29.06.2025, 21:37 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.06.2025, 21:42 przez Rodolphus Lestrange.)
Ojojoj. Lorraine poruszyła się gwałtownie, a Lestrange nieco zwiększył dystans, tylko odrobinę unosząc kącik ust. Kto by pomyślał, że Malfoyówna nagle stała się tak pruderyjna? Czy to może przez związek z Chang, o którym przecież wiedział, bo Changówna sama mu się wysprzęgliła? Nagle stała się niedotykalska, czy zawsze taka była? Nie miał pojęcia, bo zwykle gdy jego skóra muskała jej skórę, to było to wyłącznie w uściskach gentelmeńskich, wymaganych przez etykietę, podobnie jak pocałunkach, składanych na grzbiecie dłoni. Podobał jednak mu się jej wzrok. Widział w jej oczach chaos - mówił o świętości, lecz w sumie czy świętość nie wiązała się z pożogą? Pożogą, która - nomen omen - miała się ukazać tego samego dnia, kilka godzin po ich spotkaniu.
- Szachy - powiedział, wydychając nieco za szybko powietrze. - Chodziło o szachy, Malfoy.
Nie zrozumiała metafory? Była aż tak głupia?
Nie, Lorraine Malfoy nie była głupia.
Ale przeinaczenie jego słów było kompletnie bez sensu: wzięła z jego metafory to, co jej pasowało, i przekleiła do swojego wyimaginowanego świata, myśląc że będzie mądrzejsza od niego. Na samą tę myśl i wspomnienie faktu, że próbowała majstrować mu w umyśle, uśmiechnął się, nieco ostrzej niż zwykle przy tej kobiecie. Bez słowa reakcji na jej kolejny wywód zrobił dwa kroki w tył i kiwnął jej głową. A potem odwrócił się bokiem i dopiero wtedy wyciągnął różdżkę. Nie zależało mu na tym, by Lorraine poczuła się w jakikolwiek sposób zagrożona - on również nie był głupcem. Poza tym nie miał żadnego interesu w tym, by ją zastraszać. Poruszył nadgarstkiem, naprawiając rozbity podarek. Kawałki szkła zaczęły się scalać w kopułę, chociaż róży nie dało się już przywrócić do życia.
Chociaż czy kiedykolwiek była żywa?
Płatki się skruszyły, podobnie jak część liści. Była czarna i uschnięta. Być może kiedyś była żywa, ale na pewno ktoś przy niej majstrował zanim została odcięta od wody i światła. Szklana kopuła wylądowała miękko w dłoniach Rodolphusa, a on podał ją Lorraine.
- Słyszałaś o czarnych różach, które pojawiły się w ogrodach rodziny Lestrange? - zapytał, kompletnie ignorując to, co powiedziała przed chwilą. Nie dotarło do niego? A jednak... Jednak do niego zawsze docierało wszystko co mówiła druga strona. Zignorował to, po prostu. - W Maida Vale pojawiły się czarne róże, prawie takie same jak ta, którą właśnie ci wręczam. Mówię prawie, bo nie odwiedziłem rodzinnej posiadłości odkąd ciotka wysłała listy i poprosiła odwiedzających, by nie dotykali tych roślin.
Lestrange przestąpił lekko z nogi na nogę, mrużąc nieznacznie oczy. Obserwował blondwłosą wilę uważnie, ale wydawał się... Znudzony. Tak jak przed chwilą Malfoy wydawała się znudzona nim.
- Pozdrów Chang. Może zainteresuje ją ta sprawa. Lubi przecież nietypowe kwiaty, prawda? Albo omiń ciotkę Lorelei i zbierz z tych róż bukiet. Jak zwykle niezwykle miło było cię spotkać, Lorraine - uśmiech, który teraz pojawił się na jego twarzy, był tym sztucznym. Wyrafinowanym, uprzejmym... Takim, którym obdarzał ludzi na bankietach. Ale to, co pokazywały jego usta, to było jedno. W jego stalowych oczach drgała iskierka, która świadczyła o tym, że być może to spotkanie poszło dokładnie po jego myśli. Albo kompletnie inaczej niż sobie zamarzył, a jednak odczuł satysfakcję. - Zamiast wyglądać przez okno, po prostu wyjdę drzwiami, by wsłuchać się w melodię, której jesteś częścią.
