W życiu Lucy nic się ostatnio nie zmieniało. Przygnębienie po śmierci ojca i poczucie winy robiły swoje. Na dodatek siostra wyjechała i nie wiadomo było kiedy wróci. Jeśli wróci. Ta mieszanka przykrych uczuć knębiła się Lucy w głowie cały czas, kiedy nie zajmowała się pracą i niewiele mogła na to poradzić. Jej charakter dobrej osoby nie pozwalał jej zapomnieć o rzeczach, które się wydarzyły i sprawiał, że ciągle się osądzała. Na szczęście miała wujka, który mógł choć na chwilę ją z tego poczucia wyrwać, bo dzisiaj po pracy umówili się, że pochodzą gdzieś po magicznej części miasta.
Wybiła równa godzina i praca na dzisiaj się skończyła. Lucy umówiła się z Morpheusem przy wyjściu z Ministerstwa. Drzwi mijali kolejni czarodzieje i po chwili pojawił się również on.
- Miło cię widzieć wujku. – Powitała oczekiwaną osobę Lucy. Właściwie to nie miała niczego do powiedzenia. Dni w posiadłości Longbottomów mijały monotonnie.
- Może wybierzemy się w jakieś miejsce, gdzie można spokojnie usiąść przy kawie? – Zaproponowała. I chociaż od czasu śmierci taty nie miała ochoty na długie rozmowy, to wujka zawsze kojarzyła pozytywnie, dlatego chętnie chciała spędzić z nim czas, doceniając, że komuś zależy na jej losie.
Udali się gdzieś w kierunku magicznego Londynu. Nie musiała to być ulica Pokątna, gdzie zawsze było gwarno, ale jakaś kawiarenka na uboczu byłaby w sam raz. Lucy chętnie by dała się poprowadzić. Szli mniejszymi alejkami, gdzie swoje sklepy mieli drobni sklepikarze. Lucy kojarzyła, że na sąsiedniej ulicy jest przyjemne miejsce, dlatego zaproponowała, aby skrócili sobie drogę małą uliczką między budynkami. Poszli więc między wysokimi ścianami. Nagle stało się coś dziwnego. W zupełnie zacienionym, wilgotnym zaułku uliczki zza kosza od śmieci zaszła im drogę mała dziewczynka. Lucy zapytała
- Co tu robisz dziecko? Gdzie twoi rodzice?