• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[13/09/1972] Déjà Vu - same shit, different boots | Benjy, Geraldine

[13/09/1972] Déjà Vu - same shit, different boots | Benjy, Geraldine
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#11
14.08.2025, 10:49  ✶  
Miło byłoby mieć kogoś obok siebie - tyle, że pies nie mógłby zostać mój. Nie mógł - nie przy moim życiu. Nie przy tym, jak znikałem z miejsca, kiedy sprawa tego wymagała, przy klątwach, nocnych patrolach i miejscach, gdzie zwierzę nie miałoby żadnej ochrony. Miałbym wyrzuty sumienia i niepotrzebne kłopoty, a psa stać było na lepszy dom. Za to Geraldine mogła go zabrać - miała dom, miała spokój, a Ambroise… Cóż, on dla niej ugiąłby się prędzej niż by się przyznał. Mogłaby mu przynieść bobra do sypialni, a on by ponarzekał, pokręcił głową i w końcu machnął ręką. Wiedziałem to i na pewno nie byłem w błędzie.
Pies był przyjazny tak bardzo, że to było aż bolesne. Szedł z nami pod zajazd jak ktoś, kto wreszcie znalazł sensowny kierunek. Usiłowałem udawać, że mnie to była tylko kolejna rzecz do załatwienia - kupić mu mięso, dać coś do picia, spytać w zajeździe, czy ktoś go nie znał. Zanim weszliśmy do B&B, dałem mu jeszcze trochę mięsa, żeby miał czym się zająć, kiedy my pójdziemy robić swoje. Jadł łapczywie, a ja patrzyłem, jak kęs po kęsie wracał mu wiarę w to, że ktoś jeszcze mógł o niego zadbać. Pewnie mieliśmy wrócić do tego tematu, gdy opuścimy zajazd, o ile miał tu grzecznie zostać.

•••

Kiedy Geraldine wynajęła pokój, poszedłem do części barowej zajazdu i zamówiłem dla nas olbrzymie steki wołowe. Przyniosłem talerze, karafkę soku jabłkowego i zacząłem rozstawiać wszystko na tarasie. Brakowało mi tylko poduch na krzesła, bo twardość ich drewna była do zniesienia najwyżej przez chwilę, więc wróciłem do wnętrza, robiąc kilka kroków w jedną i w drugą - prosta logistyka. Wszedłem do korytarzyka, skręciłem w stronę schowka w szafie, wyjmując poduchy i prawie wychodząc na taras, jednak wtedy zobaczyłem ją w odbiciu szyby, wychodzącą z łazienki, obracając się w jej stronę.
Nie trzeba było być szczególnie bystrym, żeby dostrzec zmianę. Nie musiałem być uzdrowicielem, by widzieć różnicę. Jeszcze rano, kiedy krzywiła się i bledła, odcień jej skóry wpadał w zielonkawo-sinawy, chorobliwy ton - znajomy każdemu, kto kiedykolwiek przesadził z alkoholem czy zjadł coś, czego nie powinien. Teraz jednak… To była inna bladość - delikatna, z odrobiną różu w policzkach, ale taką… Wieszczącą coś innego, a ja wiedziałem, co to było, nim mój mózg zdążył w pełni poskładać myśli w słowa. Zacisnąłem szczękę - może trochę zbyt mocno, mrugając kilka razy, żeby zyskać choć te dwie sekundy na opanowanie miny.
Co, do cholery, miałem powiedzieć? „Gratuluję”? Nie - nawet nie w żartach. „Wszystko będzie dobrze”? Też nie, bo po pierwsze, to nie moja rola, a po drugie - sam w to w tej chwili nie wierzyłem. Mogłem oczywiście udawać, że nie widzę, nie wiem, nie czuję, ale… Kłamstwa nie układały mi się na języku tak łatwo, kiedy patrzyłem jej prosto w twarz.
Kurwa.
Nie musiała nic mówić - patrzeć w dół, dotykać brzucha, robić miny, mówić tego teatralnego „Mam ci coś do powiedzenia.” - ja to po prostu wiedziałem. Nie chodziło o medyczną dedukcję, tylko o coś w jej spojrzeniu - w tym, jak nagle cofnęła się w głąb siebie.
Wiedziałem: Będzie miała dziecko. Z Ambroise’em. Ambroise będzie miał dziecko. Ambroise, mój przyjaciel. Dziecko. Kurwa mać. Nie, nie „kurwa mać”. Oby nie. Oby to było dziecko Ambroise’a, chociaż to nie była moja sprawa, ale nie dało się ukryć, że wiedziałem o ich „przerwie” i tym, co się często wtedy działo, no, i miałem praktyczne doświadczenie - poniekąd.
Co miałem powiedzieć? Nie mogłem udawać, że nie widziałem wyrazu jej twarzy i przejść na taras, by zająć się obiadem.
Jedzenie już stało na stoliku na zewnątrz, w karafce połyskiwał sok jabłkowy, wszystko gotowe, i nagle… Jakby ktoś nacisnął pauzę. Oparłem się lekko o framugę, nie spuszczając z niej wzroku - może trochę za natarczywego, ale inaczej się nie dało, czekałem, chciałem, by to ona powiedziała pierwsze słowo, bo jeśli miałem się pomylić - chociaż wiedziałem, że się nie mylę - wolałem, żeby to wyszło od niej. Problem w tym, że cisza zaczynała robić się nieznośna. Zatrzymałem się w progu drzwi tarasowych, z dwiema cholernymi poduszkami pod pachą, po które przyszedłem do pokoju, wpatrując się w nią. Nie ruszyłem się ani o krok. Może powinienem coś zrobić - odłożyć to, co trzymałem, usiąść, dać jej złapać oddech, ale stałem - po prostu stałem. Ona też nie mówiła nic od razu, więc tak - czekałem. Nie z ciekawości, tylko… Z czegoś innego - z tej dziwnej potrzeby, żeby to wyszło od niej, bym mógł złapać się chociaż słów, które wybierze. Cisza między nami gęstniała, a ja miałem wrażenie, że każde kolejne uderzenie serca podbija wagę tej chwili. Czułem, jak napięcie rośnie mi w karku, a w głowie kotłują się pytania, których nie chciałem teraz wypowiadać na głos, tylko wbijałem w nią spojrzenie - cięższe niż planowałem, ale może dobrze, czułem, że jeśli odezwę się pierwszy, mogę powiedzieć coś, czego oboje będziemy żałować.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#12
14.08.2025, 22:33  ✶  

Natknęła się na niego niemalże od razu, gdy opuściła łazienkę. Stanął w miejscu i spoglądał na nią, miała wrażenie, że utknęli na moment w jakimś dziwnym zawieszeniu. Wiedziała, że tutaj będzie, chociaż nie do końca właśnie jego w tej chwili potrzebowała. Z drugiej strony może to i lepiej, nie był jej najbliższy, nie musiała zbytnio przejmować się swoją, ani jego reakcją. Czuła, że pozostanie to między nimi. Wpatrywała się w Fenwicka dłuższą chwilę, nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Miała dziwne wrażenie, że on już wie, że nie musiała nic mówić, może było to po niej widać. Geraldine nie do końca potrafiła ukrywać swoje emocje, więc nawet jej to specjalnie nie zdziwiło. Mogła mówić jedno, a jej ciało pokazywało coś innego.

Do jej nozdrzy dochodził zapach jedzenia, była okropnie głodna, więc to przywróciło ją do rzeczywistości. Nie mogli tak stać i patrzeć na siebie w nieskończoność. Musiała mu coś powiedzieć, bo bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jaki był ich cel wizyty w tym miejscu. Nie przyszli tutaj na obiad, to było tylko dodatkiem do reszty, do tej istotniejszej części.

- Miałeś rację. - Rzuciła nie odrywając od niego spojrzenia. Nie miała pojęcia, co sobie myślał o sytuacji w której się znaleźli. Zdawała sobie sprawę, że za nią nie przepadał, nie była w jego oczach najprawdopodobniej odpowiednią kandydatką na żonę jego przyjaciela, jednak miała nią zostać, a przy okazji właśnie dowiedziała się też tego, że będzie matką jego dziecka. Czuła, że nie ma innej możliwości. Pozwalała sobie na wiele podczas ich rozstania, bo próbowała w ten sposób zagłuszyć ból, który wypełniał jej ciało i duszę, ale podskórnie wiedziała, że nie mogło się stać inaczej, to musiało być jego dziecko, bo pilnowała tego, aby nie skończyć z bękartem, poza tym jednym razem, jednym momentem, do którego wolała nie wracać, o którym nigdy nie rozmawiali, bo był dla nich uwłaczający, nie potrafili powstrzymać swoich żądzy, zachowali się jakby nic dla siebie nie znaczyli, a nigdy nie traktowali się w ten sposób. Tyle, że nie dało się tego wymazać i najwyraźniej ten jeden raz miał im przynieść dużo większe konsekwencje od wszystkich innych. Ironia.

- Jestem w ciąży. - Powiedziała to w głos pierwszy raz, głos jej zadrżał, bo było to coś nowego i dzieliła się tym z kolejną osobą. Chcąc nie chcąc, Benjy został w to nieco zmieszany, to on zasugerował jej, co powinna zrobić najpierw, gdyby nie jego rady, to nadal nie miałaby pewności, a teraz już wszystko było jasne.

Rozmawiali ostatnio z Ambroisem o tym, że te półtora roku temu o tym myśleli, nie podzielili się jednak ze sobą tym, że chcieliby zdecydować się na powiększenie rodziny. Mieli tu jasne i on i ona tego chcieli. Teraz to się stało, ale nie do końca to przewidzieli. Nie planowali tego, mieli czas, dużo czasu na realizację podobnych planów. Londyn pochłonął ogień, a ona miała wydać na ten świat ich potomka, nie było to najbardziej rozsądnym posunięciem.

Zrobiła krok w przód, później następny, powoli szła w kierunku tarasu, w końcu to znajdowało się w ich dalszych planach, mieli zjeść obiad, jakby nic takiego się nie wydarzyło.

- Nie mów o tym nikomu, sama chciałabym to zrobić. - Dodała jeszcze. Nie sądziła, że Benjy należał do plotkarzy, jednak wolała go uprzedzić o tym, że wolała mieć możliwość podzielenia się tą informacją sama. Przede wszystkim z Roisem, cała reszta jej nie obchodziła.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#13
15.08.2025, 00:01  ✶  
Czekałem, aż sama to powie, nawet jeśli podejrzewałem, co usłyszę, i pod skórą wiedziałem, że się nie myliłem. Nie zdziwiło mnie to, nie zaskoczyło, ale też nie wiedziałem, jak powinienem zareagować. Kiedy słowa w końcu padły w przestrzeń między nami, zrobiło się inaczej - jeśli to było możliwe - jeszcze ciszej. Przez moment nie wiedziałem, co powiedzieć, ani co zrobić z własnym językiem. Nie była to moja sprawa, nie powinna być, miałem swoją lojalność wobec przyjaciół i starych znajomych - Greengrass należał do nich, bez dwóch zdań, ale to nie czyniło mnie rodzicem ani prawnym opiekunem cudzych problemów.
A jednak ta sytuacja miała znajomy smak, przez który nie potrafiłem udawać, iż było to dla mnie całkowicie obojętne - nie, biorąc pod uwagę to, że w odległej przeszłości sam byłem w podobnym miejscu. Sytuacja aż za bardzo przypominała moją własną, sprzed lat, chociaż tamten raz był inny w szczegółach. Zasadniczo jednak… Tak - wpadka to wpadka, odnotowana w ciszy, bez fanfar i gratulacji. Wiedziałem, jak to wygląda od środka - szok, kalkulacje, potrzeba szybkiego uporządkowania świata, zanim zrobi to ktoś inny.
Nie pogratulowałem jej, nie zamierzałem, brzmiałoby to jak kpina, a na to nie miałem ochoty. Zresztą sądziłem, że nie była w nastroju, żeby znosić żarty, nawet te delikatne. Milczałem, patrząc na ciemne plamy na ścianie obok łazienkowych drzwi.
- Nie powiem nikomu. - Potwierdziłem, prosto, bez ozdobników. Moje słowa były ciężkie i krótkie, jednak zawierały całe zrozumienie sytuacji. Chciałem na tym skończyć, ale cisza, która po tym zapadła, była zbyt ciężka, zbyt duszna. Minęło kilkanaście sekund, nie mogłem jednak zostawić sprawy tak otwartej.
- To mój pszyjaciel, oczekuję tylko szczelości wobec niego. Niewaszne, czy to kogoś zaboli. - Nie podniosłem głosu, nie naciskałem, nie miałem zamiaru mówić, o czym konkretnie myślę. Nie wspomniałem i nie zamierzałem wspomnieć, czy moje słowa dotyczą samej wpadki, czy potrzeby upewnienia się, że dziecko naprawdę jest jego. Nie mówiłem nic wprost, nie wskazywałem palcem, nie sugerowałem, o którą część chodziło. Nie rozdrabniałem się nad tym, co powinno jej ciążyć, a co nie. Nie komentowałem przeszłości, nie oceniłem jej ani jej decyzji. Powiedziałem to tak, jak musiałem - krótko, rzeczowo. Czułem, że sama zdecyduje, co zrobić z tym, co powiedziałem. Było jasne, że rozumie, o co mi chodziło, chociaż nie powiedziałem tego głośno.
Przesunąłem dłonią po karku, czując, jak napięcie zbiera mi się w barkach. Przez chwilę miałem ochotę powiedzieć coś jeszcze - coś, co mogłoby ją zmusić do natychmiastowej decyzji o tym, by sięgnąć po papeterię zajazdu i poprosić narzeczonego o wcześniejszy powrót z Londynu, ale to byłby mój błąd. Już raz w życiu za kogoś mówiłem i nic dobrego z tego nie wyszło. Patrzyłem na nią jeszcze przez chwilę - nie ukrywałem tego, że odczytywałem każdy drobny gest, każdą zmianę w jej postawie, ale wiedziałem, że w takich momentach najważniejsze było milczenie - to, by pozwolić drugiemu człowiekowi na przestrzeń, żeby sam odnalazł swoje myśli. Nie ciągnąłem rozmowy na siłę. Nie próbowałem niczego więcej z niej wyciągnąć. Po prostu stałem obok, czekając na reakcję.
Wtem pomyślałem o czymś prostym, codziennym, żeby wyrwać nas z tej napiętej ciszy.
- Stek na talasie stygnie. - Rzuciłem w końcu, to brzmiało niemal banalnie, jak oderwanie rozmowy od poważnego tematu na rzecz czegoś tak przyziemnego, że aż absurdalnego, ale to był dobry punkt wyjścia - ucieczka w codzienność, która dopiero miała się zmienić, jeszcze była nam znana i względnie stabilna.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#14
15.08.2025, 21:52  ✶  

Kiwnęła głową, gdy usłyszała jego słowa. Potrzebowała czasu, aby jakoś to przetrawić, miała świadomość, że nie ma go zbyt wiele, bo przecież już niedługo mieli wziąć ślub. Musiała więc dość szybko porozmawiać na ten temat z Roisem. Nie chciała jednak, aby dowiadywał się takich rzeczy od osób trzecich. To ona musiała go uświadomić w tym, jak malowała się sytuacja. Okazało się, że była trochę bardziej skomplikowana niż zakładali. Nie miała pojęcia, jak długo to trwa, jeśli dobrze zakładała, to musiał być jakiś trzeci miesiąc, jeśli wszystko co jej się wydawało faktycznie było prawdą. Nie było najgorzej, mieli sporo czasu, aby przygotować się do tego co miało nadejść. Pół roku to nie tak mało, zdążą wymyślić jakiś plan, jakoś się do tego przygotują. Nie spodziewała się, że tak szybko przyjdzie im się zmierzyć z podobną sytuacją, ale mieli swoje lata, może jakoś uda im się to wszystko ułożyć. Mieli się nie spieszyć, ale czasem los decydował za nich.

- To całkiem jasne. - Benjy najwyraźniej sądził, że mogła okazać się perfidna. Cóż, to całkiem miłe z jego strony, że tak troszczył się o Greengrassa, ale chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że Ambroise był jej najbliższą osobą. Nie mogłaby być z nim nieszczera, oszukiwać go, byli ze sobą zbyt blisko, aby cokolwiek mogła przed nim ukryć.

Raczej wolała myśleć o tym, że nic tu nikogo nie zaboli. Nie powinno, jeśli faktycznie dobrze zakładała, a aktualnie nie brała pod uwagę innej możliwości, to miało się okazać, że to był trzeci miesiąc, że jej upojna, przypadkowa noc z Ambroisem o której nie zamierzali nigdy wspominać doprowadziła do tego, że mieli mieć razem dziecko. Ironia, bo przecież byli ze sobą przez wiele lat, jakoś udawało im się uniknąć konsekwencji wspólnych nocy, poranków i innych części dnia, a ta sytuacja, o której woleliby nie pamiętać doprowadziła do tego, że spodziewali się potomka.

- Porozmawiam z nim, jak wróci. - Dodała jeszcze, nie wydawało jej się, aby oczekiwał od niej tego, że poda mu jakiś termin, ale po prostu dała mu znać o tym, że nie zamierza zwlekać. Zresztą nie należała do osób, które potrafiły dusić w sobie zbyt długo takie rzeczy. Przygniotłoby ją to za bardzo, raczej dość szybko wszystko z siebie wyrzucała. W tym wypadku czas na pewno był dość istotny, bo mieli wziąć ślub, za kilka dni, nie mogła udawać, że temat nie istnieje. Wypadałoby, aby narzeczony zdawał sobie z tego, że bierze ślub z ciężarną.

- Jestem kurewsko głodna. - Wolała chyba skończyć ten nie do końca wygodny dla niej temat i przejść do tych bardziej błahych rzeczy, ruszyła w stronę tarasu, żeby zjeść tego steka, póki był ciepły. Przyda jej się posiłek, zwłaszcza po tym, jak większość śniadania znalazła się na butach Fenwicka.

Zatrzymała się przed jednym z krzeseł, widziała, że Benjy znalazł poduszki, chętnie by jedną z nich przejęła, aby deski nie wbijały jej się w tyłek. Będą mogli zjeść w spokoju, a później wrócić do rezydencji, gdzie będzie czekało ją dość mocne zderzenie z rzeczywistością, póki co mogła cieszyć się tym posiłkiem, jakby był jej ostatnim, bo jeszcze nikt poza nim niczego nie wiedział, później wszyscy będą patrzeć na nią inaczej. Z tym też powinna się pogodzić.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#15
16.08.2025, 12:27  ✶  
W pierwszej chwili, gdy ich spotkałem na klatce schodowej, wydawało mi się, że stoją bardzo mocno po swojej stronie. To była ta pozorna jedność - sposób, w jaki ustawiali się względem siebie, jak reagowali mimiką na to, co mówiło drugie, a ich ciała współgrały, jakby byli jednym organizmem, tylko rozdzielonym. Nawet gdybym nie pamiętał tamtej szczątkowej korespondencji, którą wymienialiśmy latami i z której jasno wynikało, z kim jest Ambroise, nawet bez tego, bez powtórzeń od Corneliusa, nie trudno byłoby mi rozpoznać więź emocjonalną między nimi. Ludzie w związku mają pewien rytm - oni go mieli, wystarczył sposób, w jaki na siebie patrzyli. Na klatce schodowej uznałem, że są do siebie podobni, rozumieją się bez słów - między nimi panowała cisza, która nie była pustką, tylko porozumieniem. Potem zacząłem dostrzegać pęknięcia na lustrze - nie potrzebowałem aż tak wiele, żeby je zauważyć, szczególnie zimne zachowanie Yaxley wobec jej partnera - to, jak łatwo przechodziła obok jego osłabienia, jakby nic się nie stało, brak bycia oparciem w trudniejszych chwilach. Komentarze dotyczące jego wizji, rzucane jak ostrze, bez cienia miękkości, tym tonem, który znałem z korytarzy własnego domu i rezydencji innych konserwatywnych czarodziejów czystej krwi, gdzie ludzie mylili szczerość z brutalnością. W takich momentach pęknięcia robią się widoczne nawet dla kogoś, kto nie chciał ich widzieć. Te rzeczy składały się na obraz, którego nie chciałem, ale nie mogłem zignorować. Pamiętałem, czym jest pękające szkło i jak brzmi, kiedy wreszcie się rozsypuje. Niby nic wielkiego, niby drobiazgi - tyle że to z drobiazgów składa się związek, i przez drobiazgi też się rozpada. Dystans, kalkulacja, chłód.
Miałem prawo kwestionować, czy Geraldine jest dobrą partnerką dla mojego przyjaciela. Miałem do tego prawo, bo znałem smak zdrady z własnego życia, pamiętałem wiele nocy po rozwodzie, pamiętałem, jak to boli, jak długo to pali - to mnie ukształtowało. Nie byłem romantykiem w tych sprawach - byłem realistą, ten realizm sprawił, że przyglądałem się uważniej. W dodatku wiedziałem - nie z pogłosek, ale z faktów - że przez ostatnie półtora roku nie byli razem. To dopowiadało kontekst większości ich gestów, tłumaczyło przyspieszone obietnice i tę skruszoną przynależność, która pojawiała się, gdy ludzie wracali do siebie po długim rozstaniu i próbowali skleić to, co kiedyś pękło. Dlatego, kiedy usłyszałem, że jest w ciąży, zadałem sobie pytanie, czy nie patrzę na kogoś, kto mógłby skrzywdzić mojego przyjaciela, jeśli okaże się, że dziecko, które przyjdzie na świat, nie będzie podobne do żadnego z nich. To nie było oskarżenie, to kalkulacja ryzyka - tak działałem od lat. Nie chciałem o to pytać na głos, nie zamierzałem osądzać pochopnie, ale przy mojej przeszłości było to naturalne. Chodziło o to, by być przytomnym. Jako ktoś, kto doświadczył zdrady - i to nie jej jednego rodzaju - nauczyłem się podchodzić do takich spraw bardzo racjonalnie. Bardzo, bardzo racjonalnie. Może aż do bólu sucho, może zbyt ostro, ale wolałem być ostrożny niż naiwnie ciepły. Nie zamierzałem wikłać się w ich sprawy ponad to, co już mnie dotknęło, ale jeśli trzeba będzie, zamierzałem powiedzieć Ambroise’owi wprost, co widzę - nie o dziecku, o zachowaniach, które wzbudzały moją podejrzliwość. Z pewnością nie była w pierwszych dniach ciąży - to musiał być któryś miesiąc, a skoro wtedy nie byli razem - ta myśl nie była miła, ale uznałem ją za konieczną.
Kiedy powiedziała, że powie Ambroise’owi, gdy wróci, skinąłem głową.
- Słusznie. - Odpowiedziałem. Nie dodałem nic więcej, nie powiedziałem głośno, że Roise był uzdrowicielem i prędzej czy później i tak by się domyślił, nawet jeżeli do tej pory tego nie zrobił. Diagnoza przychodzi sama, kiedy zna się ciało, rytm, widzi się drobne zmiany, których inni nie widzą. Nie było sensu rozwijać tematu, uznałem, że wystarczy.
- Wobec tego usiąśmy do obiadu. - Powiedziałem po chwili. Wyszliśmy na taras motelowego pokoju. Na stole czekały talerze, nóż, widelec, steki, sos, ziemniaki, karafka z piciem, a ja miałem pod ramieniem dwie poduszki pod krzesła - wyciągnąłem jedną do Geraldine, by mogła ją podłożyć pod tyłek, podałem jej ją bez słowa, sam zrobiłem to samo ze swoją. Usiedliśmy. Wziąłem nóż, zabrałem się za krojenie steka. Robiłem to w milczeniu, bez potrzeby mówienia, bo wiedziałem, że cisza potrafiła pomóc doprecyzować myśli.
W końcu, nieoczekiwanie nawet dla samego siebie, zadałem pytanie. Nie było dramatyczne, nie było oskarżeniem. Brzmiało prosto.
- Jak szię czujesz? - Kierunek pytania był jasny i oboje wiedzieliśmy, o co chodziło. Nie dopowiedziałem, o co chodziło, nie trzeba było, raczej oboje wiedzieliśmy, że pytam o to, jak się czuła z faktem bycia w ciąży, nie o mdłości, nie o ból głowy - o to, co robi człowiekowi świadomość, że coś rośnie i zmienia wektor wszystkich decyzji. Jak czuła się wobec tej zmiany, przyszłości i wszystkich możliwych konsekwencji dla relacji, w której była. Nie musiała odpowiadać, ale skoro już byliśmy w tym razem, przynajmniej teraz, mogła nie udawać, że nie jest to dla niej szokiem.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#16
16.08.2025, 22:08  ✶  

Zdawała sobie sprawę z tego, że nie wyglądało to dobrze. Inaczej pewnie sama nie obawiała by się aż tak tego, co mogło się wydarzyć. Póki co nie miała przecież pewności. Aktualnie wiedziała tylko, że jej złe samopoczucie nie jest spowodowane chorobą, a czymś zupełnie innym. Musiała dowiedzieć się szczegółów, ustalić, kiedy dziecko miało pojawić się na świecie, mogło to wszystko skomplikować, chociaż w głębi duszy czuła, że tak nie będzie. To musiało być ich wspólne dziecko, nie przyjmowała nawet pod uwagę innej możliwości, nie w tym momencie, nie kiedy w końcu wszystko zaczęło się układać, kiedy wyprostowali to, co im się przytrafiło.

Byli przy sobie przez wiele lat, zaliczyli moment słabości, zdarzało się to najlepszym. Najważniejsze było to, że w końcu dotarło do nich to, że nie umieli bez siebie żyć. Sporo ich to kosztowało, każde z nich radziło sobie z rozstaniem na swój sposób, chociaż radzenie sobie to było chyba zbyt dużo powiedziane. Miała świadomość, jak wyglądały ich życia podczas tego półtora roku. Doprowadzali się do autodestrukcji, niszczyli się, bo nie potrafili inaczej działać, kiedy nie znajdowali się obok siebie. Tylko i wyłącznie razem potrafili jakoś odnaleźć się w tym świecie, wtedy nie błądzili, jasno określali swoje priorytety, dbali o siebie nawzajem i nie pozwalali na to, aby świat wyrywał im kolejne części siebie.

Nie chciała tego stracić, nie, kiedy w końcu udało jej się wywalczyć to, na czym jej najbardziej zależało. Zajęło jej to dość sporo, doprowadziło do naprawdę okrutnych rozmów, ale mieli to już za sobą. Wreszcie wszystko miało być w porządku, ironia, że teraz pojawił się kolejny problem. Nie miała pojęcia, jak Ambroise na to zareaguje, nie wiedziała, czego powinna się po nim spodziewać. Mógł oczywiście kwestionować to, czyje to było dziecko, mógł to zrobić, bo przecież ani ona, ani on nie byli święci, nie tkwili w celibacie przez ostatnie półtora roku, próbowali jakoś sobie radzić z tym brutalnym rozstaniem. Cóż, najwyżej będzie musiała się pogodzić z tym, że znowu wszystko spierdoliła, nie byłby to pierwszy raz.

Oczywiście, że zamierzała być szczera, nie należała do tego typu osób, które knuły, czy udawały, że problem nie istnieje. Powie wszystko, co wie Greengrassowi, a on zadecyduje jak to widzi, czy zamierza jeszcze na nią patrzeć. Powinna założyć najgorszą z możliwych opcji, a że taka istniała, to właśnie na niej się skupiła, bo przecież istniało też prawdopodobieństwo nawet spore, że problem był ich wspólny. Musiała tylko dowiedzieć się, jak długo to trwa, jak długo to nowe życie rodziło się w jej ciele.

- Tak, usiądźmy. - Musiała zjeść, czuła, że tego potrzebuje, ale te myśli, które zaczęły krążyć w jej głowie powodowały, że nie wiedziała, czy będzie w stanie coś przełknąć. Najlepiej by było, jakby od razu porozmawiała z Roisem, ale w tej chwili nie było to możliwe. Nie znosiła niepewności, nie znosiła czekać, zaczynała się denerwować, przytłaczało ją to.

Przejęła poduszkę od Benjy'ego, dzięki czemu siedziało jej się całkiem wygodnie. Widok z tarasu był całkiem malowniczy, ale co z tego, jeśli znowu wszystko mogło się rozjebać jak pierdolony domek z kart. Na jej własne życzenie.

Zaczęła jeść, powoli, przeżuwała dokładnie każdy kęs, oczywiście, że padło na mięso, jeśli coś miała w tej chwili przełknąć to właśnie tego steka. Jej upodobania żywieniowe były dość jasno określone, mięso zawsze było pierwszym wyborem. Nie spodziewała się, że to Fenwick przerwie ciszę, ale tak się stało. Uniosła wzrok znad talerza, wpatrywała się w niego krótką chwilę. Co właściwie miała mu powiedzieć, że nie wie jak się czuje, że nie spodziewała się tego, że jest to dla niej zaskoczeniem? To było chyba oczywiste. Po jej pierwszej reakcji i tej nieświadomości na pewno domyślił się tego, że nie zakładała, iż coś takiego może jej się przytrafić.

- To abstrakcja. - Przynajmniej jak na razie. Musiała ułożyć sobie to w głowie. Nie tak łatwo było oswoić się z informacją, że w jej ciele aktualnie był ktoś jeszcze, że za kilka miesięcy pojawi się dziecko, za które będzie odpowiedzialna, a póki co ledwo udało jej się jakoś zadbać o to, by jej życie w miarę się układało.

- Muszę się z tym oswoić. - Miała być matką, czy jej się to podobało, czy nie, miało się tak stać. Jakoś sobie z tym poradzi, w końcu nie mogło być to coś bardzo skomplikowanego. Jeszcze nie wiedziała w jaki sposób wpłynie to na jej styl życia, jaki będzie miało wpływ na codzienność, ale czuła, że coś na pewno się zmieni. Musiała zacząć na siebie uważać, bo już nie chodziło tylko o nią. Skoro już jej się to przytrafiło, to musiała stawić czoła konsekwencjom, postara się być tym jak najlepsza, chociaż nie miała zielonego pojęcia, od czego powinna zacząć. Na pewno nie pozwoli, aby ktokolwiek skrzywdził to dziecko, jej dziecko, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości.

Później wbiła ponownie wzrok w talerz, nie do końca miała ochotę dyskutować na ten temat, mogli dokończyć posiłek i wrócić do rezydencji.



Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (4658), Benjy Fenwick (4683)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa