić swojego męża z zimną krwią?”

Jim od samego początku wiedział, że Diana nie jest święta – nie był taki głupi, za jakiego wszyscy go uważali, święty głupiec z apokaliptycznym wejrzeniem na dnie oczu – widział, jak mężczyźni odprowadzali ją wzrokiem, widział ślad po obrączce na palcu, widział, kiedy jest naprawdę z nim, a kiedy słucha aniołów śpiewających w jej głowie. Widział, jak unosi dłoń, żeby go spoliczkować, ale nie powstrzymał jej – tak jak nie potrafił powstrzymać samego siebie przed przyjściem tutaj. 

Uderzyła go. Wypuścił szybciej powietrze, jak gdyby rozbawiła go ta lekko piekąca sensacja w policzku. Echo prośby Diany prześladowało jego myśli. Powiedziała, że chce zasnąć w jego ramionach, ale Jim wątpił, czy kiedykolwiek będzie w stanie spać spokojnie. Próbowała zabić swojego męża z zimną krwią, powtórzył, próbowała zabić… Gdy znowu uniosła rękę, przechylił lekko głowę. “Jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi”, czyż nie tak? Ale zdradziecka dłoń, sunąc powoli, owinęła się wokół jej przedramienia niczym wąż wokół drzewa poznania dobra i zła: przyciągnął ją bliżej – on wciąż na kolanach, ona stojąca przed nim wyniośle – jeden ruch, i jego palce splotły się z jej palcami. 

– Jakże łatwo Bóg powstrzymał twoją dłoń – zauważył chłodno. Głos Jima tchnął tym samym upiornym spokojem, który malował się na jego uduchowionej twarzy. Jakże łatwo było doprowadzić do wrzenia tę rzekomo zimną krew w jej żyłach. Bóg powstrzymał jej dłoń, tak powiedział, ale nie wiedział, czy mówi o sobie – o tym niewymierzonym policzku – czy o jej nieszczęsnym mężu – o niedokonanej zbrodni? Nie, to nie Bóg powstrzymał jej dłoń – to był Jim – a może to jednak był Bóg? Czy Jim ocaliłby tego bezimiennego mężczyznę, któremu przysięgała, czy…? Och, co za myśl – co za szatańska myśl. Spojrzenie mężczyzny było intensywne, zacięte, a ogień, który płonął w jego oczach – był ogniem, który miał płonąć, dopóki nie obróci wszystkiego w popiół. Nie próbował usprawiedliwiać Diany, a jednak, nie chciał jej potępić. Co jeszcze ciąży ci na sumieniu?, powinien zapytać, zmusić ją, by wyznała wszystkie przewinienia, żałujesz za grzechy? Oderwał wzrok od twarzy kobiety, by przyjrzeć się z bliska jej dłoniom: filigranowym nadgarstkom, które z łatwością mógł zamknąć w uścisku, delikatnym palcom zwieńczonym wypielęgnowanymi paznokciami, siatce drobnych żyłek tuż pod skórą. Skóra Diany była miękka w dotyku – czuł to, kiedy niespiesznie kreślił kciukiem kółka wzdłuż jej przegubu – tak inna od szorstkiej, pogrubiałej skóry pokrywającej pobliźnione oparzeniami dłonie Jima. Jezus też kreślił patykiem kształty na piasku, kiedy przyprowadzili do niego Marię Magdalenę, pomyślał Jim, podnosząc oczy.

– Drżysz, Diano.

W myślach już z nią zgrzeszył.

Koniec sesji


gniew mój wybuchnie
jak ogień będzie płonął
i nikt nie zdoła go zgasić
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Diana Mulciber (1585), The Lightbringer (3224)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa