Ten dzień nie zaczął się nadzwyczajnie, ani nie potoczył się zaskakująco. Płynął zgodnie i spokojnie, przywodząc na myśl nurt Tamizy, przecinającej Londyn na wskroś. Pochmurne niebo nie zapowiadało odstępstwa od pogody, jaka utrzymywała się w tej części Wielkiej Brytanii od mniej więcej połowy sierpnia. Było szaro, buro i momentami siąpił nieprzyjemny deszcz, który z każdą kroplą przypominał, że oto lato mija i strzeżcie się, bo nadchodzi pani Zima, a przed nią morowa dziewica Jesień. Porywy wiatru szarpały ubraniami i nakryciami głowy, jak złośliwy poltergeist, którego każdy uczeń Hogwartu świetnie znał. Wyglądało to, jakby wiatr był heroldem nadchodzących pór roku i miał za zadani upewnić się, że każdy czarodziej i czarodziejka nie omieszkają odpowiednio przygotować się na schyłek roku.
Regina spoglądała na ulicę Pokątną z góry, zza nieco brudnawej szyby swego pokoju w Dziurawym Kotle. Przysiadła na parapecie i gładziła po krótkich ciemnoszarych piórach na głowie lelka wróżebnika, który siedział na jej ramieniu. Ptaszysko było spore, bo od czubka głowy do szponów liczyło około trzy i pół stopy. Pióra miało w odcieniach szarości z miejscowymi brązowymi przebarwieniami. Z głowy sterczały mu pojedyncze i bardzo długie szare pióra, które przy końcach przechodziły w kolor malachitowy.
Lelek co i raz otwierał dziób, jakby chciał zaskrzeczeć, zapiać lub wydać z siebie jakikolwiek lelkowy dźwięk, ale nic się z jego gardzieli nie wydobywało prócz świstu powietrza i różowo-niebieskiego języka. Ptak wydawał się tym faktem coraz bardziej zdenerwowany, na co Regina uśmiechnęła się smutno.
— Poke, przestań się wysilać, bo to nie ma sensu, mój mały. — pogładziła go czule po czubku głowy i sięgnęła do leżącego na parapecie woreczka.
Wyciągnęła z sakiewki trzy ciastka i jedno z nich podsunęła ptakowi pod dziób.
— Przecież dobrze wiesz, że nic się z tego dzioba nie dobędzie, fy machgen. — i podała zwierzowi kolejne ciastko, lekko przekrzywiając głowę.
Lelek nim zjadł drugi przysmak, chciał potwierdzić słowa kobiety. Przynajmniej tak to wyglądało, bo spojrzał na nią żółtawymi oczami, przekrzywił głowę i rozwarł dziób. Regina zaśmiała się cicho, gdy kłapnął nim ze stukotem i zaraz pożarł łapczywie oferowane mu ciastko.
Przypadek Poke'a nie był ani czymś nowym, ani nietypowym. Wielu ludzi rzucało na lelki zaklęcie wyciszające, bo w deszczową pogodę jęczały i skrzeczały niemiłosiernie. Żaden czarodziej czy czarownica nie był w stanie słuchać tych dźwięków dłużej niż godzinę bez przerwy. Zwłaszcza w taką pogodę jak ta, kiedy co i raz siąpiło.
Normalne zaklęcie wyciszające było dla zwierzęcia bezbolesne i z czasem przestawało działać. Z Poke było inaczej, bo poprzedni właściciel stwierdził, że nie chce mu się co i raz rzucać uroku, więc eksperymentował na biednym ptaku, aż nie odebrał mu głosu permanentnie. Regina próbowała odwrócić to zaklęcie, ale z jakichś powodów się to nie udawało.
Nie przepadała za jękami wróżebników, ale widziała, że Poke coraz częściej frustruje się tym, że nie może z siebie wydobyć żadnego dźwięku. Pogładziła go po karku i zacmokała cicho, chcąc zwrócić jego uwagę.
— Nie denerwuj się, mój mały, może znajdziemy na to rozwiązanie tutaj, w Londynie.
Ptak przekrzywił głowę i jakby zrozumiał to, co do niego mówiła, zatrzepotał skrzydłami. Kobieta uśmiechnęła się szerzej i wstała. Przeszła przez pokój, ku sporej klatce, która stała na lewo od drzwi. Nim dotarła do samej klatki, lelek sfrunął z jej przedramienia i umościł się w środku na żerdzi. Regina skłoniła się przesadnie, a w jej tonie dźwięczało rozbawienie:
— Ależ bardzo dziękuję za współpracę.
W tym samym momencie, w którym odwracała się plecami do klatki, rozległo się pukanie. Spojrzała w kierunku drzwi i zmarszczyła brwi. Następnie omiotła wzrokiem pokój. Był spory i jakby podzielony na trzy części. Dwie z nich były niszami, z czego jedna większa mieściła ogromne łóżko z baldachimem, częściowo skryte za zielonkawym parawanem. W drugiej niszy stał fotel, kanapa i kawowy stolik. Na prawo od drzwi stało masywne biurko i odsunięte krzesło. Na ścianach, tam, gdzie nie było regałów wmontowanych w ścianę, wisiało pełno przeciętnych landszaftów. Nie było przesadnie czysto, ale przynajmniej na podłodze leżały tylko i wyłącznie dywany, a nie zmięte kartki, książki czy ubrania, jak to miało miejsce jeszcze dzisiejszego ranka. Było w miarę, choć jej babka pewnie by dostała zawału. Całe szczęście zmarła dosyć dawno pożarta przez smoka, którego chciała wykąpać. Podobno.
Zerknięciem na zegarek, który wysupłała z kieszeni, potwierdziła swoje domysły. To musiał być...
— Pan Enzo, jak się domyślam? — spytała, podchodząc i otwierając drzwi przed przybyłym stojącym na progu.
Jednakże, by to zrobić, musiała się nieco pochylić, bo inaczej przez swój wzrost twarz gościa zasłaniałoby nadproże, które zazwyczaj miała na wysokości oczu.
Osoba na zewnątrz mogła w pierwszej chwili się zlęknąć i pomyśleć, że w Dziurawym Kotle, w pokoju numer trzy zamieszkał olbrzym lub - ale to tylko ci, którzy na własne oczy widzieli olbrzyma - półolbrzym. W drugiej chwili do czarodzieja lub czarownicy docierało, że stojąca naprzeciwko kobieta jest po prostu bardzo wysoka i dosyć barczysta. W trzeciej zazwyczaj człowiek brał głębszy oddech, bo w końcu zawędrował spojrzeniem do kanciastej twarzy o orlim nosie i lekko uwydatnionych kościach policzkowych. A tam gościł tak jak teraz, ciepły uśmiech, okraszony miękkim spojrzeniem miodowych oczu.
— Proszę wchodzić, śmiało i... — zaczęła Regina, przesuwają się tak, by mężczyzna mógł wejść do środka i zaraz skierowała spojrzenie na coś, co było nad wejściem. — Nie, Cymbał, nie będziesz mi tu latał!
Potężna dłoń, która dopiero co wskazywała, by Enzo wszedł do środka, powędrowała do góry i odgoniła coś, co tam latało. Jeżeli Remington zdecydował się wejść do środka i zerknąłby na powałę, to pod nią zobaczyłby wesoło pląsającego smoczognika, z którego ogona sypały się co i raz iskry. Cymbał niepyszny odleciał od drzwi i przysiadł na oparciu krzesła przy zawalonym pergaminami i tomiszczami biurku. Paciorkowate oczy spoglądały ciekawsko na przybysza, a długie czułki biegnące od nasady głowy, lekko falowały do taktu z przekrzywianą co i raz głową.