• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[20 VI 1972, Ataraxia] Grief does not change you | Morpheus & Ambrosia

[20 VI 1972, Ataraxia] Grief does not change you | Morpheus & Ambrosia
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#1
08.01.2024, 13:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.10.2024, 22:54 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Kiedy jeden wróżbita przybywa do drugiego, wiedz, że coś się dzieje. Kiedy Longbottom pojawia się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu z własnej woli, należy traktować to jako omen. Trzeba przyznać, że czarodziej wyglądał jak istota z podręczników symboli oznaczających od pecha po całkowitą tragedię. Niemal dało się uwierzyć, że jeśli otworzy usta, wydobędzie się z nich okrzyk specyficzny dla Banshee, zwiastujący czyjąś śmierć. Ci jednak, którzy interesowali się rodami czystej krwi, wiedzieli, że ta już nadeszła i brat Morpheusa został zamordowany podczas poprzedniego Beltane, a on sam porzucił swoje zwykłe kolory dla żałobnego kiru, który teraz doskonale wpisywał się w przestrzeń, po której stąpał.

Poprawił mankiety czarnej koszuli, jakby chciał ukryć niebieskie żyły na swoich nadgarstkach, z których z wampirzą precyzją wypływała rzeka smutku. Tego dnia wyjątkowo mocno czuł, jak cierpienie dobiera się do jego ciała. Myślał o tym, że nie będą już kolejny raz świętować urodzin Derwina w taki sam sposób, jak wcześniej. Zamiast zaśmiewać się i popijać Ognistą Whisky, złożą wieniec kwiatów na płycie nagrobnej, każdego roku coraz mniejszy, aż w końcu zapomną i zamiast urodzin, będą pamiętać o dacie śmierci.

Tego dnia wypadały urodziny Morpheusa. Nie świętował ich w żaden sposób, pozwolił im mijać ot tak po prostu.

Urodził się dzień przed Lithą, ale matka zawsze powtarzała mu, że dzień, w którym się urodził i godzina, były prawdziwym przesileniem. Kalendarz co jakiś czas ukazywał te czasowe przesunięcia i błędy i w południe dwudziestego czerwca tysiąć dziewięćset dwudziestego dziewiątego roku, gdy Wieszcz zaczerpnął swój pierwszy oddech na świecie, dzień i noc walczyły o panowanie nad nieboskłonem, stawiając go pomiędzy czasami, pomiędzy tym co był i tym, co będzie.

Może to dlatego Morpheus bardzo lubił Ambrosię, bo tam samo jak ona postrzegał świat w inny sposób. Ona miała Limbo przed oczami, a on był chłopcem, który skacze przez czas. Tak się czuł przynajmniej kiedy zmieniał czas, kiedy cofał się kilka godzin w tył. Czas dla niego nie istniał, tak dla innych. Nie było tylko teraz, a wszystko, wszędzie na raz.

Pchnął drzwi do Ataraxii, aby jak najszybciej zejść z czerwcowego słońca oraz spojrzeń mniej przychylnych i szemranych mieszkańców tej okolicy.

— Pokój temu domostwu! — zawoła od progu wesoło, ze swoim czarującym uśmiechem, podszytym fałszem, którego zwykle tam nie było.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#2
08.01.2024, 15:51  ✶  
Czytała o tragicznej śmierci Derwina w gazetach, bo informacji o tym nie dało się przeoczyć, jeśli regularnie przeglądało się nekrologi, a Rosie z jakiegoś powodu za każdym razem, kiedy tylko w jej ręce wpadła gazeta, to właśnie tam spoglądała, zanim złapała się za załączony do numeru horoskop. Nie znała go, bo i czemu niby miała, ale skreśliła wtedy parę krótkich słów do Morpheusa w ramach kondolencji. Przynajmniej tyle mogła zrobić dla prawie ulubionego jasnowidza wróżbity.

Kiedy go poznawała, wciąż była na etapie, kiedy przekazana jej z krwią matki umiejętność, była dla niej przekleństwem. Brzemieniem, które ciążyło na barkach i utrudniało życie, ale też stanowiło podwaliny dla jednej z najbardziej trwałych i zawiłych relacji w jej życiu. Jakkolwiek jednak nie była wdzięczna za więzi, tak skaczące jej przed oczami obrazy utrudniały jej skoncentrowanie się na prezentowanych przez Longbottoma zagadnieniach i wprawiały ją w zakłopotanie. Czuła się wtedy jak kula u nogi, ale z czasem, w dużej mierze dzięki chłopcu skaczącemu przez czas, jakoś to wszystko zaczęło się jej w głowie układać.

Dobrze pamiętała, jak pochylała się nad pierwszymi wysyłanymi do niego listami, w których jeszcze prosiła o to, żeby pozwolił jej uczestniczyć w prowadzonych przez siebie badaniach, bo potrzebuje tego do portfolio. Ubrała to oczywiście w jakieś ładniejsze słowa, ale przekaz był jasny i wyraźny. Nie czuła też skrępowania pisząc te listy i mimowolnie też przypominała sobie te momenty, kiedy ślęczała przy biurku, łapiąc się za głowę, kiedy Alexander za jej plecami dyktował jej pięćdziesiąty raz treść listu, który dla niego pisała, bo miała ładny charakter pisma. Równie dobrze pamiętała, ze prawie się wtedy poryczała, bo miała go ochotę wtedy zamordować, kazać mu zamknąć mordę i wysłać ten list za niego, w takiej wersji jakiej był, ale spojrzał wtedy na nią i powiedział, że ma ładne oczy, które błyszczą się jakby miały w sobie tysiące gwiazd, więc pisała dalej.

- I wszystkim jego mieszkańcom? - odpowiedziała nieco niepewnie, bo nie była taka przekonana, czy taki Hades aby zasługiwał na jakikolwiek pokój, czy to ducha, czy to własny, żeby nie spać na kanapie. Na całe jednak szczęście, przestał zaśmierdywać w gabinecie i poszedł gdzieś grzecznie, bo mu dobitnie wytłumaczyła, że to czas na klientów. Albo i przyjacielskie odwiedziny. Rosie uśmiechnęła się do Morpheusa szeroko i podeszła do niego, zarzucając mu ręce na szyje na przywitanie. - Wszystkiego najlepszego! - oznajmiła energicznie, zapraszając go w głąb pomieszczenia, gdzie mógł się rozsiąść gdzie tylko chciał. Miała kanapę, miała fotele, miała krzesła. Wszystko miała, bo wnętrze przypominało jeden wielki pierdolnik, w którym jednak każda rzecz zdawała się mieć konkretne, przemyślane miejsce. - Powiedz, jak się czujesz? Podobno z wiekiem człowiek tylko mądrzeje, czy to znaczy że jesteś coraz bliżej oświecenia i doświadczenia jakiejś łamiące prawa czasu i przestrzeni wizji?


she was a gentle
sort of horror
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#3
09.01.2024, 11:20  ✶  

Uścisnął Ambrosię. Co prawda uścisk nie należał do niedźwiedzich, ale równie ciepłych, nawet jeśli bez względu na porę roku dłonie Morpheusa ziębiły. Kondolencje dotarły w tym samym czasie, co wieści o śmierci Derwina, ponieważ ostatnie pół roku czarodziej spędził na odludnej wysepce Simi w archipelagu Dodekanez, do której poczta docierała raz na kilka dni, wraz z promami turystycznymi lub handlowymi, transportującymi naturalnie wydobywaną tam gąbkę morską na Rodos. Wraz z grupą brytyjskich magiarcheologów badał miniaturowy kompleks świątynny, który przypominał zadziwiająco Delficką świątynię Apollina i posiadał swoją Pythię na długo po upadku starożytnych cywilizacji, w czasach gdy na wyspy greckie już wtargnęło chrześcijaństwo. Badali magiczność osób, zajmujących się tym miejscem i czarowskie praktyki, które zapomniano przez wieki.

— Cały ranek myślę o śmierci — oznajmił bez ogródek, wyciągając w stronę kobiety butelkę greckiego wina ze złotą wstążeczką dookoła szyjki, zawiniętą ślicznie w kokardkę. — Kiedy byłem na siódmym roku, każdemu mówiłem, że umrę młodo. Tymczasem dopadła mnie siwizna. Gdy umarła Aurora, zastanawialiśmy się, kto będzie pierwszy. Wszyscy mówili, że to będę albo ja, albo Jonathan. W końcu on ma już wnuka.

O samym sobie i powodach wytypowania nie musiał wspominać, bo McKinnon o nich wiedziała. Po pierwsze miał słabe zdrowie, a po drugie, pracował w Departamencie Tajemnic. Istniały powody, dla których tamtejsza pensja należała do jednej z najwyższych. Rekompensata za straty moralne, na duszy i ciele. I umyśle. Zazwyczaj to pierwsze i ostatnie. Pewnych historii nie opowiadał, bo wiązała go tajemnica Niewymownego, ale część mógł i zazwyczaj wiązało się to z czymś głupim oraz ucieczką w panice.

Usiadł na fotelu, zakładając nogę na nogę ze znajomą manierą. Gdyby byli w jego pracowni, teraz wyciągnąłby papierośnicę i zapalił papierosa, ale z szacunku do jej przestrzeni tego nie zrobił. Zapach kadzideł należał do jego ulubionych, zwłaszcza tych z drzewa sandałowego, z żywicą i liśćmi laurowymi. On sam pachniał wodą po goleniu, która oplatała pudrową wonią ciepła i dymu, kręcącego się pod sufitem.

— Mam nadzieję, że nie jesteśmy potępieni, jak dom Atrydów z greckich tragedii, bo nie ma już matek do zabicia, a jest zbyt wiele córek do złożenia w ofierze za pomyślny wynik wojny. Czy powinienem być wtedy Kasandrą, której nikt nie uwierzył czy Orestesem, który niesie dziedzictwo szaleństwa?



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#4
10.01.2024, 23:27  ✶  
Ta cholerna Grecja.
Rosie praktycznie już zdążyła zapomnieć, że kiedy kreśliła do niego ten list, to musiała wpisać odpowiedni adres, tak samo jak i gdzieś w głowie zapodziało jej się to, że złamała wtedy przy tym pióro, kiedy przełykała chwilową gorycz. Od paru lat, nieodzownie, ten właśnie kraj kojarzył jej się z jednym z bardziej bolesnych momentów jej życia, bo przecież mieli z Alexandrem w planach właśnie tam się udać na badania, zanim się rozstali. Skończyło się na tym, że nie odzywali się do siebie i Mulciber pół roku przekładał wyjazd, zanim w końcu się złamał, mając jej chyba za złe, że zaprzepaszczała jakąś niezwykle wielką szansę o byle co. Tylko że dla niej to nie było byle co, tak samo jak i nie uważała, że była to konkretnie jej szansa. Bardziej jego, bo nawet jeśli miała mu towarzyszyć to właśnie taka była jej rola. Miała odbijać jego światło, jak każdy porządny Księżyc.

Zacisnęła palce na podanej jej butelce, z trochę pustym spojrzeniem przyglądając się etykiecie, jednak szybko uśmiechając się do niego z wdzięcznością.
— Jak cały ranek, to nie możemy pozwolić na to, żeby dłużej działo się to na trzeźwo — oznajmiła ni to z rozbawieniem, ni to absolutnie poważnie, bo bardzo potrzebowała się teraz czegoś napić, żeby zagłuszyć głuche kołatanie w głowie na wspomnienie czasów, których bardzo nie chciała pamiętać. — Nie będę ukrywać, że niezmiernie cieszę się ich wywinąłeś się ze szponów przedwczesnej śmierci. Limbo wygląda spokojnie, ale żywym za bardzo by cię brakowało — uśmiechnęła się do niego szczerze, tracąc trochę na manierze, którą posługiwała się w obecności innych ludzi. Bo nie była to ani osoba, przed którą siliła się na jakąś grę pozorów, ani to nie były takie tematy. Wspomnienie śmierci tak na nią działało; trochę melancholijnie, a trochę uspokajająco, bo przez te wszystkie lata zdążyła dojść ze wszystkim do porządku. Ze swoim darem i tym, że śmierć była nieunikniona, a przede wszystkim że oferowała wieczny spokój, który czasem wydawał się tak słodki. Słodszy niż życie.

Zakręciła się, wskazując mu miejsca siedzące. Do wyboru do koloru. Samej szukając szklanek, które znalazła w starej komodzie znajdującej się pod jedną ze ścian, a w której czaiły się przeróżne, często wymyślnie toczone szklane naczynia. W większości kolorowe, bo takie uznawała za ciekawsze dla oka, ale tez o wiele bardziej wpisujące się w zasady pstrokatego wnętrza.

Postawiła je stoliku znajdującym się pośrodku tego bałaganu. Akurat tak, żeby im obojgu było wygodnie do niego sięgać, zaraz też otwierając butelkę pewnym, spragnionym niemal ruchem.
— Nie krępuj się — rzuciła od niechcenia, na moment przykładając palce do ust w geście naśladującym zaciąganie się papierosem. — Tylko przy okazji się podziel, jeśli już się zdecydujesz — dodała jeszcze psotnie, rozlewając w końcu alkohol i odstawiając butelkę na stolik.

W wyborze kadzideł sugerowała się często tym, jak intensywny niosły ze sobą zapach. Nokturn robił jednak swoje, a jego ulica potrafiła śmierdzieć, co rozpościerało się po większości znajdujących się przy nim lokali, więc to był jej sposób na te bolączki. Starała się jednak zachować w tym wszystkim rozsądek, żeby po spędzeniu w salonie sporej ilości czasu, człowiek nie nabawił się dojmującego bólu głowy. Zapach jednak skutecznie osiadał na ubraniach i wżerał się we włosy do tego stopnia, ze czasem musiała się zastanowić nad tym, czy w ogóle jest sens w skrapianiu się perfumami, których używała chyba od zawsze, a które pachniały brzoskwiniami, białym piżmem i patchouli. Czasem dało się go wyczuć i miała wrażenie, że kontrastował nieco z obrazem poważnej Lady Macarii, ale z drugiej strony żaden z jej klientów nie znajdował się zwykle na tyle blisko, by naprawdę go wyłapać.

Chciała rzucić beztrosko, że o jakiej wojnie mówi, kiedy upijała łyk ze swojej szklanki, dziękując mu w duchu, że pamiętał o przyniesieniu jej prezentu, ale ostatecznie powstrzymała się przed tym, jakby z roztargnieniem przypominając sobie, że tylko dlatego że nie była to otwarta walka, to nie znaczyło że nie można było tego nazwać wojną.
— Cóż, ogólnie jestem za możliwością wolnego wyboru dla kobiet, więc mam nadzieję, że jeśli ktokolwiek będzie zmuszony składać się w ofierze, zrobi to z własnej i nieprzymuszonej woli — zakręciła płynem w szklance, posyłając mu nieco przepraszające spojrzenie i uśmiechając się przy tym krzywo. — Jestem pewna, że każdy wróżbita stoi gdzieś po środku. Każdy chce wierzyć, póki przynosimy pomyśle wieści, jednak kiedy tylko pojawia się zły znak, często zmieniamy się w handlarzy kłamstw. Co do szaleństwa, cóż... serce podpowiada mi, że każdy co widzi coś więcej, jest szalony, nie ważne czy mówimy tutaj o przyszłości - wskazała drobnym gestem szklanki na niego, a potem na siebie. - Czy o tym co czeka nas już po śmierci.


she was a gentle
sort of horror
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#5
11.01.2024, 21:18  ✶  

Grecja została więc przez dwójkę na zawsze naznaczona pewnego rodzaju piętnem. Dla niej imieniem Aleksandra Mulcibera, dla niego śmiercią Derwina. Oderwany od rzeczywistości wojny z Voldemortem na prawie pół roku cieszył się realnie życiem na tym zapominanym przez świat miejscu. Pyszne jedzenie, wspaniali ludzie, zarówno mikroskopijna społeczność czarodziejska, jak i mugole. Nauczył się tańczyć zorbę, gdy ich gospodarz obchodził trzydziestolecia ślubu, na które zaproszonych było na oko Morpheusa jakieś pół populacji wyspy, korzystał z przywileju nowej krwi podczas podrywania niezamężnej części (a czasami też tej bez żony), a przede wszystkim zanurzał się w nowości pojmowania jasnowidzenia przez lokalną społeczność. Wszystko zerwane, gdy nadszedł telegram.

Kieszenie Morpheusa zawsze zdawały się mieścić w sobie dodatkowy, kieszonkowy wymiar. W fałdach szaty nosił papierosy, różne przyrządy wróżbiarskie, cukierki, strzykawkę z insuliną i całą masę różnych innych drobiazgów, potrzebnych w najmniej oczekiwanym momencie. Wyjął więc srebrną, elegancką papierośnicę, którą dostał od ojca na siedemnaste urodziny, chociaż wtedy jeszcze nie palił, z herbem Longbottomów na zewnątrz i dedykacją grawerowaną śliczną kursywą wewnątrz. W środku leżało dziesięć białych papierosów. Wziął jednego, a resztę podsunął Ambrosii.

— Po prostu wiedziałem — zaczął, wkładając papierosa do ust — że złamałoby to matce serce. Czekałem, aż ona umrze i okazało się, że już nie jestem młody, więc nie miało to sensu. — Chociaż mówił wszystko z nonszalancją wydychanego dymu z pierwszego zaciągnięcia się, to tylko dlatego, że pogodził się ze śmiercią matki. Długo mu to zajęło, był jej ulubieńcem, jak to zwykle bywa z najmłodszymi synami, nawet jeśli bardzo dużo w nimpoświadczało o pochodzeniu od Godryka Longbottoma, zwłaszcza sposób chodzenia. Matka Morpheusa zdecydowanie przeżyła oczekiwane życie, tak samo zresztą jak jego ojciec, który już miał prawnuki. Kochał swoją rodzicielkę, nawet jeżeli nie rozumiała jego wyborów, to dbała o niego. Tam gdzie ścierali się z Godrykiem, łagodziła oboje. Tęsknił za nią zwłaszcza teraz.

W tę samą dłoń, co papierosa, wziął też kieliszek. Może i było go stać na wizyty u Perseusa Blacka, ale nic nie robiło tak dobrze na głowę, jak alkohol i spotkanie z osobą, która widziała przyszłość, limbo lub inne kombinacje darów. Na pewno tańsze i przyjemniejsze. Realniejsze, bardziej namacalne dla niego.

— Lubiłem mówić, że bogowie są szaleni, ale tak na prawdę muszą być odbiciami nas samych — westchnął ciężko nad kieliszkiem, po czym na raz wypił go do dna, nie rejestrując w ogóle smaku, jaki powinien pięknie się rozpłynąć po jego kubkach smakowych. Wszelkie walory zostały dekapitowane smutkiem i tytoniem. Czerwone wino smakowało intensywnymi nutami owocowymi, cytrusowymi i mineralnymi, z delikatnymi nutami dębu po fermentacji w beczkach. Pełny, zrównoważony i trwały. To było dobre wino. 

— Te zjawy, z kniei, zjadły część jego ciała zanim go znaleźli. I nie mogę się pozbyć wrażenia, że reszta rodziny wyrzuca mi, że ich nie ostrzegałem przed Beltane. Ja sam się o to obwiniam.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#6
19.01.2024, 19:32  ✶  
— Rozumiem, brakowałoby temu odpowiedniej ilości tragizmu — uśmiechnęła się do niego przewrotnie, na moment ujmując podaną jej papierośnicę i wyłuskując z niej proponowanego papierosa.

Kiedyś rozmawianie o śmierci absolutnie ją przerastało, ale wynikało to z faktu, jak dziwnym było uczuciem uświadomienie sobie, że nie przypadł jej darze rodzinny talent McKinnonów. Przyszło ono nagle, wraz z pierwszymi spojrzeniami na świat, który krył się za zasłoną śmiertelnego życia. Kiedy zobaczyła limbo, spadło na nią przekonanie, że jest zupełnie jak matka, a to dociążało jej barki nieznośnie smutkiem i niepokojem. Kiedy członkowie twojej rodziny wracali z martwych i już od maleńkiego biegało się koszmarnymi korytarzami Kościanego Zamtuza, posiadało się pewne przekonanie, że można było żyć wiecznie. No, może nie wiecznie, ale siedem żyć wciąż wydawało się niezwykle hojnym podarunkiem od losu. O wiele bardziej niż niepokojące wizje zaświatów i możliwość porozumiewania się z nimi.

Potem jednak przyszedł spokój. Oswoiła się z myślą, że nie dane było jej rzucać wyzwania śmierci, a przynajmniej nie w taki sposób, jak to sobie wcześniej wyobrażała. Obrazy z limbo stały dokładnie tym czym były; już nie upiornymi wizjami, czy omenem nieuniknionego końca, a krajobrazami spokoju, który miał przywitać każdego. Może dlatego zwróciła się w stronę egzorcyzmów, chcąc pomóc duchom przejść permanentnie granicę między światami. Bo przecież każdemu należała się chociaż odrobina spełnienia. Ukojenia duszy, której nie był w stanie w żaden sposób zaoferować świat żywych.

Przyłożyła papierosa do ust, uważnie obserwując, jak Morpheus decyduje się by, jak gdyby nigdy nic, na raz opróżnić całą zawartość kieliszka. Absolutnie go nie oceniała, ale w tym momencie pożałowała, że sama też nie wlała w siebie całej zawartości, jakby jutra miało nie być. Dlatego też bardzo szybko poszła za jego śladem, jakby z pewnego rodzaju ulgą, że nie musieli wolno sączyć tej całej butelki.

— Słyszałam coś o nich — rzuciła z pewną rezerwą, sięgając bez wstydu po butelkę, żeby zaraz uzupełnić braki w kieliszku, a jeśli Longbottom sam podsunął swój pod szyjkę, to jego również chętnie wyręczyła. — Ale prawdę powiedziawszy, zatrzymałam się na tym, że wydano zakaz wstępu do Kniei. I że Departament Tajemnic rozłożył się na polanie. Dowiedzieliście się może w Ministerstwie czegoś ciekawego o nich? — o tym, że departament prowadził na polanie jakieś prace wiedziała tylko dlatego, że ojciec postanowił się tym podzielić przy którymś z niedzielnych obiadów. — A mogłeś ich ostrzec? - uniosła lekko brew, spoglądając na niego pytająco. — Przyszły do Ciebie jakieś wizje?


she was a gentle
sort of horror
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#7
20.01.2024, 21:09  ✶  

Oczywiście, że nastawił kieliszek dla błogosławionego przez wiele religii wina. Miał plan, aby całkowicie się upić i zapomnieć o troskach całego życia na tę jedną noc, ale wątpił, aby to się stało i to z pozytywnym efektem. Raczej spodziewał się, że upije się na smutno i zacznie płakać nad swoim straconym życiem. Trudno, Ambrosia miała pecha, że będzie musiała wysłuchiwać smutnych serenad do nieznanych bóstw i niezrozumiałych wyznań. Może Morpheus wypowie głosami przyszłości prawdziwą przepowiednię?

— Chciałabyś wiedzieć — zaśmiał się krótkim szczekiem, nieszczególnie wesołym. W rzeczywistości nie zdążył jeszcze zająć się tą sprawą w Departamencie Tajemnic, bo jego przełożony domykał kwestie Grecji i pozostały gadania nad dziedzictwem jasnowidzenia pośród przywiezionych szczątków Pytii, jakie udało się zabezpieczyć grupie magiarcheologów i Longbottomowi. Sama wielkość wykopalisk i znaleziska dotyczące przepowiedni, same przepowiednie spisane na magicznych zwojach i glinianych tabliczkach, sprawiały, że nie była to praca na pół roku, nie na miesiące, a lata. Nienawidził Grecji w tym momencie, pomimo bardzo ciepłych odczuć do tamtego miejsca ogólnie. Odskocznia od myślenia o wojnie, o doniesieniach o masakrach mugoli. Tylko szum fal i martwe wieszczki z zapomnianymi proroctwami.

— Nie. Stałem w świątyni Apolla, składałem dla niego ofiary podle tamtejszego rytuału, wciąż żywego, śpiewałem hymny i nie szepnął do mnie ani słowa. — Wypił znów wino, tym razem jednak zatrzymał się w połowie, aby wyrecytować: — Przewodniku muz, mistrzu łuczka światła, rozjaśnij drogę mej duszy, która snuje się przez życia labirynt. Witaj, Apollo, w Twoim boskim świetle prowadź, aby w mej duszy niech rozbrzmiewa pieśń piękna. Witaj, Apollo, Ty, który dajesz widzenie, aby twa jasność rozewrze moje oczy, abym ujrzał to, co zakryte!

Zanurzył palec w winie i pozwolił, aby czerwona kropla zawisła na jego opuszku palca wskazującego i spadła na podłogę, ofiarowana kapryśnemu bóstwu słońca, sztuki, przyszłości i medycyny. Jak na kogoś, kto nie pracował fizycznie, Morpheus miał dość długie dłonie, zwłaszcza palce. Idealne, aby tasować niewymiarowe talie tarota.

— Ostatnio czuję się, jakby zabrano mi wzrok i wyrwano język. Widzę, ale... Mam do siebie samego żal, że nie widzę dostatecznie mocno, daleko. Niewyraźnie. — Głos miał zrezygnowany i nawet jeżeli to nie do końca była prawda, tak właśnie widział samego siebie tego dnia, jako kogoś, kto urodził się do tego, aby być wieszczem, zrobił wszystko, aby jasnowidzieć i został ukarany klątwą ciemności.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#8
23.01.2024, 02:05  ✶  
Uśmiechnęła się do niego słodko, jakby przyłapał ją na czymś, na czym nie powinien. Oczywiście, że chciałaby wiedzieć. Gdyby mogła, to wiedziałaby wszystko, ale niestety, w chwili narodzin stała w kolejce nie po dar jasnowidzenia, który mogła dać jej mama, a po chroniczną depresję, która wisiała nad nią jak zły omen.

— Apollo — powiedziała z pewną obcością, po czym wychyliła niemal całą zawartość swojego kieliszka. — Nie wiem czemu, ale idea że to solarne bóstwo patronuje profetycznym wizjom jakoś nigdy mnie nie przekonywała — rzuciła z przekąsem, spoglądając na Morpheusa spod rzęs. — Słońce jest zbyt jasne. Często oślepia i parzy, kiedy pozwolić sobie na zbyt długie pławienie się w jego promieniach. Nawet bym się specjalnie nie zdziwiła, jeśli znajdowałabym się na twoim miejscu.

Miał dłonie pianisty, jak to przyszło jej do głowy, kiedy tak obserwowała jak bawi się kroplą wina, plamiąc jej dywan. Długie i szczupłe palce idealnie nadawały się do obejmowania klawiatury i nawet jeśli sama nie grała na żadnym instrumencie, udało jej się napatrzyć na to, jak gra Lorraine. Były to sporadyczne okazje, ale mimo tego lubiła wtedy patrzeć właśnie na to, jak przemyka po białych i czarnych klawiszach, chwytając za kolejne akordy.

Były też niewątpliwie dobre do tasowania kart. Nie miała problemu z tym, by szybko przyswoić fakt, że prawdopodobnie robił to o wiele finezyjniej niż ona ze swoimi drobnymi dłońmi, które niektóre talie obejmowały we wręcz karykaturalny sposób. Co jednak zawsze leżało w jej palcach tak samo wygodnie to na przykład, butelka alkoholu. Przyłożyła do ust ponownie kieliszek, dopijając resztę tego co się w nim znajdowało i złapała za wino.
— Ja nigdy nie będę prorokiem — zaczeła, kiedy alkohol zachlupotał wesoło w jej szklance, a ona podniosła na moment spojrzenie na twarz Morpheusa, uśmiechając się do niego łagodnie. — Ale zawsze trochę zazdrościłam tym, którzy byli w stanie widzieć przyszłość. Nie to, co znajduje się na samym końcu, za linią mety, ale tym co widzą to co dzieje się w drodze do niej — przyznała, podchodząc do niego i bez słowa uzupełniając wszystko to, co do tej pory wypił. Zamiast jednak wrócić na swoje miejsce, odstawiła butelkę na stolik i kucnęła przy jego fotelu, opierając jedną dłoń o podłokietnik i zaglądając mu w oczy. — Może to wiesz, ale to przecież nie twoja wina. Nie możecie wybrać tego, co widzicie i kiedy. Nie kiedy chodzi o rzeczy naprawdę dla was ważne, prawda? A śmierć Derwina... to było coś ważnego. Coś dużego, czego nikt nie mógł się spodziewać — powiedziała cicho, przesuwając dłoń, by uścisnąć jego przedramię w pokrzepiającym geście. Odczytywanie intencji innych na parę godzin w przód to było jedno, ale doświadczenie przełomowych dla życia innych wizji? To już była zupełnie inna bajka.

— Wiesz, sama miałam kiedyś jechać do Grecji. — spróbowała zacząć, wrócić do tematu jego podróży, jakby miało to w czymkolwiek pomóc, a może chociaż odrobinę odwrócić jego uwagę od ponurych myśli. — Miałam pomagać badać przepowiednie i udawać, że imponuje jak ktoś recytuje z pamięci hymny ku czci Apolla — rzuciła nieco uszczypliwie, mrużąc jednak przy tym oczy z rozbawieniem. — Tak naprawdę marzyłam o tym, że oprócz badań oczywiście, będę mogła patrzeć na morze, zbierać nam każdego poranka dojrzałe pomarańcze i że ktoś nauczy mnie tańczyć zorbę — zaśmiała się nawet, ale spojrzenie na moment odbiegło w bok, w kąt pokoju, kiedy jej własne myśli zganiły ją w jej głowie. Bo nawet gdyby wtedy pojechali, to byłoby miejsce na jakiekolwiek nam? — Ostatecznie nic z tego nie wyszło i teraz jesteś jedyną osobą, która może mi chociaż odrobinę przybliżyć jak wspaniale można tam się bawić. O badaniach już nie będę wspominać, bo modlitwę do Apolla mam już w małym palcu.

Teoretycznie, mogła przecież zapytać Alexandra. Pojechał wreszcie do tej Grecji, z półrocznym opóźnieniem, nie oglądając się na nią, ale prawda była taka że żadne z nich nie było w stanie przytoczyć tego tematu w sposób inny niż podczas kłótni. Minęło już siedem lat, a ta rana wciąż zdawała się nieznośnie jątrzyć, jakby nie ważne co wydarzyło się w ich życiu, miała pozostać z nimi na zawsze. Ponure przypomnienie tego, co właściwie stracili i co mogłoby być. Wydawało jej się to momentami niezwykle dziecinne, ale czasem marzyła wręcz o tym, by cofnąć się w czasie i jednak przełamać. By móc obierać mu te pomarańcze każdego ranka i dzielić się nimi z nim.


she was a gentle
sort of horror
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#9
30.01.2024, 00:10  ✶  

Kiedy jeszcze Ambrosia studiowała pod okiem Morpheusa, stanowiąc asystę do jego badań i tworząc sama prace, gdzie on wspierał ją latami doświadczenia, Morpheus często mówił o bogach. Gdzieś w tym miejscu zatracał granicę między sakralnym i naukowym; nie dało się określić w żaden jednoznaczny sposób czy był osobą wierzącą, czy praktykował jakieś modlitwy szczerze, wyznając obecność archetypów, a jeśli tak, to jakich czy jedynie właśnie traktował swoje słowa w taki sposób, jako instrukcje dla energii. Podczas takich rozmów, gdy już pora była wystarczająco późna, aby umysł pracował na nieco innych częstotliwościach, była jedna rzecz, którą zawsze powtarzał dziewczynie: kiedy bóstwo składa ofertę, nigdy się jej nie odrzuca. Bo tak na prawdę nie ma tak miejsca na odmowę, bóstwa jej nie przyjmują. I że dużo lepiej jest oddać się krótkotrwałej namiętności bogów, niż krwawić za świat, który nigdy ich nie kochał.

W końcu jasnowidzow miłowano jedynie, gdy przynosili dobre nowiny.

— Nie spotkałaś tamtego słońca. Byłem tam tylko zimą i wiosną, a czułem jak mnie przenika na wskroś. To zupełnie inne słońce niż tutaj. Dużo mniej łaskawe. Zawsze kojarzyło mi się z łagodnością letnich sadów i dojrzewających porzeczek, ale czerwień dookoła jego ust to krew, nie maliny. Robi dokładnie to co mówisz i przenika materię na wskroś. Angielskie słońce takie nie jest. Tutaj Apollo dużo częściej jest słyszany w recytacji Hamleta.

Ponownie opróżnił bardzo niekulturalnie kieliszek, w dekadencji pragnienia odurzenia. Dzisiaj patronował mu Bachus, pół-bóg, trickster. Ten, który tańczył z oszalałym w ekstazie tłumem, gdzie były jedynie łanie oraz jelenie, nie ludzie, którzy pieprzyli się i mordowali w imię swojego boga. Czasami jednocześnie.

— Szczęśliwa! — żachnął się z ironią Morpheus. — Ja często zazdroszczę tym, którzy daru nie mają, bo posiadają osobowość. Są kimś innym, niż ich praca. Mnie to definiuję, jestem bardziej płaski niż postacie z pulpfikcji. Nie mam ani degenerackiegostylu bycia Mulcibera ani gwiazdorskiego Dolohova. — Ostatnie nazwisko zabrzmiało na języku Morpheusa jak przekleństwo.

Potaknął, bo miała rację. Wielkie sprawy rzadko przychodziły wprost, jeśli w ogóle. Morpheus nie miał wizji, bo ta śmierć miała się zdarzyć, nie istniały warianty czasowe, w tym miejscu spotykały się nici przyszłości. Pętelką spajająca wzór w tkaninie rzeczywistości, oto czym były takie zdarzenia. Bez wariantów. Jedna, wspólna przyszłość dla odmiennych decyzji osób dookola. Gorzka prawda, łyżka dziegciu. Wszystkie drogiprowadzą do Rzymu.

— Najważniejsze przepowiednie chcą być słyszane, ale jedynie przez otoczenie. Wieszcz nie pamięta tego, co mówili jego gardłem bogowie.

Wywrócił oczami do sufitu na jej złośliwości, ale bez niechęci. Kochał świat, jakkolwiek nie byłby pokręcony i otaczających go ludzi, nawet jeśli ich moralność była wątpliwa. Koniec końców też, na swój sposób kochał Ambrosię, znalazła swoją własną, specyficzną drogę do jego serca, umieściła się na własnej grządce i już tam została, nawet jeśli ich relacja wygasała w tej formie, w jakiej została zapoczątkowana i nauki Longbottoma nie miały już na nią wpływu, a filozoficzne monologi mogła nazwać czczą gadaniną.

Dotknął policzka Rosie lodowatą dłonią, gdy położyła mu pocieszająco rękę na ramieniu.

— Zasługujesz, żeby tam pojechać, Ambrosio. Popłynąć promem po tym samym morzu, co Odyseusz, zbierać pomarańcze i oliwki z gajów, zakochać się w ludziach, dać całować Heliosowi. Grecja jest pokryta dla mnie woalem żałoby, ale nadal zapiera dech w piersiach.

Szumiało mu już trochę w głowie i ciężar wkroczył w ciało. Podróż i ogólne samopoczucie sprawiały, że upijał się szybciej.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#10
07.02.2024, 03:55  ✶  
Badania jakie prowadziła pod przewodnictwem Morpheusa, zawsze wydawały jej się całkiem śmiesznym epizodem w jej życiu. Były rozwijające, to prawda, a i mogła z zadowoleniem stwierdzić, że wyniosła z nich znajomość z siedzącym teraz obok niej Longbottomem. Prawdę jednak powiedziawszy, nie były jej do niczego potrzebne, tym bardziej że jej ojciec chętniej widział ją w Komnacie Śmierci, chcąc żeby dołączyła do jej brata. Wróżby natomiast, cóż, mimo posiadania żony wróżbitki, Aurelius traktował nieco po macoszemu i nie oddając im należnego uznania. Nie dostała się więc ani za pierwszym podejściem, ani za żadnym innym, ale w pewnym momencie swojego życia doszła do wniosku, że może to jednak dobrze. Bo inaczej, gdyby się jednak namyśliła i dostała do takiej Komnaty Przepowiedni, to nawet jeśli z przyjemnością dzieliłaby czas pracy z Morpheusem, to musiałaby jeszcze robić to z Alexem.

Rosie nigdy nie była osobą przesadnie uduchowioną. Ciężko było zobaczyć ją w kowenie w sprawach innych niż rodzinne lub związane z nauką egzorcyzmów i wywoływania duchów, a same sabaty traktowała raczej jak okazję do zabawy niż wznoszenia modłów. Mogła sobie wtedy pochodzić między straganami i pooglądać ładne rzeczy, a potem zaszyć się w domu i spędzać dzień tak, jak jej się to podobało. Nie znaczyło to jednak, że nie lubiła tych jego wywodów o bogach, bo te chłonęła niczym gąbka, z właściwym dla siebie zaciekawieniem. Była jednak gotowa wykłócać się o pewne kwestie, bo absolutnie nie odpowiadało jej, że sposób w jaki Morpheus przedstawiał jej rzeczy, nie było wiele miejsca na wybór. A nawet jeśli wydawało się to najłatwiejszym rozwiązaniem, zbyt przyzwyczajona była do prób zawracania rzeki patykiem, a to przecież robiła całe swoje życie.

Nie spotkała tego słońca, ale obiecała też sobie, że nigdy nie zobaczy go na oczy. Na przekór samej sobie i po złości, chociaż sama nie wiedziała, kogo właściwie ta decyzja miała najbardziej skrzywdzić.
- A które w takim razie podobało ci się bardziej? To greckie czy to nasze, angielskie? - zapytała, mrużąc przy tym oczy, z pewną dziwną podejrzliwością. Ale może taka była jej uroda, że od pewnego czasu próbowała zamknąć się na wszystko to, co przenikałoby ją na wskroś. Znała to uczucie, w tym słodkim, najmilszym sercu znaczeniu, ale jednocześnie na jej ustach wciąż pozostawała gorycz, którą po sobie zostawiło to uczucie, kiedy wreszcie przeminęło. Kiedy przestało trwać nieustannie i zostawiło ją w chłodzie, drżącą od płaczu.

Może nie samo słońce ją tutaj drażniło, ani nie sam Apollo, a to co widziała w swoich kartach, kiedy wyciągała z talii dziewiętnasty przystanek w podróży Głupca. Cholerne Słońce, które przypominało o tym jak zaślepiona była jego blaskiem i jak ukochała sobie to ciepło, które przejmowało ją kiedy znajdowała się blisko niego.
- Jeśli cię to pocieszy, na Nokturn nie przychodzą raczej osoby bez osobowości - uśmiechnęła się cierpko, na wspomnienie nazwiska Mulcibera zwyczajnie prychając z niechęcią. Jeszcze wczorajszego dnia rano się o niego zamartwiała, tylko po to, żeby wieczorem wyklinać go kłócić się z nim listownie. I wciąż, mimo ze w gruncie rzeczy to postawiła na swoim, była na niego obrażona.

Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy poczuła jego chłodny dotyk na swoim policzku. Przez krótką chwilę chłonęła to uczucie, zanim wreszcie oplotła jego rękę swoimi palcami, na moment całując go w wierzch dłoni, zanim oparła o nią podbródek. Mogła mówić, ale prawda była taka, że nigdy nie była pewna jak wypowiadać prawdę. Jak kształtować słowa tak, żeby przynosiły ukojenie, bo sama leczyła żale zupełnie innym rodzajem bliskości.
- Oboje ją opłakujemy - powiedziała cicho, nawet jeśli ich tragedie nie były sobie równe, bo przecież ona nie straciła nikogo bezpowrotnie, ale oboje mieli teraz w sercach puste, ciemne zakamarki, wcześniej zapełnione bliskością drugiej osoby, a teraz poczuciem winy.


she was a gentle
sort of horror
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Morpheus Longbottom (2728), Ambrosia McKinnon (3515)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa