Oj nie. Mogła być rozluźniona, dużo przyjemniejsza w obyciu, stanowić naprawdę zadziwiająco dobre towarzystwo. Mógł przyjemnie spędzać z nią czas na robieniu rzeczy, których zupełnie nie miał wcześniej w planach, a które sprawiały mu niebywale dużą frajdę, jednakże wciąż nie uważał koleżanki za kogoś, kto na tyle gładko zagłębiał się w meandry relacji międzyludzkich, aby być dyplomatką.
Za to jej reakcje tego dnia były wyjątkowo zabawne. Szczególnie, gdy mieszała się jego bezpośredniością w... ...cóż... ...teoretycznie dosyć prywatnym temacie. Przynajmniej dla czarodziejów nie obracających się w gronie starych plotkar z czystokrwistej elity, gotowych memłać językami. To naprawdę uczyło mówić wprost.
- Mhm - rzucił, w dalszym ciągu nie opuszczając uniesionych brwi, ale ostatecznie bardzo lekko wzruszając ramionami, aby kolejny raz spojrzeć na kształt herbacianych fusów. - To iglak, więc wieniec? Yule? Na pewno dożyję dwudziestego pierwszego grudnia. To dobre wieści - zawyrokował, unosząc kąciki ust i zauważalnie szykując się, aby powiedzieć coś więcej, kiedy do jego uszu dotarło bliżej niezidentyfikowane postukiwanie.
Potrzebował co najmniej dwóch minut, aby zauważyć, z jakiego kierunku dochodziło, wreszcie spoglądając we właściwe miejsce. Dostrzegając ptaka za szybą, podniósł się z miejsca, bez słowa podchodząc do klamki.
- Ach. Prudence - rzucił przez ramię, nachylając się, aby otworzyć okno i wpuścić sowę do wnętrza pomieszczenia. - Zrób mi tę przysługę, korzystając ze swojego braku predyspozycji do siania dyktatury, co? - Nie kojarzył zwierzęcia, które wleciało przez uchylone skrzydło okienne, ale to nie było znowu takie nietypowe.
Nie dla niego, nie o tej godzinie. Pracując również prywatnie, jako medyk na wezwanie, potrafił wstawać w samym środku nocy albo nad ranem, wyrywając się ze snu, bo ktoś potrzebował go tu i teraz. To nie wydawało mu się w żaden sposób osobliwe. Przynajmniej, dopóki stworzenie nie ominęło jego sylwetki, niosąc kopertę do Bletchleyówny, aby zrzucić jej ją na kolana, po czym niemal od razu zawróciło. Nie zdążył nawet pomyśleć o zamknięciu okna, nawet jeśli z zewnątrz zaczęło uderzać w niego chłodne powietrze.
Uniósł brwi, po czym ostatecznie wypuścił sowę z biblioteki, zamykając i zasłaniając szybę kotarą. Korzystając z okazji, wyciągnął także różdżkę, aby machnięciem podpalić najbliższe świece, dopiero wtedy uświadamiając sobie, że nie dokończył zdania. Ponownie przeniósł wzrok na koleżankę, odzywając się do niej zupełnie tak, jakby między jego kolejnymi wypowiedziami nie minęły dwie czy trzy minuty.
- Wyperswaduj mu zakładanie bojówek - nieznacznie pokręcił głową, robiąc pobłażliwą minę. - Na ślub - wyjaśnił, nawet jeżeli domyślał się, że Prue doskonale to wie.
Tak, teoretycznie sam mógł to zrobić, ale bez wątpienia lepiej było poprosić o to dziewczynę przyjaciela, prawda? Szanse powodzenia od razu stawały się jakby trochę wyższe.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down