• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[12.09.1972] fortunomancja || Bellatrix & Ambroise

[12.09.1972] fortunomancja || Bellatrix & Ambroise
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
30.05.2025, 12:49  ✶  
poranek, 12.09.1972, sklep przy Pokątnej

Londyn po pożarach nie był już tym samym miastem. Jesień przyszła bez ostrzeżenia. Bardzo wcześnie, wyjątkowo niespodziewanie. Dla wielu nie jako ulga od wyjątkowo ciepłego lata, ale jako podkreślenie szarości tego, co zostało spalone, okopcone i utracone.
Być może wiele związku z tym miało niebo nad ich głowami. Pełne ciężkich, nienaturalnie stalowych chmur. Oraz fakt, że znaczna część liści z drzew w stolicy spadła nie w wyniku naturalnego biegu koła roku, lecz pożarów, które spaliły ich korony.
Tak czy inaczej, prawie połowa września powitała go nie z szelestem liści, ale z ciężarem deszczu, który spadał nieprzerwanie od świtu. Liście, które powinny szeleścić pod butami, były rozmokłe, przyklejone do bruku, śliskie i rozczłapane, co w tym ostatnim przypadku było nawet całkiem dobrym znakiem powrotu życia do miasta.
Mimo deszczu i stosunkowo wczesnej pory, ulice nie były puste. Ludzie przemierzali chodniki, spiesząc do pracy dokładnie tak jak przed tym wszystkim, co się stało. Może trochę ciszej, bardziej melancholijnie, ale ku uldze Greengrassa, Londyn nie był wypełniony duchami. Nawet w tak ciężkich czasach, społeczność potrafiła pozbierać się w zaledwie kilka dni i ruszyć dalej.
Przeszklone witryny sklepów może nie świeciły już tak wyraźnie jak dawniej. Pokrywały je cienkie warstwy sadzy, której nie sposób było dokładnie wyczyścić. Być może powietrzu unosił się ciężki zapach, nie tylko dymu, ale czegoś jeszcze, czegoś bardziej niematerialnego, subtelnego. Woń zmęczenia, która wsiąkała w bruk i szyldy, wisiała pod parasolami i zastygała na twarzach przechodniów. Jednak życie toczyło się dalej.
Kałuże pełne mokrych liści odbijały jednolicie szare niebo, bez jednego rozbłysku światła, bez jakiejkolwiek przerwy w chmurach. Jesień rozgościła się na dobre, nie pytając o pozwolenie. Zimna mżawka zawisła w powietrzu, deszcz wsiąkał w materiał płaszczy a brudna wilgoć czaiła się w każdej szczelinie muru, w każdej szparze między framugami drzwi i okien.
A jednak wbrew temu wszystkiemu, Roise miał dobry dzień. Naprawdę dobry. Był w wyśmienitym nastroju, który dodatkowo poprawił się szczególnie na widok rozłożonego znaku reklamowego dokładnie tego sklepu, jakiego potrzebował, żeby załatwić swoje sprawy. Nie mogło być lepiej. No, może mogło, ale zdecydowanie nie zamierzał narzekać.
Wszedł w wąską uliczkę i przyspieszył kroku. Wiedział, po co tu przyszedł. Lista rzeczy do kupienia, jaką zanotował w swojej głowie, była krótka, ale konkretna. Nie miał ochoty spędzać w środku więcej czasu niż to było absolutnie konieczne, szczególnie że sklepy w tej części magicznego Londynu były otwarte tylko przez kilka godzin dziennie.
Część dostaw nie dotarła. Część spłonęła w ogniu. Asortyment z pewnością miał być ograniczony a on potrzebował odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Nie zamierzał ryzykować, że przez zbyt długi pobyt w jednym sklepie straci możliwość zakupu tego, czego potrzebował z drugiego. Wtedy bowiem nadal miałby całkiem spory wachlarz opcji (w końcu miało się te znajomości), ale to wymagałoby znacznie więcej czasu.
Ten zaś wolał spożytkować w inny sposób. Tym bardziej, że miał wyłącznie kilkanaście godzin do dyspozycji, z czego większość powinien spędzić w Exmoor. Wiedział, dokąd pójdzie. Wiedział, co powie. Wiedział, czego się spodziewa. A może i nie wiedział, ale to właśnie sprawiało, że chciało mu się przyspieszyć kroku.
Klamka była chłodna i lekko śliska od wilgoci, gdy energicznie ją nacisnął, otwierając drzwi z impetem, jakby zależało mu, żeby nie stracić ani sekundy więcej. Bo rzeczywiście tak było. Nie zwracał przez to uwagi na zbyt wiele z tego, co działo się dookoła niego.
A jednak, gdy kątem oka zauważył drugą postać znajdującą się nieco dalej od wejścia do sklepu, ale w zasięgu dwóch czy trzech kroków, odsunął się odrobinę na bok.
Kobieta. Nie przyglądał się jej twarzy, ale odruchowo przytrzymał drzwi przed nią. Milcząco. Bez szarmanckiego gestu i bez kulturalnego uśmiechu, nawet jeśli miał przy tym względnie pogodny wyraz twarzy. No, przynajmniej szczęśliwszy niż większość mijanych Londyńczyków. Nie emanował dobrym humorem, nie dało się mieć wrażenia, że sytuacja w mieście go bawi, ale zdecydowanie miał dobry dzień.
Oczywiście, mógł wyjść z założenia, że wyjątkowo mu się spieszy i nie czekać, ewentualnie wyłącznie popychając drzwi ręką w ramach odruchu, żeby nie zamknęły się za nim. W końcu nie trzeba znać człowieka, aby nie zatrzaskiwać mu drzwi przed nosem. Jednak nie tak go wychowano. Wszedł drugi, od razu kierując swoje kroki w określoną stronę. W tym wypadku zbieżną z tą przepuszczonej przez niego elegantki.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Sleeping Beauty
let it burn
Bellatrix jest kobietą niewielkiego wzrostu, mierzy bowiem jakoś 157 centymetrów. Jest szczupła. Włosy ma ciemne, niemalże czarne, kręcone. Cerę jasną, praktycznie białą. Oczy duże, widać w nich pewne szaleństwo, koloru niebieskiego. Ubiera się głównie w czerń, dba o to, jak wygląda. Używa perfum o zapachu liczi i czerwonej porzeczki z nutą róży, wanilii i wetywerii.

Bellatrix Black
#2
12.09.2025, 17:26  ✶  

Ostatni czas był wyjątkowo trudny dla Trixie. Nie do końca była zadowolona ze swojego wkładu w niszczenie Londynu, tamta noc okazała się być dla niej okropnie problematyczna, bo nic jej nie wychodziło. Dotarło do Black to, że nie może brać na siebie zbyt wiele, cóż - niszczenie świata i praca na pełen etat były dość wyczerpujące. Gdy wróciła do domu tamtego pięknego poranka, kiedy świat okrywały chmury dymu położyła się spać, przespała niemalże cały dzień, może nawet i nieco więcej. Potrzebowała tego, aby wrócić do formy. Założyła sobie, że będzie bardziej dbała o swój organizm, aby nigdy więcej nie popełnić podobnych błędów, jak tamtej nocy.

Kiedy się przebudziła znalazła na swojej szafce nocnej kupon, zabawne, sprawdziła bowiem, że jakimś cudem cyfry się zgadzały i najwyraźniej coś wygrała. Było to całkiem mile rozpoczęcie dnia, nie, żeby szczególnie zależało jej na wygranych w loteriach... ale kto nie ucieszyłby się z nagrody za frajer? Był dołączony do tego dopisek, któraś z jej sióstr postanowiła się jej w ten sposób odwdzięczyć za przysługę.

Postanowiła więc zabrać swój wspaniały kupon, i odebrać nagrodę, a przy okazji obejrzeć efekty tej bardzo pracowitej nocy, która kosztowała ją naprawdę sporo. Nastrój miała raczej średni, poprawił jej się nieco, gdy znalazła się na ulicy. W końcu mogła obejrzeć te zniszczenia w świetle dziennym.

Szła przed siebie uśmiechając się szeroko, miała chyba zbyt dobry humor, jak na to, co się wydarzyło, ale nie przejmowała się tym szczególnie. Poczuła się lepiej, kiedy zobaczyła, że stolica oberwała bardzo mocno.

W końcu znalazła się przed sklepem, zerknęła jeszcze raz na kupon, aby upewnić się, że właśnie tutaj miała go zrealizować, wszystko się zgadzało, najlepsze było to, że ten sklep nadal stał, nie spłonął - cóż za zbieg okoliczności, zachichotała sama do siebie, bo niesamowicie ją to bawiło.

Nie musiała nawet otwierać sobie drzwi, bo zrobił to facet stojący przed nią, weszła więc do środka, wcześniej kiwając mu w podzięce głową i ustawiła się w sporej kolejce, w dłoni trzymała ten nieszczęsny kupon, żeby go nie zgubić.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
15.09.2025, 14:48  ✶  
Poprawka. Zdecydowanie powinien wyjść z założenia, że mu się spieszy i podążyć przodem, nie czekając aż kobieta pierwsza przejdzie przez drzwi. Choć czy to tak naprawdę zmieniłoby cokolwiek w jego sytuacji? Nie sądził, nawet jeśli nieznaczny uśmieszek zdecydowanie rozmył się z kącików jego ust, gdy Ambroise dotarł do właściwej półki. Już z daleka widział, co się kroi.
Wystarczyło jedno spojrzenie, które całkiem dogodnie uniosło się nad niezbyt wysokim regałem, aby następnie opaść na kucającego mężczyznę. Tego, który właśnie załadował na oko szóste, może siódme opakowanie do metalowego koszyka, całkowicie opróżniając sklepowe zapasy. W praktycznie jakimkolwiek innym momencie, praktycznie jakiegokolwiek innego tygodnia, praktycznie w jakichkolwiek odrębnych okolicznościach nie byłoby żadnego problemu. Zaopatrzeniowiec niechybnie udałby się na zaplecze, biorąc stamtąd zbiorczy karton i uzupełniając braki.
Tyle tylko, że niedawne pożary sprawiły, że Greengrass był irytująco świadomy pustych
stanów magazynowych, które w pierwszej kolejności doprowadziły właśnie do tego, że na półce znalazła się tak niewielka liczba paczek towaru. Był również praktycznie pewien, że na pytanie, kiedy sytuacja wróci do normy, właściciel bądź kasjer miał odpowiedzieć nie wiem.
Ambroise nie musiał być jasnowidzem, żeby przewidzieć podobne słowa. No cóż. Gdyby nim był, być może udałoby mu się szybciej dotrzeć do sklepu. Nie zwykł jednak podchodzić do ludzi, oczekując, że ci podzielą się z nim czymś tylko dlatego, że ich o to poprosi. A już tym bardziej nie zamierzał wywoływać awantury z powodu zagarniania dla siebie całości towarów, jak to zrobiliby co poniektórzy.
Zresztą...
...wystarczyło zaledwie jedno spojrzenie na jegomościa, aby Roise rozpoznał w nim człowieka, z którym zdecydowanie nie chciał mieć do czynienia. Ani teraz, ani w przeszłości, ani kiedykolwiek. Pozostało mu zazgrzytać zębami i skupić się na zebraniu pozostałych zakupów z listy, co zrobił praktycznie w moment. Nie miał czasu rozglądać się za czymś, po co nie przyszedł. W tym momencie odpalił u siebie tryb zadaniowy, zaledwie chwilę później dołączając do wyjątkowo długiej kolejki.
Jak na tę godzinę, porę i okoliczności, sklep bez wątpienia postanowiło nawiedzić całkiem sporo osób. Zadziwiające, bo z zewnątrz zupełnie na to nie wyglądało. Cóż miał jednak zrobić? W istocie pozostało mu wyłącznie stanie się częścią kolejki i spokojne oczekiwanie na jego kolej. Ustawił się zatem za sporo niższą kobietą.
Dopiero wtedy mając okazję dokładniej przyjrzeć się jej wyglądowi. Oczywiście, bez bycia natrętnym i wpatrywania się w nią jak w wyjątkowo interesujący obrazek. Spoglądał na nią raczej kątem oka, przelotnie zawieszając wzrok na jej twarzy. Tylko po to, żeby wreszcie połączyć ze sobą dwie kropki, dochodząc do tego, kogo tak właściwie przepuścił w drzwiach.
Trudno byłoby powiedzieć, że dobrze znali się nawzajem, jednak bez wątpienia kojarzył z widzenia Bellatrix Black. Ta zaś najwyraźniej miała bardzo dobry dzień, trzymając w ręku loteryjny kupon, najpewniej zamierzając odebrać wygraną. Nie skomentował tego jednak, nie zwykł zagadywać na wpół obcych ludzi o ich prywatne sprawy. Zauważył jedynie fakt, stopniowo przesuwając się za kobietą w kolejce aż wreszcie stanęli przy kasie.
- Co podać, kochaneczko? - Padło kolejny raz w przeciągu kilku ostatnich minut, oczywiście, dopasowane do tego, do kogo obecnie zwracała się podstarzała sprzedawczyni.
Zdecydowanie doświadczona życiem kobieta z siwym koczkiem i grubymi okularami nie od razu uniosła wzrok na twarz panny Black. W innym wypadku raczej nie zwróciłaby się do niej żadną wersją kochanej, co stało się dosyć dostrzegalne w momencie, w którym przeniosła spojrzenie z ubrań dziewczyny na jej oczy. Momentalnie mimowolnie zacisnęła wargi, jednak nie poprawiła wypowiedzi na bardziej oficjalną. Wręcz przeciwnie, po mikroekspresji, jaka przez ułamek sekundy pojawiła się w kącikach jej ust, sprzedawczyni wbiła pytające spojrzenie w klientkę.
Ciekawe. To było ciekawe.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Sleeping Beauty
let it burn
Bellatrix jest kobietą niewielkiego wzrostu, mierzy bowiem jakoś 157 centymetrów. Jest szczupła. Włosy ma ciemne, niemalże czarne, kręcone. Cerę jasną, praktycznie białą. Oczy duże, widać w nich pewne szaleństwo, koloru niebieskiego. Ubiera się głównie w czerń, dba o to, jak wygląda. Używa perfum o zapachu liczi i czerwonej porzeczki z nutą róży, wanilii i wetywerii.

Bellatrix Black
#4
15.09.2025, 20:55  ✶  

Trixie nie zamierzała nic dzisiaj kupować. Pojawiła się w tym miejscu tylko i wyłącznie po to, aby zrealizować ten nieszczęsny kupon, który znalazł się na jej nocnej szafce. Która z sióstr jej go zostawiła? Nie miała pojęcia, podejrzewałaby jednak Andromedę, bo Narcyza nie miała w zwyczaju myśleć o innych, widziała raczej tylko czubek własnego nosa, więc nie spodziewała się, aby miało się to zmienić. Nie było to jednak zbytnio ważne, okazało się bowiem, że kupon był wygrany i pewnie normalnie by się nie zdecydowała na to, aby go realizować, ale obudziła się w tym dziwnym nastroju, który doprowadził ją do tego, że się tutaj znalazła.

Pierwszy rzut oka na kolejkę wystarczył, aby stwierdziła, że nie był to najlepszy pomysł. Dosyć sporo osób postanowiło zrobić dzisiaj zakupy, tak właściwie pewnie wynikało to z tego, że bali się, iż może zabraknąć im potrzebnych produktów, bo nigdy nie wiadomo, kiedy śmierciożercy mogą zaatakować. Ta myśl spowodowała, że na jej twarzy pojawił się uśmiech, niech się boją, właśnie o to im przecież chodziło, nigdy nie zaznają spokoju, niech spodziewają się niespodziewanego, bo przecież dopiero pokazywali na co ich stać. Już niedługo wyczyszczą świat z plugastwa, wreszcie inni powinni zauważyć, jak wygląda sytuacja, zaczną do nich dołączać i nikt nie będzie w stanie przeciwstawić się potędze Voldemorta, zbliżały się naprawdę wspaniałe czasy, jeszcze trochę, chwila, a jej marzenia zaczną się spełniać.

Jako, że odpłynęła dość mocno w swoje marzenia, nawet nie zauważyła jak długo zajęło jej stanie w tej nieszczęsnej kolejce, wystarczy tylko myśleć pozytywnie i można się zupełnie zatracić. Z rozmyślań wyrwał ją głos, który chyba był skierowany do niej. Uniosła powoli głowę, wbiła swoje lodowate spojrzenie w kobietę, która albo jej się wydawało, albo nazwała ją kochaneczką. Mierzyła ją dłuższą chwilę wzrokiem, nie mrugała, wpatrywała się tylko bardzo intensywnie tymi swoimi wielkimi oczami. Kącik ust uniósł jej się do góry, chciała się odezwać, jednak nie mogła zareagować naturalnie, gdy obok znajdowało się tak wielu ludzi. Wybrała więc milczenie, chociaż jej spojrzenie wyrażało więcej niż słowa, które mogły opuścić jej usta.

Wyciągnęła przed siebie dłoń, którą miała zaciśniętą w pięść, wypuściła z niej na ladę ten kupon, który znalazła dzisiaj na swojej nocnej szafce. - To. - Powiedziała jedynie, nie wyrzuciła z siebie nic więcej, nie widziała sensu w niepotrzebnemu wyrzucaniu z siebie kolejnych słów, kobieta powinna zrozumieć do czego zmierzała, czyż nie? Nie było to szczególnie skomplikowane, na pewno potrafiła czytać... chociaż kto ich tam wiedział, nie spodziewała się po kimś takim zbyt wiele.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
16.09.2025, 09:55  ✶  
Nie dało się ukryć, że interakcja, jaka rozgrywała się przed oczami Ambroisa zdecydowanie przyciągnęła jego uwagę. Co prawda, na ogół miał zupełnie gdzieś to, jakie relacje łączyły ludzi, z którymi on sam nie miewał ani najpewniej nie miał mieć do czynienia. Był dobrym obserwatorem, ale nie poświęcał zbędnego czasu na coś, czego nie uważał za przydatne, więc w setkach innych okoliczności zdecydowanie nie zainteresowałby go ten przelotny grymas na twarzy sprzedawczyni ani jej nagłe wyprostowanie uprzednio rozluźnionych ramion. A jednak skoro nie miał nic innego do roboty...
...może nie uniósł brwi, nie gapiąc się z zaciekawieniem na całą scenę, lecz bez wątpienia przestał także rozglądać się za czymś ciekawszym. Po pożarach, jakie zostały zesłane na Wielką Brytanię, nastroje zarówno wobec mugolaków i mugoli, jak i czarodziejów czystej krwi malowały się w jeszcze bardziej intensywnych barwach. Roise miał nieprzyjemność doświadczyć ich pokłosia na własnej skórze, zwłaszcza pamiętnej nocy w Stolicy. Zdawał sobie także sprawę z tego, że niektóre rody były darzone znacznie głębszą antypatią od jego rodziny.
Nie musiał zastanawiać się zbyt głęboko, by wiedzieć, że Blackowie bez wątpienia należeli właśnie do tej grupy. Byli wyjątkowo konserwatywni, otwarcie trzymali się odwiecznych zasad i reguł społecznych. Nie dla wszystkich stanowiło to niewątpliwą zaletą i powód do wyrażania aprobaty. Oczywiście, mogło także chodzić o jakieś prywatne niesnaski, o których nie wiedział i raczej nie chciał wiedzieć (cudze sprawy nie interesowały go aż do tego stopnia), ale nie dało się nie dostrzec, że cokolwiek kierowało starszą kobietą, nie była to sympatia.
Już nie. Kochaneczka przestała mieć odniesienie praktycznie w tej samej chwili, w której czarownica po drugiej stronie lady zorientowała się, na kogo tak właściwie patrzy. A sposób, w jaki młodsza dziewczyna wypuściła z palców kupon loteryjny? Raczej także nie wzbudził w sprzedawczyni zbyt wiele przyjacielskich uczuć, nawet jeśli kobieta nie zmieniła nadzwyczaj chłodno-neutralnego wyrazu twarzy. Ewidentnie nie zamierzała komentować tego, że Black nie podała jej papieru do ręki.
Zamiast tego ujęła luźno leżący długopis w dłoń, górnym końcem przesuwając kupon ku sobie. Dopiero wtedy mocniej nasunęła okulary na nos, odchrząkując sama do siebie, po czym wbijając wzrok w kawałek papieru. Nie trzeba było czekać zbyt długo, aby kąciki jej warg wygięły się w nieco nazbyt usatysfakcjonowanym wyrazie, który zaraz zmazała z twarzy, gdy zabrała los, przepuszczając go przez bardzo staro wyglądającą maszynkę pełną bliżej niezidentyfikowanych guziczków.
Nic się nie stało. Kupon wypadł dołem, a kasjerka odsunęła go od siebie w kierunku Bellatrix tym samym długopisem, którego użyła wcześniej. Tym razem jednak na sam koniec stuknęła nim w rząd cyferek układających się w datę.
- Widzi? - Spytała chłodno, nie oczekując na odpowiedź, tylko kontynuując. - Przeterminowany. Nie zrobię wypłaty. Może iść gdzieś indziej - sposób, w jaki kobieta zwracała się do klientki był tak ostentacyjnie bezosobowy, że w innym kontekście mógłby być nawet całkiem zabawny, zwłaszcza w zestawieniu z niedawną kochaneczką, a jednak wiało chłodem.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Sleeping Beauty
let it burn
Bellatrix jest kobietą niewielkiego wzrostu, mierzy bowiem jakoś 157 centymetrów. Jest szczupła. Włosy ma ciemne, niemalże czarne, kręcone. Cerę jasną, praktycznie białą. Oczy duże, widać w nich pewne szaleństwo, koloru niebieskiego. Ubiera się głównie w czerń, dba o to, jak wygląda. Używa perfum o zapachu liczi i czerwonej porzeczki z nutą róży, wanilii i wetywerii.

Bellatrix Black
#6
16.09.2025, 10:17  ✶  

Bellatrix wyprostowała się niczym struna, jakby miało to zmienić cokolwiek. Wzrostem na pewno nie była w stanie wzbudzić szacunku, czy strachu, jednak gdyby ktoś tylko wiedział ile zła kryło się pod tą całkiem uroczą fasadą... Tyle, że niestety w tym miejscu nie mogła tego demonstrować, jeszcze nie teraz. Nadejdzie moment, w którym się ujawnią, kiedy wszyscy będą wiedzieć, kto wspierał Czarnego Pana od samego początku, kto pomagał mu zmenić świat, wtedy będzie dumnie unosić głowę, śmiać się im w twarz, bo ona od samego początku wierzyła w jego sukces. Taki dzień na pewno nadejdzie, nie miała ku temu najmniejszych wątpliwości, ba zdaniem Trixie zbliżał się wielkimi krokami.

Póki co jednak musiała hamować swoje zamiary, co strasznie ją irytowało, to nie było wcale takie proste z jej porywczym charakterem, ale miała zbyt wiele do stracenia, mogła jeszcze pomagać Voldemortowi jako zwyczajny pracownik ministerstwa, amnezjator, dzięki swojej profesji bowiem znajdowała się dość szybko w miejscach, w których coś się działo. Nie mogła tego zaprzestać, jeszcze nie, to nie był ten moment. Nie zmieniało to jednak faktu, że jako czystokrwista bardzo dobrze znała swoją wartość, wiedziała, że jest lepsza od tych wszystkich, którzy nie zasługiwali na to, by znajdować się w ich świecie, tych, których krew była brudna.

Dostrzegła reakcję kobiety, jej oczy przyciemniały, widać było, że zaczyna się złościć, chociaż świadczyło o tym tylko i wyłącznie spojrzenie, nic więcej. Nie przejmowała się tym, że ktoś mógł widzieć to, w jaki sposób rzuciła kupon na ladę, ludzie powinni mieć świadomość tego, że pochodzenie z elity łączy się ze swoimi prawami, czyż nie? Nie zamierzała przypadkiem dotknąć tej ekspedientki, nie miała pojęcia, gdzie wcześniej wkładała swoje łapy, kogo dotykała.

- Ja zadecyduję o tym, co mogę. - Nie znosiła, kiedy ktoś wydawał jej polecenia, szczególnie gorszego sortu, kiedy będzie miała chęć, to stąd odejdzie, póki co jednak nie miała zamiaru tego robić. Może była młoda, nie przywykła jednak do tego, że ktoś nią pomiatał, w końcu była Blackówną.

- Sprawdź to jeszcze raz, bo na pewno się pomyliłaś, wszyscy jesteście nieudolni. - Nie omieszkała dodać niezbyt przyjemnego komentarza, oparła się o ladę, co miało sugerować, że nie ruszy się dopóki tamta nie zrobi tego drugi raz. Wydawała się być bardzo zdeterminowana, żeby tak się stało. W dupie miała ten kupon, tą wygraną, chodziło o coś zupełnie innego.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
16.09.2025, 10:46  ✶  
Cała sytuacja z pewnością byłaby dla niego znacznie bardziej ciekawa i w pewnym sensie nawet całkiem zabawna, gdyby nie fakt, że praktycznie znalazł się już przy kasie, mając w głowie wizję rychłej konieczności udania się do jeszcze jednego sklepu, żeby spróbować dostać tam niezakupione tutaj towary. A więc oczywiście, oczywiście, że wobec tego musiał napotkać na coś, co zaczynało pochłaniać mu niemożliwie dużo czasu. Albo to, albo staruszka pytająca o szczegóły dotyczące każdej sztuki asortymentu, jaki oferował sklep. Z dwojga złego, chyba wolał obserwować scenę, jaką miał przed oczami.
- Ależ oczywiście - tylko w teorii były to słowa mające potwierdzić zdanie Bellatrix; być może nie brzmiały zupełnie inaczej niż poprzednie, jakie padły z ust sprzedawczyni, może jej ton głosu pozostał dokładnie taki sam, ale nie dało się nie pojąć, ile pasywnej agresji tkwiło w tej kobiecie. - Sugeruję siedzibę gazety, z pewnością będą tam pomocni - no cóż, ona taka nie była i raczej świadomie nie zamierzała tego zmieniać.
Obserwując całą sytuację zarówno z boku, jak i z wiadomych względów z góry, Ambroise miał wyjątkowo dobry widok na sposób, w jaki kasjerka kolejny raz uderzyła czubkiem długopisu w papier, tylko jakimś cudem nie robiąc w nim dziury. Uśmiechnęła się przy tym jednak, choć nawet z odległości raczej przypominało to wymuszony grymas i jednoczesne zetknięcie się z czymś, co śmierdziało, kulturalnie ponownie przesuwając kupon ku sobie. Nie pokręciła głową, nie zająknęła się, teoretycznie nie dało się jej nic zarzucić, bowiem rzeczywiście ponownie przepuściła los przez maszynę. Ponownie: nic, nic się nie stało.
Tym razem jednak nie powtórzyła wcześniejszego schematu, oj nie. Najwidoczniej wyszła z założenia, że skoro jednokrotne przepuszczenie papieru przez maszynę to było za mało, to dwukrotne tym bardziej nie usatysfakcjonuje jej kochaniutkiej klientki. Do trzech razy sztuka, nieprawdaż? Stalowoszare oczy starszej pani nie skierowały się w dół, gdy trzeci raz umieściła los w mechanizmie. Pozostały wbite w Bellatrix.
- Mamy wtorek. Dwunasty września - odezwała się jednocześnie, puszczając kupon po raz czwarty, po czym wykładając go na ladę, w dalszym ciągu z tym samym neutralnym wyrazem twarzy niosącym w sobie jednak zadziwiająco milczącej dużo prowokacji. - Podać coś jeszcze, kochaneczko? - Słowa sprzedawczyni nie miały już tego samego wydźwięku, co na początku, teraz brzmiały znacznie ciekawiej.
Niby nie skomentowała nieudolności, jaką zarzuciła jej Bellatrix Black, ale jednocześnie czy naprawdę musiała to robić? Jej zachowanie mówiło samo za siebie, czyż nie?


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Sleeping Beauty
let it burn
Bellatrix jest kobietą niewielkiego wzrostu, mierzy bowiem jakoś 157 centymetrów. Jest szczupła. Włosy ma ciemne, niemalże czarne, kręcone. Cerę jasną, praktycznie białą. Oczy duże, widać w nich pewne szaleństwo, koloru niebieskiego. Ubiera się głównie w czerń, dba o to, jak wygląda. Używa perfum o zapachu liczi i czerwonej porzeczki z nutą róży, wanilii i wetywerii.

Bellatrix Black
#8
16.09.2025, 11:04  ✶  

Wykonała jej polecenie, chociaż tyle dobrego. Nie zignorowała sugestii. Trixie nie obserwowała jej ruchów, nie obchodził ją ten gówniany kupon, ale sam fakt, że nie odpuściła. Uśmiechnęła się sama do siebie, zadowolona z takiego obrotu sytuacji. Miała chęć wejść jej do głowy, trochę namieszać, spowodować, żeby zmieniła zdanie, wypłaciła jej tę nagrodę, a później musiała to oddać z własnej kieszeni. Mogła to zrobić, to nie było nic trudnego, nie dla kogoś jak ona, kto potrafił mieszać w głowach, zmieniać wspomnienia, decydować o tym, co będą robić, w jaki sposób zginą, a oni uśmiechnięci wykonywali jej polecenia. Zostawi sobie to na później, przy tych ludziach nie zamierzała korzystać ze swojego wahadełka, jednak zacisnęła na nim swoją dłoń, na tym niewielkim przedmiocie, który znajdował się na jej szyi, a potrafił siać ogromne zniszczenie.

Black już dawno przestała przejmować się tym kuponem, skupiła się na swoich myślach, była już niemalże pewna, że tutaj wróci, znajdzie w nocy tę kobietę i pokaże jej, gdzie jest jej miejsce. Humor od razu się jej poprawił, była zadowolona ze swojego sprytnego planu.

Prychnęła cicho, kiedy tamta wspomniała jej jaką mają datę, jakby ją to w ogóle obchodziło. - Szczęśliwi czasu nie liczą, prawda?  - Odwróciła się za siebie, by spojrzeć na mężczyznę, który stał za nią. Był wysoki, okropnie wysoki, jednak wcale jej to nie przerażało, liczyła na to, że potwierdzi jej słowa, czy coś.

Zupełnie zignorowała kobietę, nie odpowiedziała jej już, zamiast tego spojrzała jeszcze na Ambroise'a i powiedziała cicho. - Okropną tutaj mają obsługę, radzę uważać, widać, że nie wszyscy powinni mieć doczynienia z ludźmi naszego pokroju. - Kojarzyła go, wiedziała, że był jednym z nich, z czystokrwistych, dumy czarodziejskiego społeczeństwa. Nie omieszkała więc powiedzieć, co myśli o zaistniałej sytuacji. Niedopuszczalne było takie traktowanie, a tamta na pewno nie miała spodziewać się tego, że Blackówna zamierzała się jej bardzo odpowiednio za to odwdzięczyć. Należała do ludzi pamiętliwych i uwielbiała się mścić, więc prędzej, czy później się tutaj wróci, może nawet dzisiaj? Złapie ją w ciemnym zaułku i pokaże, gdzie jest jej miejsce, cóż, pewnie niewiele wyciągnie z tej lekcji, bo będzie to jej ostatnia.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
16.09.2025, 12:26  ✶  
Gdyby tylko miał świadomość, jak okrutne i ciemne myśli kryją się pod elegancko ułożonymi włosami oraz za parą wyjątkowo dużych, wręcz sarnich oczu stojącego przed nim dziewczęcia...
...czy byłby szczególnie zdziwiony? Zszokowany albo zatrwożony? Zniesmaczony? Pełen pogardy? Wstrętu? Czegoś jeszcze innego, bardzo dalekiego od szacunku czy aprobaty?
No niekoniecznie. Nie żył na tym świecie od wczoraj. Zdawał sobie sprawę z tego, ile tak naprawdę osiągali ludzie poprzez udawanie i zakładanie różnych masek. Sam też to poniekąd robił. Był zatem jak najbardziej świadomy tego, że większość naprawdę niebezpiecznych osób wcale nie musiała sprawiać groźnego wrażenia. Było wręcz odwrotnie. Często największe żmije przybierały najprzyjemniejsze, najbardziej zachęcające barwy.
Nie, nie byłby zatem szczególnie zdziwiony. Tak właściwie, raczej miał to głęboko gdzieś. Może nie bratał się ze Śmierciożercami, nie dzielił z nimi większości naprawdę skrajnych poglądów ani nie przyklaskiwał temu, w jaki sposób postanowili dojść do władzy. W jego oczach, panowanie przy pomocy strachu nigdy nie miało być najlepszym możliwym rozwiązaniem. Ludzie, którzy trzymali się w ryzach wyłącznie z lęku i obawy przed konsekwencjami prędzej czy później mieli zbuntować się nie przeciwko władcy, lecz przeciwko oprawcy.
Idee przyświecające czystokrwistymi radykałom tak naprawdę nikomu nie sprzyjały, jednakże czy to oznaczałoby, że gdyby zdawał sobie sprawę z przynależności jego tymczasowej towarzyszki oraz jej planów wobec sprzedawczyni, momentalnie coś by zrobił? Nie.
Szczególnie na tyle, aby stać się samowolnym obrońcą godności ludzi, z którymi nie łączyły go jakiekolwiek relacje. Jeśli zaś miałby być już całkowicie szczery, poniekąd wręcz nawet podzielał zdanie panny Black odnośnie jakości obsługi oferowanej w tym konkretnym miejscu. Nie należało ono do jego ulubionych, było za to dogodnie po drodze do kolejnego sklepu i jeszcze jednego przybytku, jaki zamierzał odwiedzić podczas swojej wizyty w stolicy. I tyle. Koniec historii.
Poza tym, po wydarzeniach mających miejsce podczas Spalonej Nocy, gdyby on został potraktowany w wyjątkowo pogardliwy sposób, także zareagowałby niezbyt przyjaźnie. Nie widział żadnej nadmiernej przesady w zachowaniu Panny Black. Wręcz przeciwnie, będąc sprzedawcą i odpowiadając za renomę sklepu, należało odłożyć prywatne osądy na bok. Traktowanie klientów jak trędowatych ze względu na własne przekonania było...
...niesmaczne.
Gdyby dotyczyło to mugolaków, ktoś z pewnością podniósłby krzyk o magirasizmie, czyż nie? O klasizmie i nierówności. O konieczności bojkotu i tak dalej. Pożary Londynu obnażyły sporą część podobnej dynamiki.
Kiedy zatem jego spojrzenie napotkało oczy Bellatrix, a do jego uszu dotarły słowa dziewczyny, drgnął mu kącik ust. Być może nie odpowiedział uśmiechem, ale nie zareagował także grymasem. Nie uniósł również brwi, po prostu bardzo nieznacznie wzruszył ramionami. Od samego początku przyglądał się sytuacji, nie dało się nie przysłuchiwać rozmowie ani nie zauważyć, o co chodziło.
- Szczególnie ostatnio - stwierdził bez oporów, czym bez wątpienia zaskarbił sobie niezbyt zadowolone spojrzenie ze strony sprzedawczyni.
No cóż. Żyli, mieli się dobrze, byli szczęśliwi, nawet jeśli dla co poniektórych było to niesmaczne.
- Powinni brać to pod uwagę - , nie zamierzając ukrywać tego, że Londyn zdecydowanie odczuwał obecnie skutki niedawnych wydarzeń, morale i zachowania tąpnęły o bruk. - Dziewiąty września. Nikt raczej nie będzie myśleć o odbiorze nagrody tuż po pożarach - stwierdził, rzucając jedno spojrzenie na datę, w którą wcześniej stukała sprzedawczyni.
Tak, to był idiotyzm, zdecydowanie. Niestety, brakowało im siły sprawczej, żeby coś z tym od razu zrobić.
- Cóż poradzić - dodał jeszcze, nie uciekając ani przed wzrokiem jednej, ani drugiej kobiety.
Tak, obsługa pozostawiała wiele do życzenia, ale chciał po prostu zrobić zakupy i wyjść z tego miejsca, zamiast wydawać się w dyskusje na temat ideologii. Niekoniecznie jednak planował szybko tu wracać.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Sleeping Beauty
let it burn
Bellatrix jest kobietą niewielkiego wzrostu, mierzy bowiem jakoś 157 centymetrów. Jest szczupła. Włosy ma ciemne, niemalże czarne, kręcone. Cerę jasną, praktycznie białą. Oczy duże, widać w nich pewne szaleństwo, koloru niebieskiego. Ubiera się głównie w czerń, dba o to, jak wygląda. Używa perfum o zapachu liczi i czerwonej porzeczki z nutą róży, wanilii i wetywerii.

