• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan

[Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#11
28.07.2025, 11:15  ✶  
Gabriel milczał, rozważając, przeżuwając słowa Jonathana, zdanie po zdaniu. Tak bardzo chciał usłyszeć, że jego osoba nie przepadła w mroku zapomnienia, że Selwyn cierpiał i rozpamiętywał wspólną przeszłość, tak samo jak on to robił, lub chociaż w jakimkolwiek stopniu. Teraz, gdy jego chciejstwo okazało się faktem, to nie czuł satysfakcji. Zupełnie jak tamtej sierpniowej nocy, gdy sparaliżował go widok ciemnych oczu pełnych strachu i bólu, głos wyrzucający go z domu, ciało gotowe spać na podłodze pod drzwiami, byle tylko nie mieć nic wspólnego z nim. To nic, że chciał wtedy go zabić, podobnie jak siebie, to nic, że tak właśnie zaplanował kulminacyjny punkt własnej zemsty, ostateczną konfrontację. Tak jak przed laty z zaskoczeniem odkrywał swoje przywiązanie do eksperymentu kulinarnego, tak i teraz był zaskoczonym tym, co gnało go ku wspomnianej trosce. Ku nowemu “chciejstwu” w którym, choć Jonathan zabrał jego szczęście, to mogłoby być w końcu tak, żeby był szczęśliwy. Mimo wszystko.

Dał mu wypowiedzieć wszystko. Słowa o przeszłości i lęk o jego teraźniejszość. Uśmiechnął się realnie rozbawiony pytaniem o mieszkanie, tym lękiem o dobrostan kogoś, kogo chciało się nigdy więcej nie widzieć. Odwrócił głowę, by znów spojrzeć na przystojną twarz, jego koszmar, jego marzenie, sen, który musiał się skończyć. Który skończył się wraz z przespanym świtem.
– To pewnie prawda… to, co mówisz o kłótni, która by przyszła mimo wszystko. Ty nie chciałeś dzielić ze mną klątwy. Ja nie mogę być znów człowiekiem. Przyszedłby czas, że nasze drogi musiałyby się rozejść i to nie z powodu śmierci. Ale… – odwrócił się, by tym razem wesprzeć się bokiem o barierkę. Wolną dłonią wyciągnął różdżkę z różanego drewna, rozważając, czy jest to dobry pomysł, choć w gruncie rzeczy Gabriel najczęściej dopuszczał do życia większość pomysłów, nie poświęcając zbyt wiele czasu na rozważanie ich zasadności. Skutecznie też omijał pytania o Lucy. Ciekawość Jonathana mile go łechtała, była czymś świeżym, nową sadzonką pośród zgliszczy tego co budowali i potem tego co zniszczyli. Tego co zniszczyłem — poprawił się w myślach, resztkami woli odciągając od wspomnień chwili, w której zapomniał, jak krusi potrafią być ludzie. Zamiast tego wzniósł różdżkę ku niebu, i tak jakby ściągnął kilka gwiazd, aby mogły ich otoczyć jasnym migotliwym światłem, przypominającym trochę lewitujące płomyczki świec, wciąż jednak w geście bardziej wyglądało to jak zaproszenie wybranej konstelacji do oświetlenia ich spotkania. W tej bieli dostrzec można było, zeszklone błękity, emocje, które próbował okiełznać wobec słów, które w swym odrealnieniu nigdy nie powinny paść, ale właśnie wybrzmiewały:
– …jesteśmy, tu gdzie jesteśmy. Mówisz o przeszłości, a jak jest w sumie teraz? Jak chcesz, żeby było? Chcesz udawać przed innymi, że nie pamiętasz kiedy widzieliśmy się ostatnio tak, jak na tamtym śmiesznym koncerciku? Chcesz pisać do mnie chłodne dyspozycje, arkusz pytań, na które żądasz odpowiedzi? – To było trudne, to było tak piekielnie trudne. Żebra zaciskały się boleśnie na płucach, usta przypominały wąską linię. Chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć. – Wiem, że w przeciwieństwie do mnie, zawsze byłeś piewcą wolnej woli, w kontekście nici, w kontekście barw, manifestacji energii łączącej dwie myślące istoty, gdy ja widziałem w nich prawdę o ludziach, o przeznaczeniu, o kierunku, ciążeniu. Miałem… mieliśmy w głowie wiele myśli. Ale teraz jest cicho. Jesteśmy sami. – Odetchnął chłodnym morskim powietrzem, nie uciekając wzrokiem od blasku magią ukształtowanych gwiazd odbijających się w ciemnych oczach byłego kochanka. – Co mówią kolory? Co jest teraz?

Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#12
30.07.2025, 11:52  ✶  
Nie odpowiedział na dalsze przemyślenia odnośnie ich alternatywnej kłótni, która również sprawiłaby, że drogi kochanków rozeszłyby się zbyt zajęty był myśleniem o tej, która naprawdę to wszystko zakończyła, a nawet nie o niej, a o jej powodach. Nie porozmawiali wtedy na spokojnie o jego powrocie do Londynu, tak jak powinni. Tak jak Selwyn to planował i Jonathan widział w tym zdecydowanie cudzą winę, ale… Czasami zastanawiał się, czy gdyby nie ubrał pewnych myśli w lepsze słowa, gdyby uprzedził go nad czym się zastanawia, zamiast postawić go przed faktem dokonanym i gdyby rozpoczął tę rozmowę inaczej, to może… Czy jego akcje też przyczyniły się do tej tragedii, nawet jeśli była ona nieunikniona?

Dla uciszenia myśli, nie wiedząc, czy aby na pewno chce wypowiedzieć na głos, skupił wzrok na różdżce Jeana, a potem przesunął spojrzenie na gwieździste niebo, które wydawało się teraz tak blisko nich samych.
– No proszę. Niemalże jakbyśmy byli na obrazie. Jak chcę aby było? – powtórzył pytanie bardziej do siebie i oderwał wzrok od gwiazd, aby spojrzeć na swojego rozmówcę. Zawahał się. Bo czego tak właściwie chciał teraz, gdy emocje już nieco opadły, a on nie zamierzał wyganiać go na koniec świata? – Jean ja… Nie nienawidzę cię, a kiedy wybuchł pożar… Bardzo żałowałem, że nie mogę w żaden sposób dowiedzieć się czy tobie nic się nie stało. – Kiedy jego dłonie ponownie zacisnęły się na barierkach? – Nie chcę ciebie unikać, ani udawać, że cię nie znam. Nie teraz. Już nie. Nie jestem już wściekły.

Wyprostował się, a dłonie puściły barierkę. Jonathan nie wahał się, gdy Jean poprosił o sprawdzenie nici, a wampir mógł zobaczyć jak oczy czarodzieja przykrywa na chwilę mgła, gdy próbował dostrzec łączące ich barwy.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#13
12.08.2025, 15:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.08.2025, 15:32 przez Gabriel Montbel.)  
– Niemalże – powtórzył głucho, wpatrując się w zagubioną ludzką twarz, borykającą się ze swoim workiem emocjonalnych rozterek. Jego twarz stężała niemą akceptacją, ostatnim stadium żałoby, w poczuciu świadomości, że to co kochał prawdziwie obumarło i przynależne było przeszłości. A zadziało się to nie z powodu śmierci człowieka, któremu oddał swoją połamaną duszę w dłonie pod opiekę, a z powodu nieuchronności losu i przemijania, które oszukiwał tak skutecznie na jednym polu, ale na drugim już nie mógł. Jonathan nieumyślnie zasiał w nim myśl, że i tak by się rozeszli, a ta szybko zapuszczała w nim korzenie. Bez przemiany… Selwyn starzejąc się znienawidziłby go do reszty, znienawidziłby też może i siebie za te uczucia, nie chciałby patrzeć w lustro, odbierać czułości od kochanka który wciąż liczy sobie tyle samo wiosen. Wampir spoglądał w jego zatroskaną twarz i nie chciał widzieć w niej tej troski. Gniew. Rozczarowanie. Wyższość. Buńczuczność. Pycha. Strach. A teraz…? Zagubienie.

Nie wiedział jak to się robi.

Nie kochał nigdy wcześniej tak mocno.

Czy rzeczywiście można było wstać i iść dalej i spoglądać od czasu do czasu w swoją stronę bez żalu, który teraz cisnął mu łzy do oczu, łzy zbyt łatwe do dostrzeżenia, gdy otaczał ich srebrzysty gwiezdny rój?

Na imię Jean skrzywił się strasznie i odwrócił głowę, bo przecież był to cios niezamierzony. J i J, dwie litery, porównywane świtami w ukryciu, te chwile, gdy skrzypiały pióra i wzajem porównywali gęste zawijasy nabrzmiałej, egzaltowanej kursywy. Dwie litery, tak podobne, splecione ze sobą… jakie to było głupie. Ludzkie. Marne. Już wcześniej rozważał zmianę, ale teraz czuł wewnątrz kośćca, że nigdy więcej nie chciałby, by ktokolwiek tak się do niego zwracał. Jean umarł 8 września o świcie, w Poisy, pośród martwego ogrodu i został odprowadzony ku bramie przez Czarną Różę, gdy znów zapadł zmrok.
– Proszę ja… – zaczął, a potem charakterystyczny wyraz twarzy, cień mgły i zastanowienia przemknęły przez ślepia jego rozmówcy, więc umilkł, poddając się znów jego osądowi. Zamknął oczy, zwiesił głowę. To on z ich dwójki wierzył bardziej w nieuchronność losu, to on interpretował nici dostrzeżone przez kochanka bardziej dosadnie. Nieodwołalnie. To on niegdyś nie chciał mu ich pokazywać, a teraz, wyzbyty tej umiejętności czuł się… Nijak. Zapodziany. Niepewny nadchodzącego dnia i swojego w nim miejsca.

Tymczasem nić, przynajmniej część biegnąca od Gabriela ku Jonathanowi, zdawała się niczym łodyga róży. Wyzbyła się chorobliwej purpury zdradzającej niezdrową dla obojga obsesję, wyzbywała się też i kolejnych problemów. Dobry hodowca zwróciłby uwagę na nadmiar słońca i brak potasu, albo magnezu. Niezdrowa czerwień płowiała jednak na rzecz ciemnej głębokiej zieleni. Troski i łagodności, której niewielu mogłoby się spodziewać po wiekowej istocie.

– … proszę, nie mów na mnie tak więcej. Zdecydowałem, że tu na angielskiej ziemi, będę posługiwał się ostatnim z moich imion. Gabriel. – Jean umarł i zabrała go Czarna Róża. Nie odważył się podnieść wzroku, wolał znów obrócić się ku morzu, nie unikać ciężaru, który dociążył mu klatkę piersiową.
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#14
12.08.2025, 16:42  ✶  
Wiedział, że coś było nie tak, gdy tylko wypowiedział jego imię, a on odwrócił wzrok, tylko że… Co? Dlaczego? Przecież nazwał go imieniem, którym nazywał go zawsze. Którym mu się przedstawił. Czy to dlatego, że to on je wypowiedział? A może coś w jego tonie zabrzmiało dla niego boleśnie?

Proszę ja.

Odruchowo zbliżył się do niego nieco, tak jakby chciał mu zapewnić komfort, ale w ostatniej chwili powstrzymał głupią rękę, która w starym odruchu chciała ulokować się na wampirzym ramieniu w geście pocieszenia.

A nici…

Jonathan miał teorię, że nikt komu nigdy nie dane było zobaczyć nici, nigdy nie zrozumie, jakie to było uczucie. Bo tak, oczywiście, mógł to wyjaśnić i mógł to nawet narysować, ale… Miał wrażenie, że kolory nici, chociaż widywał te same odcienie na obrazach, czy ubraniach, były czymś zupełnie innym niż jedynie barwami. Były… Niespotykane. Bardziej intymne niż cokolwiek, a jednocześnie nie raz tak szalenie tajemnicze. Raz, gdy wpatrywał się w nie, czuł się, jakby zaczynał czytać książkę od jej połowy, a innym razem, takim jak teraz… Jakby kończył rozdział, z niepokojem przewracając kolejną stronę, tylko po to aby okazało się, że wszystko jest w porządku.

Nić Jeana była piękna, bo łagodziła jego wszystkie obawy. Purpura zniknęła, a czerwień płowiała i przeradzała się w coś innego, podobnie jak u niego, nawet jeśli u niego wcześniej było jej mniej. Nić Jonathana również była też pełna troski, ale i… Smutku, że chyba nie wszystko zostało wyjaśnione.

I wtedy podjął decyzję.

– Gabriel, pięknie – powiedział, postanawiając sobie, że od tego momentu nigdy nie nazwie go już inaczej, chyba że o to poprosi. – A więc Gabrielu… Jeśli chodzi o twoją nić, o nasze nici… Widzę brak destrukcji, który widziałem ostatnio, ale widzę troskę. Łagodność. Może nie powinniśmy porzucać tego? Nie sugeruję głębokiej przyjaźni, ale taką, która sprawia, że możemy dalej ze sobą rozmawiać? Czasami?
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#15
12.08.2025, 17:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.08.2025, 17:45 przez Gabriel Montbel.)  
Każde słowo, każdy gest… teraz, gdy krzyk już przeminął, gdy żal wraz z falami przybył i odszedł, gdy wiatr ryczał i szarpał drobnymi ciałami na szczycie wyłączonej latarni. Jonathan wypowiedział jego imię (jedno z czterech, czy trzech zależnie jak liczyć Jean Baptiste) i choć nadal nie było to jego prawdziwe imię, tak nie mógł powstrzymać się od zduszonego westchnięcia, bo och, jakże pięknie układały mu się te zgłoski na języku, nawet jeśli nigdy już nie wypowie ich z uczuciami, które przeminęły.

Trwał wbity w podest, trwał wrośnięty w barierkę, trzymając wciąż różdżkę, którą ściągnął dla swojej wyśnionej miłości gwiazdy, aby widokiem łączącej ich nici przypieczętować rozejm. Zaryzykował, bo nie wiedział jakie barwy dostrzeże Selwyn, ale najwidoczniej rzeczywiście nastąpiła w nich jakaś zmiana, nie tylko w pozorze, ale i substancji obopólnej dynamiki i zrozumienia.

A potem Jonathan złożył swoją ofertę, która w pewien sposób wymagałaby doprecyzowania. Przyjaźń, ale taka, która pozwala dalej rozmawiać? Czasami? Czy nie można byłoby tego nazwać znajomymi? Kolegami? Stopniowanie ludzkiej zażyłości nie było jednak czymś, czym hrabia kiedykolwiek zawracał sobie głowę. Podobnie nie znał do bólu wyświechtanego zwrotu: Zostańmy przyjaciółmi, niebywale rzadko wypowiadanego szczerze, głównie po to, by sam wypowiadający te słowa poprawił sobie humor. Nie. Gabriel usłyszał tylko w okalającym ich poszumie propozycję, na którą mógł przystać. Chciał przystać. Rozpaczliwie pragnął przystać. Jakoś to wytłumaczy Lucy, choć… może nie dziś?

Uniósł głowę, jego oczy rozwarte były wciąż szeroko. Umysł w widoczny sposób procesował. Potem odwrócił ją trochę, zapatrzony w niebyt, zapatrzony we wnętrze własnej duszy. Zamrugał i w końcu obrócił się do Jonathana. Zdziwiony, ale przez to i bardzo poważny w swoich następnych słowach: bez kpiny, bez zjadliwości, ale też bez zawodzenia poranionego serca.
– Niech będzie zgodnie z Twoją wolą. Ale jeśli jeszcze raz wyślesz mi taki list, jak w ubiegłym tygodniu, nigdy więcej nie uwierzę w Twoją dobrą wolę. – wypowiedział te słowa i nim emocje wezbrałyby w nim zbyt mocno, nim wpadłby w spiralę myśli o tym jak powinni, a jak nie powinni się żegnać, nim chciał by poprosić, by wymówił jego nowe-stare imię jeszcze raz, nim zacząłby wspominać, jak pożegnali się ostatnim razem, może jeszcze jeden raz, kolejny ostatni raz? Nim to wszystko się stało, po prostu uniósł różdżkę i zniknął.


Pakt został zawiązany.



Postać opuszcza sesję
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Jonathan Selwyn (2110), Gabriel Montbel (4207)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa