• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
Jesień 1972, 8 września - Spalona Noc // Intensyfikacja

Jesień 1972, 8 września - Spalona Noc // Intensyfikacja
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#1
31.05.2025, 19:25  ✶  
Alastor i Eden docierają na Horyzontalną
Faza II - Intensyfikacja

Obiektywnie – Alastorowi całkiem dobrze wychodziło udawanie, że spłonięcie jego mieszkania go nie zirytowało. W jego zachowaniu, w słowach i gestach dało się wyczuć dokładnie to, co Eden pamiętała ze współpracy w Biurze Aurorów – chłód profesjonalizmu, momentami zahaczający o bycie kimś wyzbytym ludzkich odruchów. Moody niewątpliwie był synem swojego ojca, a bycie synem kogoś takiego jak Aaron nie zwiastowało perfekcyjnego zdrowia psychicznego. Pojawiała się taka myśl, pewnie nieco nie na miejscu – czy gdyby Biuro Aurorów nie było zdominowane i kontrolowane przez jego rodzinę, Alastor w ogóle przeszedłby testy obowiązkowe przy czynnej służbie państwu?

– Jest coś... – mówił, grzebiąc w swoich kieszeniach w celu wyciągnięcia notatnika. Szukał papieru i ołówka, kiedy Magiczne Dzielnice płonęły. One kurwa płonęły! Sowa, która im towarzyszyła, krążyła nad nimi w przerażeniu, zapewne dusząc się tym dymem w równym stopniu co oni, a nie miała na ustach i nosie żadnego materiału mogącego odfiltrować największe kawałki gryzącego w płuca pyłu. – Jest coś, o czym ci nie powiedziałem. – Nie przyznawał tego ze wstydem, ale zdecydowanie z głębokim niepokojem. Istniało pewnie wiele rzeczy, które przychodziły w takich momentach do głowy, ale jego mózg ich w tym momencie nie procesował – wsadził ten wspomniany wcześniej ołówek do gęby i jak gdyby nigdy nic, wiązał sznurowadło, opierając się o ścianę jednej z niepłonących kamienic. – Te wiadomości, które wysłałem w Lofcie – w stanie tak wysokiej nietrzeźwości, że nie raczył tego wtedy doprecyzować – one nie były do pracy, one... – I zamarł, bo kiedy się podnosił i wyjrzał zza rogu, poczuł w klatce piersiowej uczucie zimna. – Czy to nie jest...? – Twoja własność, chciał dokończyć, ale zaniemógł.

Eden Lestrange była posiadaczką wielu londyńskich kamienic, ale ta spętana kłębami czarnomagicznego dymu, musiała być jedną z droższych. I to była pierwsza rzecz, jaką Moody odnotował w tym przeklętym notesie.


fear is the mind-killer.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#2
19.06.2025, 01:04  ✶  
Oczy jej zaszkliły się w dymie, zanim zdążyła naprawdę zrozumieć, co widzi. Może to właśnie było w tym wszystkim najgorsze - że ciało reagowało szybciej niż umysł, zanim jeszcze dotarło do niej, że to nie był sen, że to nie był koszmar ze znanego dotąd repertuaru. Nie była znowu w Ministerstwie, nie śniła tej samej sekwencji, w której ktoś wrzuca jej życie do ognia, żeby obserwować, jak się pali. To się działo naprawdę - płomienie obejmowały fasady kamienic, kłęby czarnego dymu sunęły niebem jak omen, a ona stała obok Moody'ego, który jakimś cudem miał czas grzebać po swoich dziurawych kieszeniach.

Odwróciła się ku niemu powoli, z ruchem tak przerażająco spokojnym, że aż nierealnym na tle tej całej pożogi.
- O czym nie powiedziałeś? - powtórzyła sucho, głosem, w którym nie było już żadnej łagodności. Ani zdziwienia, ani napięcia. Jakby była poza ciałem. Jakby z boku obserwowała siebie samą i próbowała obliczyć, w którym momencie dokładnie przestało mieć to wszystko znaczenie. Spojrzała na niego tak, jakby nie potrafiła rozstrzygnąć, czy właśnie usłyszała najbardziej żenujące, czy może najbardziej tragiczne wyznanie na tle tlących się zgliszczy. - Jak nie do pracy, to do kogo? Do kochanki? - Ostatnie słowo wypowiedziała znajomym tonem, tym zakrawającym na cynizm oparty o ironię ich losu, ale ledwie kwitnący w parze uśmiech został szybko zmyty z twarzy Eden, kiedy usłyszała jak niedoszłe słowo grzęźnie mu w gardle.

Zrobiła kilka kroków naprzód, przechodząc obok niego z tą samą bezlitosną gracją, z którą dawniej chodziła po sali przesłuchań. Oczy Eden zatrzymały się na płonącej kamienicy, ale tym razem nie widziała w niej miejsca, które sama stworzyła - widziała to, co zawsze próbowała ignorować. Dziedzictwo. Ojca. Tego samego, który podarował jej kilka nieruchomości jak pozłacane klatki, jakby można było kupić jej lojalność marmurem i wygodną posadką. To na jego fortunie postawiła pierwsze kroki, a każda cegła w tej ścianie była cegłą ułożoną jego ręką - choć nigdy go tu nie było.
A teraz ogień wszystko czyścił.

- Cholera jasna - zdołała tylko tyle z siebie wydusić, wpatrując się w płonącą fasadę jak sroka w gnat, pozwalając, by tańczące płomienie odbijały się w jej oczach przez dłuższą chwilę.

Znikało to, co ją wiązało. Ten pożar był klątwą - ale i błogosławieństwem. Bo choć nienawidziła patrzeć, jak płonie to, co kiedyś uznawała za własne, jeszcze bardziej nienawidziła świadomości, że do dziś żyła z jego pieniędzy. Że wciąż była od niego zależna. Że jego nazwisko, jak cień, rozciągało się na wszystko, co miała. A teraz ten cień kurczył się w ogniu.
To była pierwsza iskra prawdziwej niezależności - gwałtowna, brutalna, ale uczciwa. Wreszcie nie miała wyboru. I dokładnie tego jej było trzeba.

- Pal licho - odezwała się wreszcie, machając ręką na to wszystko. Widać było po twarzy, że była niepocieszona, ale nie było w niej wściekłości. Bardziej wyglądała tak, jakby nie wiedziała, co ze sobą zrobić. - Płoną pieniądze mojego ojca, nie moje. I prawdopodobnie na jego własne życzenie. - Ostatnie zdanie wypowiedziała ciszej, uciekając wzrokiem niby ze wstydu, niby z obrzydzenia. - O czym chciałeś mi wcześniej powiedzieć? - Zmieniła temat. On pierwszy zaczął od niewygodnych wyznań, niech skończy.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#3
27.06.2025, 15:03  ✶  
Na żart o kochance Alastor wykrzywił się dziwacznie. Widać było, że ta jego dowcipna i sarkastyczna część chciała się uśmiechnąć i płynąć z tym żartem dalej, ale coś go zablokowało. Tym czymś (nie trzeba się tu przecież było wielce zastanawiać) były niezbyt sprzyjające zabawie okoliczności, które wprawiły go w bardzo charakterystyczny stan, jaki dało się podsumować bardzo prosto – Moody coraz mocniej skupiał się na zadaniu. Nikt nie mógł mu go dać, ale on dał je sobie sam – już marszczył czoło, pogłębiając i tak pokaźną zmarszczkę przy prawej brwi, już wpatrywał się w ulicę wzrokiem tak czujnym, jakby dostrzegał tam coś więcej niż inni.

– Możesz nazwać to kochanką. – Nie zabrzmiało to tak wesoło jak chciał, żeby zabrzmiało. Popiół osiadający mu na gardle uczynił jego głos jeszcze bardziej szorstkim niż zazwyczaj. – Ukrywałem coś przed tobą. – I chociaż oczywiste było, że nie była to inna kobieta, to wciąż było zbyt mocne niedopowiedzenie, aby nie nazwać części ich relacji... fałszywą!

Obserwował, jak blondynka stawia kilka kroków w przód głębokim szoku, samemu dbając w tym momencie o jej bezpieczeństwo. Uważne oczy rozglądały się wokół, nie pozwolił jej też ręką wyjść poza obszar, który mógł dobrze okalać wzrokiem i w razie potrzeby odbić różdżką cokolwiek mogło polecieć w ich kierunku. Co jakiś czas spoglądał w górę – bo z góry i z dołu również dało się zaatakować kogoś, kto śmiał sprzeciwić się tym, którzy uczynili Londyn gorejącym miastem, a jego twarz była znana zamaskowanym oprawcom z Beltane i nie tylko – miał przez to wrażenie, że jego obecność zapewniała Eden zarówno bezpieczeństwo ze względu na jego siłę, jak i niebezpieczeństwo przez wzgląd na podjęte decyzje. I tutaj ktoś zorientowany w miłości mógłby powiedzieć: jakże nierozważnym było wprowadzanie jej w temat Zakonu Feniksa. Wysyłając list do Brenny w przeddzień katastrofy nie wahał się jednak, bo go wychowano na Aurora i na męża, który tym Aurorem był, jest i będzie. Nie było w głowie Moody'ego miejsca na zawahanie się w sprawie Śmierciożerców – można było jedynie objąć właściwą stronę, albo okazać się tchórzem – nie miał tu litości nawet dla swojej ukochanej siostry, chociaż zaprzysiągł chronić ją przed złem tego świata.

Brak reakcji... też był złem.

Nie był tym typem bohatera, który chciał zostać po tym wszystkim zaklętym w marmur i zdobić korytarze Ministerstwa. Dwie deski przybite do pnia drzewa na odludziu i świadomość tego, że zrobił wszystko, co mógł i przekonał każdego, kogo mógł – a Eden nie była słaba.

– Czasami kiedy mówię ci, że odsypiam i nie mogę się spotkać, wciąż pracuję. – Przyznał, kiedy opanowała przynajmniej część emocji, tłumiąc je dokładnie tak, jak powinien zrobić to człowiek dojrzały. Dokładnie tak, jak powinien robić to Auror. Jeszcze mocniej utwierdził się w przekonaniu, że nie popełnia błędu. Zaprzestał sporządzania koślawych notatek w wyciągniętym wcześniej notesie. Pokraczne zapisy mogły wydawać się zabawne, ale nie mógł przecież poświęcić temu pełni swojej uwagi. – Nie dla Aurorów. Zrobili coś innego. Przysięgałem na utratę pamięci, że nikomu nie powiem o tym bez powodu i dotrzymuję tej tajemnicy od kilku lat. Stworzyli podziemną bojówkę poza systemem Ministerstwa, więc wysyłam im dane.

Kilka sekund milczał.

– Spójrz. Nie widzę nikogo w oknie twojego budynku, ale w oknie kamienicy po prawej ktoś się poruszył. Na najwyższym piętrze, po lewej stronie. Powinniśmy przesunąć się bliżej. – Bliżej ognia, bliżej niebezpieczeństwa – ale od razu było po nim widać, że nie zamierza nigdzie uciekać. Właśnie próbował wyczaić najodpowiedniejszy sposób na przesunięcie się w głąb Alei Horyontalnej bez ryzyka, że zielony promień zaklęcia sięgnie ich kiedy tylko wyjrzą zza rogu.


fear is the mind-killer.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#4
21.08.2025, 17:51  ✶  
Ogień odbijał się w jej oczach, łapczywie tańcząc na powierzchni źrenic, gdy słuchała jego słów. Przez chwilę miała wrażenie, że świat na moment się przechylił, a ona spogląda na niego z innej perspektywy - tej, w której Alastor Moody nie był już jedynie urzędowym trybikiem w machinie Ministerstwa, który znał na pamięć wszystkie punkty i paragrafy. Nie. Nagle okazało się, że pod tą maską krył się ktoś, kto wbrew pozorom miał w zanadrzu życie drugie, sekretne, zupełnie niepodległe pieczęciom i podpisom.

To było… zabawne. I zaskakująco na miejscu. Eden uniosła lekko brew, pozwalając, by ironiczny uśmiech rozciągnął jej usta. Jakież to piękne; odkrywać, że auror, który przez lata uchodził za ikonę obsesyjnej czujności, nie był wcale tak sterylny, jak się wydawało. Zawsze podejrzewała, że ci najgłośniej powołujący się na prawo i porządek mają najwięcej trupów w szafach. Różnica polegała na tym, że Moody najwyraźniej zamiast trupów trzymał tam żywych - swoich ludzi, swoje sekrety, swoją armię cieni.

Śmieszne, jak bardzo do niego pasowało. Jakby całe to spięcie, maniakalna kontrola otoczenia, nerwowe rzucanie spojrzeń przez ramię, nagle układało się w logiczną całość. On nie był tylko posłusznym psem Ministerstwa - on był tym, który w każdej chwili mógł odgryźć rękę karmiącego. Zadziwiające, że odkryła to dopiero teraz, bo przecież Alek nigdy nie wydawał się jej osobą jednowymiarową i powinna była przewidzieć taki scenariusz.

Krzyki ludzi zza płonących murów mieszały się z jego słowami, tworząc groteskową melodię. Eden poczuła, jak coś w niej lekko drgnęło - nie wyrzut, nie moralność, ale świadomość. Ile razy ona sama ignorowała ten jazgot, ile razy traktowała go jak tło, nie warte uwagi? Teraz brzmiał głośniej, jakby chciał jej przypomnieć, że obojętność bywa luksusem tylko do czasu, aż ktoś inny zrobi z niej broń. A Moody? On właśnie to robił, wciągając ją w ewidentne podziemie, i nagle nie wydawało się to wcale takie złe. Wręcz przeciwnie - było w tym coś niemal poetyckiego. Niby auror, niby strażnik porządku, a w istocie gracz w tej samej grze, którą prowadziła ona. Gra, w której nie było miejsca na prawdę ani na niewinność, jedynie na maski i ruchy wyprzedzające cudze posunięcia.

Eden pozwoliła sobie na krótkie, niemal bezgłośne parsknięcie. To wszystko było tak pięknie absurdalne, że aż godne zapamiętania.
- Przestań łamać mi serce. Zaraz się okaże, że nawet w kłamaniu jesteś ode mnie lepszy. - Nie mogła odmówić sobie uszczypliwej uwagi, choć to nie był czas i miejsce na żarty. - Skoro masz nikomu nie mówić o tym bez powodu, rozumiem, że w moim kontekście powód nagle się pojawił. Mam tylko nadzieję, że nie zaślepia cię to, co do mnie czujesz? Wolę się upewnić, bo nie awansowałam w ostatnim czasie na osobę godną czyjegokolwiek zaufania - oznajmiła, pozostając pragmatyczną. Nie obchodziło ją, że nie jest częścią jakiegoś tajemnego klubu, poradziłaby sobie z tym mentalnie. Moody wspomniał jednak, że przysięgał dochować tajemnicy i nie chciała, żeby z głupiego powodu przemawiającej przez niego miłości zrujnował wszystko, co pod tą ziemią budował.

Dopiero po tych słowach zdecydowała się osłonić dłonią oczy, aby widoczny kątem oka ogień nie zaburzył jej obrazu, a następnie spojrzeć na ostatnie piętro wspomnianej kamienicy. Może to była osoba, może jedynie cień wirującej od podmuchów zasłony. Wiedziała jednak, że nie powinni tego zostawiać, bez względu na to, czy byliby potem w stanie zasnąć z tą świadomością.
- Jak chcesz się dostać na górę? Chyba nie klatką? - Zapytała, czując, że jeśli tylko wejdą na schody, zamienią się szybko w płonące więzienie.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Alastor Moody (902), Eden Lestrange (1089)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa