• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[Spalona noc] Chata Roberta

[Spalona noc] Chata Roberta
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#1
27.06.2025, 09:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.06.2025, 10:01 przez Robert Albert Crouch. Powód edycji: konsekwencje rzutu + dalsza część posta po rzucie )  
Niedługo miało świtać. Robert nie dostrzegał jeszcze na niebie słonecznego światła, lecz nie sądził, że w ogóle je zobaczy dziewiątego września. Po spędzeniu całej nocy w Ministerstwie, wyjście na zewnątrz i zobaczenie wszystkich zniszczeń było jak uderzenie cepem w głowę. Nie starał się odwracać wzroku. Był to winny tym wszystkim ludziom. Instytucja, którą reprezentował, zawiodła ich. Nie ochroniła ich przed tym koszmarem. Takie właśnie były tego konsekwencje. Spalone domy, ciała zbierane z ulic, dym zasnuwający niebo… A wszystko przez to, że Ministerstwo zaniedbało sprawę. Opór konserwatywnych stronnictw w Wizengamocie blokował wszelkie działania, które mogłyby realnie zapobiec temu piekłu.

Kiedy Robert zobaczył swój dom, już wiedział, że ta noc nie oszczędziła i jego. Ściany pokrywał brud, od którego robiło mu się niedobrze, a jedna z szyb była wybita. Na samym parapecie pod rozbitym oknem leżało mało szkła, co oznaczało, że to z zewnątrz padło zaklęcie, które je zniszczyło. Stanowiło to pewne pocieszenie, że może nikt nie skorzystał z okazji, by go okraść. Jednak trzymał w domu kilka cennych przedmiotów i nie chciał ich stracić. Trzeba było wejść do środka, sprawdzić, czy chociaż wnętrze było jakkolwiek zdatne do zamieszkania.

Crouch westchnął i otworzył kluczem drzwi. Zapalił światło i natychmiast poczuł falę obrzydzenia. Nie śmierdziało jakoś strasznie (wtedy by na pewno tam nie wszedł), ale dywany, ściany, sufit i podłogi pokrywała obrzydliwa, czarna sadza. Robert zdusił mdłości. Był naprawdę zmęczony, marzył o kąpieli i porządnej drzemce. Musiał napisać do Enid lub po prostu w najbliższej wolnej chwili odwiedzić Hogwart, by sprawdzić, czy nic się jej nie stało. Jeśli chodziło o bezpieczeństwo córki, nie można było stosować półśrodków. Dotychczas myślał, że wszelkie listy napisze ze swojego gabinetu, ale mylił się. Widząc przedpokój, nie chciał przebywać w domu dłużej niż byłoby to absolutnie konieczne. Musiał tylko sprawdzić, czy niczego nie rozkradziono i obejrzeć ewentualne straty.
Sadza, która oblepiała ściany przylepiała się też do butów, a co gorsza, jej drobinki unosiły się w kleistym powietrzu i przyczepiały się do szaty Roberta. Jednak to nie ona okazała się największym problemem. Mężczyzna wyciągnął różdżkę, gotowy, by obronić się przed włamywaczem. Bo z jakiegoś powodu, gdy tylko przestąpił próg domu, wiedział, że ktoś się krył w jego wnętrzu. Czy czaił się na piętrze? Nie… był tutaj. Na parterze. Tuż za…

Robert odwrócił się gwałtownie, lecz nikogo za nim nie było. Jedynie otwarte na oścież drzwi. Oddech zatrzymał się w jego piersi, strach pochwycił go za gardło.

— Za atak na sędziego Wizengamotu grozi Azkaban. Wyjdź więc, jeśli życie ci miłe — zakrzyknął, ale nikt mu nie odpowiedział. — Nie żartuję!

Był Gryfonem, do jasnej cholery. Gdzie podziała się jego odwaga? Kryła się gdzieś w jego wnętrzu, za zasłoną strachu. Przypomniał sobie, jaki był prawdziwy sens tego słowa. Nie chodziło o brak strachu, a o pokonywanie jego. Nie mógł przecież dać Śmierciożercom tej satysfakcji, po tym jak spędził całą noc na opiece nad ludźmi w atrium. Nie było mowy o poddawaniu się przy jakimś chłystku, który włamał się i próbował go nastraszyć. Co za żałosna istota robiła takie rzeczy! Czy był to jakiś pożałowania godny akt buntu przeciwko Wizengamotowi? Przeciwko jednej z niewielu osób, którym zależało, żeby ten kraj nie popadł w kompletną ruinę?

Robert dotarł do kuchni i dostrzegł przy blacie jakiś ruch. Coś wlazło pod szafkę, widział to na pewno. Zapalił światełko za pomocą zaklęcia Lumos, zaczerpnął powietrza i uklęknął na brudnej podłodze, by zajrzeć pod kredens. Stamtąd spoglądała na niego para błyszczących w świetle, przerażonych oczu. Robert usłyszał cichy pisk. Nie był to dźwięk przerażający czy nadnaturalny, a raczej rozdzierający serce. Bowiem pod jego szafką nie siedziało żadne upiorne stworzenie, lecz umazany sadzą psiak.

— Hej, mały… Nie musisz się bać, spokojnie — powiedział Robert miękko. Nie mógł zostawić tego stworzonka w tym domu. Piesek musiał wejść przez rozbite okno, uciec przed ogniem w stosunkowo bezpieczne miejsce.

Crouch wyciągnął z szafki chłodzącej kawałek wędliny i wyciągnął w stronę zwierzaka, by zdobyć jego zaufanie i wywabić go spod szafki.

— Musisz być głodny, tak? Jesteś bardzo dzielnym psiakiem, ale już wszystko dobrze. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce — nie sądził, żeby pies go zrozumiał, ale po chwili zwierzak wyszedł ostrożnie spod szafki i pochwycił kawałek mięsa. Robert dał mu do obwąchania własną dłoń. Na szczęście pies nie należał do agresywnych. Po chwili dał się pogłaskać, odrobinę się uspokajając. Zresztą nie tylko zwierzak czuł ulgę. Crouch uśmiechnął się do stworzonka, bo chyba było jedyną pozytywną rzeczą, która wydarzyła się tej nocy.

Nie był to pies rasowy, to na pewno. Tego kundelka zrodziły ulice Londynu. A może został porzucony i błąkał się jako bezpański przez cały ten czas? Cóż, w tym nieszczęściu zasługiwał na dom. Może była to ze strony impulsywna decyzja, ale to los sprowadził mu tego pieska.

— Wymyślimy ci imię później, kolego — rzekł łagodnie i westchnął. — To miejsce jest kompletnie nie do życia. Będziemy musieli chyba się przenieść do moich rodziców. Tylko pozostała jeszcze jedna sprawa…

Łóżko. Robert uważał je za najcenniejszą rzecz w domu i tak naprawdę nie potrafił spać w innym. Musiał je przenieść do rodziców. Może mógł transmutować je w kieszonkową wersję i dopiero u rodziców poprosić Duszka, by je doprowadził do porządku. Dla skrzata nie było to nic wyjątkowego. A rodzice… Robert nie wiedział, jak zareagują. Najwyżej mógł zatrzymać się na progu jednego z domów Anthony’ego i poprosić o przenocowanie.

Przeszedł do sypialni, której wnętrze również całkowicie pokrywała sadza. Robert niemal wzdrygnął się na widok swojego wspaniałego łoża. Czerń opanowała również i je, pościel aż lepiła się od brudu. Miał przyjść potem czas, by je wyczyścić. Tylko najpierw trzeba było przetransportować je do jakiegoś domu, który był mniej zasyfiony niż ten.

Rzucam na transmutację – zaklęcie zmniejszające.
Rzut O 1d100 - 41
Akcja nieudana


I... Nic. Łóżko podskoczyło, ale nie raczył się zmniejszyć. Robert westchnął i uznał, że po prostu skrzat domowy będzie musiał mu pomóc z wyniesieniem mebla. Cóż, zawsze warto było próbować... Nawet jeśli z transmutacji nie było się nigdy wybitnym. Może powinien więcej poćwiczyć?

Nagle niemal podskoczył, bo za nim przemknęło coś, co zdecydowanie nie było psem. Mógł przysiąc, że słyszał kroki. Po przygodach z dziewczynką z zapałkami i pozytywką, od razu nasunęło mu się na myśl, że to wcale nie musiał być koniecznie włamywacz. Co jeśli jego dom był nawiedzony? Czy znał jakiś egzorcystów? Cholera, musiał zapytać Jonathana, czy ten może kogoś nie kojarzył. Wydawało się, że dom Roberta został kompletnie opuszczony przez Matkę, więc może trzeba było jakiegoś duchownego? Zupełnie jak w tych mugolskich książkach o egzorcystach, gdzie do domu przychodził kapłan i wypędzał złe duchy.

Zostawił łóżko, wziął pod pachę pieska i teleportował się pod dom rodziców. Przemknęło mu przez myśl, że on też mógł zostać zniszczony, znajdował się w końcu pod Londynem. Na szczęście, gdy Robert stanął przed dworkiem Crouchów, odkrył, że Spalona Noc nie naruszyła go. Co znaczyło, że rodzice też…

Zapukał do drzwi i otworzył mu zaspany Duszek. Skrzat spojrzał na niego ze zdziwieniem.

— Panicz Robert… Powiadomię twoich rodziców, że przyszedłeś. Bardzo się martwili — rzekł Duszek, po czym udał się w głąb domu, zapraszając Roberta do środka.

Wtedy mężczyzna zorientował się, jak dawno nie odwiedzał domu rodzinnego. Poczuł fale sentymentu, wspomnień, które towarzyszyły temu właśnie miejscu. Jak przechodził przez te drzwi zmęczony po graniu w Quidditcha z przyjaciółmi. Młodszy, bardziej zadowolony z życia. To były dobre chwile. Takie warte zapamiętania.

— Albercie! — usłyszał głos matki zbiegającej po schodach. Miała na sobie koszulę nocną i szlafrok, co znaczyło, że przynajmniej próbowała spać tej nocy.

Za nią schodził ojciec. Jego krok był szybki, stanowczy. Robert nie wiedział, czy ten chce go ochrzanić, czy może tylko obejrzeć, w jak fatalnym stanie był jego syn.

Matka przytuliła Roberta, nie zwracając uwagi na to, że był pokryty sadzą, a w rękach trzymał psa.

— Mamo. Tato… — Robert nie wiedział, co im powiedzieć. Był tak cholernie zmęczony…

— Synu — ojciec podszedł do niego i niespodziewanie też przygarnął go do siebie. — Dobrze, że jesteś cały. Martwiliśmy się.

Robert Senior nigdy nie był wylewny uczuciowo, ale Spalona noc chyba… właśnie to robiła z ludźmi. Pokazywała to, co było dla nich naprawdę ważne.

— Jestem cały — przytaknął młodszy z mężczyzn. — Mój dom… nie nadaje się do mieszkania. Znalazłem w nim tego psa, ale to nie był jedyny intruz. Chyba coś tam zaczęło… nawiedzać. Wszystko jest obrzydliwe, pokryte sadzą. Chciałem zabrać moje łóżko, ale…

Nikt nie powiedział mu, że jest nierozsądny. Że po co zabierać łóżko, że psa powinien wygonić na ulice. Oboje rodzice przytaknęli. Rozumieli go lub może po prostu pozwolili mu tej nocy na dziwactwa.

— Wyślemy Duszka, żeby przeniósł twoje łóżko, nie martw się — matka uśmiechnęła się do niego łagodnie. — Możesz zostać, ile tylko chcesz. Zrobić ci herbaty?

Robert pokiwał głową. Do jego oczu napłynęły łzy. Czuł się trochę jak mały chłopiec. Taki, który też potrzebował miłości rodziców i właśnie… ją otrzymywał.

Przeszli do salonu. Ojciec Roberta usiadł w swoim fotelu, wyjął cygaro i je zapalił. Zawsze to robił, gdy się stresował. Nie lubił okazywać uczuć, starał się tego nie robić. Zawsze chłodny, postępujący według zasad. Teraz jednak było inaczej. Tak jakby na chwilę opuścił gardę. Robert słyszał wiele razy, że jest do niego podobny. Wiedział, że chodziło raczej o wygląd, lecz też było w tym coś więcej. Ta bariera przed własnymi uczuciami… To ich łączyło.

— Słyszałem o tym, że pomagałeś w atrium — rzekł ojciec. Przez chwilę milczał, a Robert bał się, że nie aprobował jego działań. — Dobra robota, synu.

To były tak… rzadkie słowa. Robert zacisnął usta, by już kompletnie się nie rozkleić. Potrzebował odpoczynku, choć chwili. Tutaj właśnie, w domu rodzinnym, odnalazł dobre miejsce, by go zaznać.

Zawady: księżniczka (Robert nie chce rozstać się ze swoim łóżkiem), snob (obrzydzenie, kiedy widzi sadzę).

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Robert Albert Crouch (1605)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa