Kiedy jeden wróżbita przybywa do drugiego, wiedz, że coś się dzieje. Kiedy Longbottom pojawia się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu z własnej woli, należy traktować to jako omen. Trzeba przyznać, że czarodziej wyglądał jak istota z podręczników symboli oznaczających od pecha po całkowitą tragedię. Niemal dało się uwierzyć, że jeśli otworzy usta, wydobędzie się z nich okrzyk specyficzny dla Banshee, zwiastujący czyjąś śmierć. Ci jednak, którzy interesowali się rodami czystej krwi, wiedzieli, że ta już nadeszła i brat Morpheusa został zamordowany podczas poprzedniego Beltane, a on sam porzucił swoje zwykłe kolory dla żałobnego kiru, który teraz doskonale wpisywał się w przestrzeń, po której stąpał.
Poprawił mankiety czarnej koszuli, jakby chciał ukryć niebieskie żyły na swoich nadgarstkach, z których z wampirzą precyzją wypływała rzeka smutku. Tego dnia wyjątkowo mocno czuł, jak cierpienie dobiera się do jego ciała. Myślał o tym, że nie będą już kolejny raz świętować urodzin Derwina w taki sam sposób, jak wcześniej. Zamiast zaśmiewać się i popijać Ognistą Whisky, złożą wieniec kwiatów na płycie nagrobnej, każdego roku coraz mniejszy, aż w końcu zapomną i zamiast urodzin, będą pamiętać o dacie śmierci.
Tego dnia wypadały urodziny Morpheusa. Nie świętował ich w żaden sposób, pozwolił im mijać ot tak po prostu.
Urodził się dzień przed Lithą, ale matka zawsze powtarzała mu, że dzień, w którym się urodził i godzina, były prawdziwym przesileniem. Kalendarz co jakiś czas ukazywał te czasowe przesunięcia i błędy i w południe dwudziestego czerwca tysiąć dziewięćset dwudziestego dziewiątego roku, gdy Wieszcz zaczerpnął swój pierwszy oddech na świecie, dzień i noc walczyły o panowanie nad nieboskłonem, stawiając go pomiędzy czasami, pomiędzy tym co był i tym, co będzie.
Może to dlatego Morpheus bardzo lubił Ambrosię, bo tam samo jak ona postrzegał świat w inny sposób. Ona miała Limbo przed oczami, a on był chłopcem, który skacze przez czas. Tak się czuł przynajmniej kiedy zmieniał czas, kiedy cofał się kilka godzin w tył. Czas dla niego nie istniał, tak dla innych. Nie było tylko teraz, a wszystko, wszędzie na raz.
Pchnął drzwi do Ataraxii, aby jak najszybciej zejść z czerwcowego słońca oraz spojrzeń mniej przychylnych i szemranych mieszkańców tej okolicy.
— Pokój temu domostwu! — zawoła od progu wesoło, ze swoim czarującym uśmiechem, podszytym fałszem, którego zwykle tam nie było.