13 września 1972r.
Dom Nicholasa Traversa
9-10 września
Tej jednej nocy, kiedy jako organizacja Śmierciożerców, przypuścili solidny atak na miasto, można było odnieść wrażenie, że dla mieszkańców, czas się zatrzymał. Nic dziwnego, gdy po wszystkim, widziało się dzieło swoich czynów. Martwe ciała, zniszczone miejsca pracy i zamieszkania. Uprzątnięcie wszystkiego, zajmie dużo czasu. Mieszkańcy długo będą dochodzili do siebie, lub szybciej odbiorą sobie życie. Jeżeli nie staniesz po stronie odpowiedniej osoby, możesz stracić wszystko. Pokaz sił był bardzo widoczny.
Po wszystkim, także po złożeniu raportu, Nicholas udał się odpocząć do swojego domu w Little Hangleton. Z powodu swoich innych dolegliwości, był zmęczony całą pracowitą nocą. Tym samym, zjawiając się na terenie swojego miejsca zamieszkania, dostrzegł iż sam dom, nie uległ poważnemu uszkodzeniu. Wybita szyba w oknie, została naprawiona zaklęciem. Jak i inne drobne zniszczenia wokół framugi okiennej. Ogrodem, nie przejmował się, jeżeli spłonęły drzewa. Dogasił ogień zaklęciem i na tym zakończył. Wszedł do swojego domu, korzystając z teleportacji. Ostatniej tej nocy. Usiadł we fotelu, zdejmując maskę. Przez jakąś dłuższą chwilę, siedział w milczeniu, porannej ciemności, aż świt nie zawitał za oknem. Promienie słońca, które nie mogły przebić się przez ciemność chmur. A może dymu, wypalających się do ostatniej deski domów? Drzew i trawy, aby po spłonięciu, wydały nowe życie?
Podpierając łokciem głowę i opierając plecami o oparcie fotela, Travers zerknął w stronę okna. Jedną pracę zakończył. Czekała go druga. Departament Tajemnic, na pewno miał pełne ręce roboty. A powiew śmierci nad miastem, był jak bryza na plaży.
Wstał i udał się do łazienki, gdzie wziął porządną kąpiel. Aby oczyścić z siebie całe zmęczenie nocy. Szatę i maskę schował w bezpiecznym miejscu. Atak kaszlu, od czasu do czasu o sobie przypominał. Być może powinien udać się na przebadanie. Tylko jaki jest tego sens? Czy nie lepiej spotkać śmierć szybciej, niż odwlekać?
Po atakach, nie był wstanie udać się do pracy w Ministerstwie. Poszedł tam, dopiero 10 września. Nikt o nic nie pytał. Wszyscy jakby rozumieli powagę sytuacji, bo przecież każdy w tamtejszej pamiętnej nocy coś lub kogoś stracił. Samo Ministerstwo także zmagało się z atakami. Chaosem, nagle wywołanym. Wiedząc jednak po sobie, że jego kariera w Departamencie może nie trwać wiecznie, postanowił większość najważniejszych teczek z badaniami zabrać ze sobą. Z pomocą odpowiednich zaklęć, schować je w swojej torbie bezpiecznie. Dla niektórych, ten chaos był bardzo korzystny.
Ze swojego domu, wysłał sowę do Stanleya o chęć spotkania. Już wtedy, podczas ataków, gdy się spotkali, wspomniał mu o tym. Pamiętając, że kuzyn najpewniej odniósł ranę w atakach, dał mu czas wyzdrowienia fizycznego.
Otrzymawszy odpowiedź w sprawie terminu spotkania, Nicholas będąc w swoim gabinecie, sięgnął po szkatułkę, w której trzymał specjalnie przygotowaną z Robertem, część świstoklików. Jednorazowych. Odpisując Stanleyowi, jeden z nich włożył do koperty. Odesłał odpowiedź swoją sową, która nie miała problemu, znaleźć lokalizację miejsca pobytu jego kuzyna.
13 września
Gdy nastał wieczór, Nicholas zszedł do piwnicy nieco przed czasem, umówionym na spotkanie z Borginem. Nie potrzebował teleportacji, ani świstoklika aby się tam znaleźć. Stanąwszy w korytarzu, przeniósł wzrok w kierunku obrazu, jaki przygotował dla niego Robert. Obraz, z przejściem do sekretnego pomieszczenia. Strata Mistrza, wciąż bolała.
Zbliżył się do drzwi pomieszczenia, w którym Robert zwoływał swoje zebrania w sprawie Harper Moody. Nicholas nie brał w nich udziału. Ale wiedział o ich organizacji. Miał pod tym względem umowę z Mulciberem. Wchodząc do środka, zamknął drzwi za sobą. Rozejrzał się po ciemności, jaka tutaj panowała. Rozświetlił pomieszczenie zaklęciem zapalenia świec, znajdujących się tutaj. Nic się tutaj nie zmieniło. Kolejnym zaklęciem, oczyścił wszystko z kurzu. A na koniec, usiadł na wolnym krześle, kładąc swoją różdżkę na blacie stołu. Czekał. Czy Stanley się pojawi?