• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[10/09/72] And it’s quiet in the early autumn rain... | Benjy, Prudence

[10/09/72] And it’s quiet in the early autumn rain... | Benjy, Prudence
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#11
09.06.2025, 22:55  ✶  

Bletchley nie miała w zwyczaju oceniać czyichś poglądów. Każdy miał swój powód, by wierzyć w to, co uważał za słuszne. Nie sądziła, że może wpływać na czyjąkolwiek wizję świata, mogła za to podzielić się tą swoją. Tak chyba powinna wyglądać rozmowa, może nie spodziewała się tego, że będą dzisiaj poruszać takie tematy, jednak całkiem łatwo było jej wejść w tą konwersację. Wiedziała, właściwie to czuła, bo nie mogła mieć przecież pewności, ale wyczuwała, że Benjy nie będzie jej oceniał, właśnie dlatego tak lekko przychodziło jej dzielenie się z nim swoją koncepcją. Może mieli inne zdanie, inne podejście, ale nie narzucali sobie tego nawzajem. Po prostu wymieniali się własnymi obserwacjami, co mogło powodować, że być może kiedyś spojrzą na to wszystko zupełnie inaczej. Może tak, a może nie, bo przecież nie musieli wcale wracać do tej rozmowy, myśleć o niej, mogła zostać zawieszona gdzieś w czasie i przestrzeni, tak samo jak wydawał się być zawieszona ta kawiarnia, w której się znajdowali.

- Jaki by nie był, to jednak coś Cię tutaj sprowadziło, najważniejsze, że osiągnąłeś swój cel. - Zresztą to co dla kogoś mogło być wielkim powodem, dla innej osoby mogło być zupełnie błahym. Wszystko zależało od punktu widzenia, od doświadczenia, od tego, co było dane przeżyć w życiu. Nie miała w zwyczaju oceniać podobnych rzeczy. Nie wydawało jej się to potrzebne.

Nie wiedziała, czego konkretnie szukał w Wielkiej Brytanii, odpowiedzi na jakie pytania. Czy chciał sprawdzić, czy jeszcze jest tu dla niego miejsce, czy ktoś na niego czeka, czy po prostu zobaczyć, że wspomnienia nie są równoważne z teraźniejszością i nie ma sensu więcej wracać do tego miejsca. Co by to nie było, najwyraźniej męczyło go na tyle, że postanowił wrócić i się o tym przekonać. Uważała, że była to dobra decyzja, bo inaczej pewnie zastanawiałby się nad tym, a tak miał namacalne dowody, fakty, które powodowały, że mógł sobie to wszystko ułożyć w głowie, może spać spokojniej?

- Możesz mieć takie wrażenie w tym momencie, może nie spełniłeś swoich oczekiwań, może to, co zastałeś tego nie zrobiło, a może dopiero zobaczysz, że zrobiłeś dla siebie więcej, niż Ci się w tej chwili wydaje. - Nie miała zamiaru przekonywać go o tym, że się mylił, że to miejsce miało mu więcej do zaoferowania niż mogło się wydawać, bo wcale nie miała pewności, że tak było. Nie miała pojęcia, czego się spodziewał, nie była więc w stanie racjonalnie ocenić tego, co miało wpływ na jego słowa, a Prue nie lubiła rzucać słów na wiatr. Kierowała się przede wszystkim swoją wiedzą, na jej podstawie wydawała opinie, teraz jej tego brakowało, więc dużo ostrożniej sięgała po słowa.

Prue sięgnęła w końcu po kolejny kawałek ciasta, lody powoli zaczęły jej się topić, wszystko przez to, że skupiła się na rozmowie, która okazała się ją pochłaniać. Nie spodziewała się, że tak łatwo będzie im wymieniać się swoimi poglądami, spostrzeżeniami, nawet jeśli były zupełnie inne. Nie narzucali sobie swoich zdań, nie próbowali usilnie udowadniać, kto ma racje, czyja opinia jest lepsza, która ma większy sens. Zdecydowanie dorośli, pojawiło się w nich sporo cierpliwości i chęć wzajemnego zrozumienia, co było całkiem ciekawe, ale też mogło być kolejnym argumentem za tym, że faktycznie coś się zmieniło, oni się zmienili, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości.

- Właściwie warto zadać inne pytanie, do czego właściwie chcesz pasować? Każdy się zmienia, wszystko na nas oddziałuje, gdybyś tutaj został też nie byłbyś tym samym człowiekiem, co piętnaście lat temu, też był byś inną wersją siebie, niż ta, którą zapamiętałeś. Nie wiesz, co byłoby dla Ciebie lepsze, to tylko gdybanie. - Mogło być różnie, na pewno nie byłby tym samym człowiekiem, który teraz przed nią siedział. Czy byłby zadowolony z tego, kim się stał? Gdyby podążał tą najprostszą ścieżką, była w stanie stwierdzić, że nie do końca. Benjy nie był osobą, która chodziła z podkuloną głową i robiła to, czego od niego oczekiwano. Na pewno byłby nieszczęśliwy, chociaż może z czasem by się w tym odnalazł? Różnie mogło się to potoczyć, ale chyba najważniejsze, że postępował zgodnie ze swoim sumieniem, bo na koniec dnia to sobie spoglądał w twarz w lustrze, nikomu innemu.

- Dopasowywanie się jest przereklamowane. - Powiedziała cicho, bo przecież to robiła przez większość swojego życia. Próbowała odnaleźć się w tym ułożonym przez innych świecie. Starała się postępować w sposób w który od niej oczekiwano i do czego ją to doprowadziło? Niby trwała tutaj od zawsze, ale ciągle nie do końca czuła, że jest to jej miejsce. Rzadko kiedy pozwalała sobie na to, aby dzielić się tym, co faktycznie w niej siedziało. Grała, bo tak było prościej, nie miała w zwyczaju otwierać się przed większością ludzi, bo nie wydawało jej się to mieć większego sensu, i tak mało kto zostawał przy niej na dłużej, może też przez to raczej po prostu wolała się nie spoufalać, tak było prościej. Nie była też do końca gotowa na to, aby pokazać jaka jest naprawdę, zbyt wiele razy spotkała się ze swojego rodzaju niezrozumieniem, z czasem po prostu zaczęła jeszcze bardziej się dostosowywać, próbować być taka jak inni, zwyczajna, ale to też nie zawsze jej się udawało.

- Można mieć bardzo błędne wrażenie. - To było bardzo trafnym spostrzeżeniem, zresztą bardzo szybko zweryfikowała to swoje, i nie żałowała tego, że to zrobiła. Czuła, że nawet jeśli ich znajomość miała trwać tylko chwilę, to mogła sporo zmienić w jej życiu. Dawno nie czuła takiej lekkości w rozmowie, dawno tak szybko nie opuściła tego muru, który budowała wokół siebie przez lata. Nie zastanawiała się nawet nad tym, czy postępuje słusznie, to się po prostu wydarzyło.

- Co jeśli nie musisz być tym samym człowiekiem? Nie sądzę, żeby mieli jakieś konkretne oczekiwania, raczej wydają się być pełni zrozumienia. - Po raz kolejny to tylko spostrzeżenia, może nawet nie trafne, ale Prue lubiła stawiać pytania, które mogły nieco poszerzyć perspektywę, niby proste, tak samo jak odpowiedzi na nie, ale zachęcały do myślenia, a ona uwielbiała rozmyślać. Nim wyrobiła sobie na jakiś temat opinię stawiała milion pytań, na które szukała odpowiedzi.

- Oczywiście wszystko zależy od Ciebie, pojawiłeś się tutaj, wiesz, że ktoś na Ciebie czeka, może to wystarczy. Sama świadomość, że masz dokąd wrócić, chociaż na chwilę, by złapać oddech. - W końcu nie mogła mieć pewności na czym najbardziej mu zależało. Ludzie się zmienili, on się zmienił, świat się zmienił, taka była kolej rzeczy i mogło mu się nie podobać to, co tutaj zastał.

Czasem wystarczała sama świadomość, że gdzieś był ktoś, kto pamiętał o naszym istnieniu, kto nie miał wobec nas żadnych oczekiwań, kto po prostu wiedział, kim byliśmy. Nie miała świadomości jak to jest być gdzieś na drugim końcu świata, zupełnie samemu, porzuconemu przez osobę dla której zostawiło się wszystko za sobą. To musiało boleć, przynosić różne myśli, mogło kwestionować sens własnego istnienia.

- Bywa, że wystarczy tylko chwila, zatrzymanie się na trochę. Nie na zawsze, tylko, żeby przypomnieć sobie jak to jest właściwie oddychać. To i tak dużo. - Prue zdawała sobie sprawę, że bywały takie momenty, kiedy naprawdę było to potrzebne, świadomość, że się gdzieś przynależy, mimo wszystko ludzie mieli to do siebie, że raczej samotność nie była dla nich pierwszym wyborem, raczej konsekwencją pewnego postępowania, bez względu na to, czego by nie mówili, każdy od czasu do czasu potrzebował poczuć się gdzieś mile widziany, potrzebny? Może nie było to do końca odpowiednie słowo, ale chyba najlepiej określało to, o czym myślała.

- Może właśnie przez to niektóre miejsca nas przyciągają, bo zostało w nich coś, czego nie dostrzegamy na pierwszy rzut oka, ale to istnieje. - Mimo, że może wydawać się inaczej, że wszystko się zmieniło, że nie ma do czego wracać. Coś go tutaj sprowadziło, nie musiała wiedzieć, czym konkretnie to było, nie zamierzała o to dopytywać, nie potrzebowała konkretów.

- Dobrze, że dostajesz swoją dawkę tlenu, oby wystarczyła na jak najdłużej. - Skoro już się tutaj pojawił, udało mu się odetchnąć choć przez chwilę, to może łatwiej będzie mu odejść, może znajdzie w tym jakiś sens, może pojawią się odpowiedzi, może uda mu się określić jakiś nowy cel.

Naprawdę dobrze mu życzyła i jeśli chociaż trochę mogła mu w tym pomóc, to zamierzała być obok, nie narzucać się po prostu trwać, gdyby potrzebował z kimś porozmawiać, miała wrażenie, że jest w stanie częściowo go zrozumieć, może nie była w stanie dać mu wszystkiego, co potrzebował, ale czasem i obecność drugiej osoby była wystarczająca. Tak, jak dla niej w tej chwili. Nie miała żadnych oczekiwań, po prostu chciała wyciągnąć jak najwięcej z tego, co się między nimi działo, bo czuła, że wiele się zmieniło i była na to otwarta, przynajmniej podczas tego tygodnia. Nie miała zresztą w zwyczaju myśleć o jakichś dalekosiężnych planach, bo wiedziała, że to nie ma żadnego sensu. Wszystko zmieniało się pod wpływem chwili, nie było sensu się rozczarowywać przez to, że coś nie poszło po jej myśli. Tak było prościej, wygodniej.

Miała wrażenie, że mimo tego, iż mieli bardzo różne doświadczenia, inne podejście do różnych spraw, to mogli sporo sobie dać podczas tego krótkiego czasu, gdy postanowili się przed sobą odrobinę otworzyć. Najwyraźniej właśnie tego potrzebowali, może każde z nich czuło się dość mocno samotne, chociaż to nie mogło być tylko to. Nie tak łatwo przychodziło mówienie o tym, co siedziało gdzieś wewnątrz zupełnie przypadkowej osobie, to było coś więcej, czy tego chciała, czy nie. Wcześniej tego nie zauważała, ale może faktycznie istniało już dawno temu, kiedy wszystko wydawało się być dużo łatwiejsze, a problemy dorosłego życia nie ciążyły tak bardzo.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#12
11.06.2025, 17:13  ✶  
Z początku tylko skinąłem lekko głową, jakbym zgadzał się ze wszystkim, co mówiła, ale w rzeczywistości nie do końca tak było - nie miałem w zwyczaju wdawać się w dyskusje o przeznaczeniu, losie, ani żadnych podobnych konstrukcjach, które zakładały, że świat miał w sobie jakąkolwiek intencję - ja uważałem, że po prostu był... Głuchy na intencje, ślepy na wysiłek, niewzruszony wobec naszych dramatów.
Nie zaprzeczałem temu, że rozmowa z nią przychodziła mi zaskakująco łatwo. Ba, nawet zaskakująco... Swobodnie. Nie musiałem sięgać po sztucznie uprzejme frazy ani zamieniać myśli w coś strawnego dla kogoś innego, mówiłem po prostu to, co miałem do powiedzenia, a ona nie uciekała od tego, nie próbowała go przeformułować na swoją modłę - może właśnie dzięki temu chciało mi się mówić więcej, niż zazwyczaj bym powiedział. Byłem otwarty na dyskusję, ale to, że mówiliśmy o rzeczach z dwóch różnych perspektyw, nie znaczyło, że zamierzałem porzucić mój tok myślenia i wskoczyć na jej tor - po prostu przyjmowałem obecność innej perspektywy przy stole, i pozwalałem, by mówiła, na razie tyle wystarczało.
Uniosłem brew, sięgając po widelec i nakładając sobie niewielki kawałek ciasta, już lekko rozmokłego od lodów. Słuchałem jej uważnie, tak jak człowiek słucha nie tyle po to, by odpowiedzieć, ale po to, żeby spróbować zrozumieć, co nie było dla mnie codziennością. Zazwyczaj w takich chwilach, kiedy rozmowa schodziła na zbyt osobiste tory, podnosiłem mentalną tarczę, zasłaniałem się sarkazmem albo wycofywałem pod pretekstem pilnej potrzeby zapalenia papierosa, ale nie tym razem... Słuchałem Prudence, nie przerywając jej, nie dlatego, że zgadzałem się z każdym zdaniem - potrafiła mówić w sposób, który nie wymagał zgody, by wzbudzić szacunek. Zresztą… Nie miałem potrzeby się giąć - to też było ważne. Może właśnie to zaczynałem lubić w niej najbardziej - że nie czułem się zmuszony do klękania pod ciężarem jej przekonań, Prue ubierała wszystko w te swoje subtelne, bezpieczne słowa, które zgrabnie omijały pułapki jednoznaczności, uciekała w przypuszczenia, zostawiała przestrzeń na domysły, ale to nie znaczyło, że nie wiedziała, co mówi. Przeciwnie - wiedziała bardzo dobrze, po prostu nie mówiła tego wprost, i może właśnie dlatego wciąż siedziałem naprzeciw niej, zamiast zbyć całą tę rozmowę jednym z moich klasycznych uników. Może dlatego coś mnie w niej przyciągało, właśnie dlatego coś mnie w niej pociągało - była inna, ja byłem Inny, byliśmy różni od siebie, ale tym razem naprawdę potrafiliśmy rozmawiać, mimo to.
- Sam szię tutaj splowasiłem. - Wzruszyłem ramionami i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że od jakiegoś czasu obracałem w dłoni łyżeczkę, wytarte srebro było nagrzane od mojej skóry.
Nie należałem do ludzi, którzy rozbierają swoje życie na czynniki pierwsze w poszukiwaniu wielkiego znaczenia - szukałem konkretów, faktów - czegoś, co da się nazwać po imieniu, co można złapać za kark i zmierzyć, całe życie uczyłem się przechodzić przez metaforyczną mgłę bez gubienia kierunku, teraz już byłem tym zmęczony. Oparłem się lekko łokciami o stolik, przesunąłem palcem po krawędzi filiżanki, która dawno już przestygła.
Nie chciałem brzmieć cynicznie, ale znałem siebie na tyle, by wiedzieć, że chwilowe „zatrzymanie się i zobaczenie, że zrobiłeś dla siebie więcej, niż ci się w tej chwili wydaje” mogło być dla mnie pułapką, jak odpoczynek na szczycie wzgórza - niby nagroda, ale wystarczyło jedno rozluźnienie mięśni, a organizm zapominał, że to jeszcze nie koniec drogi, bo trzeba zejść, pójść dalej.
Zawiesiłem wzrok gdzieś nad ramieniem Prudence - na ścianie, gdzie ktoś powiesił mały, krzywo oprawiony obrazek przedstawiający jezioro, dość banalny - przypominał mi, że odbiór świata jest względny, estetyka bywa złudzeniem,  ładne rzeczy wcale nie muszą mieć głębi, głębokie rzeczy nie muszą być ładne, głębokie rzeczy... Nawet nie muszą być głębokie. Płytkie dla jednych, nie są płytkie dla drugich. Każdy chce widzieć rzeczy po swojemu, nie zawsze takimi, jakie są - prawda jest taka, że czasem coś się układa, bo byliśmy uparci, albo trafiliśmy na dobry moment, a potem wracasz w to samo miejsce, ale już nie jesteś tą samą osobą, i nie ma w tym nic mistycznego, żadnego ponownego znalezienia idealnego miejsca dla siebie, czas zrobił swoje, odkrywasz, że dawna magia nie istnieje.
Spojrzałem na Prue, kątem oka, uważnie, lubiłem jej sposób myślenia, nie przeszkadzał mi, nawet jeśli był inny niż mój, a może właśnie dlatego - bo stanowił kontrapunkt. Ona rozważała, jakby chciała nadać sens każdej decyzji, spojrzeniu w tył i w przód. Ja raczej porządkowałem fakty - nie łączyłem ich mityczną nicią losu, tylko sekwencją przyczyn i skutków, jeżeli coś się wydarzyło, to dlatego, że ktoś coś zrobił - jeżeli czegoś nie było, to dlatego, że nie mogło być. Proste i brutalne?  Czasem, ale przynajmniej przewidywalne.
- Nie sądzę, sze wsystko ma jakiś uklyty cel. - Uniosłem brew, uniesionym kątem ust dając jej do zrozumienia, że wiem, iż może się ze mną nie zgadzać, i zapewne tak będzie. - Ludzie po plostu lobią szeszy, jedne są mądle, inne głupie,  nie zawsze tszeba do nich dolabiaś sens. - Wzruszyłem ramionami - nie dramatycznie, po prostu, jak ktoś, kto już zaakceptował brak wielkich konkluzji, nie było w tym goryczy, już nie. Raczej coś w rodzaju uczciwości wobec samego siebie.
- Zgadzam szię z tobą w jednej szeszy, ale... -  Odezwałem się ciszej, nieco poważniej. Może faktycznie nie chodziło o to, by wrócić i dopasować się do kogoś albo gdzieś, tylko o sprawdzenie, co się dzieje, kiedy się wraca zmienionym, co zostaje, czy coś jeszcze w ogóle tam jest. - Myślę, sze jusz dawno szię pszestawili na funkcjonowanie beze mnie, i mają lasję, ja bym zrobił to samo. - Zamilkłem na chwilę, pozwalając temu zdaniu wybrzmieć. Zastanawiałem się, czy właśnie to było najbliższe prawdy o moich odczuciach, na jaką mogłem się zdobyć. Nikt nie powinien być zależny od czyjejś nieobecności, i nikt nie powinien oczekiwać, że po latach da się wejść z powrotem w czyjeś życie, jak w kapcie czekające przy drzwiach. Niektórych historii nie da się napisać drugi raz, nawet jeśli masz tę samą scenografię.
Chciałem dodać, że sens zwykle wcale nie jest retrospektywny, za to inwencja twórcza do próby nadania go czemuś, co go nie ma działa dopiero, kiedy minie wystarczająco dużo czasu, żeby można było do czegoś dopisać narrację, ale to byłoby już zbyt cyniczne i chłodne - nawet, jak na mnie. Zamiast tego sięgnąłem po łyżeczkę i przeciągnąłem ją przez rozpuszczone lody na  talerzyku, ale nie dlatego, że chciałem je jeść. Po prostu… Musiałem czymś zająć ręce.
- Wies, chyba nigdy nie chciałem do niczego pasowaś, nie tak na siłę. Nie wiem, mosze kiedyś, pszes chwilę, s pszyswyczajenia, bo tak szię szyło, człowiek lobił to, czego od niego oczekiwano, nie za duszo myśląc, ale w końcu zlosumiałem, sze to nie jest lola dla mnie, ani miejsce, któlego szukam. - Wziąłem łyk kawy, która zdążyła już przestygnąć. Nie grymasiłem - była dokładnie taka, jaka miała być, nawet jeśli już nie była ciepła - wciąż była gorzka, lekko cierpka i odrobinę alkoholowa. Lubiłem czarną kawę właśnie za to - nie udawała, że nie jest deserem, w przeciwieństwie do tych wszystkich wymyślnych napojów kawowych, które były słodsze od szarlotek z lodami, ale ludzie nadal upierali się, że piją kawę, nie deser w płynie.
Nawet ci, którzy wiedzą, że to droga donikąd, czasem zakładają kostium - z przyzwyczajenia, grzeczności, wygody, albo po prostu z lęku przed oceną. Ja miałem wrażenie, że za każdym razem, kiedy próbuję się gdzieś dopasować, robię się mniejszy - trzeba przyciąć coś z boków, zgiąć się pod kątem, żeby wejść w rolę... Byłem świadomy, że robisz to raz, drugi, trzeci, a potem zostajesz już tak zgięty, nawet jak cię wypuszczą, albo kiedy sam postanowisz się wydostać. Wiedziałem coś o tym - miałem za sobą kilka ról, których nigdy nie chciałem grać, niektóre z obowiązku, inne z przekory. Najgorsze były te, które zdawały się pasować - sprawiały, że człowiek zaczynał się łudzić, że może to właśnie jego miejsce. A potem gówno z tego było... Nie, nie tym razem.
- Nie mam złudzeń. - Dodałem. - Jeszli miałbym szię tu na nowo osadziś, to nie dlatego, sze ktoś na mnie czekał, nie z sentymentu. Z sentymentu mosna napisaś list, ale nie planowaś szycie. Jeśli miałbym zostaś, to tylko dlatego, sze sam bym tego chciał. A to… Tludna sprawa. -Wzruszyłem ramionami - nie było w tym goryczy, tylko trzeźwa kalkulacja. Znałem się na tyle, żeby się nie okłamywać - ani Prudence.
Zawiesiłem spojrzenie na jej oczach, chociaż nie szukałem w nich potwierdzenia. Właściwie - nie szukałem niczego, po prostu pozwoliłem sobie patrzeć na kogoś, kogo widok napawał mnie niespodziewanym ciepłem. Przez chwilę zapadła cisza, taka z rodzaju tych, które nie są niezręczne - ona jadła ciasto, ja dopijałem ostatnie łyki przestudzonej kawy, w tle ktoś przy barze, na dole, głośno zapytał o bezkofeinową alternatywę, co zabrzmiało w mojej głowie jak żart.
- Gdybym naplawdę chciał czegoś szukaś, mosze faktysznie musiałbym szię zastanowiś, do czego chcę pasowaś. - Wzruszyłem ramionami. - Ale nie mam takiej potszeby, nie szukam jusz punktu zaczepienia, chyba po plostu chciałem... Wlóciś w miejsce, gdzie ostatnio widziałem siebie takim, jakim byłem, zanim zlobiło szię to wszystko, co się potem odpieldoliło. Mosze tylko po to, szeby przekonaś szię, sze tamtego mnie jusz nie ma.
Prudence mówiła o tym, że dopasowywanie się jest przereklamowane, więc chyba założyła, iż rozważałem wejście w jakąś nową rolę, byleby tylko się dostosować, ale ja nie miałem nawet takiej ambicji - nie chciałem się dopasowywać - ani tu, ani nigdzie, miałem już to za sobą.
To pewien mechanizm przetrwania nas, jako ludzi - niby się dostosowujemy, ale tylko do punktu, w którym nie stracimy siebie. Problem w tym, że mało kto wie, gdzie ten punkt leży, a potem się budzisz i nie poznajesz własnego odbicia, i uświadamiasz sobie, iż minęły lata, odkąd tak naprawdę zacząłeś się zmieniać. Nie powiedziałem tego na głos, nie dodałem, że dotyczyło to również mnie, a może przede wszystkim mnie, bo chociaż byłem tu, w tej kawiarni, z tą kobietą, która mówiła o oddychaniu, jakby znała się na rzeczach, o których nikt nie uczył, to nadal nie wiedziałem, po co właściwie wróciłem, i nie lubiłem tego stanu.
- Ty szię nad tym wsystkim zastanawiasz... - Powiedziałem cicho, patrząc, jak kropla roztopionych lodów ścieka po porcelanowym brzegu talerzyka. - Analizujesz, zadajesz pytania, plóbujesz to jakoś ogalnąś, szanuję to,  selio, ale ja chyba jusz nie mam w sobie potszeby  losgszebywania. Wlósiłem, zobaczyłem, coś poczułem, i to musi mi wystalczyś. Nie sądzę, szeby miało sens loskładanie tego na czynniki pielwse.
Nie wiedziałem, jak długo jeszcze to potrwa, ile jeszcze dni zostanę, zanim znowu spakuję walizkę i zniknę, ale wiedziałem, że dziś wieczorem nie chcę z nią rozmawiać o tym, co mógłbym, gdybym tylko... Cokolwiek.
Być może powiedziałem więcej, niż zamierzałem, ale nie czułem się z tym nieswojo - może dlatego, że ona nie próbowała tego rozebrać na czynniki pierwsze, jakby przeprowadzała sekcję, nie zaczęła psychoanalizować mojej wypowiedzi, nie wchodziła w półsłówka i domysły na temat tego, co jest nie tak, a ja nie zamierzałem się z nią spierać o przeznaczenie. Zresztą, nawet nie czułem potrzeby, by je na siłę podważać, nie miałem w zamiarze kwestionować jej wizji - nie dlatego, że szanowałem bezwarunkowo to podejście, tylko dlatego, że nie widziałem w tym sensu. Ludzie wierzyli, w co chcieli - ona w los, ja w decyzje - ona w wibracje i przestrzeń, ja w konsekwencje i ich brak. Byliśmy po dwóch stronach tej samej drogi, i jakoś - przynajmniej dzisiaj - nie było potrzeby tego korygować.
- Poza tym. - Dodałem, podnosząc brew i wskazując na jej talerz. - Masz colas mniej lodów, colas więsej paciangi, zamiast ciasta, a nie chciałbym, szeby losmowa o toszsamości pszesłoniła najwaszniejsze szeszy... Czyli desel... I landkę, nie spotkanie telapeutyszne. - Uśmiechnąłem się pod nosem, a potem sięgnąłem po swoją filiżankę i upiłem łyk, który był już bardziej lodowaty niż gorący. Nie mówiłem więcej - nie chciałem więcej, nie w tym momencie - w tym momencie było po prostu dobrze, i nie czułem potrzeby, by to komplikować. Wbrew swojej zwyczajnej ostrożności, pozwoliłem sobie na to jedno zdanie więcej, które w moim przypadku było już niemal deklaracją. Nie po to, żeby ją przekonać, że ta randka była dla mnie ważna, a była, po prostu - żeby była tego świadoma. Nie chciałem jej narzekać, uzewnętrzniać się, chciałem miło spędzić z nią czas.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#13
12.06.2025, 13:23  ✶  

Prue nie oczekiwała tego, że będzie się z nią zgadzał. Ba, miała niemalże pewność co do tego, że mogą mieć zupełnie inne zdanie, czy podejście, jednak nie przeszkadzało jej to w tym, aby przybliżyć mu nieco to, jak ona widziała świat. Nie spodziewała się tego, że zmieni swoje nastawienie, nie miała zamiaru zresztą go ku temu przekonywać, nie po to o tym mówiła. Kiedyś pewnie upierałaby się przy tym, że jej prawda jest najbardziej prawdziwa, że żadna inna się nie liczy, teraz? Wydawało jej się, że każdy wierzy i podąża za tym, co jest dla niego najlepsze. Nie było złotego środka, który pasowałby do wszystkich. Ludzie byli różni, każdy potrzebował czegoś innego. Nie było jednak powodu do tego, aby nie dyskutować o swoich podejściach.

Nie trzeba było być swoim lustrem, aby móc ze sobą rozmawiać, wręcz przeciwnie, wydawało jej się, że konwersacje były dużo bardziej ciekawe, kiedy dochodziło do nich między osobami, które się od siebie różniły. Nie, żeby zdarzało jej się to często, bo raczej rzadko skłaniała się ku temu, aby dzielić się tym, co siedziało jej w głowie, zbyt wiele razy bowiem jej podejście było dość mocno negowane, żeby próbowała często pokazywać je komukolwiek. Tym razem jednak było inaczej, chciała, żeby wiedział, co siedzi w jej głowie, chciała się podzielić z nim tym, w jaki sposób patrzyła na świat i na to, co nim kierowało, oczywiście w jej mniemaniu.

Rozgadała się dość mocno, jak na siebie, ale nie widziała w tym nic złego, może było to dość nietypowe, ale przychodziło jej bardzo łatwo, akurat w tym towarzystwie. Nie miała pojęcia z czego wynika ta swoboda, czy chęć dzielenia się swoją opinią, ale istniała, co tylko powodowało, że coraz bardziej rozwijała swoje myśli, nie uciekała w nie, tylko formowała je w słowa, co zazwyczaj nie przychodziło jej łatwo i wymagało od niej sporo skupienia. Teraz nie były wcale takie głośne, nie przytłaczały jej.

- Czyli to tylko i wyłącznie Twoja zasługa. - Nie zamierzała negować tego, w jaki sposób to widział. Pewnie doszukiwałby się w tym jakiegoś drugiego, trzeciego, czy nawet czwartego dna, ale to nie było w tej chwili potrzebne. Skoro twierdził, że sam się tutaj znalazł, to miał ku temu powód, nie powinna tego podważać, zresztą nie chciała tego robić, wręcz przeciwnie, raczej skłaniała się ku zrozumieniu podejścia mężczyzny.

Na pewno takie nastawienie niosło ze sobą odpowiedzialność, której ona chyba próbowała unikać. Dużo łatwiej było zrzucać winę za to, co się przytrafiało na jakiś mistyczny byt, który właściwie mógł nawet nie istnieć, prościej było w ten sposób tłumaczyć swoje niepowodzenia, godzić się z nimi.

Prue przeniosła wzrok w stronę okna. Zaczęło się rozpogadzać, ciemne chmury rozwiał wiatr, a krople deszczu wydawały się coraz rzadziej uderzać o parapet. Taki już był urok nadmorskich miejscowości, pogoda zmieniała się tu co kilka minut, nigdy nie można było przewidzieć, jak właściwie będzie na zewnątrz za kilka godzin. Zawsze był ten moment zaskoczenia. Sięgnęła po swoją filiżankę, w której znajdowała się reszta kawy, już nie trzeba było przejmować się tym, że może oparzyć usta, napój zdążył bowiem ochłonąć przez to, że zaangażowała się w rozmowę. Nie przeszkadzało jej to szczególnie, była przyzwyczajona do zimnej kawy, często w ogóle zapominała o tym, że ją sobie przygotowała i trafiała na kubek, czy filiżankę pozostawioną gdzieś kilka godzin wcześniej. Zdarzało się jej to zwłaszcza wtedy, gdy zaczytywała się w tych swoich śmiesznych księgach, trudno było wtedy wrócić jej do rzeczywistości.

- Każdy bezsens ma swój sens. - Uniosła kącik ust w uśmiechu, bo najwyraźniej po raz kolejny mieli na ten temat inne zdanie, nawet jej to nie zaskakiwało. - Nie wszyscy jednak muszą szukać sensu w doszukiwaniu się tego, każdy ma inne potrzeby. - W końcu żadne z tych podejść nie szkodziło nikomu innemu. Jeśli ktoś uważał, że nie warto szukać jakichś ukrytych motywów, to też było w porządku. Miała świadomość, że różni ludzie, mieli różne potrzeby, tyle. Nie widziała potrzeby w tym, aby usilnie bronić swojego podejścia, bo to nie była żadna walka, tylko wymiana poglądów, bezbolesna.

- Pewnie masz rację, ale... - Nie mogła tak po prostu odpuścić, lubiła stawiać kolejne pytania, więc zrobiła to po raz kolejny. - mogą się przestawić w drugą stronę, przyzwyczaić się do Twojej obecności. - W końcu o nim nie zapomnieli, na pewno dość szybko znaleźliby dla niego miejsce w swoim życiu. Jeśli kiedyś łączyła ich silna więź, to pewnie bez mniejszego problemu udałoby się im ją odnowić, bez względu na to jak bardzo się nie zmienili. Na pewno miał w sobie jeszcze któreś z tych cech, które kiedyś ich do siebie zbliżyły, nie chciało jej się wierzyć w to, że Benjy był zupełnie inny, chyba nie dało się zmienić człowieka całkowicie, przynajmniej ona nie spotkała się z takim stwierdzeniem.

- Oczywiście wchodzenie z buciorami do czyjegoś życia może być dość brutalne, tyle, że to też nie musi być takie intensywne jak kiedyś, ale sam to rozgryziesz, myślę, że wszystko zależy od waszych potrzeb, a najprościej jest je sobie chyba po prostu wyjaśnić, określić miejsce w swoich życiach, albo jego brak. - Można było gdybać na temat jego oczekiwań, czy innych, ale dużo łatwiej było pewnie po prostu to wszystko przegadać. Nie miała pojęcia, czy mieli w zwyczaju rozmawiać o podobnych rzeczach, zakładała jednak, że tak, kiedyś? Skoro byli blisko, to nie powinno być dla nich większym problemem. Czasem najłatwiej było zapytać, ułożyć jakoś wszystko na nowo, chociaż kto wie, czy mężczyźni jak oni rozmawiali ze sobą o swoich potrzebach, uczuciach i całej reszcie, raczej dość sceptycznie do tego podchodziła, bo wiedziała, że nie wszyscy chętnie poruszali takie temat, zresztą sama należała do tych osób. Łatwo więc było jej podsuwać teoretyczne rozwiązania, po które pewnie sama by nie sięgnęła.

- To dobre podejście, świadome. Najgorzej jest obudzić się nagle i uświadomić sobie, że nie robisz nic dla siebie samego, tylko ciągle próbujesz się dopasować. Zaczynasz zauważać, że to nie jest dobre, że dużo straciłeś, słabo, jak jest już zbyt późno by to zmienić i zastanawiasz się kim właściwie jesteś i czy to jeszcze jesteś ty, czy ktoś inny kogo stworzyli ludzie wokół. - Coś o tym wiedziała, oczywiście starała się brzmieć tak jakby teoretyzowała, ale można było się domyślić do czego zmierza. Oczekiwania, konwenanse, normy społeczne, to wszystko narzucało pewne wzorce zachowań, które nie do końca do niej pasowały, ale za nimi podążała, aby nie rozczarowywać swoich najbliższych. To, że przy okazji rozczarowywała samą siebie? Nie wydawało się jej być istotne. Zależało jej na tym, aby inni byli zadowoleni, niekoniecznie na swoim własnym szczęściu, w sumie właśnie zaczęła to dostrzegać. Brakowało w tym wszystkim polotu, i chyba jej to trochę w tej chwili przeszkadzało. Na pewno nie skończy się na tej rozmowie, na pewno przemyśli sobie wszystko raz jeszcze przed snem, bo miała wtedy tendencje do analizowania wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu dnia.

- Nie ma po co też na siłę trzymać się tego miejsca, jeśli nie znalazłeś tutaj tego, czego szukałeś, to może jest to gdzieś indziej. - O ile w ogóle gdzieś było? Czasem można było gonić za czymś, co nie istniało. Nie podzieliła się akurat tą złotą myślą, bo nie chciała brzmieć pesymistycznie, ale różnie to przecież bywało.

- W takim wypadku chyba musisz tylko zapytać siebie, czego pragniesz i czego potrzebujesz, całkiem proste, co nie? - Wręcz przeciwnie, wiedziała o tym, że czasem naprawdę trudno było z siebie samego wyciągnąć odpowiedzi na podobne pytania. Jasne, istnieli ludzie, którzy potrafili to robić, ale wydawało jej się, że była ich raczej garstka, a cała reszta raczej nie należała do bardzo zdecydowanych.

- Nie wszyscy muszą się zakotwiczać, niektórzy są stworzeni do życia w drodze, może jesteś jedną z takich osób? - Nie miała co do tego pewności, jeszcze nie. Może nie do końca tak było, bo jednak pojawił się tutaj, czegoś szukał, może więc brakowało mu takiego miejsca, ale z drugiej strony chyba nie umiała go sobie wyobrazić w stagnacji, nie pasowało jej to do niego, tak po prostu. Wydawało się być dla niego zbyt zwyczajne, Benjy w oczach Prue był raczej wyjątkowy. Zwłaszcza po tym wszystkim, czego się o nim ostatnio dowiedziała. Imponował jej na swój sposób. Trochę zazdrościła mu tej odwagi, bo dla niej była to odwaga, podążanie własną ścieżką, nie dopasowywanie się na siłę do otoczenia. Raczej mało kto sięgał po taką szczerość w stosunku do siebie i innych.

- Czyli poniekąd to takie pożegnanie, którego kiedyś nie dostałeś. - To też było całkiem logiczne. W ten sposób mógł zakończyć tamto życie, które chyba nie było jeszcze do końca pochowane. Czasem pojawiała się potrzeba sprawdzenia tego, co zostało za nami, upewnienia się, że można na spokojnie ruszyć dalej, z drugiej strony on przez wiele lat był gdzieś indziej. Sytuacja była dość mocno skomplikowana, ale nie musiała jej rozumieć, nie dlatego się tutaj przecież znalazła. Chciała po prostu być obok niego i towarzyszyć mu w tym krótkim powrocie.

- Trochę tak, może niepotrzebnie, ale tak już mam. Próbuję szukać sensu, nawet jeśli go nie ma. Od zawsze myślę w ten sposób. - To bywało dość problematyczne, bo naprawdę bardzo lubiła wiedzieć, tak po prostu, dla siebie, znajdować odpowiedzi na pytania, które ją nurtowały.

- Jeśli nie masz takiej potrzeby, to nie będę tego przesadnie analizować. - Nie zamierzała jeszcze bardziej w tym grzebać, jeśli tego nie chciał, nie siedziała przy nim po to, aby analizować podejmowane przez niego decyzje. Nie była zresztą osobą, która powinna to robić. Tak naprawdę przecież była dla niego zupełnie obca, jasne ustalili dzisiaj, że się lubią, czuła, że między nimi się coś zmieniło, ale nie dawało jej to prawa do tego, żeby na siłę próbować zrozumieć jego podejście do świata. Zrozumiała przekaz, nie chciał o tym dyskutować, to mogli porzucić ten temat i tak dowiedziała się o nim dużo więcej, niż się spodziewała.

Prue nie twierdziła, że z Benjy'm jest coś nie tak, wręcz przeciwnie. Miała świadomość, że różne są podejścia, różni są ludzie, próbowała to tylko zrozumieć, co nieco zaczęło jej się klarować, chociaż jeszcze na pewno brakowało sporo informacji w tym, aby ułożyło się to w spójną całość i tak cieszyło ją to, że nieco się przed nią otworzył, że nie miał z tym problemu, chciała go po prostu poznać, tylko i wyłącznie dlatego zagłębiła się w tę rozmowę.

- Fakt, zapomniałam o najważniejszym. - Dobrze, że zwrócił jej na to uwagę, szkoda by było bowiem pozwolić, aby ten deser zamienił się maź przez to, że nie zdążyła go zjeść. Sięgnęła więc ponownie po widelczyk, aby uratować chociaż część, chociaż tak właściwie zmiana faktury niekoniecznie zmieniała smak.

- Nie zapomniałam, że to nasza pierwsza randka Benjy, żadna rozmowa terapeutyczna nie byłaby w stanie tego przesłonić. - Wcale nie musiał jej o tym przypominać, bo bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Była to sytuacja, której nigdy raczej nie byłaby w stanie założyć, śmiesznie, jak czasem życie potrafi się potoczyć, bo gdyby kiedykolwiek ktoś zapytał ją o podobną możliwość, to na pewno nie dopuściłaby do takiej sytuacji, a teraz siedziała w jego towarzystwie, a co najciekawsze, naprawdę świetnie się przy tym bawiła.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#14
16.06.2025, 17:21  ✶  
To właśnie najprostsze pytania miały w sobie największą siłę rażenia - te, które człowiek powinien był zadać sobie w pierwszej kolejności, ale zawsze odkładał je na później, jak niewygodny list, którego nie chce się otwierać, bo zbyt dobrze zna się nadawcę i przeczuwa, że odpowiedź nie będzie wygodna. W moim świecie rozmowy wyglądały inaczej, właściwie… Nie było ich wcale, raczej operowało się domysłami, kalamburami, ukrywaniem emocji, przekąsem albo grą w to, kto mniej powie, a i tak zostanie zrozumiany - kwestia tego, czy właściwie, zazwyczaj nie.
- „Każdy bezsens ma swój sens”… -  Powtórzyłem po niej cicho, raczej dla siebie niż dla niej, i uśmiechnąłem się bez przekonania. Zacisnąłem palce na uchwycie filiżanki, chociaż nie podniosłem jej do ust. - To ładne. - Zamilkłem, marszcząc brwi. W tym wszystkim było coś więcej, coś, co nie dawało mi spokoju. Zdałem sobie sprawę, że nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś mówił do mnie z taką cichą porozumiewawczością - bez agendy, roszczenia, cienia „naprawię twój punkt widzenia”. Właściwie nigdy nie lubiłem, kiedy ludzie zaczynali mi opowiadać o „sensie wszystkiego” - zbyt często miałem wrażenie, że próbują przy okazji udowodnić, iż moje życie jest pozbawione tego sensu, ale u niej to brzmiało jak coś osobistego.
Może właśnie to było najbardziej zaskakujące - że potrafiliśmy rozmawiać bez potrzeby przekonania drugiej osoby, nie musiałem jej niczego tłumaczyć, bronić swoich wyborów, ona nie potrzebowała tego ode mnie, zdjęła z siebie te wszystkie warstwy ostrożności, którymi się owijała przy innych, i po prostu siedziała tu obok mnie, bez zbroi, i ja - po raz pierwszy od bardzo dawna - nie czułem potrzeby robić czegoś podobnego. Zresztą… Czy był jeszcze sens się bronić, skoro sam przed sobą przyznawałem, że nie wiedziałem, czy jestem na swoim miejscu? Poza tym - z pozoru rozmawialiśmy o mnie, moich bliskich, o jakimś ogólnym „podejściu do świata”, ale nie byłem głupi - wiedziałem, że dotyka czegoś bardzo osobistego - i to nie tylko mojego, widziała w tej rozmowie także siebie, i nie próbowała tego ukrywać.
- Zadajesz tludne pytania. Nie wiem, mosze myślałem, sze jak tu wlósę, to znajdę jakieś echo stalego siebie, coś, co pszypomni mi, po co w ogóle byłem… No, jaki byłem, i czy faktycznie to obecne szycie jest tym, do czego jestem stwoszony. - Skrzywiłem się leciutko, dopiero wtedy zerknąłem na nią z ukosa. - Lubię je, nie powiem, sze nie. - Wzruszyłem ramionami. - Tylko to taka zupełna odwlotność klatki, wiesz... - Nie musiałem pytać, czy mnie rozumiała - wiedziałem, że tak, nawet jeśli nie znała dokładnie moich demonów, znała ich kształt, formę. Też musiała się przeciskać przez gęstwiny cudzych oczekiwań, tyle tylko, że na inny sposób, też musiała walczyć ze sobą przez wewnętrzne głosy, które próbowały ją uciszyć. Zamilkłem na chwilę, bo poczułem znajome kłucie pod mostkiem - to było śmieszne, jak bardzo ciało pamiętało rzeczy, które dusza próbowała wyprzeć, wystarczyło słowo, jedno skojarzenie, i cały układ nerwowy zaczynał bębnić na alarm.
Nie odpowiedziałem od razu, spojrzałem za okno, tam gdzie i ona patrzyła wcześniej, chociaż nie mogłem już liczyć na nadchodzącą burzę za szybą, która odciągnęłaby mnie od jej słów.
- Tak chyba będzie najlepiej w naszym pszypadku, niczego nie analizowaś. - Stwierdziłem z cieniem namysłu. Kiedyś, jak ktoś mówił coś, z czym się nie zgadzałem, od razu szukałem argumentu - odruchowo zaczynałem debatę, przekonywałem, że widzi świat źle, błądzi, można lepiej, prościej, bardziej logicznie. Nawet jeśli nie miałem racji, nie miało to znaczenia, chodziło o to, żeby nie dać się pokonać na argumenty, nie odsłonić się, nie zaufać w czyjeś słuszne intencje. To idiotyczna forma samoochrony, ale skuteczna, nikt nie poznaje twoich prawdziwych myśli, jeśli cały czas stoisz z uniesioną tarczą.
- Dziwnie to zabszmi w kontekście landki, ale... - Odezwałem się w końcu, a głos miałem niższy, spokojniejszy niż zwykle. - To chyba pielwszy las od dluszszego czasu, kiedy nie mam potszeby szię s kimś spielaś. To miła odmiana, kijowo byłoby to popsuś. - Zamilkłem, zanim wyznałbym zbyt wiele, ale i tak powiedziałem już więcej, niż planowałem. Najwyraźniej tak już było w jej obecności - przynajmniej do tej pory - jakby otwierała drzwi, które sam dawno zabarykadowałem i których klucz wyrzuciłem, przekonany, że już się nie przydadzą. Spojrzałem na nią jeszcze raz - na to jak nonszalancko trzymała filiżankę z zimną kawą - jakby to było coś, co mówiło o niej więcej niż niejeden wywód. Prue nie musiała naciskać, żeby coś we mnie się otwierało - nie próbowała mnie przekonywać, zmieniać, nawet nie oceniała, i to właśnie rozbrajało mnie najbardziej, bo całe życie byłem przyzwyczajony do ludzi, którzy potrzebowali mieć rację, albo potrzebowali, żebym ja ich potrzebował - w określony sposób, a ona nie wymagała tego wszystkiego.
Oparłem się wygodniej, zaplatając ręce za głową i zerkając na chmury, które właśnie się rozpraszały, światło przemykało przez nie, tworząc pasma - nieśmiałe wspomnienie dnia sprzed deszczu.  Teraz wszystko było już bardziej przejrzyste - przynajmniej z zewnątrz - niebo jaśniało, woda w zatoce pewnie łagodnie falowała, odbijając coraz śmielsze promienie słońca, ale z naszej pozycji nadal nie było jej widać.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#15
16.06.2025, 20:32  ✶  

Trudne było stawianie pytań samemu sobie, odpowiedzi mogły nie być satysfakcjonujące, a nawet wręcz przeciwnie, mogły uświadamiać zbyt wiele. Nie sądziła, aby ktokolwiek zbyt często zmuszał się do takiego zastanawiania się nad swoim życiem. Sama raczej tego nie robiła, wolała czytać, rozmyślać nad problemami osób, które kiedyś istniały, a już dawno odeszły w zapomnienie, pozostały po nich tylko wspomnienia w księgach, które jakimś cudem wpadały w jej ręce.

Rzadko kiedy też rozmawiała z kimś w ten sposób, to nie było w jej stylu, nie lubiła być wścibska, ograniczała się raczej do tych historii o których mogła przeczytać, godzinami potrafiła siedzieć w fotelu, pijąc przy tym herbatę, czy wino i zastanawiać się nad tym dlaczego podejmowali takie, a nie inne decyzje, co skłaniało ich do tego, by wybierać akurat taką drogę. Tym razem było zupełnie inaczej, nie czuła, że przesadza, zresztą starała się po prostu go zrozumieć. Kiedyś by tego nie zrobiła, raczej też miałaby problem z zaakceptowaniem tego, że miał swoje zdanie, które nie było podobne do tego jej. Wtedy nie miała problemu z tym, by się spierać, aktualnie nieco inaczej do tego podchodziła. Ona również się zmieniła, nie da się ukryć, że dorosłe życie nieco weryfikowało podejście do pewnych spraw, czy zachowań.

- Proste. - Nie widziała potrzeby doszukiwać się jakiegoś głębszego sensu we wszystkim, co działo się wokół niej. Jakiś musiał istnieć, wcale nie musiała go widzieć, to, że go nie dostrzegała nie negowało jednak jego istnienia. Bardzo proste kalkulacje, które powodowały, że jakoś tak prościej się żyło. Nie było sensu rozkładać wszystkiego na części pierwsze, szukać całkowitego zrozumienia, nie zawsze było ono możliwe, musiała się z tym pogodzić, tak właściwie to już jakiś czas temu to zrobiła.

- Nie wiem, czy tak się da stwierdzić, wiesz, w danej chwili, że robisz coś do czego jesteś stworzony. - To było kolejne ciekawe pytanie. - Może się okazać za jakieś dwadzieścia lat, że lubisz hodować owce, czy coś innego, nagle cię olśni i stwierdzisz, że to właśnie tego potrzebowałeś w swoim życiu. - To był tylko głupi przykład, nie sądziła, że cieszyłoby go takie spokojne zajęcie, chociaż kto wie? Nigdy nie można mówić nigdy, czyż nie? To, w jaki sposób teraz ze sobą rozmawiali było tego idealnym przykładem, nigdy nie zakładałby, że będą w stanie być przy sobie w podobny sposób, a jednak to się działo i naprawdę jej się podobała ta zmiana.

- Tak, wybrałeś zupełne przeciwieństwo, ale nie wydaje mi się, żeby to odebrało Ci to jakim byłeś, a właściwie to jesteś. - Miała wrażenie, że od zawsze miał w sobie pewną przekorność, a to, że zupełnie się zbuntował temu, jak miało wyglądać jego życie było bardzo w jego stylu, przynajmniej tamtego z dawnych lat. Nadal podążał tą ścieżką, nie poddał się, co świadczyło o jego zawziętości, a ta cecha też się jej z nim kojarzyła. Nie wydawało jej się, aby zmiana stylu życia mogła spowodować całkowite zatracenie siebie, w końcu jego pochodzenie nie warunkowało tego jaką był osobą, wiele innych rzeczy go kształtowało. Może nie miała pojęcia o większości z nich, jednak nie wydawało jej się, aby tak łatwo był w stanie zatracić w tym wszystkim siebie, tego, którego zostawił w Wielkiej Brytanii.

- Tak, analiza w tej chwili nie jest wskazana. - Zgadzała się z nim w stu procentach. Nie po to się tutaj znaleźli, aby skupiać się na jakimś stawianiu hipotez i szukaniu wniosków, które właściwie niczego nie miały zmienić. Otworzyli się przed sobą nieco, pokazali swoje podejścia, to było wystarczające. Wysłuchali się nawzajem, nie usiłowali narzucać swojej wizji świata drugiej osobie. To była całkiem miła odmiana, właściwie dawno nie mówiła o podobnych sprawach z taką łatwością. Miała świadomość, że Benjy wyłapywał sens jej odpowiedzi, może nie mówiła wprost o sobie, ale na pewno zauważył te momenty, nie miała z tym najmniejszego problemu, nie bała się przed nim nieco otworzyć, wręcz przeciwnie przychodziło to jej całkiem lekko. Nie zastanawiała się nad tym dlaczego tak się działo, po prostu przyjęła to, że tak już było.

- To ciekawe, bo mam podobne odczucia. - Najwyraźniej mieli podobne podejście, co do tego wszystkiego, to też było całkiem miłą odmianą, zwłaszcza, że rzadko kiedy spotykała się z podobną reakcją. Raczej wszyscy próbowali przepchnąć swoją opinię i udowodnić wyższość swoich racji, co bywało męczące na dłuższą metę, taka wieczna walka.

- Okazuje się, że można po prostu przyjąć czyjąś wizję świata, zaakceptować ją i wcale nie jest to takie trudne. - Tak, nie mogła zaprzeczyć, że ona również miewała z tym problem, ale aktualnie przychodziło jej to bardzo łatwo, jakby po prostu tak miało być. Nie wydawało jej się, by sensowne w tej chwili było skupianie się na tych różnicach, które oczywiście były zauważalne, raczej traktowała to jako nowe możliwości, być może powód do zastanowienia się w przyszłości nad tym, co nią kierowało i czy faktycznie jej podejście było tym najbardziej właściwym, tyle, że on nie wymuszał na niej tych rozmyślań, raczej sama mogła po prostu zacząć rozważać inne nastawienie, wyciągnąć z tego coś, co mogło spowodować, że nieco zmieni przyzwyczajenia.

- Z takim podejściem raczej nie da się tego popsuć. - Nie mieli wobec siebie żadnych wymyślonych oczekiwań, najwyraźniej wystarczała im po prostu obecność kogoś, kto ich wysłucha. Czy było to objawem samotności? Może trochę, na pewno z jej strony, mimo, że otaczała się ludźmi to raczej nie miała w zwyczaju się z nimi spoufalać, jakoś tak nie było jej do tego po drodze, może właśnie dlatego skorzystała z tej okazji, zwłaszcza, że Benjy okazał się mieć w sobie sporo zrozumienia, mimo, że przecież nie do końca mógł rozumieć jej położenie i podejście, bo pochodzili z zupełnie różnych światów.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#16
17.06.2025, 20:21  ✶  
Przyglądałem się jej przez chwilę w ciszy, nie próbując szukać błyskotliwego komentarza czy przewrotnej riposty, bo - zaskakująco - zupełnie ich nie potrzebowałem. Mówiła rzeczy, które miały sens - czasem zawiłe, ale sensowne, a najdziwniejsze było to, że naprawdę je rozumiałem, albo przynajmniej nie czułem potrzeby ich podważać, nie odczuwałem chęci wywracać ich do góry nogami. Sam nie miałem nawyku filozofowania, szczerze mówiąc, zazwyczaj unikałem takich rozmów, bo nie ufałem ani pytaniom, ani ludziom, którzy zbyt gładko odpowiadali. Nie byłem filozoficzny, ani trochę, nie lubiłem tych wszystkich rozważań o sensie istnienia, o celach życiowych i wewnętrznych przemianach, które podobno miały człowieka definiować. Lubiłem mieć konkret - coś, co można nazwać, zrozumieć, naprawić albo spalić. Raczej twierdziłem, że życie jest chaotyczne i bardzo rzadko domaga się głębokiej interpretacji - w większości przypadków wystarczyło po prostu przeżyć kolejny dzień. Całym sobą byłem przeciwny tej manii racjonalizacji, która dopadała ludzi w pewnym wieku, że trzeba wiedzieć, czemu się coś czuje, czego się chce, co dalej. Ja nie wiedziałem - może nie chciałem wiedzieć, może nie musiałem. Kiedyś myślałem, że introspekcja to jakaś forma przewagi - że ten, kto rozumie siebie, będzie miał łatwiej. Teraz wiedziałem, że to bardziej miecz obosieczny - pytania potrafiły przecinać głębiej, niż by się chciało, a odpowiedzi rzadko kiedy przynosiły ulgę. Może dlatego tylko garstka ludzi się do tego zmuszała, i większość z tej garstki płaciła za to wysoką cenę. Reszta wolała nie wiedzieć, bo jak już raz zajrzysz pod powierzchnię, to nie ma odwrotu - prawdopodobnie zobaczysz coś, czego nie da się odwidzieć. Więc tak, z jakiegoś powodu rozumiałem potrzebę siedzenia z herbatą albo winem, z cudzymi historiami na kartkach, a nie swoimi - to nie był eskapizm, jak kiedyś może bym to nazwał, to była metoda. Tyle, że nie moja.
- No, dobsze. - Zacząłem powoli, jakbym naprawdę zamierzał powiedzieć coś głęboko egzystencjalnego. Wzruszyłem ramionami - nie miałem potrzeby dalej tego rozkładać, zgadzaliśmy się, to już było coś, gdybyśmy prowadzili tę rozmowę kilka lat wcześniej, pewnie zdążyłbym już dwa razy się zirytować, raz kpiąco odbić piłeczkę i jeszcze raz zamilknąć na dobre, a teraz siedziałem i... Przyjmowałem - po prostu przyjmowałem to, co miała do powiedzenia. - W takim lasie mam jusz plan na szycie, numel chyba siedemnaście. - Odparłem, opierając łokieć o stolik i przyciągając filiżankę z kawą bliżej, głównie dla zajęcia rąk, bo i tak zdążyłem już wypić większość. - Chociasz, jeśli mnie kiedyś olśni i miałbym szię jusz szuciś w wiejskie szycie, to wolałbym chyba hodowaś alpaki. Albo lamy, zaleszy, któle szą mniej złośliwe, ale pszynajmniej mają chalaktel. Owce szą zbyt... Potulne. Nie wytszymałbym psychicznie.
Nie powinna się temu dziwić - nie byłem człowiekiem, który umiał się odnaleźć w otoczeniu, w którym jest za spokojnie. Prudence z pewnością wiedziała dużo o innych ludziach, szczególnie o umarłych, o ich błędach i decyzjach - tym bardziej, że cudzym zakończonym życiem można się było zajmować bezpiecznie. Wyczuwałem w tym potrzebę zrozumienia siebie przez pryzmat kogoś, kto już dawno nie istnieje. Może nawet była w tym jakaś pokusa - jeśli oni już odeszli, nie mogą się obronić, nie trzeba im niczego tłumaczyć, nie wymagają, nie ranią, nie oczekują, można ich analizować do woli. Tyle, że teraz ta rozmowa mimowolnie dotykała czegoś innego i chyba oboje odsłanialiśmy się bardziej, niż kiedykolwiek - przynajmniej we własnym towarzystwie.
- Ale tak selio. - Dodałem ciszej. - Chyba faktycznie nie tszeba wiedzieś jusz telas, do czego jesteśmy stwoszeni, i tak, chyba nie sądzę, sze to wiedza, któlą szię kiedyś zdobywa las na zawsze, laszej coś, co szię co jakiś czas ledefiniuje, jak definicję „własnego miejsca” albo „bliskości”. - Stwierdziłem - to było dużo filozofowania, jak na mnie, ale też nie mówiłem tego po to, żeby zostawić za sobą jakieś złote myśli. Tylko, żeby dopowiedzieć coś do tego, co ona przed chwilą tak trafnie ubrała w słowa -  zaznaczyć, że tak, słyszę i nie jestem zupełnie ślepy na argumenty. Nie afiszowała się z tą swoją mądrością, nie w taki napuszony, akademicki sposób, jak kiedyś. Raczej jak ktoś, kto siedział za długo z nosem w książkach, aż w końcu zrozumiał, że te mądrości to tylko pół prawdy, bo reszta siedzi wewnątrz ludzi i nie da się jej wyczytać, jeżeli ktoś tego nie chce. To, że w ogóle próbowaliśmy się zrozumieć, było czymś nowym. Dla niej, dla mnie, dla nas obojga.
- Chociasz pszyznam, sze jeśli za dwadzieścia lat naplawdę odklyję, sze moim pszesnaczeniem jest lobienie swetelków s wełny, to naplawdę dam ci znaś. Chcę, szebyś była tą osobą, któla będzie mi pszypominać, jak baldzo kiedyś zaszekałem szię, sze mnie to nie klęsi. - Dodałem, odnosząc się do naszej wcześniejszej rozmowy. Spojrzałem na nią z tym swoim leciutko zgryźliwym półuśmiechem. - A swoją dlogą… Jak jusz jesteśmy w temacie pszypominek. Pszypomniało mi szię, sze tu w miasteczku jest całkiem pszyzwoity antykwaliat. W ślodku mają tesz taki mały magiczny dział, nieoficjalny, wiadomo. Tlochę ksiąg, tlochę ziół, tlochę głupot, jeśli masz jeszcze coś, czego zapomniałaś s Londynu - poza świeczkami, bo te, wiadomo, masz jusz obiecane u mnie - to moszemy tam jeszcze podskoczyś pszed powrotem. - To mógł być miły dodatek. Jak się nie zakłada z góry, jak to wszystko ma wyglądać, to nie trzeba się potem rozczarowywać, ale też można aktualizować plany na bieżąco.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#17
17.06.2025, 21:47  ✶  

Bletchley spędzała dość sporo czasu sama, więc dość często jej myśli zajmowały się podobnymi rozważaniami. Tak właściwie to ciągle coś analizowała, nad czym się zastanawiała. Nie miała nic ciekawszego do robienia w wolnym czasie, no poza czytaniem, ale czytanie przynosiło kolejne przemyślenia, więc jakoś tak to się wszystko kręciło. Rzadko kiedy jednak dzieliła się swoimi myślami, to było dzisiaj wyjątkowe. Zresztą nie sądziła, że ktoś miałby chęć słuchać tego, co miała do powiedzenia. Już dawno nauczyła się tego, że mało kogo obchodziło to, czym się chciała podzielić. Nie miała potrzeby szukać uwagi, nie należała do osób, które na siłę się jej domagały, raczej trzymała się z boku, wyciągała kolejne wnioski, zamiast brać udział w podobnych rozmowach. Tak było prościej, jaki bowiem był sens w mówieniu, gdy nikogo tak naprawdę nie interesowała jej opinia? Nauczyła się milczeć, to wcale nie było takie trudne, kiedyś miała nieco inne tendencje, gdy była młodsza chociaż próbował się odzywać, nawet jeśli raczej jej zdanie było ignorowane. Teraz nie odczuwała już takiej potrzeby, to było za nią, zmieniła się, chociaż to może otoczenie nieco ją zmieniło.

Prudence nie potrzebowała konkretów, wręcz przeciwnie. W końcu dosyć często sama musiała sobie dopowiadać pewne historie, nie dostawała pełnych informacji, kiedy objawiał się jej dar. To również przynosiło kolejne rozważania. Błądzenie w chmurach, w cudzych historiach, w czyichś szczęśliwych, chociaż częściej nieszczęśliwych zakończeniach. Jakoś tak już było, że te nie do końca przyjemne emocje dużo bardziej odznaczały się na otoczeniu. Dużo rzadziej miała szansę widzieć wesołe historie. Może też stąd brało się jej dość specyficzne nastawienie, ta aura, która ją otaczała. Nie była wesołym promyczkiem, który pragnął wszystkich zarażać dobrym nastrojem, może to też był jeden z powodów dla których rzadko kiedy inni chętnie wchodzili z nią w interakcje. Mało kto sam wybierał towarzystwo pochmurnych osób, które doszukiwały się we wszystkim drugiego dna, analizowały drobne szczegóły i lubiły zadawać nie do końca wygodne pytania, które mógły doprowadzić do jeszcze bardziej niewygodnych odpowiedzi.

Prue uniosła wzrok znad swojej filiżanki, która była już niemalże pusta, tak samo jak talerzyk z ciastem, udało jej się jakoś w między czasie uniknąć zupelnego roztopienia lodów, to wcale nie było takie łatwe, bo dość mocno zaangażowała się w rozmowę, ale nie mogła sprofanować tego wychwalanego przez jej towarzysza deseru.

- To całkiem sporo alternatyw, na pewno wśród nich znajduje się ta jedna, której poszukujesz, tylko trochę Ci zajmie sprawdzenie, co faktycznie jest najlepszą opcją. - Siedemnaście planów na życie brzmiało dużo lepiej od żadnego, czyż nie? Nawet jeśli wymagało sporo czasu, aby sprawdzić to, który był najlepszy z nich.

- Jasne, owce są dla Ciebie zbyt nudne, powinnam się spodziewać, że wybierzesz coś bardziej ekstrawaganckiego. - Taki już przecież był, nie mogło to być nic prostego, alpaki brzmiały jak większe wyzwanie, ale na pewno i z nimi by sobie poradził, a przynajmniej tak się jej wydawało. Skoro potrafił pieczętować demony, to pewnie byłby w stanie poradzić sobie i z takimi bestiami jak alpaki, czy lamy. To nie powinno być dla niego problemem.

- To musi się zmieniać, bo ludzie się zmieniają. Tak naprawdę nie możemy mieć pewności, co kiedyś nas będzie uszczęśliwiać. Na końcu mogą to być zupełnie inne rzeczy, niż mogłoby się wydawać, ale to też może być tylko gdybanie, na pewno istnieją osoby, które od zawsze wiedzą czego chcą i nie boją się po to sięgnąć. - Przynajmniej tak się jej wydawało, chociaż i w przypadku takich osób mogło się okazać, że to było tylko złudzenie, tak naprawdę przecież nigdy nie można było mieć pewności. Wszystko zależało od punktu widzenia w danej chwili, nieraz przecież ludzie porzucali to, czym się zajmowali od wielu lat, by zacząć robić coś innego. Nie było też nic złego w stagnacji, niektórzy wybierali bezpieczny świat, który znali, trzymali się go, bo im to wystarczało. Tak naprawdę wszystko zależało od ludzi, ich odwagi, albo jej braku.

Nie musiała szukać przykładu daleko, wiedziała, że mogłaby być nieco bardziej zadowolona, gdyby nieco zmieniła swoje przyzwyczajenia, ale nie przeszkadzało jej to, jak wyglądało jej życie, lubiła swój porządek, przynajmniej miała pewność, czego może się spodziewać w najbliższym czasie, chociaż dzisiaj trochę się to zmieniło i wcale nie wydawało jej się to czymś złym. Miała jednak świadomość, że to chwilowe oderwanie od szarej rzeczywistości, że nie potrwa długo, więc mogła sobie pozwolić na nieco niekonwencjonalności. Nie musiała być wiecznie zachowawcza, jak miała w zwyczaju. Zresztą w towarzystwie Benj'ego działo się to samo.

- Jasne, wiesz, że chętnie Ci to przypomnę, będę mogła się napawać swoim sukcesem, co do przewidywania ścieżek rozwoju, mam nadzieję, że dostanę wtedy swój własny sweter, to będzie wspaniałe trofeum. Będziesz wiedział, gdzie mnie znaleźć. - Miała świadomość, że raczej trudno jej się będzie wyrwać z tego świata, w którym żyła, więc nie powinien mieć problemu z tym, by ją zlokalizować. Zapewne nadal będzie mieszkać w swoim przytulnym mieszkanku, może tym razem z kolejnym szczurem, albo zdecyduje się na jakieś inne zwierzę, to i tak by była spora odmiana jak na nią.

- Znasz wszystkie ciekawe miejsca w tym miasteczku? - Nie mogło być inaczej, nie powinno jej to nawet dziwić. Wizyta w antykwariacie brzmiała całkiem kusząco. Tak naprawdę nie wzięła ze sobą praktycznie nic, bo nie do końca przewidziała, które z jej drobiazgów mogą się jej przydać, skoro zapomniała nawet takich podstawowych rzeczy jak świeczki... Nie świadczyło to dobrze o jej ogarnięciu podczas pakowania się na ten krótki wypad. - Może znajdzie się coś ciekawego do czytania, nie wzięłam ze sobą niczego, a tutaj czas płynie zdecydowanie wolniej, więc pewnie coś mi się przyda, by nieco się rozerwać. - Książki zastępowały jej przyjaciół, więc wybór był całkiem prosty, będzie mogła skupić się znowu na czyichś historiach. Naprawdę lubiła to robić, bo tak było dużo prościej, nie daj Morgano jeszcze zaczęłaby analizować swoje własne życie, a to mogło ją doprowadzić do wniosków, których wolałaby uniknąć.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#18
20.06.2025, 15:24  ✶  
Zaśmiałem się cicho, ale bez tej ostentacyjnej kpiny, do której zdarzało mi się uciekać, gdy rozmowa zaczynała ocierać się o coś zbyt osobistego. Tym razem nie musiałem niczego ukrywać ani maskować - w tym konkretnym momencie, przy tym stoliku, filiżance, naprawdę było mi miło. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc jak zręcznie uporała się z deserem i jednocześnie niepostrzeżenie wciągnęła się w rozmowę. To było bardzo w jej stylu - niby spokojne, niby zdystansowane, ale gdzieś pod powierzchnią kryła się precyzja, której nie sposób było nie zauważyć, jeśli człowiek znał ją choć trochę lepiej. W gruncie rzeczy to był jeden z tych małych, niepozornych triumfów - momentów, których nie dało się zaplanować, a które zostawały pod skórą, nie musieliśmy niczego udowadniać, nie stawiać wielkich tez. Ona mówiła, ja słuchałem - ja mówiłem, ona słuchała,  to wcale nie zdarzało się tak często, jak można by sądzić.
- Siedemnaście planów na szycie to całkiem dobla statystyka. - Mruknąłem, opierając łokcie o stół i patrząc, jak jej wzrok błądzi po pustym już talerzyku. - Jeszli choś tszy s nich nie okaszą szię totalnym gównem, to jusz jesteśmy do pszodu. - Odparłem z udawaną powagą. - Altelnatywy pszynajmniej dają człowiekowi jakieś zajęcie.
Zresztą, jak się człowiek uprze, to i alpaki mogą być ścieżką rozwoju. Znałem parę osób, które wybrały gorzej.
- Pszyjmijmy, sze swetel z alpaki to cel długotelminowy - taki na spokojną stalość, kiedy jusz uznam, sze świat jest zbyt głośny, a ja za stary, szeby szię z nim kłóciś. - Zrobiłem dramatyczną pauzę i spojrzałem na nią z udawaną powagą. - Ale masz to jak w banku.
Tak - nie miałem problemu z zapamiętywaniem rzeczy, które były naprawdę istotne, niezależnie od tego, na jak nieważne potrafiły wyglądać z boku. Wyszczerzyłem się lekko, opierając łokieć o stół i przetaczając spojrzenie z jej pustego talerzyka na twarz, na której odbijało się to przyjemne zadowolenie, co u mnie, z rozmowy, lodów, ze wspólnie spędzonego czasu
- Tak, znam to miasteczko lepiej, nisz powinienem. - Przyznałem w końcu, pochylając się nieco, jakbym miał jej wyznać jakąś wielką tajemnicę. - A ten antykwaliat… Nie jest duszy, właściciel to emelytowany czalodziej s Włoch, mówi tak, jakby cały czas był na scenie opelowej, kiedyś miał kota, któly nienawidził ludzi, ale uwielbiał właścicieli lószczek z dlewna cisowego. Selio walto, ktoś tam musi mieś upodobanie do chaosu, mają tam takie szeczy, któlych nawet nie plóbują katalogować. Las kupiłem tam ksiąszkę, któla pszes pielwsze tszy dni pszeklinała na mnie pszy kaszdym otwalciu. - Zerknąłem za okno - słońce powoli przesączało się przez szyby, rozpogadzało się. - No, to co? - Rzuciłem, wstając. - Idziemy, zanim wszystko zamkną? - Wyciągnąłem dłoń, nie jako zaproszenie, raczej jakby mimochodem - jak coś oczywistego, co się po prostu robi, kiedy się z kimś idzie dalej.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#19
20.06.2025, 19:21  ✶  

Uniosła kącik ust w uśmiechu. Statystycznie, to chyba rozkładało się nieco bardziej pozytywnie. To nie mogłyby być tylko trzy udane pomysły, pewnie z połowa miałaby jakiś większy sens, przy siedemnastu to mogło być z osiem, czy coś. Tak chyba działało prawdopodobieństwo. Trzy to też była całkiem niezła liczba, lepiej mieć trzy opcje, niż żadnej, czyż nie?

- Nie wiem, ile zajęło Ci wymyślenie tych siedemnastu planów, ale to imponująca liczba. - Musiał mieć ogromną fantazję, kto inny widziałby dla siebie, aż tyle możliwości? Na pewno nie ona. Zresztą tutaj dość mocno się różnili, Prue należała do osób, które były raczej przewidywalne, jadła codziennie od lat to samo na śniadanie, bywała w tych samych miejscach, jej dni były do siebie bardzo podobne, nie byłaby w stanie znaleźć tylu innych sposobów na życie, pewnie miałaby problem z rozważeniem chociażby trzech dodatkowych opcji.

- Trzy to nie tak zły wynik, myślę, że mało kto mógłby się nim poszczycić. - Trzymała kciuki za to, że jeśli faktycznie kiedyś przyjdzie taka potrzeba, to bez żadnego problemu uda mu się znaleźć dla siebie kolejną ścieżkę, zresztą już raz to zrobił. Zmienił całe swoje życie i chyba nie wyszło mu to najgorzej. Kto miałby sobie z czymś takim poradzić, jeśli nie Benjy?

- W sumie to prawda, czasem dobrze jest układać ewentualne plany na przyszłość, wizualizacje zajmują czas, a może też zachęcają do spełniania bardzo głęboko ukrytych marzeń. - Nie było to wcale takie głupie, zastanawianie się nad możliwościami, za którymi zawsze można było podążać. Może kiedyś i ona zacznie to robić, zamiast skupiać się na rozgrzebywaniu historii ludzi, którzy już nie żyli. To była jakaś nowa opcja.

- Mam dziwne wrażenie, że nawet jeśli będziesz stary, to będziesz miał chęć kłócić się ze światem, pewnych przyzwyczajeń ciężko jest się pozbyć. - A Benjy miał w sobie tę butność, której pewnie nigdy nie straci. Przynajmniej tak się jej wydawało, trudno jej było go sobie wyobrazić w takiej spokojnej wersji, która miałaby zajmować się dzierganiem swetrów z futer alpak.

- Teraz już nie ma odwrotu. - Jeśli faktycznie tak się potoczy jego życie, to mógł mieć pewność, że i ona nie zapomni tej małej obietnicy. Czy tego chciała, czy nie - pamiętała wszystko, co działo się w przeszłości. To była jedna z zalet, jaką niosła ze sobą jej przypadłość. Nie zapominała niczego. No w tym wypadku akurat można było to uznać za zaletę.

- To dobrze, dzięki temu będę mogła trafić do najciekawszych miejsc. - Już zresztą zaczął je pokazywać Prue, co doceniała. Sama pewnie nie wyszłaby poza teren rezydencji, no chyba, że zmusiłaby ją do tego jakaś pilna potrzeba. Teraz mogła poznać okolicę, co najlepsze pomijając miejsca, które mogły być przereklamowane, bo Benjy znał je jak własną kieszeń. Nie mogła lepiej trafić, czyż nie, do tego okazał się być naprawdę wyjątkowym towarzyszem. Naprawdę cieszyła się z tego, że ich drogi się znowu skrzyżowały.

- Z drewna cisowego? To ciekawe, nigdy nie słyszałam o takim przypadku. - Przeczytała sporo ksiąg w swoim życiu i w żadnej z nich nie było nic o kotach, które miały takie specyficzne upodobania, może to był wyjątkowy okaz, zapewne tak.

- Z chaosu pochodzi innowacja. - Z porządku postęp, warto więc było mieszać te dwie cechy. Może jej łatwiej przychodziło myślenie, gdy wszystko było uporządkowane, jednak nie widziała niczego złego w chwilowym chaosie, może faktycznie uda im się znaleźć tam coś interesującego. - To brzmi zachęcająco. - Benjy potrafił zachęcić do wizty w tym miejscu, wzbudził jej zainteresowanie.

Idealnie się złożyło, bo niebo robiło się coraz jaśniejsze, wiatr rozwiewał chmury, a promienie słońca znowu zaczęły się przez nie przebijać. Nie musieli już chować się przed deszczem.

- Tak, chodźmy. - Dostrzegła jego wyciągniętą dłoń. Kiedy wstała postanowiła ją ująć, nie miała pojęcia, czy o to mu chodziło, ale nieszczególnie się tym przejmowała. Przy Benjym właściwie niczym się nie przejmowała, czuła się wyjątkowo lekko i naprawdę jej się to podobało.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (29), Prudence Bletchley (9432), Benjy Fenwick (9383)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa