02.02.2025, 03:07 ✶
Piekło, jakim był drugi września już na zawsze pozostanie w pamięci biednego egzorcysty. Tak dać się wyrolować jakiemuś przeklętemu skrzatowi, a potem jeszcze do końca dnia przeżywać takie horrory? Nic więc dziwnego, że Alfred w środku nocy sięgnął do butelki. I kolejnej. I kolejnej. No, może to trochę złe określenie, bo chlać to on chlał cały dzień, ale w nocy zdecydowanie przyspieszył! No i wypełniły go te kłujące myśli o tym, że gdyby nie to przeklęte zlecenie w Hangleton, to nie musiałby przyjmować żadnych przeklętych skrzatów i nie cierpiał by takich katuszy! Właśnie dlatego wsiadł w nocne połączenie z Londynu do małej miejscowości. Po co dokładnie? Cóż... Powiedzmy sobie tyle - noc z drugiego na trzeciego Alfred spędził chodząc po uliczkach Hangleton i wyklinając jedna po drugiej. Wyklinał też domy. I bezpańskie koty. I ptaki na drzewach. I zdziwionych lokalsów w oknach, obudzonych biadoleniem jakiegoś bezdomnego, pijanego dziwaka. I babunie, która rzuciła w nim kapciem (znowu), po czym kazała go jej przynieść (znowu!!!). W końcu jednak skończyły mu się budynki, więc przeszedł się dalej, wyklinać tym razem znajdujący się zaraz obok las. Każdemu drzewu miał coś do powiedzenia, każde mu w czymś zawiniło, każde jakoś źle wyglądało dla jego pijackiego wzroku... Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się zbyt głęboko, żeby znaleźć drogę powrotną. Jako osoba dorosła, poważna i wykwalifikowana do życia w społeczeństwie postanowił zostawić te batalię bardziej odpowiedniej do tego osobie - Alfredowi, który się tu obudzi. Pozbierał więc byle jak jakieś gałązki, zrobił z nich "szałas", przeklął głośno, gdy szałas się rozsypał, oparł się plecami o najbliższy krzaczor i w sekundę zaczął chrapać.
I tak oto pojawiamy się w tym lesie ponownie, parę dobrych godzin później, bo jak się okazuje krzaczory nie są na tyle wygodne, aby przespać w nich pół dnia. Alfred, dalej wstawiony ale już nie narżnięty w trzy dupy miał tylko jedno pytanie w głowie, patrząc na otaczające go, nieprzyjaźnie i nieznajomo wyglądające drzewa: - Cholibka, gdzie ja żem kurwa polazł pić? - Przejechał dłonią po swojej wymęczonej twarzy, zaraz potem zsuwając ją niżej. Przeklął pod nosem, nie czując pod swoimi palcami swej ukochanej kurtki. Przeklął raz jeszcze, gdy pojechał dłonią tym razem w drugim kierunku, na swoją głowę, i wyczuł tam ogromną, spiczastą czapeczkę. Spojrzał w dół aby przekląć po raz trzeci na widok spiczastych bucików. Zaraz potem jednak wzrok mu trochę złagodniał - z kieszeni obrzydliwych spodni, w które wcisnął go skrzat, wystawała butla wódeczki. Wyjął ją, z trwogą zauważając, że jest pełna tylko do połowy. Wziął szybki łyczek na odwagę i zaczął rozglądać się po okolicy... Ale nic mu to zbytnio nie dało. Nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie się znajdował. Mógłby przysiąc, że dopiero co smacznie żłopał sobie wódeczkę na Nokturnie, więc co, na sto chochlików, robił w jakimś lesie? Może to znowu jakieś halucyny? Może się biedny przekręcił i to jakieś zaświaty? - Cholibka, co ja bredzę, przeca jestem w sile wieku! Nikt od wódki jeszcze nie umarł! - Uderzył dłonią w udo, powoli podnosząc się na obie nogi. Przez chwilę chciał oprzeć się o okoliczne drzewo, ale miał jakieś dziwnie złe przeczucia jak tak sobie na nie patrzył... - Jest tu kto? Halo! - Może mu się poszczęści i ktoś akurat zbiera grzyby? Albo zakopuje trupa ostatniej ofiary? To dwie najsensowniejsze opcje w tak ponurym miejscu... - Mogę pomóc nosić grzyby! A i łopatą szybko robię! - Wykrzyczał w leśną gąszcz, mając nadzieje, że jak już go ktoś usłyszy, to będzie pasował do tych dwóch grup. No bo egzorcysty to ludzie w lesie raczej nie potrzebują, nie?
I tak oto pojawiamy się w tym lesie ponownie, parę dobrych godzin później, bo jak się okazuje krzaczory nie są na tyle wygodne, aby przespać w nich pół dnia. Alfred, dalej wstawiony ale już nie narżnięty w trzy dupy miał tylko jedno pytanie w głowie, patrząc na otaczające go, nieprzyjaźnie i nieznajomo wyglądające drzewa: - Cholibka, gdzie ja żem kurwa polazł pić? - Przejechał dłonią po swojej wymęczonej twarzy, zaraz potem zsuwając ją niżej. Przeklął pod nosem, nie czując pod swoimi palcami swej ukochanej kurtki. Przeklął raz jeszcze, gdy pojechał dłonią tym razem w drugim kierunku, na swoją głowę, i wyczuł tam ogromną, spiczastą czapeczkę. Spojrzał w dół aby przekląć po raz trzeci na widok spiczastych bucików. Zaraz potem jednak wzrok mu trochę złagodniał - z kieszeni obrzydliwych spodni, w które wcisnął go skrzat, wystawała butla wódeczki. Wyjął ją, z trwogą zauważając, że jest pełna tylko do połowy. Wziął szybki łyczek na odwagę i zaczął rozglądać się po okolicy... Ale nic mu to zbytnio nie dało. Nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie się znajdował. Mógłby przysiąc, że dopiero co smacznie żłopał sobie wódeczkę na Nokturnie, więc co, na sto chochlików, robił w jakimś lesie? Może to znowu jakieś halucyny? Może się biedny przekręcił i to jakieś zaświaty? - Cholibka, co ja bredzę, przeca jestem w sile wieku! Nikt od wódki jeszcze nie umarł! - Uderzył dłonią w udo, powoli podnosząc się na obie nogi. Przez chwilę chciał oprzeć się o okoliczne drzewo, ale miał jakieś dziwnie złe przeczucia jak tak sobie na nie patrzył... - Jest tu kto? Halo! - Może mu się poszczęści i ktoś akurat zbiera grzyby? Albo zakopuje trupa ostatniej ofiary? To dwie najsensowniejsze opcje w tak ponurym miejscu... - Mogę pomóc nosić grzyby! A i łopatą szybko robię! - Wykrzyczał w leśną gąszcz, mając nadzieje, że jak już go ktoś usłyszy, to będzie pasował do tych dwóch grup. No bo egzorcysty to ludzie w lesie raczej nie potrzebują, nie?