02.01.2023, 12:28 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.01.2023, 12:31 przez Brenna Longbottom.)
- I tak, i nie – odparła Brenna na pytanie odnośnie tego, czy mogła sama decydować, co miała na siebie założyć. – Kiedy już matka straciła nadzieję, co do tego, że jakieś ubranie przetrwa na mnie nieubrudzone i niepodarte dłużej niż dziesięć minut, te bardziej eleganckie wyciągała tylko na specjalne okazje.
Brenna jako dorosła była aktywna, a po godzinach pracy miała w zwyczaju włazić na drzewa, sypiać na trawie, biegać w lesie, objadać się ciasteczkami, z których leciały okruszki albo zabierać się do kopania w ogródku – jeżeli nie robiła akurat jednej z miliona innych rzeczy, które ją interesowały. W konsekwencji jej ubiór i fryzura rzadko wyglądały nienagannie. Jako dziecko była jeszcze gorsza.
- Wiesz co? Widziałam kilka zdjęć grupy aurorów, tak z początku lat czterdziestych. Była tam jedna z waszej rodziny. Leta? Czy jakoś tak – mruknęła Brenna z zastanowieniem. – I jeszcze jedna aurorka. Na każdym jednym zdjęciu miały sukienki, i to takie eleganckie. I szpilki. Nie to, że mam coś do sukienek, czasem sama je noszę, ale one i szpilki w pracy? To jak poddawanie się długim, dobrowolnym torturom. Czy w tamtych czasach każdy przestępca stawał w miejscu, kiedy krzyknąłeś „stój, bo rzucam zaklęcie!”?
Zdawała się tym zagadnieniem szczerze zafascynowana. Jej praca – przynajmniej póki nie pojawił się Voldemort – nie obfitowała zwykle w jakiejś niesamowite sprawy, coś naprawdę poważnego zdarzało się raz na parę tygodni.
Ale nawet w najspokojniejszych czasach zdarzało się, że musiała kogoś gonić. Albo unikać zaklęć. Unikanie zaklęć w szpilkach i sukience zdawało się trudne nawet sprawnej fizycznie Brennie.
A może było to celowe? Skoro dawały sobie radę w takich strojach, to był doskonały trening i gdy już założyły spodnie i buty na płaskiej podeszwie, nagle nikt nie miał z nimi szans?
– Jakby naprawdę nie mogli ich po prostu zostawić w spokoju – westchnęła Brenna. Nie drążyła jednak tematu, bo cóż, przynajmniej podejrzewała, że w rodzie Lestrangów są osoby, które jej poglądy niekoniecznie podzielają. Jeżeli szło o Brennę, zupełnie nie pojmowała, jak komuś może przychodzić do głowy próba wybicia albo zniewolenia ludzi, którzy są tak liczni, że na jednego czarodzieja przypadało ich pewnie z pięć tysięcy. I ich karabiny maszynowe mogły być całkiem skuteczne, jeżeli ktoś nie zdąży rzucić protego. – A poza kołomyją w pracy, u ciebie coś ciekawego? – spytała jeszcze, unosząc filiżankę do ust, by dopić kawę, teraz już – na szczęście – ciepłą.
Brenna jako dorosła była aktywna, a po godzinach pracy miała w zwyczaju włazić na drzewa, sypiać na trawie, biegać w lesie, objadać się ciasteczkami, z których leciały okruszki albo zabierać się do kopania w ogródku – jeżeli nie robiła akurat jednej z miliona innych rzeczy, które ją interesowały. W konsekwencji jej ubiór i fryzura rzadko wyglądały nienagannie. Jako dziecko była jeszcze gorsza.
- Wiesz co? Widziałam kilka zdjęć grupy aurorów, tak z początku lat czterdziestych. Była tam jedna z waszej rodziny. Leta? Czy jakoś tak – mruknęła Brenna z zastanowieniem. – I jeszcze jedna aurorka. Na każdym jednym zdjęciu miały sukienki, i to takie eleganckie. I szpilki. Nie to, że mam coś do sukienek, czasem sama je noszę, ale one i szpilki w pracy? To jak poddawanie się długim, dobrowolnym torturom. Czy w tamtych czasach każdy przestępca stawał w miejscu, kiedy krzyknąłeś „stój, bo rzucam zaklęcie!”?
Zdawała się tym zagadnieniem szczerze zafascynowana. Jej praca – przynajmniej póki nie pojawił się Voldemort – nie obfitowała zwykle w jakiejś niesamowite sprawy, coś naprawdę poważnego zdarzało się raz na parę tygodni.
Ale nawet w najspokojniejszych czasach zdarzało się, że musiała kogoś gonić. Albo unikać zaklęć. Unikanie zaklęć w szpilkach i sukience zdawało się trudne nawet sprawnej fizycznie Brennie.
A może było to celowe? Skoro dawały sobie radę w takich strojach, to był doskonały trening i gdy już założyły spodnie i buty na płaskiej podeszwie, nagle nikt nie miał z nimi szans?
– Jakby naprawdę nie mogli ich po prostu zostawić w spokoju – westchnęła Brenna. Nie drążyła jednak tematu, bo cóż, przynajmniej podejrzewała, że w rodzie Lestrangów są osoby, które jej poglądy niekoniecznie podzielają. Jeżeli szło o Brennę, zupełnie nie pojmowała, jak komuś może przychodzić do głowy próba wybicia albo zniewolenia ludzi, którzy są tak liczni, że na jednego czarodzieja przypadało ich pewnie z pięć tysięcy. I ich karabiny maszynowe mogły być całkiem skuteczne, jeżeli ktoś nie zdąży rzucić protego. – A poza kołomyją w pracy, u ciebie coś ciekawego? – spytała jeszcze, unosząc filiżankę do ust, by dopić kawę, teraz już – na szczęście – ciepłą.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.