• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
1 2 3 Dalej »
[8.09.1972, ranek] Static | Rodolphus, Lorraine

[8.09.1972, ranek] Static | Rodolphus, Lorraine
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#11
29.06.2025, 21:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.06.2025, 21:42 przez Rodolphus Lestrange.)  
Ojojoj. Lorraine poruszyła się gwałtownie, a Lestrange nieco zwiększył dystans, tylko odrobinę unosząc kącik ust. Kto by pomyślał, że Malfoyówna nagle stała się tak pruderyjna? Czy to może przez związek z Chang, o którym przecież wiedział, bo Changówna sama mu się wysprzęgliła? Nagle stała się niedotykalska, czy zawsze taka była? Nie miał pojęcia, bo zwykle gdy jego skóra muskała jej skórę, to było to wyłącznie w uściskach gentelmeńskich, wymaganych przez etykietę, podobnie jak pocałunkach, składanych na grzbiecie dłoni. Podobał jednak mu się jej wzrok. Widział w jej oczach chaos - mówił o świętości, lecz w sumie czy świętość nie wiązała się z pożogą? Pożogą, która - nomen omen - miała się ukazać tego samego dnia, kilka godzin po ich spotkaniu.
- Szachy - powiedział, wydychając nieco za szybko powietrze. - Chodziło o szachy, Malfoy.
Nie zrozumiała metafory? Była aż tak głupia?

Nie, Lorraine Malfoy nie była głupia.

Ale przeinaczenie jego słów było kompletnie bez sensu: wzięła z jego metafory to, co jej pasowało, i przekleiła do swojego wyimaginowanego świata, myśląc że będzie mądrzejsza od niego. Na samą tę myśl i wspomnienie faktu, że próbowała majstrować mu w umyśle, uśmiechnął się, nieco ostrzej niż zwykle przy tej kobiecie. Bez słowa reakcji na jej kolejny wywód zrobił dwa kroki w tył i kiwnął jej głową. A potem odwrócił się bokiem i dopiero wtedy wyciągnął różdżkę. Nie zależało mu na tym, by Lorraine poczuła się w jakikolwiek sposób zagrożona - on również nie był głupcem. Poza tym nie miał żadnego interesu w tym, by ją zastraszać. Poruszył nadgarstkiem, naprawiając rozbity podarek. Kawałki szkła zaczęły się scalać w kopułę, chociaż róży nie dało się już przywrócić do życia.

Chociaż czy kiedykolwiek była żywa?

Płatki się skruszyły, podobnie jak część liści. Była czarna i uschnięta. Być może kiedyś była żywa, ale na pewno ktoś przy niej majstrował zanim została odcięta od wody i światła. Szklana kopuła wylądowała miękko w dłoniach Rodolphusa, a on podał ją Lorraine.
- Słyszałaś o czarnych różach, które pojawiły się w ogrodach rodziny Lestrange? - zapytał, kompletnie ignorując to, co powiedziała przed chwilą. Nie dotarło do niego? A jednak... Jednak do niego zawsze docierało wszystko co mówiła druga strona. Zignorował to, po prostu. - W Maida Vale pojawiły się czarne róże, prawie takie same jak ta, którą właśnie ci wręczam. Mówię prawie, bo nie odwiedziłem rodzinnej posiadłości odkąd ciotka wysłała listy i poprosiła odwiedzających, by nie dotykali tych roślin.
Lestrange przestąpił lekko z nogi na nogę, mrużąc nieznacznie oczy. Obserwował blondwłosą wilę uważnie, ale wydawał się... Znudzony. Tak jak przed chwilą Malfoy wydawała się znudzona nim.
- Pozdrów Chang. Może zainteresuje ją ta sprawa. Lubi przecież nietypowe kwiaty, prawda? Albo omiń ciotkę Lorelei i zbierz z tych róż bukiet. Jak zwykle niezwykle miło było cię spotkać, Lorraine - uśmiech, który teraz pojawił się na jego twarzy, był tym sztucznym. Wyrafinowanym, uprzejmym... Takim, którym obdarzał ludzi na bankietach. Ale to, co pokazywały jego usta, to było jedno. W jego stalowych oczach drgała iskierka, która świadczyła o tym, że być może to spotkanie poszło dokładnie po jego myśli. Albo kompletnie inaczej niż sobie zamarzył, a jednak odczuł satysfakcję. - Zamiast wyglądać przez okno, po prostu wyjdę drzwiami, by wsłuchać się w melodię, której jesteś częścią.

Skłonił się sztywno, zanim nie wyszedł z pomieszczenia. W sali pozostał tylko zapach jego wody kolońskiej i woń skruszałych liści uschniętej róży, którą trzymała teraz Lorraine.

Postać opuszcza sesję
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#12
30.06.2025, 07:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.07.2025, 21:34 przez Lorraine Malfoy.)  
– Żegnaj, Rodolphusie Lestrange – odpowiedziała Lorraine, pokrywając przesadną poprawnością ton zblazowanej, arystokratycznej panny, zanudzonej na śmierć niemal udzieloną z grzeczności wyłącznie wizytą towarzyską, która zaczęła już przeciągać się grubo ponad przyzwoitość. Nawet gdyby chciała, nie dałaby rady wydusić z siebie więcej, zbyt wściekła, aby udawać uprzejmą, gdy Lestrange wycierał sobie gębę imieniem jej ukochanej. Udław się, pomyślała mściwie, posesywnie przytulając do siebie wspomnienie Maeve, której zresztą zostawiła rano liścik, że spotkają się wieczorem. Nie popatrzyła w ślad za wychodzącym z sali mężczyzną. Wystarczyło jej echo jego kroków na schodach. Widok szklanego kloszu na stole, kryjącego w sobie martwy kwiat. Nie patrzyła jednak na podarunek, który wręczył jej Rodolphus. Patrzyła na rozciągającą się za oknem ulicę, na której powoli pojawiały się pierwsze twarze, zaludniając pustkę zalaną światłem poranka.

Nokturn miał wiele twarzy.

Nokturn był nieletnią prostytutką z twarzą zniekształconą przez ciężki makijaż, który miał dodać jej lat. Wracając nad ranem do domu, podśpiewywała pod nosem popularną piosenkę, nie zwracając uwagi na zabłąkane gwizdy pod jej adresem. Nokturn był bezzębnym, starym żebrakiem, który po kieszeniach upychał skradzione trupom, złote zęby. Nikt nie miał piękniejszego uśmiechu niż on. Nokturn był przystojnym, wymizerowanym chorobą i zniszczonym czarną magią młodzieńcem okutanym latem w zimowy płaszcz, w którego rękaw wykaszlywał krew, podtrzymując się obszczanego słupa ogłoszeniowego. Nokturn był hożą, rumianą handlarką, rozstawiającą stragan ze garmażerką. Nikt nie pytał, skąd bierze mięso na paszteciki, kiedy na koniec dnia wydawała za darmo resztki z kuchni. Nokturn był postawnym, szerokim w barach mężczyzną w kwiecie wieku, który głośno charkając, splunął na bruk, gdy przeszedł obok niego patrol brygady. Choć pięści świerzbiły go do bitki, miał rodzinę na utrzymaniu, więc zrobił to, co robił co noc jako ochroniarz w jednym z klubów: zgasił bojowe zapędy swoje i otaczających go kolegów. Z psiarnią policzą się przecież później. Nokturn był wytworną, zasuszoną staruszką, odzianą w futro i klejnoty, które błyszczały na powykrzywianych artretyzmem i latami ciężkiej pracy palcach. Podobno połamał je jakiś auror, którego próbowała okraść. Paru przechodniów skinęło damie głową, stukot jej obcasów obwieszczał bowiem otwarcie jednego z największych zakładów bukmacherskich w tej dzielnicy. Aurorzy nie mieli do niego wstępu.

Ludzie widzieli w Nokturnie tylko to, co chcieli widzieć. Widzieli brud i ubóstwo, widzieli biedę i udrękę, wykrzywiającą twarze, na które nie chcieli patrzeć, bo sam widok zdejmował ich obrzydzeniem. Lorraine widziała więcej. Być może nie widziałaby tego, gdyby się tutaj urodziła, gdyby jej percepcja ograniczała się wyłącznie do Nokturnu albo wyłącznie do salonów, ale ona należała do dwóch światów. Do podziemia, i do tego, co ponad powierzchnią. Być może właśnie dlatego wybrała takie, a nie inne miejsce spotkania. Wszyscy są równi? Wystarczy spojrzeć na ulice, by zobaczyć, że to kłamstwo, pomyślała, smakując na języku pogardę, którą pozostawił po sobie Rodolphus, wypowiadając słowa pożegnania. "Zamiast wyglądać przez okno, po prostu wyjdę drzwiami, by wsłuchać się w melodię, której jesteś częścią..." Nienawidziła, gdy tak mówili. Gdy patrzyli na nią z pogardą. Gdy patrzyli tak na Nokturn.
Nokturn nie zasługiwał na niegodziwości, jakich się wobec niego dopuszczali wszyscy ci zepsuci chłopcy z nienagannym rodowodem, pijani swoim uprzywilejowaniem. W ich żyłach płynęła czysta krew, ale sumienia mieli tak samo brudne, jak dłonie. Dotykali kurew z Nokturnu dłońmi w białych rękawiczkach, tylko po to, aby po powrocie do domów, ich matki, siostry i żony musiały naganiać służbę do czyszczenia butów z czarnego szlamu, który pokrywał tutejsze ulice. A jednak w świecie, w którym żyli, to nie oni byli tymi niegodziwymi. Niegodziwcy zamieszkiwali Nokturn. Nędzny, niegodziwy Nokturn. Czy ktoś odważyłby się nazwać niegodziwym ojca Macmillana z kowenu Whitecroft tylko dlatego, że wynajmował mieszkanie po sąsiedzku? Czy ktoś odważyłby się nazwać użyć tego słowa wobec Jamesa Malouela, który śmiał się, obracając żonę w rytm jazzowej piosenki, na progu domu, gdzie zamieszkiwali razem z rodziną? Czy ktokolwiek mógłby nazwać niegodziwą małą siostrę Maeve, nastolatkę nie dźwigającej choćby krzty zmartwienia na barkach, ganiającą bez strachu po Podziemnych Ścieżkach?
"Nokturn jest moją ulubioną miniaturą fortepianową", zapewniał ją przed paroma dniami Anthony. Nieco pocieszała ją ta myśl, ale słabe było to pocieszenie, choć padło z ust kogoś, komu na niej zależało. A przynajmniej Lorraine sądziła, że Anthony'emu na niej zależy. Że zależy mu na Nokturnie. A może był kolejną pustą w środku zbroją rycerza, z przeżartym rdzą napierśnikiem i zepsutą przyłbicą, której blachy obijały się o siebie z głośnym trzaskiem, ku uciesze pijaków przesiadujących pod Danse Macabre.

Miała nadzieję, że wygwizdali paniczyka, gdy wychodził.

"Szachy", powiedział jej wcześniej Lestrange, nieco za szybko wypuściwszy powietrze nosem. "Chodziło o szachy, Malfoy."

Niemal ją to podnieciło. Niemal. Zimne jak lód oczy zalśniły nagle rozbawieniem, jak gdyby nie potrzebowała już słyszeć niczego więcej, aby wiedzieć, że dała jego królowi szacha. A gdy wytarł sobie gębę nazwiskiem jej ukochanej, to było przecież tak, jak gdyby król wpadł w matnię. Nad bezpieczeństwem jej Maeve czuwały potęgi, których Rodolphus nie byłby nawet w stanie objąć umysłem. Gdyby wymówił na głos jej imię, rzuciłaby w niego urokiem, który związałby mu usta, jak najgorszemu bluźniercy.
Nie wytrąciła go z równowagi. Nie sądziła, aby było to możliwe z człowiekiem, który tak wielką wagę przywiązywał do kontrolowania swych reakcji. Tłumienia tego, co tliło się tuż pod wycyzelowanym obliczem, emocji, które nie pasowały do obliczonego na efekt wizerunku. Kłamca zawsze pozna kłamcę. A jednak poruszyła czułą strunę w jego sercu. Czyją melodię usłyszała?
Nie zastanawiała się nad tym. Wolała wsłuchać się w szept gobelinu na ścianie. W głosy ludzi, przechodzących pod oknem gospody. Wolała wsłuchać się w melodię Nokturnu.

Właściciel Danse Macabre zastał ją w tej samej pozycji, w której zostawił ją Rodolphus: wpatrzoną w okno, wychodzące na pełną zgiełku ulicę.

– Pan Lestrange pozostawił za sobą przedziwny dar – odezwała się Lorraine, bawiąc się niby od niechcenia aksamitką wieńczącą jej szyję. – Czy kiedykolwiek widział pan coś takiego, panie Abernathy? Jest to jedna z czarnych róż, które rozkwitają teraz w Maida Vale, ogrodach położonych przy rodzinnej posiadłości Lestrange'ów. – Kłamała, bo kłamanie było dla Lorraine Malfoy tym samym, czym dla innych było oddychanie. – Podobno niemądrym jest ich dotykać, bo tak samo, jak kruchymi, zdają się być przeklętymi. Ta jednak pozbawiona została swych śmiercionośnych właściwości, bo zerwana została specjalnie dla mnie... – westchnęła, jak gdyby samym westchnieniem mogła już dać mu do zrozumienia, co myśli o śmiałości, z jaką adorowana była przez młodzieńca, który opuścił przed chwilą salę na piętrze Danse macabre. – ...A przynajmniej takie otrzymałam zapewnienia, mimo że wręczono mi ją w ręce w protektywnej osłonie szkła. Nie sądzę, aby było właściwym ją przyjąć, ale pan Lestrange... Niełatwo znosi odmowę. Zbyt wiele razy ją ode mnie otrzymał. – Wzruszyła ramionami, jak gdyby wcale niezrażona tym faktem. Jak gdyby nie było to coś, czym należało się przejmować, a wręcz przeciwnie, była to oczywistość, że podobna oferta przejmowała córkę Armanda Malfoya pogardą, a wręcz wstrętem. – Czy zgodziłby się pan zatem przyjąć ten skromny podarek w poczet naszej współpracy przy organizowaniu jadłodajni? Kwiat ten wydaje się mi się szczególnie pasować do wnętrza Danse Macabre. Kwiat ten należeć winien nie do mnie, a do pana. – Nie podniosła się z krzesła, delikatnie podsuwając różdżką szklany klosz z zamkniętym w środku kwiatem w stronę barmana, który przyjął jednak podarunek, w podzięce muskając dłoń Lorraine ustami. Jego, w przeciwieństwie do Rodolphusa, obdarzyła wówczas nikłym uśmiechem.

Zanim opuściła podwoje Danse Macabre, ostatni raz popieściła łeb węża, wijącego się wzdłuż splotów gobelinu. Żałowała, że nie może opowiedzieć o tym wszystkim ojcu. Jakże by się śmiał.

Koniec sesji


Yes, I am a master
Little love caster
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (9), Lorraine Malfoy (4496), Rodolphus Lestrange (2630)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa