28.10.2024, 17:50 ✶
Skinął głową, godząc się na wszystko co powiedziała, mając serce wciąż zbolałe, ale zmuszane do zaakceptowania faktu, że był drogą osobą dla innych. Dziś Quintessa, jutro Jonathan zamierzał wyruszyć z nim na misję ratunkową Dolinowych kotków... Morpheus też, przeczuwając że muszą wzajem w niedoli siebie dźwigać, ostatnimi dniami był doskonałym towarzyszem rozmów.
Nauczył się żyć bez miłości, nauczył się zapomnieć jak to jest tęsknić i pragnąć bliskości drugiego ciała, bliskości drugiej duszy.
Nauczy się znowu.
Potem, gdy powrócili z fantami do domu Quintessy, został jeszcze na herbatę i opowiadał jej - może nie o sztukach - ale o problemach i śmiesznych napięciach występujących w zespołach pracujących nad umową z Kambodżą. Był niczym satelita wkoło, zaglądał i mknął dalej, doglądał okiem i umysłem szefa-wizjonera, który nie sprawdzi przecinków w dokumencie, ale rozsupła złośliwostki biurokratyczne i nada kierunek dalszym rozmowom. Opowiadał spokojnie, cicho, bez trzasków drzwi, bez wspominania rodziny mieszkającej niemal po sąsiedzku, w Warowni.
Gdy żegnali się, uczciwie przeszorował swoje kolana w jej domu, witając słońce, czy właściwie je żegnając. Skłony o dziwo wychodziły mu coraz składniej, kręgosłup nie trzaskał już tak, jak przy pierwszych próbach choć wciąż... wciąż jeszcze daleko mu było do ideału, a pot zbyt szybko rosił mu czoło. Było to zabawne patrzeć na minę szacownej damy, gdy tak się giął przed nią jak wąż, było to zabawne, jeśli ktoś nie daj bogowie stał pod oknem i zasłuchiwał się w jego posapywania i jej dwuznaczne docinki. Ale nikt nie stał, nikt nie słuchał, poza starym kotem, na którego Anthony kazał swojej przyjaciółce uważać i go nie wypuszczać.
– Za miesiąc Quintesso. Za miesiąc naleśniki w Paryżu. Już bez zakupów, ale dziś bardzo zabrakło mi tego punktu w agendzie naszego spotkania – pochylony ucałował jej dłoń, po czym nie czekając dłużej teleportował się do Little Hangleton, do pustego, zimnego domu pełnego smoczych oczu patrzących na to, jak jego ciało kurczy się w pochyleniu, w żałobie, która wstrzymywana znów zalewała zmęczony umysł. Było lepiej. Nie było dobrze.
Może kiedyś Los odwróci swoje koleiny na jego korzyść.
Może jutro...
Nauczył się żyć bez miłości, nauczył się zapomnieć jak to jest tęsknić i pragnąć bliskości drugiego ciała, bliskości drugiej duszy.
Nauczy się znowu.
Potem, gdy powrócili z fantami do domu Quintessy, został jeszcze na herbatę i opowiadał jej - może nie o sztukach - ale o problemach i śmiesznych napięciach występujących w zespołach pracujących nad umową z Kambodżą. Był niczym satelita wkoło, zaglądał i mknął dalej, doglądał okiem i umysłem szefa-wizjonera, który nie sprawdzi przecinków w dokumencie, ale rozsupła złośliwostki biurokratyczne i nada kierunek dalszym rozmowom. Opowiadał spokojnie, cicho, bez trzasków drzwi, bez wspominania rodziny mieszkającej niemal po sąsiedzku, w Warowni.
Gdy żegnali się, uczciwie przeszorował swoje kolana w jej domu, witając słońce, czy właściwie je żegnając. Skłony o dziwo wychodziły mu coraz składniej, kręgosłup nie trzaskał już tak, jak przy pierwszych próbach choć wciąż... wciąż jeszcze daleko mu było do ideału, a pot zbyt szybko rosił mu czoło. Było to zabawne patrzeć na minę szacownej damy, gdy tak się giął przed nią jak wąż, było to zabawne, jeśli ktoś nie daj bogowie stał pod oknem i zasłuchiwał się w jego posapywania i jej dwuznaczne docinki. Ale nikt nie stał, nikt nie słuchał, poza starym kotem, na którego Anthony kazał swojej przyjaciółce uważać i go nie wypuszczać.
– Za miesiąc Quintesso. Za miesiąc naleśniki w Paryżu. Już bez zakupów, ale dziś bardzo zabrakło mi tego punktu w agendzie naszego spotkania – pochylony ucałował jej dłoń, po czym nie czekając dłużej teleportował się do Little Hangleton, do pustego, zimnego domu pełnego smoczych oczu patrzących na to, jak jego ciało kurczy się w pochyleniu, w żałobie, która wstrzymywana znów zalewała zmęczony umysł. Było lepiej. Nie było dobrze.
Może kiedyś Los odwróci swoje koleiny na jego korzyść.
Może jutro...
Koniec sesji