• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
[01.08 | Morpheus & Anthony] Fairs and markets thrive in the dusty fields

[01.08 | Morpheus & Anthony] Fairs and markets thrive in the dusty fields
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#11
08.06.2024, 09:52  ✶  
Słuchał Morpheusa z przyjemnością początkowo tylko wynikającą z estetycznych aspektów jego mowy, ale z każdym kolejnym wersem wzrastał w nim nabożny duch, który zaskoczyłby niejednego kapłana konwenu, zdającego sobie sprawę z mocno pragmatycznego podejścia Shafiqa do kultu i możliwości jakie niósł.

Ten spokój jednak jaki między nimi zapanował, zapach świecy, chrobot paznokci po twardej skórce chleba, pękającej podczas dzielenia... Serce zacisnęła mu tęsknota zmieszana z nadzieją, teraz w towarzystwie tego, przy którym mógł sobie na to pozwolić, choć wciąż jeszcze bał się z nim o tym porozmawiać. Językiem zwilżył zaschłą wargę i trzymając swój kawałek chleba powiedział cicho:

– Larga dea Vestis, mater, patrona, dator pacis ac civitatis ordo. Nunc me invenio in via nova et inopinata
Nova via quae solus ire vereor. Tuum peto subsidium, amorem et manum adjutricem. Dirige me de directione mea, et de semitis tuis declina me. Adiuva me progredi, non retrorsum. Da mihi consolationem, cum opus est.Da mihi fortitudinem in dubio sui temporis. Benedic semitam meam et iter per illam et domum meam ab omni malo, ut sit locus quietis et resurrectionis...
– umilkł uśmiechając się zmieszany refleksją, że zwykł szukać duchowej strawy, mistycznych uniesień podczas kontemplacji sztuki, a nie w tak prostych, przyziemnych, niezwykłych aktywnościach.

Po chwili milczenia, gdy wiedział że ręka mu nie zadrży gdy sięgnie po miękki rogalik, wziął swoje śniadanie i podjął:
– Po śniadaniu chciałbym jeszcze rzucić ochronne zaklęcie na dom, a potem będziemy mogli skoczyć. Idziesz od razu do Departamentu?–  zapytał, a potem zamyślił się nad pustą jeszcze filiżanką herbaty. Dzisiejszy dzień był wymagający na wielu frontach. Zdecydowanie zbyt wielu. – Zajrzałbyś mi jeszcze do fusów? Tak na dziś, żebym wiedział jak wysoko trzymać gardę?
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#12
10.06.2024, 12:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.06.2024, 13:06 przez Morpheus Longbottom.)  

Nawet jeśli rozumiał tylko pojedyncze słowa, które najpierw były makaronizmami, a później wplatały się na stałe do angielskich słowników dzięki rzymskim legionistom z Wału Hadriana, wyczuwał tę iskrę boskości, która towarzyszyła im podczas rozpoczęcia obchodów Lammas, gdy nadeszły kolejne słowa, gdy skórka chleba pękła na dwoje, osłaniając świeży miąższ wypieku, cudownie pachnący zakwasem. Coś świętego w każdym geście i każdym słowie, w codzienności cieszenia się pokarmem, o który nie musieli się modlić, bo mieli go dość, ale czynili tak samo, jak inni czarodzieje w porze porannej. Rytuał, który przybliżał ich wszystkich razem.

— Potowarzyszyć ci? — zapytał o rytuał. — Mam jeszcze jedną rzecz do zrobienia w Warowni. Poza tym będę wieszczyć. Powiem ci, czy zobaczę pieśni dawnych romansów, ofiarę człowieka czy portret zdrady.

Chociaż mówił o smutkach, to uśmiechał się i zdecydowanie ma dobry humor. Wyciągnął rękę ku filiżance i dokonał swojego klasycznego rytuału. Obrócił filiżankę na dłoni w słonecznym kręgu, położył spodek na niej, wywrócił do góry dnem, aby fusy wysypały się na porcelanę. Spojrzał na nie, nie zwykłymi oczami, ale tym trzecim, które tkwiło bardziej we krwi, niż okazywało się trzecią gałką oczną.


Rzut na wróżenie z fusów dla Anthony'ego
Rzut Symbol 1d258 - 12
Boja (nie trać nadziei)

— Cokolwiek cię spotka, nie trać nadziei. Wszystko będzie dobrze.

Fusy i ich symbole, były bardzo niejasne dla niego i nie przepadał za wróżeniem z nich, ale czego nie robi się dla ukochanych osób. Nawet jeśli tego nie robił, to dotykał filiżanek, sięgał po nie, wabiony jak ćma do światła, jakby musiał to robić. Mógł kłamać, wróżąc, opowieść zbyt dobra, aby była prawdziwa, a jednak. Anthony znał Morpheusa większość ich żyć. Prawie nie istniał czas, gdy się nie znali, a nawet wtedy, marginalna przestrzeń w perspektywie trzydziestu wspólnych lat. Wiedział, że nie kłamie.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#13
25.06.2024, 11:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.06.2024, 11:57 przez Anthony Shafiq.)  
– Znasz odpowiedź – padło krótkie, gdy Morpheus zapytał o towarzyszenie. Nie wstydził się bynajmniej towarzyszenia kogoś w obrządku ochronnym. Ciężko uchodzić za zabobonnego, gdy świat spowijała magia, bogowie maczali swoje palce w świecie śmiertelnych, a zwyczaje uznawane za przesądne były wszak realnym uziemianiem energii i zaklinaniem szczęścia w ich rzeczywistości. Anthony nie uważał siebie za osobę wybitnie pobożną, konwen i współpracę z nim traktował bardzo mechanicznie, jako narzędzie budowania własnej marki i popularności, ewentualnie sposób na to, by realnie wpłynąć na kształt czegoś, co pomimo jego śmierci będzie trwało nadal. Teraz jednak, chciał roztoczyć ochronną aurę wokół swego domostwa, nie dla siebie nawet, a swoich najbliższych, którzy dość często zaczęli gościć w jego skromnych progach.

Wróżba zaniepokoiła go, zamiast przynieść ulgę. Porada o tym, aby nie tracić nadziei sugerowała, że byłyby powody aby jednakowoż pozwolić sobie na jej umniejszenie. To nie było mgliste przeczucie, był pewien, że chodzi o sprawę, która najbardziej go wypalała, o pragnienie, z którym zasypiał płytkim snem i budził się jak pielgrzym na pustkowiu. Osamotnienie nigdy nie było bardziej dotkliwe i choć dwa dni temu zadziało się spotkanie, które być może zainicjowało proces zmian, droga pozostawała długa, a krzewy wątpliwości i lęków gęste latami zaniedbań. Był głupcem, zastanawiając się co mogłoby spowodować brak nadziei, skoro natłok racjonalizowanych emocji gasił ją z każdym rozbłyskiem wątpliwości.

– Och to dobrze, że mówisz bo dzisiaj właśnie... – mam spotkanie z Erikiem przed jarmarkiem, wiesz idziemy na herbatę pierwszy raz odkąd zrozumiałem, że życie bez niego jest jałową, wysuszoną z wszelkiej radości i smaku egzystencją i szalenie się martwię, że jest już za późno na to, aby liczyć jakkolwiek na jego wzajemność - zdanie dokończyło się samo w jego głowie, w ciszy, która nastała, w ciężkiej guli więżącej gardło. Odchrząknął. – ...znów nie mogłem przyzwać ręcznika pstryknięciem palcami. Zaczynałem zastanawiać się, czy ta cała kambodżańska sprawa miała jakikolwiek sens. Oczywiście poza tym, że w Anglii będzie szansa na posiadanie zapasu leków i wymianę myśli magimedycznej, zwiedzenie wykopalisk i tak dalej i tak dalej. – Łatwo kłamało się tłumom, zdecydowanie trudniej przyjacielowi. Czuł ciężar na sercu, wiedział, że musi w końcu nastąpić ten moment, żeby mu powiedzieć, na co jednak mieszać w głowie Somni, skoro to nie było nic pewnego, skoro może za parę godzin Erik znów zacznie przepraszać go za pijany rajd do Little Hangleton, pozbawiając go szczątek radości tego, by być czyjąś ucieczką w godzinie żałości. By być jego ucieczką, wtedy, gdy nikt i nic innego nie jest w stanie pomóc.

Podniósł się nie kończąc posiłku i przeszedł więc do rytuału, który miał zapewnić domostwu bezpieczeństwo. Cały poranek wspólnie spędzony z przyjacielem natchnął go do tego, by skupić się na tym co ważne, na energii płynącej w ziemi, która tylko powierzchownie była skażona wisielczym lasem i mglistą depresją oplatającą nizinę. Wziął świecę dostarczoną przez Norę Figg i w milczeniu odpalił ją, choć umysł powtarzał słowa modlitwy do boginii Matki. Tkał słowa, a one wraz z dymem unosiły się do nieboskłonu, szukając boskich nozdrzy. Zaraz potem z metalowego puzderka wyciągnął dwa zwinięte ze sobą loki, jeden rozjaśniony słońcem, wpadający w blond, a drugi czarny, gęstszy w strukturze i skręcie. Przewiązane czerwoną nicią nie doczekały się komentarza ni wyjaśnień, ale Anthony czuł w swoich trzewiach, że dopiero wtedy rytuał będzie kompletny, nie jedno ciała, a dwa głosy, nie dwie, a jedna dusza.

Wraz ze świecą i włosami wyruszył w pielgrzymkę po swoim domu, nadpalając kawałki ich istnienia, oddając siebie i tych których uważał za domowników w ofiarę i pod opiekę.
– Domina nostra, Mediatrix nostra, Advocata nostra, Consolatrix nostra. – mruczał pod nosem, a przechadzając od kąta w kolejny kąt nucił antyfony ku czci Matki, te w których magowie pokpiwali z chrześcijan, zaszywając pogańską numerologię ku czci nie tej boginii, którą chciały oddane Maryi gardła wychwalać. Zapach drażnił go, ale to dobrze, miał być usłyszany, wyczuty pośród woni ofiarnych świec. – W trójjedni Matko przyjmij ofiarę z tego płomienia, z dusz naszych, przyjmij ofiarę z tego chleba ku czci Twojej upieczonego, spójrz łaskawym okiem na mieszkańców i gości tego domu i ustrzeż ich od niepowodzenia i śmierci, ustrzeż ich od zagłady i zapomnienia. – Cztery kąty, a piąty ochronnego pentagramu domknął symbol w kuchni z której Anthony wyruszył, przy niewielkim złocistym ołtarzyku przedstawiającą kobietę, pod której stopami lśnił księżycowy sierp. Ustawił przy niej gromnicę, złożył chleb, zapalił kadzidła mające pokryć swoim lepem swąd palonych włosów. Następnie położył kciuk na krańcu sierpu i przebił skorę, a znakiem przymierza, krew rozsmarował na złocistej piersi figurki.
– Położony jestem na sercu Twoim, jak pieczęć na sercu Matko. Nie zapomnij nas, jak my nie zapominamy o Tobie. Ku chwale Twojej będziemy śpiewać pieśni, rzewnymi łzami obmywać Twe troski. Spójrz przychylnie Pani na swoje dzieci w godzinie próby.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Morpheus Longbottom (2174), Anthony Shafiq (2982)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa