adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
—28/07/1972—
Belgia, Bruksela
Quintessa Longbotttom & Anthony Shafiq
![[Obrazek: lDJYvve.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=lDJYvve.png)
The sunflower, thinking 'twas for him foul shame
To nap by daylight, strove t'excuse the blame;
It was not sleep that made him nod, he said,
But too great weight and largeness of his head.
![[Obrazek: lDJYvve.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=lDJYvve.png)
The sunflower, thinking 'twas for him foul shame
To nap by daylight, strove t'excuse the blame;
It was not sleep that made him nod, he said,
But too great weight and largeness of his head.
– Początkowo, gdy pokazała mi te figury myślałem, że żartuje ze mnie. Z drugiej strony... jej sprawność jest oszałamiająca. Pomyślałem "co masz do stracenia i tak absolutnie nikt tego nie widzi". I wiesz... Po dwóch miesiącach czuję różnicę, a lęk przed starczą niedołężnością odsunął się, mam nadzieję o kolejnych kilka lat – opowiadał swobodnie, w ich rodzimym języku pośród francuskiego poszumu kawiarnianych ploteczek. Ubrani na wskroś po mugolsku, jak za starych dobrych czasów, popijający kawę, raczący się lokalnymi słodkościami, jak za starych dobrych czasów, czekający na licytację, jak za starych...
To był impuls. Gdy udało mu się zażegnać kryzys Morpheusowy, gdy udało mu się wypchnąć przyjaciela z lodowatego uścisku życzenia śmierci, postanowił żelazem własnej woli, że musi się wziąć za siebie również, powrócić do starych nawyków, do ludzi, którzy wypełniali mu czas niezobowiązująca zabawą. Ileż można było pochylać się nad własną żałosną pozycją w przegranej sprawie? Ileż można było rozpaczać z powodu odrzucenia? Uczciwa odpowiedź nie napawałaby go optymizmem, Shafiq był bowiem samoświadomy własnych tendencji do melodramatyzowania, bezwarunkowego poddawania się wewnętrznym powodziom nostalgii i przeszłości, która tak łatwo w obecnym czasie zalewała go żałością i niemocą.
Dlatego też Lisa, była partnerka zmarłej żony, a obecnie osobista asystentka, najbardziej zaufana pracownica Shafiq'a, dostała polecenie znalezienia tej licytacji. Jakiejkolwiek licytacji. Zorganizowanie "powodu" urzędowego, dla którego mógłby te dwa świstokliki wrzucić w koszty były już banalne. Prostsze nawet niż przekonanie królowej Tess, żeby po półrocznym milczeniu skoczyła tam razem z nim. Wojna trwała i może to milczenie nie byłoby aż tak dziwne. Trzeba było "pracować", nawet jeśli Anthony bagatelizował działania śmierciożerców żeby otwarcie nie wspominać o ich tuszowaniu w konkretnych przypadkach. Pamiętał jednak o tym, że ostatnia ich styczniowa nocna rozmowa przy ognistej whisky skończyła się siarczystą kłótnią na temat tego do czego nadają się mugolaki oraz tego czy Voldemort jest przerażającym zagrożeniem, czy pajacem z głupawym pseudonimem artystycznym. "Let's agree we disagree" – powiedział wtedy do niej polubownie, ale wiedział, że osoba o temperamencie pani Longbottom będzie nosić w sercu zadrę. Dał się sprowokować alkoholem i kadzidłami w jej starym, przyjaznym antykwariacie. Musiał pamiętać, żeby następnym razem nigdy nie dać się jej usidlić w tych okolicznościach, w końcu zależało mu na latach wzajemnej przyjaźni, która obfitowała w liczne benefity absolutnie niezwiązane z seksem.
Kobieta jednak zaproszenie przyjęła i teraz, na kwadrans przed licytacją wysłuchiwała opowieści o "witaniu słońca", które okazywało się ciągiem tak zwanych asan – figur przyjmowanych przez ciało w określonej konfiguracji i odstępach czasowych. Anthony od lat marzył o magii bezróżdżkowej i w końcu znalazł dla siebie nauczycielkę. Dlaczego musiał ściągać ją z Kambodży? I dlaczego to była tajemnica, że uczyła go tej sztuki? Tego była pracownica ministerstwa jeszcze nie wiedziała. Co z kolei wiedziała, to fakt, że mimo lekkiego tonu i barwnych opisów wyginania ciała w przeróżne strony, Anthony wcale nie jest w takim dobrym stanie. Oczywiście nikt by się nie zorientował, był wytrawnym kłamcą politykiem, który umiał się pokazać. Ale ona nie była nikim. Może nie czytała w nim jak z otwartej książki, ale bez problemu widziała rysy na okładkach i zagięte rogi poszczególnych stron.
Mężczyzna umilkł i podsunął mankiet marynarki i koszuli. Złociste spinki błysnęły w brukselskim świetle.
– Ostatnia pralinka i idziemy. Może były martwy właściciel już jest poza prawami czasu, ale większość kruk i wron, które zleciały się nad jego dobytkiem pewnie jest już na miejscu oglądać obiekty przed licytacją. Ostatnia pralinka moja droga. – Uśmiechnął się serdecznie, dopijając swoje podwójne espresso. Szkoda tylko że uśmiech nie sięgnął jego trochę nieobecnych stalowych oczu. Czy to mogły być echa żałoby po starszym bracie? Raczej nie, wiedziała, że nigdy nie trzymali się blisko, a ojciec Shafiqa zadbał by rywalizacja między braćmi nigdy nie należała do tych "zdrowych".
To był impuls. Gdy udało mu się zażegnać kryzys Morpheusowy, gdy udało mu się wypchnąć przyjaciela z lodowatego uścisku życzenia śmierci, postanowił żelazem własnej woli, że musi się wziąć za siebie również, powrócić do starych nawyków, do ludzi, którzy wypełniali mu czas niezobowiązująca zabawą. Ileż można było pochylać się nad własną żałosną pozycją w przegranej sprawie? Ileż można było rozpaczać z powodu odrzucenia? Uczciwa odpowiedź nie napawałaby go optymizmem, Shafiq był bowiem samoświadomy własnych tendencji do melodramatyzowania, bezwarunkowego poddawania się wewnętrznym powodziom nostalgii i przeszłości, która tak łatwo w obecnym czasie zalewała go żałością i niemocą.
Dlatego też Lisa, była partnerka zmarłej żony, a obecnie osobista asystentka, najbardziej zaufana pracownica Shafiq'a, dostała polecenie znalezienia tej licytacji. Jakiejkolwiek licytacji. Zorganizowanie "powodu" urzędowego, dla którego mógłby te dwa świstokliki wrzucić w koszty były już banalne. Prostsze nawet niż przekonanie królowej Tess, żeby po półrocznym milczeniu skoczyła tam razem z nim. Wojna trwała i może to milczenie nie byłoby aż tak dziwne. Trzeba było "pracować", nawet jeśli Anthony bagatelizował działania śmierciożerców żeby otwarcie nie wspominać o ich tuszowaniu w konkretnych przypadkach. Pamiętał jednak o tym, że ostatnia ich styczniowa nocna rozmowa przy ognistej whisky skończyła się siarczystą kłótnią na temat tego do czego nadają się mugolaki oraz tego czy Voldemort jest przerażającym zagrożeniem, czy pajacem z głupawym pseudonimem artystycznym. "Let's agree we disagree" – powiedział wtedy do niej polubownie, ale wiedział, że osoba o temperamencie pani Longbottom będzie nosić w sercu zadrę. Dał się sprowokować alkoholem i kadzidłami w jej starym, przyjaznym antykwariacie. Musiał pamiętać, żeby następnym razem nigdy nie dać się jej usidlić w tych okolicznościach, w końcu zależało mu na latach wzajemnej przyjaźni, która obfitowała w liczne benefity absolutnie niezwiązane z seksem.
Kobieta jednak zaproszenie przyjęła i teraz, na kwadrans przed licytacją wysłuchiwała opowieści o "witaniu słońca", które okazywało się ciągiem tak zwanych asan – figur przyjmowanych przez ciało w określonej konfiguracji i odstępach czasowych. Anthony od lat marzył o magii bezróżdżkowej i w końcu znalazł dla siebie nauczycielkę. Dlaczego musiał ściągać ją z Kambodży? I dlaczego to była tajemnica, że uczyła go tej sztuki? Tego była pracownica ministerstwa jeszcze nie wiedziała. Co z kolei wiedziała, to fakt, że mimo lekkiego tonu i barwnych opisów wyginania ciała w przeróżne strony, Anthony wcale nie jest w takim dobrym stanie. Oczywiście nikt by się nie zorientował, był wytrawnym kłamcą politykiem, który umiał się pokazać. Ale ona nie była nikim. Może nie czytała w nim jak z otwartej książki, ale bez problemu widziała rysy na okładkach i zagięte rogi poszczególnych stron.
Mężczyzna umilkł i podsunął mankiet marynarki i koszuli. Złociste spinki błysnęły w brukselskim świetle.
– Ostatnia pralinka i idziemy. Może były martwy właściciel już jest poza prawami czasu, ale większość kruk i wron, które zleciały się nad jego dobytkiem pewnie jest już na miejscu oglądać obiekty przed licytacją. Ostatnia pralinka moja droga. – Uśmiechnął się serdecznie, dopijając swoje podwójne espresso. Szkoda tylko że uśmiech nie sięgnął jego trochę nieobecnych stalowych oczu. Czy to mogły być echa żałoby po starszym bracie? Raczej nie, wiedziała, że nigdy nie trzymali się blisko, a ojciec Shafiqa zadbał by rywalizacja między braćmi nigdy nie należała do tych "zdrowych".