06.05.2025, 17:14 ✶
Spalona noc
Woody Tarp & Jonathan Selwyn w Rejwachu
Woody Tarpaulin zdjął spodnie. W pośpiechu rozpinał pasek, spuścił je na podłogę i jeszcze zanim obie nogi wyszły z nogawek, on już w gorączkowo kroczył dalej, a gacie plątały mu się na wysokości kolan.
Nie był to jednak koślawy wstęp do eroska, a nerwowy zryw ku normalności. Próba poszukiwania wśród szaleństwa spalonej nocy czegoś codziennego i bezpiecznego, bo codziennym przecież było, że gdy na spodnie bluzgał rzyg, rzucało się je w kąt, żeby czekały na pranie. Tak i teraz — gdy za oknem szalały ognie, a na parterze Rejwachu spanikowany tłum — Woody przegrzebywał stertę ubrań zrzuconych na krzesło w swoim pokoju, aby wydobyć coś czystego. Nie wiedział, dlaczego to robi. Dlaczego to robił? Dlaczego kurwa robił to teraz, gdy świat pogrążał się w chaosie, ludzie umierali, dobytki przepadały. Powinien gonić tam, gasić, ocalać, lecz Woody Tarpaulin — nigdy by tego nie przyznał — zgubił się na moment w natłoku swoich powinności i zobowiązań, a jego skonfliktowana głowa szukała tych kilkudziesięciu sekund na odsapnięcie od napięcia i reset. Zmienił więc spodnie, na dokładnie pięćdziesiąt cztery sekundy czyniąc wybór najwygodniejszych portek swoim czołowym zmartwieniem. W tym czasie skupił się wyłącznie na tym, aby rozwiązać ów cichy konflikt codzienności, zapinając na dupie świeże, pachnące jeszcze praniem sztruksy.
A potem dokonał pełnego zanurzenia w odmęty stresu. Zawiązał wokół siebie tyle nici, które teraz walczyły o jego serce i ciągnęły każda w swoją stronę. Poczucie odpowiedzialności za dzieci Rejwachu i przyjaciół z Nokturnu walczyło z siłą, która ciągnęła go do Longbottomów — do braci, do bratanków, bratanic, przyjaciół rodziny. Do niej — do Tessy. Gdy zaś widział Śmierciożerców siejących ogień, dławiła go żądza zemsty. Ach, wejść w uniform Brygadzisty i poprowadzić falę odwetową, zmiażdżyć agresorów, zepchnąć ich z powrotem w jamy, z których wypełzli. Chciał być wszystkim: protektorem Rejwachu, lojalnym Longbottomem, szlachetnym członkiem Zakonu, walecznym Brygadzistą. Musiał jednak wybrać i w obliczu tej decyzji przypomniał sobie słowa z listu Brenny: Nokturn ostatni będzie mógł liczyć na wsparcie sił Ministerstwa. To Nokturn najbardziej potrzebował, aby ktoś wyciągnął ku niemu rękę, nawet jeśli odpłatą miało być naplucie na jego pomocną dłoń.
Trudno było Woody’emu odpuścić resztę powinności. Najtrudniej tłamsił podszept, który kazał mu porzucić swój nokturnowy posterunek i gnać do Doliny, choćby miał tam biec całą noc na własnych nogach. Tak boleśnie piekła potrzeba upewnienia się, że oni wszyscy przetrwali. Przypominał sobie co rusz w kontrze do niej, że zapewne nikogo już tam nie było. Nie wątpił, że mieszkańcy Warowni opuścili ją tej nocy, rozpierzchli się po Anglii, aby nieść ratunek potrzebującym. Żadnego pożytku z wuja Clemensa w Dolinie nie będzie, ale Tarp mógł zrobić coś dla swoich ziomków nędzników.
Nim wyszedł z pokoju, ktoś zmaterializował się za nim z trzaskiem i nie mogło być to wiele osób. Zabezpieczenia chroniły pomieszczenie przed najściem kogokolwiek, kto nie był mile widziany przez gospodarza.
— Selwyn, kurwa, dzięki bogini. Co wiesz o pozostałych? — Woody natychmiast wbił w swojego gościa czujne, wyczekujące spojrzenie nawiedzane lękiem o to, czy aby przyjaciel nie przynosi złych wieści.
W innych okolicznościach Jonathan Selwyn zapewne miałby do wygłoszenia wiele opinii o stanie sypialni Longbottoma, w której się teraz znalazł. Było to duszne pomieszczenie wyposażone w podstawowe, podstarzałe meble, z których obłaziła farba. Po blatach i kątach walały się puste butelki po alkoholach, pościel na łóżku wymemłana i nie pierwszej świeżości, ubrania czyste skotłowane z używanymi. Stereotypowa jaskinia chłopa, którego dawno nie odwiedzała kobieta, dla której musiałby upchnąć swój bałagan na słowo honoru w tej wysokiej szafie.
piw0 to moje paliwo