16.02.2024, 01:25 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.03.2024, 21:07 przez Ambrosia McKinnon.)
- Co ty niby chcesz, żebyśmy zrobiły z tym kotem? - zapytała, spoglądając z powątpiewaniem to na wspomnianego zwierzaka, to na Lorraine, która podeszła parę kroków w przód i zaczęła kicikać, jakby to miało w czymkolwiek tutaj pomóc. Jak na zawołanie, znajdujący się na daszku pobliskiego budynku kot rozpoczął na nowo swoją arię wzywania o pomoc, błagając wszystko co na niebie i ziemi o pomoc w zejściu z tego niemożliwego do zdobycia miejsca. Rosie była jednak absolutnie przekonana że po pierwsze, kicia sama tam wlazła, bez niczyjej pomocy, a po drugie, dramatyzowała i szukała atencji.
- Obie połamiemy sobie nogi, jak spróbujemy go ściągnąć, a Maeve udusi się, jak tylko spojrzy mu w oczy - jęknęła żałośnie. To nawet nie było tak, że jakoś specjalnie kotku pomóc nie chciała, ale kiedy tak patrzyła na krzywość konstrukcji, na którą sierściuch się wdrapał, to nagle wątpiła dosłownie we wszystko. To nawet nie wyglądało jak budynek, a raczej jakaś przybudówka czy inna szopa, postawiona wbrew nie tyle wszelkim zezwoleniom budowlanym, a zwykłemu rozsądkowi. Któraś deska sterczała dziwnie w bok, gdzie indziej wystawał przerdzewiały gwóźdź, a kiedy Rosie oparła się o to ręką, coś trzeszczało złowieszczo.
McKinnon spojrzała na towarzyszącą im azjatkę jeszcze raz, nieco krytyczniej, mrużąc przy tym oczy i licząc. Była z nich najwyższa, ale nawet jeśli wyciągnęłaby ręce, to te nie sięgnęłyby za krawędź dachu dostatecznie daleko, żeby rozpłakanego pupila złapać i ściągnąć z blachy.
- Ej Maeve, a może... może byśmy ją podsadziły? - zapytała, robiąc przy tym minę, która jak gdyby nigdy pytała, czy w sumie miały coś do stracenia, próbując coś w ten sposób zdziałać. Prawda też była taka, że najpewniej Changówna sama musiałaby się ze swoją ukochaną gimnastykować, ale o tym jeszcze nie musiała wspominać.
- Obie połamiemy sobie nogi, jak spróbujemy go ściągnąć, a Maeve udusi się, jak tylko spojrzy mu w oczy - jęknęła żałośnie. To nawet nie było tak, że jakoś specjalnie kotku pomóc nie chciała, ale kiedy tak patrzyła na krzywość konstrukcji, na którą sierściuch się wdrapał, to nagle wątpiła dosłownie we wszystko. To nawet nie wyglądało jak budynek, a raczej jakaś przybudówka czy inna szopa, postawiona wbrew nie tyle wszelkim zezwoleniom budowlanym, a zwykłemu rozsądkowi. Któraś deska sterczała dziwnie w bok, gdzie indziej wystawał przerdzewiały gwóźdź, a kiedy Rosie oparła się o to ręką, coś trzeszczało złowieszczo.
McKinnon spojrzała na towarzyszącą im azjatkę jeszcze raz, nieco krytyczniej, mrużąc przy tym oczy i licząc. Była z nich najwyższa, ale nawet jeśli wyciągnęłaby ręce, to te nie sięgnęłyby za krawędź dachu dostatecznie daleko, żeby rozpłakanego pupila złapać i ściągnąć z blachy.
- Ej Maeve, a może... może byśmy ją podsadziły? - zapytała, robiąc przy tym minę, która jak gdyby nigdy pytała, czy w sumie miały coś do stracenia, próbując coś w ten sposób zdziałać. Prawda też była taka, że najpewniej Changówna sama musiałaby się ze swoją ukochaną gimnastykować, ale o tym jeszcze nie musiała wspominać.
she was a gentle
sort of horror
sort of horror