Skłonił się sztywno, zanim nie wyszedł z pomieszczenia. W sali pozostał tylko zapach jego wody kolońskiej i woń skruszałych liści uschniętej róży, którą trzymała teraz Lorraine.
- Szachy - powiedział, wydychając nieco za szybko powietrze. - Chodziło o szachy, Malfoy.
Nie zrozumiała metafory? Była aż tak głupia?
Nie, Lorraine Malfoy nie była głupia.
Ale przeinaczenie jego słów było kompletnie bez sensu: wzięła z jego metafory to, co jej pasowało, i przekleiła do swojego wyimaginowanego świata, myśląc że będzie mądrzejsza od niego. Na samą tę myśl i wspomnienie faktu, że próbowała majstrować mu w umyśle, uśmiechnął się, nieco ostrzej niż zwykle przy tej kobiecie. Bez słowa reakcji na jej kolejny wywód zrobił dwa kroki w tył i kiwnął jej głową. A potem odwrócił się bokiem i dopiero wtedy wyciągnął różdżkę. Nie zależało mu na tym, by Lorraine poczuła się w jakikolwiek sposób zagrożona - on również nie był głupcem. Poza tym nie miał żadnego interesu w tym, by ją zastraszać. Poruszył nadgarstkiem, naprawiając rozbity podarek. Kawałki szkła zaczęły się scalać w kopułę, chociaż róży nie dało się już przywrócić do życia.
Chociaż czy kiedykolwiek była żywa?
Płatki się skruszyły, podobnie jak część liści. Była czarna i uschnięta. Być może kiedyś była żywa, ale na pewno ktoś przy niej majstrował zanim została odcięta od wody i światła. Szklana kopuła wylądowała miękko w dłoniach Rodolphusa, a on podał ją Lorraine.
- Słyszałaś o czarnych różach, które pojawiły się w ogrodach rodziny Lestrange? - zapytał, kompletnie ignorując to, co powiedziała przed chwilą. Nie dotarło do niego? A jednak... Jednak do niego zawsze docierało wszystko co mówiła druga strona. Zignorował to, po prostu. - W Maida Vale pojawiły się czarne róże, prawie takie same jak ta, którą właśnie ci wręczam. Mówię prawie, bo nie odwiedziłem rodzinnej posiadłości odkąd ciotka wysłała listy i poprosiła odwiedzających, by nie dotykali tych roślin.
Lestrange przestąpił lekko z nogi na nogę, mrużąc nieznacznie oczy. Obserwował blondwłosą wilę uważnie, ale wydawał się... Znudzony. Tak jak przed chwilą Malfoy wydawała się znudzona nim.
- Pozdrów Chang. Może zainteresuje ją ta sprawa. Lubi przecież nietypowe kwiaty, prawda? Albo omiń ciotkę Lorelei i zbierz z tych róż bukiet. Jak zwykle niezwykle miło było cię spotkać, Lorraine - uśmiech, który teraz pojawił się na jego twarzy, był tym sztucznym. Wyrafinowanym, uprzejmym... Takim, którym obdarzał ludzi na bankietach. Ale to, co pokazywały jego usta, to było jedno. W jego stalowych oczach drgała iskierka, która świadczyła o tym, że być może to spotkanie poszło dokładnie po jego myśli. Albo kompletnie inaczej niż sobie zamarzył, a jednak odczuł satysfakcję. - Zamiast wyglądać przez okno, po prostu wyjdę drzwiami, by wsłuchać się w melodię, której jesteś częścią.
Skłonił się sztywno, zanim nie wyszedł z pomieszczenia. W sali pozostał tylko zapach jego wody kolońskiej i woń skruszałych liści uschniętej róży, którą trzymała teraz Lorraine.
Postać opuszcza sesję