Nie szło im to zresztą aż tak źle. Prawdę mówiąc, całkiem szybko znaleźli się znowu obok siebie, nie przerywając dyskusji, ale bez wątpienia nie robiąc już tego aż tak nieswojo. Dystans zdecydowanie nie był im potrzebny. No, przynajmniej nie ten od siebie nawzajem, bo ten od całej sprawy...
...być może? Należało wziąć dwa czy trzy oddechy, żeby całkiem racjonalnie spojrzeć na nowe okoliczności. Poruszenie kwestii ślubu było przy tym czymś zupełnie naturalnym, całkiem logiczną konsekwencją, koleją rzeczy. Bez wątpienia powinni brać pod uwagę to, że najlepiej było znaleźć stosunkowo bliski termin. On sam także bez wątpienia nie dopuszczał możliwości, aby odwlekali to o wiele miesięcy. Nie, nie zamierzał tego robić.
A jednak wrzesień? Tydzień? Raptem kilka dni? Zamrugał, kolejny raz unosząc brwi. Domyślał się skuteczności Ursuli, jej niewątpliwej chęci przyłożenia ręki do organizacji wesela, ale jeśli Lestlange w istocie nie wiedziała o ciąży Geraldine, był...
...lekko skonsternowany?
- Masz suknię ślubną - nie pytał, raczej stwierdzał fakt, robiąc to tak neutralnym tonem głosu, jakby naprawdę nie dostrzegał w tym nic dziwnego.
A przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że załatwienie podobnego stroju powinno wiązać się z całkiem sporym czasem oczekiwania. Szczególnie w przypadku, w którym nie było się zbyt standardowego wzrostu, raczej nie mogąc pozwolić sobie na to, aby korzystać z gotowych kreacji poddawanych tylko lekkim alteracjom i minimalnym poprawkom krawieckim.
Nie przeszło mu przez myśl, żeby pytać o pochodzenie sukienki. Być może w innym momencie dosyć łatwo byłoby mu połączyć ze sobą kropki, bo przecież zdawał sobie sprawę z przeszłości ciotki, jak i z tego, że z pewnością musiała być niegdyś właścicielką podobnej, niewykorzystanej kreacji. Jednak tego wieczoru zdecydowanie nie był najbardziej światły. W dalszym ciągu czuł się dosyć mocno skołowany, łapiąc się tych wszystkich drobnych części wypowiedzi Riny, nawiązując do nich, ale nie pogłębiając tematu. Musiała mu to po prostu wybaczyć. Przynajmniej starał się być chociażby trochę responsywny.
- Dzień po Mabon - powtórzył w swojej aktualnej manierze, lekko marszcząc czoło. - Dwudziesty trzeci? - Tak, tym razem nie potrzebował zadawać pytania, a jednak jego głos zdecydowanie był pytający.
No cóż.
Nie chodziło o sam termin. To nie data wzbudzała jego konsternację. Chodziło o sam fakt, dlaczego został on wskazany przez obie kobiety, jako ten idealny.
- To nie jest zły pomysł - przytaknął, wcale nie tak późno, potrzebując na to raptem około pół minuty, po czym odsunął głowę tylko na tyle, by spojrzeć w oczy dziewczyny. - Jak do tego doszłyście? - Musiał, po prostu musiał zadać to pytanie, mając ku temu przecież dosyć jasne powody.
Wydawało mu się, że Geraldine mogła się ich domyślić, była dosyć mocno zaznajomiona ze sposobem, w jaki zazwyczaj przebiegał jego rok myślowy, nawet jeśli w tym momencie był on całkiem chaotyczny. Zresztą, dokładnie z tego powodu informacja o tym, co jeszcze stało się tego dnia ani trochę go nie ruszyła. Nie zamierzał kwestionować decyzji o powiększeniu ich rodziny o zwierzę. To był mały pikuś.
Naprawdę mały? Nie widział go przecież w okolicy.
- W porządku - tak naprawdę, płeć pupila nigdy nie robiła mu żadnej różnicy. - Mamy trzy psy - jego ton ponownie nie zabrzmiał pytająco, nawet jeśli sam kontekst wypowiedzi mógłby sugerować konieczność potwierdzenia tych rewelacji.
Minęło zaledwie kilka godzin. Nie był w Londynie przez wiele dni. To było kilka, no, może kilkanaście godzin, tymczasem odnosił wrażenie, jakby nagle znalazł się w wyjątkowo osobliwej pętli czasoprzestrzennej. I nie, nie był zły. Był za to na tyle skołowany, że w tym momencie naprawdę nie zamierzał zajmować sobie głowy tym, czy będą mieć w domu dwa, czy może jednak trzy psy.
Po prawdzie mówiąc, każda ilość starych i nowych czworonogów, która mieściła się w przedziale nieprzekraczającym sto dwa zapewne byłaby dla niego do mimowolnego przełknięcia. Jego myśli zaprzątały w tym momencie zupełnie inne tematy. Poza tym, skoro przeżył już pierdolone bobry w sypialni, czy mógłby być zły o coś tak normalnego jak jeszcze jeden pies?
- Jasne, Benjy jak zwykle miga się od odpowiedzialności - to też nie powinno go dziwić, tego również nie powiedział innym tonem, nie był nawet zrezygnowany. - Jest z pozostałymi? - Nie wiedział, czy to dobry pomysł, ale z drugiej strony, aktualnie nie wiedział naprawdę wielu rzeczy.
Jeśli zostały razem to najwyraźniej dobrze się dogadywały i ich nowy członek szalenie szybko powiększającej się rodziny nie potrzebował przechodzić żadnej kwarantanny. Jeśli natomiast było inaczej, wierzył w zdrowy osąd Yaxleyówny.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down