• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[Jesień 72, 1.09 Queen Mary's Rose Gardens | William & Gabriel]

[Jesień 72, 1.09 Queen Mary's Rose Gardens | William & Gabriel]
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#1
11.10.2025, 21:33  ✶  
1.09

ogród różany

Nie potrafił sobie znaleźć miejsca.

Jego głowa, jego istnienie, jego jakikolwiek cel...

Tęsknił za różami, chociaż był w pełni i boleśnie świadomy, że po tym jak okaleczył swój własny ogród nie miał do czego wracać.

Przywiózł je tu wszystkie. Wymościł nimi swój grób. Apartament z widokiem na pałac. Pieniądze topniały, a piękne róże traciły swoje płatki.

Nigdy mu tego nie wybaczą.

Wybaczą?

Był kawałkiem siebie z przeszłości, poranioną skorupą, która nie wiedziała jak to się dzieje, że ma jeszcze jakikolwiek pęd. Był głodny, musiał jeść. Pewnie dlatego instynkt wyrzucił go z krypty i kazał ruszyć w Londyn. Znaleźć kogokolwiek. Cokolwiek. Wbić zęby. Zapomnieć.

Jak dostał się pośród kwiaty? Nie pamiętał. Te nieznajome rośliny otaczały go jak wyrzut sumienia i nie był pewien już, czy to halucynacja, sen, koszmar, a może tylko omam zgnębionego tęsknotą umysłu.

A więc bierzesz ślub. Może zetnę je wszystkie na tę okoliczność i obrzucę nimi kościół, byś cierpiał jak ja gdy wyrwałeś mi serce?

Nie krzywdził jednak tych róż. Były obce. Były cudze. Odległe. Dziwne. A jego róże... jego krzewy były martwe. Okaleczone. Puste. Jak przegnite wnętrze stęsknione za odrobiną ciepła. Za miękkimi słowami szeptanymi do ucha, za kłamstwem o tym, że mógł być wart więcej niż popiół z którego został ulepiony.

Nagle zobaczył go.

Nie.

To był inny on.

Nogi i tak szły same w kierunku mężczyzny.

Czy był w stanie wyrazić jak nienawidził Anglii?

– Jonathan? – zapytał, nie wierząc, że to rzeczywiście mógłby być zrządzeniem losu cień przeszłości, kładący się na całej jego wieczności. Tortura, która nie prowadziła do odkupienia.

Człowiek odwrócił się i spojrzał na niego. Spojrzeli na siebie w sumie, odkrywając z pewną dozą zaskoczenia... że się znają. Hrabia Jean Baptiste François Gabriel de la Rochefoucauld Montbel miał już przyjemność spotkać się przed laty z Williamem Lestrangem, który wtedy był młodziutkim studentem.

O ironio... czyż ich spotkanie nie miało miejsca w ogrodzie?

Odchrząknął i wyprostował się. Jego dłoń odgarnęła jasne włosy miękką falą układające się na głowie pełnej wszystkich myśli tylko niekoniecznie tych związanych z tym intrygującym młodzieńcem o krwi czarnej jak ropa naftowa.

– William Lestrange. Nie spodziewałem się... chociaż może powinienem? Ileż to lat minęło od naszego ostatniego... listu? Cztery? – Pisali do siebie całkiem często przecież, gdy jeszcze miał ochotę utrzymywać kontakt ze światem zewnętrznym. Ale potem ten świat zewnętrzny był zbyt bolesny. Za bardzo przypominał mu... kogo innego. Wampiry nie potrafiły kochać. Ale w posiadaniu obsesji były całkiem nieźle. Ten konkretny wampir bardzo rozpaczliwie właśnie próbował robić dobrą minę do złej gry. Poprawił swój mugolski garnitur, wygładził połę płaszcza, od niechcenia, spróbował przyjąć możliwie szarmancką minę, choć z pewnością nie potrafiłby powrócić do lekkości i kokieterii z jaką potrafił zabawiać swoich rozmówców na francuskim salonie. – Zmężniałeś. – skomentował, pełni świadom, że on nie zmienił się wcale.
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#2
11.10.2025, 22:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.10.2025, 22:52 przez William Lestrange.)  
How can one be so cruel; to deprive another from steadiness of tomorrow
When today does (n't) exist
Otherwise than in rituals
Of love
Sacrifice
Disappointment
Intangible moments; the end of breathing.


Wstrzymał oddech słysząc nieswoje imię, odwróciwszy się z powodu pociągnięcia sznurka zakopanej przebodźcowaniem, znajomej melodii - głos, niepozorny, obco słaby; łuk nieistniejącego uśmiechu nakłonił umysł do współpracy, wraz z zapachem usychających róż przywiał minione lata, chłodne, paryskie lato rozwijające się poranną rosą na innych kwiatach, liściach i glebie.

Nie odezwał się, nawet nie otworzył ust; być może zbyt długo milczał, wypowiedziane przez wampira Zmężniałeś przygniotło zmysły ciężarem imponderabilii. Frywolność rozrywająca francuskie salony przygładzona ruchem dłoni przeczesującej jasne kosmyki włosów umknęła wraz z naturalnością okiełznanych włosów. Dyskomfort i jego pochodne były odczuciami, które Lestrange rozumiał bez komunikacji bezpośredniej. Wszędzie rozpoznałby sztuczność szarmancji, którą o parę lat za dużo starał się poskromić, wytresować i nakleić do wiecznie niezainteresowanej tematem twarzy; rytualne morderstwo dziecka i jego nadziei wydawało się tradycją w rodzinach takich, jak jego, czy umknął z życiem? Kto by pomyślał, że aktem rebelii będzie zamknięcie się w zatęchłej piwnicy, czy ojcowskie ego było aż tak wrażliwe? Najwyraźniej.

Otrząsnął się z napełniających głowę i wykręcających porowate włosy myśli, przyszedł je rozpracować, rozłożyć na czynniki pierwsze; rozsypanie zeschniętych płatków róż, obserwowanie kręgu życia, naturalności śmierci wpływało nań uspokajająco, uświadamiało, że cokolwiek zrobi to i tak nie będzie miało znaczenia - zaskakująco motywująca myśl. Memento mori, bo tylko wtedy wszyscy przestaną zasypywać nas listami, niechcianymi pretensjami. No właśnie, listami, ten od Gabriela otrzymał wiele lat temu, odpisał. Nie zastanawiał się nawet czy obraził czymś wampira, czy jego słowa były zbyt dobitne, za mało poukładane i wielkopańskie, aż do teraz.

- Ty za to wydajesz się idealnie harmonizować z porą roku. Koniec lata wciąż jest ciepły i broni się przed nadejściem jesieni, mimo że wie o odwiecznym cyklu. Z czym musiałeś się pogodzić, że próbujesz na siłę ukazać się niewzruszonym ? - francuski był dla niego jak naprawianie zardzewiałej aparatury laboratoryjnej, umysł sam prowadził ręce, tak samo jak w tym momencie język, aby uderzyć w znajome tony, wykorzystać naturalnie przychodzące dźwięki i zabiegi gramatyczne. Można było silić się na wyznanie, iż mowa Williama Lestrange'a w języku francuskim unikała potknięć, których dopuszczał się w angielskim, niedbałości, których ten język dopuszczał. Z uwydatnioną poetyckością, brzmiał o wiele charyzmatyczniej, a że mówił o znajomym sobie odczuciu, można by stwierdzić, że jego skrępowanie sytuacjami społecznymi prawie nie istniało. Właśnie prawie - wciąż pominął wszystkie grzeczności, przeskakująco od razu do sedna.

- Kilka. Nie jestem dobry w śledzeniu czasu, co nie powinno się brać mylnie za oznakę mojego szczęścia, nie to, abym się skarżył - kontynuował - Czas jest kwestią względną, przywilejem bogatych, więc go wykorzystuje, czy dobrze, nie jestem pewien - wzruszył lekko ramionami, poddając się temu chłopięcemu odruchowi przeczącemu upływowi lat wypisanymi na jego fizyczności.

- Zmieniłeś się. Świat cię zmienił, zakładam, jak nas wszystkich. Nawet pozornie niezmienialne poddaje się upływowi lat i konceptów - dodał - Nie planowałem z nikim rozmawiać, ogród daje mi spokój, natura też. Idiotyczne z mojej strony, że zawsze zapominam, że te kwiaty kwitną najlepiej w czerwcu i lipcu.

W przeciwieństwie do Gabriela, nie spacerował w dopasowanym i eleganckim odzieniu. Kalosze, ciemne spodnie i woskowana, zielona kurtka z podszewką w kratę kamuflowała go na tyle, że jedynie czarne kędziory odstawały od całości, wraz z bladą twarzą i nienaturalnie ciemnoniebieskimi oczyma.

- Oh. Chcesz usiąść? - dopytał, jakby w ogóle zapomniał, że istnieje taka opcja. Nie był swoimi umiejętnościami interpersonalnymi zażenowany, właściwie powoli przestawał je analizować, jeżeli miał lepszy dzień, a myśli nie przygniatały go tak mocno, że nie potrafił postawić nogi poza dom.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#3
11.10.2025, 23:16  ✶  
– Czas jest kwestią względną i bynajmniej nie należę do tych, którzy uważają, że szczęście jest jedyną emocją wytracającą z nas zdolność do jego percypowania – odpowiedź przyszła łatwo, niemal od razu, jakby wślizgnął się w stare wychodzone buty. Gdzieś za sobą, w głębi alei słyszał jego śmiech, widmo czasu, gdy spotkał się z młodym studentem po raz pierwszy. William przypominał mu meble w starym domostwie w Poisy, przypominał mu książki i listy, przypominał wszystkie drobne podarunki, które teraz we wspólnym zbiorowym grobowcu wytraciły swoje indywidualne lico.

I tak jak te rzeczy, składowisko wspomnień, bolesnych, wbijających się pod skórę zaborczą nieprzepracowaną żałobą, tak i teraz odsłonił górną wargę w nieco ostrzegawczym, atawistycznym geście, poddając się fantazji palenia i tego artefaktu. Gumiaki śmierdziałyby plastikiem, a krew... czy w halucynogennym dymie zobaczyłby swoją przeszłość, a może przyszłość? Na moment otumaniony dziedzictwem krążącym w tętnicach mężczyzny, zatopiłby się w doświadczeniu trzeciego oka upajając nie tylko wiekami przeżytymi, ale przyszłością wyzbytą z dojmującego uzależnienia...

Odwrócił chłód świdrujących błękitnych ślepi. Odwrócił ku krzewom, które przetrwały rewolucję, by cieszyć i koić. By porządkować myśli. By być jak starożytny chór punktujący Twoje grzechy milczeniem. Odwrócił wzrok lękając się, że William mógłby dostrzec w nich rządzę płomieni, pochłaniającą cały świat, wspomnienie po wspomnieniu, cokolwiek mogło dostąpić możliwości, świadkowania jego szczęścia. Szczęścia które przepadło.

Jak umierająca gwiazda.

Co ze mnie pozostanie, gdy spłonie już wszystko?

– Lubię jesień. – Surrealistyczna myśl, a jednocześnie do bólu prawdziwa, rzeczywista w korzeniach swojego istnienia. Przyczyna? Banalna. – Noce są coraz dłuższe, pozwalając mi na ciekawsze, bardziej wysublimowane łowy. – Kieł błysnął, choć hrabia był świadom, że młokos nie zlęknie się drapieżcy. Byli wszakże znajomymi, fascynatami botanicznych ciekawostek. Amatorami, łączyła więc ich miłość.

Krzewy nigdy Cię nie zdradziły. To Ty zdradziłeś je.

– Nie wiem czy chcę siedzieć, chyba wolałbym się przejść. To miejsce. Jestem tu po raz pierwszy. Ale Ty widzę... zdajesz się być mocno zadomowiony. Lubisz zapuszczać się tutaj... pośród ludzi?– Chodziło oczywiście o "mugoli" ale może chodziło też w ogóle o inne osoby? Sam w listach zachęcał Williama, by nie dawał się sprowokować ojcu, jeśli nie lubił przebywania z socjetą. Zapomniał już jak być człowiekiem, który odlicza swój czas bardzo skrupulatnie, ale pamiętał, że swój los jako śmiertelnik wybrał samodzielnie i temu kibicował każdemu, kto zyskał choć szczyptę jego sympatii. Wybitność nie oglądała się na społeczne normy. Wolał by William znał się na roślinach. Nowe odmiany grzybów przywleczone zza oceanu potrafiły być bardzo uporczywe nawet dla jego wzrosłych na krwi i kościach ofiar krzewach.

Mimowolnie ruszył, zachęcając i Lestrange'a do objęcia jakiejś trasy. Jakiejś ścieżki. Próby ukorzenienia się na kamieniu. Na żwirze.
– Czy przegapiłem Twój miesiąc kwitnienia? Wyglądasz jakby i Twoją duszę toczyła jakaś choroba.
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#4
12.10.2025, 00:15  ✶  
Pamięć o śmierci wcale nie wprawiała go w lęk. W wilgotnej ciemności wytężał wzrok i spowalniał ruchy, by badać niewiadome, dotrzeć do tajemnicy kamienia filozoficznego nie dla przedłużenia swoich własnych lat, a dla benefitu tych, którzy na to zasługiwali; słowa miały to do siebie, że były równie względne, co czas, koncepty rozpościerały się horyzontalnie, przesuwały po nieskończoności osi nie mogąc wytrzymać ametamorficzności samotnego przekonania jednych ust.

Wsunął dłonie w kieszenie, głównie z braku konceptu, co innego mógłby z nimi zrobić.

- Jesteś głodny? - pytanie definitywnie dotyczyło krwi, choć w ich aktualnej rozmowie zabrzmiało podniosłą metaforą. Wszyscy byli głodni, ci najedzeni nie zadawali ciekawych pytań, rozkoszując się w cieple ignorancji.

William do życia podchodził podobnie jak przed laty, z paroma zmianami, których na tak wczesnym etapie rozmowy jeszcze nie zawitały w jego umyśle. Strach rozkładał na czynniki pierwsze, nie akceptował go w podstawowej naturalności emocji, zresztą podobnie jak każde inne odczucie. Moralność traktował jako podpowiedź, nieobowiązkową poradę, kierunek, który w każdym momencie mógł zmienić; prawo, którego z moralnością nie należało stawiać na równi, również było dla niego konceptem tak samo ludzkim, jak każda inna część systemu, a co ludzkie, to zmienne. Ciekawość była jego motywacją, jak każdy naukowiec, zatapiał się w nieodgadnionym, łamiąc podstawy ustanowionego - czy tym zdobył sympatię starego stworzenia, osoby, człowieka? Podsumowując, jeżeli miałby komuś podać rękę, byłby to i Gabriel, i przechodzący obok mugol, Ministra Magii, bezdomny, zdrajca krwi, śmierciożerca, Fortinbras Malfoy, ale też sama śmierć.

Nie dowiedział się, co takiego było powodem utraty iskry, frywolności i zadowolenia. Niemo pogodził się z tym faktem, w ten sam sposób przystając na propozycję spaceru.

- Ludzie na spacerach zachowują się całkiem inaczej, zwłaszcza w parkach i ogrodach. Natura, choć nie na wszystkich, ma pewien wpływ, wymaga ogłady swoim autorytetem. Na ulicach mogą szaleć, w knajpach okładać się stołkami po głowach w rytm ciężkich basów źle nagłośnionej muzyki, a tutaj? Co najwyżej znajdą kogoś dogorywającego w krzakach, z dwojga złego, wolę trupy, przynajmniej milczą - nie wiedział jeszcze jak poradzić sobie z uciechą, jaką sprawiała mu ta rozmowa, z nowością lub starą iskrą, którą jego ciemnoniebieskie oczy przyjęły z ulgą, znajdując wreszcie swe powołanie, odwracając się od przerażającej pustki. Nie poruszył tematu czystości krwi czy magii, nie były to tematy, którymi zaprzątał sobie głowę. Patrząc na ludzi, tych władających magią jak i tych pozbawionych tej umiejętności, widział ciała, które prędzej czy później znajdą się na jego stole, czy innego antropologa bądź zakładu pogrzebowego. W oczach śmierci wszyscy byli równi... no, prawie; czy to dlatego rozmowy z Gabrielem były tak intrygujące? Jego inność, nieśmiertelność przyciągała Williama bardziej niż zapach jaśminu, ale czyż nie tak wampiry właśnie przyszpilały swe ofiary? Cóż, jak już umierać to przynajmniej ukontentowanym.

- Nie choroba, małżeństwo - wypalił, zdając sobie sprawę, że na pewno słyszał taką wypowiedź od jakiegoś podstarzałego mężczyzny w jednej z kawiarni. Skrzywił się mimowolnie - I wszystko co z nim związane, tak myślę. Rozwód, może? Nie jestem dobrym materiałem na męża, na kochanka. Do miłości się nie nadaję, chyba że ktoś lubi trójkąty, ja, ta osoba i moje badania - nie miał pojęcia jak rozmawiać o takich rzeczach, tak więc unikał kontaktu wzrokowego. Minęli prostokątne poletko róż podpisanych 'Cheshire', ich pomarańczowe płatki uginały łodygi, sprawiały, że niegdyś uśmiechające się w stronę słońca, okrągłe kwiecia, podumierały powoli.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#5
13.10.2025, 19:41  ✶  
Kącik ust drgnął i rozciągnął się nieoczekiwanie, eksponując nie tylko dołeczek w policzku, ale też rzeczywiście właściwy jego rodzajowi kieł. Zaciągnął się nocnym powietrzem i zadarł lekko głowę ku górze, patrząc wszędzie byle nie na te paskudne buty, które ostatecznie potwierdzały stan jego umysłu. Jak w ogóle mógł pomylić kogoś noszącego gumiaki z Jonathanem? Był taki czas, że prędzej wyobraziłby sobie Selwyna lewitującego nad kałużą błota, niż pozwalającego by cokolwiek ubrudziło jego stylowe odzienie. Teraz z chęcią oglądałby go w błocie. Teraz - ze zgrozą - konfrontował się z faktem, że sam wciąż z chęcią znalazłby się razem z nim w tym błocie.

– Zawsze – to była najwłaściwsza odpowiedź. Głód był sensem jego egzystencji, może nie tej pierwszej, ale z pewnością tej drugiej. Stworzony a nie zrodzony, pozbawiony twórcy, zdziczały rozrastającą się klątwą i pragnieniem przypieczętowania swojego losu jako nocnej istoty. Jako przeklętej istoty. Jako martwej istoty... Dni jego uczt przeminęły najprawdopodobniej bezpowrotnie. Hrabia ostatecznie stał się tym co jadł. Złamanym smutnym człowiekiem.

Czy rzeczywiście?

William bawił go, choć nie było w tym rozbawieniu pobrzękiwania błazeńskich dzwonków. Oplatali siebie francuskimi słowami, budziło to w nim pewną nostalgię do czasów, gdy podziemia jego rezydencji wypełnione były gwarantem przetrwania, a nad tym chowem klatkowym znadowała się przyjemna warstwa wygłuszającego marmuru, po którym spacerował sobie zwykle ze swoim mugolskim... kimś. Sługą. Zarządcą. Ordynansem. Wtedy jeszcze chciał być na bieżąco, wtedy skomplikowane nici powiązań i romansów, dworskich gier i układów jeszcze go interesowały. Dziś nie interesowało go nic, poza własnym cierpieniem.

Dlatego, gdy szli, a William mówił, jego ludzkie rozterki zarezonowały z nim bardziej niżby tego sobie życzył. Cierpienie spotkało cierpienie. Samotność stanęła na przeciw samotności.

Mógłbym Cię zjeść i umrzeć w końcu od Twojej przeklętej przez niebiosa krwi rojąc sobie, że świat nie był ostatecznie dla mnie takim złym miejscem.

Albo rojąc piekło, które wciąż czeka na mnie za wszystko co zrobiłem w ciągu swojego przeklętego życia.

Czy tak wygląda przeznaczenie?


– Jestem wampirem, – powiedział nieco protekcjonalnie, – nic mi nie wiadomo na temat miłości. – głos mimowolnie mu zadrgał fałszywą nutą. Rozwód, co to było za nowoczesne słowo na wdowieństwo. Zamyślił się. – Patrzę na ciebie z przeciwległego bieguna, – nie patrzył na Williama wcale. Patrzył się na róże układające się niespiesznie do zimowego snu. – myśląc o tym, jak próżne jest nasze wyobrażenie wzajemności. A przecież taka nie istnieje. Myślisz, że gdybyś położył całą swoją pasję i intelekt na szali, gdybyś porzucił księgi i badania na rzecz tej kobiety, obsypałby ją atencją, pocałunkami, zapewnieniami, gdybyś wyniósł ją do rangi swojej bogini, której stawiałbyś pomniki w ogrodzie swojego istnienia, żebrząc o dobre słowo, o pochwałę na kult wzniesiony ku jej czci... A jednak. Zaprzeczałbyś w ten sposób samemu sobie. Swojej naturze. Jest w tym jakiś fałsz, który nie wróży dobrego zakończenia. – Spacerował powoli, ale wolał, jakże wolał tę formę od siedzenia i patrzenia się na siebie. Zawsze mógł uznać to jako rozmowę samemu ze sobą, z twistem oczywiście, ponieważ część, jak nie większość myśli Williama nie przyszłaby raczej jemu do głowy. Choć czasem... jego własny wewnętrzny głos potrafił nawet jego zaskoczyć.
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#6
Wczoraj, 02:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: Wczoraj, 02:26 przez William Lestrange.)  
Gdyby nie miał za żonę Eden Malfoy, zapewne pomyślałby, że enigmatyczność przychodzi z wiekiem. Choć faktycznie, wypowiedzi Eden nie dało się opisać jedynie tym słowem, było w nich o wiele więcej poza wyuczoną wprawą, tak samo z resztą jak w przypadku Gabriela. Problemem Williama pozostawało jego podejście do sprawy, myślał dużo; nigdy niekończący się łańcuch możliwości, zbawienie nauki, przekleństwo codzienności.

Skoro zawsze jesteś głodny, to znaczy, że pijesz dużo krwi? Czy za życia też byłeś zawsze głodny? Czy to kwestia łaknienia, może brak protein? Czy wraz z krwią dostajesz wszystkie, istotne wartości odżywcze? Wiele pytań, a żadne z nich nieodpowiednie do zadania w tym momencie. Lestrange zdał sobie sprawę, że krótka odpowiedź była przenośnią i niesamowicie go to zasmuciło. Nie dał jednak tego po sobie poznać, bo wzrokiem wciąż błądził dookoła, oby tylko nie spotkać spojrzenia rozmówcy - nie zdawał sobie sprawy, że Gabriel również stosuje tę technikę, choć z absolutnie innych powodów. Zapewne gdyby wiedział, że wampira męczą problemy sercowe, nie zatapiałby go myślami o tonącym małżeństwie, ale cóż, nie można wiedzieć wszystkiego, gdzie wtedy byłoby miejsce na ekscytacje? Bądź inne... mniej pozytywne emocje.

Samotność była ostoją, podstawą i stanem naturalnym. Trawa była zielona, a William Lestrange w swoim własnym towarzystwie. Brak głośnych dźwięków, słów z ust rozmówców czy ogólnej obecności drugiego człowieka jawiły mu się ulgą, uwielbiał być sam, mógł wtedy być sobą, nie udawać i rozłożyć skrzydła bez ograniczeń nakładanych nań oczami uwięzionymi w strukturach złotych klatek. Dlatego William na samotność się nie skarżył, raczej niemożność jej praktykowania.

- Aha - odburknął nieprzekonany i zmarszczył brwi - A tak naprawdę? Bo takie wyrecytowane wierszyki to nie do mnie. Wampirem się nie rodzisz, a miłość niewiele ma z fizycznym biciem serca wspólnego. Mózg, natomiast, wydaje mi się, wciąż masz całkiem sprawny - skręcili w jedną z bocznych odnóg ścieżki wchodząc na drogę do niewielkiego jeziorka, porośniętym nie tylko okalającymi większość ogrodu różami, ale tez inną roślinnością.

- Wybacz, rozpędziłem się? - dopytał, choć wcale nie wydawał się skruszony. Prawdą było, że nie postrzegał swojej odpowiedzi jako niegrzecznej, a zwyczajnie prostolinijną. Nauczył się jednak, że ci bardziej obeznani z socjetą, o wiele mocniej naciskali na kwiecistość wypowiedzi, niż jej faktyczną treść. W przeszłości, komunikacja z Gabrielem nie była dlań jednak problemem i, pomimo różnych opinii na poruszane tematy, byli w stanie dyskutować, używając swoich własnych sposobów wypowiedzi; porzucona na pare lat relacja pozostawiała jednak wiele do życzenia, czas zmienia wszystkich, nawet tych, którzy wizualnie wciąż zatrzymani są w jednym miejscu - Nie chciałem - dodał ostatecznie.


- Nie, nie myślę tak - odparł szczerze - Ale uważam, że należy się jej więcej uwagi niż dostaje. Niestety, nie dostanie jej ode mnie. Mogę przyznawać się do błędów, każdy je popełnia, bez nich byśmy się nie rozwijali, ale ona nie posiada takiej umiejętności. Nie jesteśmy wychowywani, aby obdarzać innych zrozumieniem, wpajana jest nam hierarchia i potrzeba dominacji - niepotrzebne marnowanie zasobów, pomyślał, idiotyczny krąg cierpienia, kontynuował w głowie - Jeżeli ona potrzebuje czegoś innego, może iść tego szukać. Problemem jest, iż nigdy się nie wybraliśmy, zrobiono to dla nas, bo sytuacja wymagała. Uznałem, że czemu by się nie postarać? I chyba ... Nie jestem pewien, brakuje mi połączenia, które wykształciliśmy w pierwszych latach małżeństwa, gdy dopiero się poznawaliśmy. Nie idealizowałem niczego, ale może ona tak? Nie jestem pewien, bo gdy pytam, nie dostaje odpowiedzi - podekscytował się i aż zatrzymał, przytrzymując dłonią deskę balustrady drewnianego mostu, który przekraczali - trochę tak jak w rozmowie z tobą, no bo spójrz, szczerze zapytałem czy jesteś głodny, mając to na myśli, chcąc dowiedzieć się czy potrzebujesz krwi, tak samo zadaje pytania jej, szczerze. Nigdy nie dostaje na nie odpowiedzi, a jeżeli już to są równie enigmatyczne, co twoje 'zawsze'. Nie można tak rozmawiać, jeżeli chce się rozwiązać problem - chwilowe podekscytowanie zniknęło równie szybko, spojrzał w dół na stojącą pod mostem wodę, przenośnie tego w jakim stanie znalazła się jego relacja z Eden.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości
Podsumowanie aktywności: William Lestrange (1796), Gabriel Montbel (1421)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa