04.06.2025, 22:07 ✶
Już pierwsze zaklęcie sprawiło, że trzymany przez niego zwitek przeobraził się. Zaokrąglił, przybrał odpowiedni kształt, ale kolejne machnięcie różdżką dopełniło dzieła, dodając detale i żłobienia, jakby faktycznie ktoś wyciągnął maskę spod wprawnego dłuta. Transmutacja zawsze wydawała mu się tą dziedziną magii, która wymagała od czarującego szczególnego zrozumienia otaczającego go świata i przemyślenia tego, co chciało się właściwie zrobić i w tych momentach kiedy zdarzało mu się z niej korzystać, osiągając efekty nie przeciętne, a wręcz wybitne, klepał samego siebie po plecach za włożony w naukę upór.
Pasował jej ten materiał i wcale nie dlatego, że mogła słuchać szeptów, które posyłały w jej stronę drzewa zaklęte w Kniei. Metal, ten który sam miał na twarzy, równie dobrze przypominał stalową klatkę, z której ona przecież zdawała się wyrywać. Wyłamała się z konwenansów, niczym natura rozrywająca korzeniami chodniki i stalowe okucia wszelkiej rzeczy, w której chciano ją zamknąć. Metal był chłodny, sztywny i pod wpływem działania ludzkiej ręki - wydawał się wręcz nienaturalny w swej istocie, nawet jeśli wyrywano go z serca ziemi. Drewno jednak... ono zawsze pozostawało bliskie naturze. Ciepłe, pełne wewnętrznego oddechu i tęsknoty do właściwego stanu. Miało w sobie duszę, zamiast być tylko połyskująca klatką.
Jemu też było przykro.
Była nieprzyjemną słabością i czymś, co wiązało go ku ziemi. Czymś, co można było wykorzystać, kiedy tak bardzo chciał rozwinąć skrzydła i nie przejmować się niczym innym. Była cieniem, od którego nie można było się oderwać. Byłoby łatwiej, gdyby pozostała tylko dziewczyną z jego młodości, zamkniętą we wspomnieniach, o której cała rodzina zapomniała, albo nawet się wyrzekła. Przestałaby wtedy istnieć kompletnie; nikt nie musiałby jej pilnować, odwiedzać i prosić o pomoc, by pomogła paru niezdarnym śmierciożercom swoimi eliksirami.
Kiedy był na kolanach, przed nią, ta słabość tryumfowała i mimowolnie Leviathan zastanawiał się, jak mocno będzie musiał wbić w nią swoje szpony, żeby przestało mu to w końcu przeszkadzać. Podniósł się więc, znowu nad nią górując, nawet jeśli nie miał potrzeby by udowadniać jej swoją wyższość. Kiwnął głową, w ten przemyślany, usłużny sposób, jakby cała przyjemność leżała po jego stronie.
A potem Mroczny Znak zapiekł go pod rękawem szaty.
- Już czas - rzucił krótko, niemal szorstko, nagle przywrócony do szarej rzeczywistości, ale głos wciąż pobrzmiewał dla niej metalicznym zobojętnieniem, który miał chronić jego tożsamość. Poczekał aż założy maskę i wyciągnął do niej rękę w oczekiwaniu - a kiedy wreszcie chwyciła ją, teleportował ich oboje i jej przybytek do Atraxii.
Pasował jej ten materiał i wcale nie dlatego, że mogła słuchać szeptów, które posyłały w jej stronę drzewa zaklęte w Kniei. Metal, ten który sam miał na twarzy, równie dobrze przypominał stalową klatkę, z której ona przecież zdawała się wyrywać. Wyłamała się z konwenansów, niczym natura rozrywająca korzeniami chodniki i stalowe okucia wszelkiej rzeczy, w której chciano ją zamknąć. Metal był chłodny, sztywny i pod wpływem działania ludzkiej ręki - wydawał się wręcz nienaturalny w swej istocie, nawet jeśli wyrywano go z serca ziemi. Drewno jednak... ono zawsze pozostawało bliskie naturze. Ciepłe, pełne wewnętrznego oddechu i tęsknoty do właściwego stanu. Miało w sobie duszę, zamiast być tylko połyskująca klatką.
Jemu też było przykro.
Była nieprzyjemną słabością i czymś, co wiązało go ku ziemi. Czymś, co można było wykorzystać, kiedy tak bardzo chciał rozwinąć skrzydła i nie przejmować się niczym innym. Była cieniem, od którego nie można było się oderwać. Byłoby łatwiej, gdyby pozostała tylko dziewczyną z jego młodości, zamkniętą we wspomnieniach, o której cała rodzina zapomniała, albo nawet się wyrzekła. Przestałaby wtedy istnieć kompletnie; nikt nie musiałby jej pilnować, odwiedzać i prosić o pomoc, by pomogła paru niezdarnym śmierciożercom swoimi eliksirami.
Kiedy był na kolanach, przed nią, ta słabość tryumfowała i mimowolnie Leviathan zastanawiał się, jak mocno będzie musiał wbić w nią swoje szpony, żeby przestało mu to w końcu przeszkadzać. Podniósł się więc, znowu nad nią górując, nawet jeśli nie miał potrzeby by udowadniać jej swoją wyższość. Kiwnął głową, w ten przemyślany, usłużny sposób, jakby cała przyjemność leżała po jego stronie.
A potem Mroczny Znak zapiekł go pod rękawem szaty.
- Już czas - rzucił krótko, niemal szorstko, nagle przywrócony do szarej rzeczywistości, ale głos wciąż pobrzmiewał dla niej metalicznym zobojętnieniem, który miał chronić jego tożsamość. Poczekał aż założy maskę i wyciągnął do niej rękę w oczekiwaniu - a kiedy wreszcie chwyciła ją, teleportował ich oboje i jej przybytek do Atraxii.
Koniec sesji
We said we're going to conquer new frontiers
Go on, stick your bloody head in the jaws of the beast
Go on, stick your bloody head in the jaws of the beast