16.03.2025, 23:02 ✶
—03/09/1972—
Chatka na kurzej stopce
Helloise & Mona Rowle
Firana w otwartym na oścież kuchennym oknie falowała w rytm podmuchów porannego wiatru zapraszającego do środka gdakanie kur spod domu i tajemnicę Kniei majaczącej w oddali. Poranki wciąż były jeszcze w miarę ciepłe, lecz czuć było, że nadciąga zmiana pogody.
Na parapecie chatki na kurzej stopce przysiadła zięba i ciekawsko obserwowała, jak Helloise otwiera kolejne szafki, szukając uparcie tej najodpowiedniejszej herbaty. Gdy czarownica spostrzegła gościa, straciła zainteresowanie słoiczkami pełnymi suszy i przykucnęła, aby przejrzeć się w czarnym koraliku ptasiego oka.
— Jadłaś już śniadanie, Mono? — zapytała, nie odwracając się do bratanicy, którą usadziła wcześniej przy stole. Jej głos snuł się cicho i leniwie jak dym znad żarzącego się w kącie paleniska. W ustawionych na nim kociołkach od rana bulgotały tajemnicze wywary, których zapachy dusiły żeliwne pokrywki. — Zrobić ci coś do jedzenia? — Sięgnęła do kieszonki spódnicy, wyjęła z niej szczyptę ziarna dla kur i palcem przesunęła je powoli po kuchennym blacie w stronę ptaszka. Zięba zeskoczyła na blat, dziobnęła ziarenko i od razu odleciała.
Helloise podniosła się z kucek i — porzuciwszy uprzednią staranność — wsypała do imbryczka pierwsze pod ręką zioła, po czym zalała je wrzątkiem, nieco wody rozlewając i po blacie. Gdy szła przez pomieszczenie, długa do pół łydki wełniana spódnica tańczyła wokół jej nóg, na które naciągnięte były pasiaste podkolanówki w dwóch różnych kolorach. Kobieta przystanęła nad okrytym kraciastym obrusem stole, przy którym miały rozmawiać Rowle'ówny. Stała tak dłuższą chwilę, trzymając oburącz nieszczęsny imbryk, jakby nie mogła zdecydować, co dalej robić. Nie było na stole wolnej przestrzeni. Rozrzucono na nim kilka ostatnich numerów Żonglera, lepki od soków jabłka nóż oraz miseczkę z kawałkami tychże pierwszych jabłek, do których pokrojenia został użyty. Oprócz wczesnych jabłek były na stole również późne maliny, dwie puste ceramiczne czarki, trzy mrówki i biedronka, a jeśli gdzie został pusty centymetr kwadratowy, wypełniały go drewniane strużyny. Hela zacisnęła usta, westchnęła, jakby bardzo nie podobała jej się konieczność zburzenia niechlujnej skądinąd kompozycji, po czym zebrała Żonglery i odrzuciła je na podłogę, wzbijając w powietrze warstwę pyłu. W zwolnionym tym sposobem miejscu postanął imbryk.
— Wymieniam listy z dziennikarką — powiedziała głucho, moszcząc się na krześle naprzeciwko drugiej czarownicy. Nie patrzyła jej w oczy, a gdzieś ponad ramieniem i tak prowadziła swój monotonny wywód: — W sprawie Kniei. Nie słyszałaś aby w Ministerstwie jakichś wieści? Termin zbiorów idzie dla kłącz pięciornika. Żadna maść na ugryzienia trutniowca krwiopijcy tak nie działa jak maść z pięciornika. Z Kniei, koniecznie, bo gdzie indziej nie ma aż takich właściwości, musi być z Kniei. Nie otworzą? Powinni otworzyć. Dlaczego nie robią porządku? — Zmarszczyła brwi.
dotknij trawy