Bellatrix Black
#10
16.09.2025, 12:47  ✶  

Często w najpiękniejszym papierku można było znaleźć najbardziej gównianą czekoladę. W przypadku Trixie jej aparycja zupełnie nie niosła za sobą tego, co siedziało w jej głowie. Z pozoru grzeczna, ułożona dziewczyna, pełna gracji, pod tą powłoką kryła się jednak bardzo chłodna morderczyni, wystarczyło, aby ktoś odrobinę ją zdenerwował, był niewłaściwego pochodzenia, a była skłonna zakończyć jego żywot. Była zła do szpiku kości, jednak sama twierdziła, iż to tylko wierność odpowiednim ideałom, czy jednak naprawdę to było to? Sprawiało jej przyjemność spoglądanie w oczy swoich ofiar, obserwowanie ich ostatnich oddechów, ich jęki i krzyki, prośby o darowanie życia. Nie ruszało jej to jednak wcale, przyjemność czerpała z odbierania życia, kiedy to się stało? Pewnie sama nie miała pojęcia, jakiś czas temu jednak zaczęła zmieniać się w bestię, gotową zaatakować każdego.

- Być może niedługo się to zmieni. - Rzuciła jeszcze mimochodem posyłając mężczyźnie uśmiech. Zgodził się z nią, oczywiście, że nie była jedyną osobą, która zauważyła nieodpowiednie traktowanie, bardzo dobrze, niech tamta wie, że nie zamierzają tego akceptować. Skończyły się czasy dobroci dla zwierząt, to było już za nimi. Społeczeństwo miało jeszcze bardziej się podzielić, wspaniale, dzięki temu Czarny Pan szybciej przejmie władzę, łatwiej będzie mu znaleźć kolejnych sojuszników.

- Tak, noc była przecież bardzo pracowita. - W końcu wszyscy musieli jakoś sobie radzić z pożarami, ratować swój dobytek, czyż nie, no ewentualnie jak ona doprowadzać do chaosu, ale o jej roli w tym przedstawieniu nie wiedział prawie nikt i tak miało pozostać, przynajmniej jak na razie.

- Życzę powodzenia, na pewno się Panu przyda. - Skinęła nawet całkiem uroczo głową, po czym ruszyłą w stronę drzwi, miała zamiar urządzić sobie spacer, aby nacieszyć wzrok zniszczeniami, które między innymi i ona spowodowała.



Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Bellatrix Black (1764), Ambroise Greengrass (2724)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa