• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[14.09.1972] But that's the worst-case scenario, right? || Ambroise & Geraldine

[14.09.1972] But that's the worst-case scenario, right? || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#11
24.08.2025, 10:46  ✶  
Czy sytuacja, w jakiej znaleźli się tego wieczoru była tak naprawdę czyjąkolwiek wyłączną winą? Czy wszystko to, co doprowadziło ich do tej rozmowy, poprzedzających ją chwil oraz wszystkich momentów, jakie niechybnie miały nadejść w kolejnych dniach dało się tak po prostu przypisać do łatki jej czy jego przewinienia? Do odpowiedzialności, do konsekwencji zachowania, do pokłosia impulsywnych decyzji, tak. Z pewnością tak. Jednak czy to naprawdę była ich wina?
Nie lubił tego słowa. Nie chciał go używać, tym bardziej biorąc pod uwagę to, o czym musieli porozmawiać. Nawet jeśli tym razem nie w kategoriach hipotetycznych scenariuszy, niespełnionych ostrożnych wizji na przyszłość sprzed kilku lat ani czegoś, co do czego jeszcze kilka dni wcześniej byli całkowicie zgodni, że nie powinno wydarzyć się w przeciągu kilku następnych miesięcy (jeżeli nie lat; cholera wiedziała, ile jeszcze miał trwać i co był w stanie przynieść im narastający konflikt) to czy tak naprawdę powinni wypowiadać się tak, jakby dotarli pod ścianę?
Jak gdyby popełnili błąd na miarę nieopatrznego postawienia na szali całej wspólnej przyszłości? Zaprzepaszczenia ich rozpoczynającego się nowego-starego życia? A przecież to wcale nie był koniec świata. Byli zaręczeni, byli dorośli, znajdowali się w tak stabilnej sytuacji, w jakiej tylko mogli być w związku z wojną, która wdzierała się ludziom przez drzwi. Tak, powoływanie potomstwa na świat w takim momencie nie należało do rozsądnych posunięć, ale to przecież nie było tak, że celowo to zaplanowali. Nie było to także tak, że maniakalnie unikali tematu dzieci.
Próbował, naprawdę próbował to przetrawić, panując nad własnymi reakcjami. Mimo to, całkiem wyraźnie drgnął, gdy usłyszał te kolejne słowa.
- Kiedy? Jak często? - Oczywiście, że się zaniepokoił, jakże miałby się nie zaniepokoić?
Z ich dwojga, to Rina miała tendencję do bagatelizacji swojego stanu zdrowia. On...
...no cóż, również nie za bardzo dbał o własny, często machał ręką na zmęczenie czy nadwyrężał własne siły, ale o jej zdrowie bez wątpienia dbał. Nim interesował się znacznie bardziej niż swoim.
- Jestem starszy - te słowa niemal bezwiednie, całkowicie automatycznie opuściły jego usta, nawet nie zastanawiał się, gdy to mówił.
Tak, użył argumentu wieku. Tak, zupełnie tak, jakby to rzeczywiście miało coś wyjaśniać. Jakby miało cokolwiek wspólnego z rozkładem odpowiedzialności za decyzje, jakie podejmowali. Jak gdyby w ogóle musiało mieć, bo koniecznie należało wskazać na kogoś, kto bardziej skopał sprawę. Tyle, że ta sprawa...
...nie była skopana? Próbował, naprawdę próbował znaleźć w oczach dziewczyny odpowiedź na to pytanie. Szczególnie, gdy nie chwyciła jego ręki. Wciąż siedział w pozycji, jaka nie była naturalna dla jego ciała, nadal zbyt mocno pochylał się do przodu, wciąż trzymał rękę na blacie przy kolanach Geraldine, nie cofając się, mimo sztywnienia kręgosłupa. A może powinien? Potrzebowała przestrzeni? Jego myśli nie biegły jednotorowo, w głowie panował całkowity chaos.
- Zawsze istniała szansa - stwierdził niemal nazbyt sucho, zbyt analitycznie, jak na kogoś, kto w tym momencie czuł się zupełnie skołowany, jednak z zewnątrz?
Na zewnątrz nie było to aż tak widoczne, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Nie wstał z miejsca, aby rozpocząć bezcelową wędrówkę po pokoju. Nie zaczął wydeptywać ścieżki, nie odbijał się od ścian. Nie zaciskał dłoni aż do bólu, nie wbijał paznokci w skórę, co prawda, nie próbował ukryć bardzo nieznacznego drżenia rąk czy spłaconego oddechu, bo sam nie zwrócił na nie uwagi. Jednakże dla kogoś, kto go nie znał, mógłby wyglądać na całkowicie opanowanego. Może zastygłego w miejscu, ale nie zionącego emocjami.
Tyle tylko, że nie siedział na wprost kogoś, kogo mógłby kiedykolwiek oszukać. I nawet nie próbował tego robić. Był zagubiony. Oczywiście, że był zagubiony, mimo że starał się zachować zimną krew.
- Jeśli nie wtedy, to teraz - skoro już rozmawiali ze sobą w ten wyjątkowo bezpośredni sposób, nie mógł nie powiedzieć tego na głos.
Należało po prostu przyznać to, co raczej oboje już wiedzieli. Albo przynajmniej, czego powinni mieć świadomość, choćby nawet mocno wypychaną w tył głowy. To nie była jednorazowa słabość. Nie był to ostatni raz, przy którym zupełnie nie patrzyli na cokolwiek, prócz desperackiej potrzeby znalezienia się jak najbliżej. Oprócz wygłodniałych warg i rąk, spragnionego ciała i skołowanego umysłu.
Tak, nawet w najczarniejszych scenariuszach, zapewne żadne z nich nie brało pod uwagę, że to tamte chwile mogą wpłynąć na resztę ich życia. Były krótkie, niemal żałośnie ulotne, żenująco pozbawione ciepła i tego wszystkiego, co towarzyszyło im przez lata. To nie był wyraz miłości, nawet jeśli wciąż się wtedy kochali. To była chwila słabości, jednakże zupełnie innej od tej, która zaistniała między nimi tamtego chłodnego poranka na początku września. To był upadek.
Żadna inna chwila już nim nie była. Tamte kolejne momenty były znacznie bardziej złożone. Były słabością, ale były również nie tylko fizyczną potrzebą prowadzącą do chaotycznego zbliżenia. Również miały posmak desperacji, ale także tęsknoty, głębokiej potrzeby znalezienia się w objęciach ukochanej osoby, bycia w domu, nawet jeśli tylko przez chwilę. Powolnego dotyku i głębokich spojrzeń,
Nie dało się jednak ukryć tego, że i te chwile mogły postawić ich dokładnie w tej samej sytuacji, w jakiej się znaleźli. Nie przewidzieli tego, że znajdą się wspólnie na odludziu, że zapragną spędzać ze sobą czas w nadmorskim domu niegdyś będącym ich bezpieczną przystanią. Przez kilka dni praktycznie nie wyściubiali stamtąd nosa, zaszyli się pomiędzy czterema ścianami, zachowując się zupełnie tak, jakby świat poza granicami posesji nie istniał. Tak, jak gdyby znaleźli się w wycinku, we fragmencie przeszłości, gdzie nic i nikt nie mogło ich dotknąć.
No, prócz siebie nawzajem. Stworzyli nie tylko namiastkę raju, nie raz, nie dwa zgotowali sobie najprawdziwsze piekło. Kłótnie i godzenie się, chwile radości i zgrzyty. Później nie było mniej chaotycznie, jednakże ponownie zaczęli zwracać uwagę na istotne szczegóły. Ale...
...ale oboje mieli świadomość, że co najmniej kilka razy zdarzyło im się zignorować zdrowy rozsądek, prawda? No właśnie. Byli dorośli. Znali ryzyko. Najwidoczniej nie było ono aż tak kalkulowane, jak mogłoby być im to na rękę, ale poniekąd sami sobie tego życzyli. Sami prosili się o wzięcie udziału w tej części loterii losu. W obecnym stanie ciężko było mu jednak stwierdzić, czy przegrali, czy jednak odnieśli zwycięstwo.
Kiedyś tego chcieli. Być może nie robili planów, ale myśleli o założeniu rodziny, ustatkowaniu się w ten sposób, oboje widzieli się w roli rodzica. Nie rozmawiali o pąklach, ale wydawały im się wtedy dosyć naturalną częścią wspólnej przyszłości, jaką pragnęli budować. Kolejnym etapem w życiu.
Teraz?
Kiedy jego narzeczona postanowiła wypowiedzieć te konkretne słowa, nie od razu doszedł do ich znaczenia. W pierwszej chwili zmarszczył czoło, mrużąc oczy i wbijając w nią jeszcze bardziej intensywnie wpatrzone spojrzenie. Co miała zrozumieć? Tak, powiedział jej, że tamtej nocy to było zbyt wiele, by wytrzymać próbę losu, ale teraz? Nie chciał dopuszczać do siebie tego, co najwyraźniej sugerowała i jemu, i sobie.
- To było zbyt wiele - powtórzył twardo, praktycznie bez zająknięcia. - Tamta chwila, moja własna słabość - nie lubił się do niej przyznawać, ale oto byli, nieprawdaż? - Od tamtej pory wiele uległo zmianie - tak, kolejny raz stwierdzał oczywistą oczywistość, nie do końca wiedząc, dokąd zmierza.
Myśli kłębiły się w jego głowie. Wnioski, doświadczenia, przeżycia, przypuszczenia. Wszystko to chaotycznie kotłowało się w całym ciele Ambroisa, który...
...nawet jeśli przecież podświadomie to wiedział. Nawet jeśli ją znał. Wciąż...
...wciąż, cholera, wciąż potrzebował to usłyszeć. Nawet kosztem tego ciężkiego, dłużącego się milczenia. Nawet widząc wyraz twarzy Riny. To było silniejsze od niego. Zupełnie tak jak odruch gwałtownego wyprostowania się, gdy usłyszał odpowiedź. Zamrugał, spuszczając wzrok z oczu dziewczyny na jej pełne piersi, później zaś niżej. Na to, co niewidoczne. Nie odpowiedział, przynajmniej nie dosłownie.
- I tak mamy przyzwoity wynik końcowy - mruknął tak bardzo bez przekonania, że niemal sam siebie rozbawił tym tonem, jakim padła jego wypowiedź; brzmiał na...
...może nie tyle na naburmuszonego, co wciąż niemalże dziecinnie. Jak złote dziecko, notoryczny zwycięzca, as kontroli nad sytuacją, który właśnie po raz pierwszy zajął miejsce poza podium i sam próbował przekonać się o tym, że medal, którego nie otrzymał jest głupi. Siedem lat, tak? Niektórzy wpadali na pierwszej randce. Ba, nawet bez randki. A oni? Tak, mógł sobie wmawiać, że byli wyjątkowi. Nikt nie mógł mu tego zabronić.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#12
25.08.2025, 05:59  ✶  

Prościej było dyskutować o tym, jako możliwości, jako decyzji, którą mieli kiedyś podjąć. Padło to już między nimi, że może kiedyś, że czemu by nie, skoro już postanowili oficjalnie połączyć swoje drogi. To była naturalna kolej rzeczy, nic niezwykłego, szczególnie dla osób w ich wieku. Nie ma co się oszukiwać, nie należeli do najmłodszych zważając na to, jak wyglądało to w ich świecie. No, i stało się, szybciej niż by to zakładali, musieli wziąć na siebie to, że te hipotetyczne rozmowy stały się prawdą.

Być może nie zakładała, że tak szybko pojawi się seria zmian, na które nie do końca była gotowa, ale stało się, teraz trzeba było to jakoś powoli, poukładać, zamiast skupiać się na tym, że to jeszcze nie powinno się wydarzyć. Jeśli nie teraz, to później, to było niezaprzeczalne, czy więc warto było podkreślać to, że tego nie planowali?

Zdawała sobie sprawę, jak malowała się sytuacja, jak to będzie wyglądało dla innych, jednak jej wystarczało to, że wiedziała, iż ten ślub nie był spowodowany dzieckiem niespodzianką, o którym dowiedzieli się później. Nie zniosłaby myśli, że postanowił się jej oświadczyć tylko i wyłącznie z poczucia odpowiedzialności, nie przystałaby na to. Na szczęście doszło do tego wcześniej, więc nie musiała podważać tego, czy faktycznie tego chciał, czy zrobił to bo tak wypada. To było dla niej ważne.

- Zdarzało się to od jakiegoś czasu, gdy dłużej o tym myślę, to chyba jeszcze przed pożarami. Później zwaliłam to na dym, którego się wtedy nawdychałam. Nie wiem jak często, kilka razy mnie muliło. - Nie należała do osób, które przywiązywały szczególną wagę do zdrowotnych dolegliwości. Poboli i przestanie, minie, tak przynajmniej się jej wydawało. Okazało się jednak, że to wcale nie jest takie proste i w tym wypadku potrwa trochę dłużej. Cóż, jakoś sobie z tym poradzi, przetrwa ten czas. Nawet przez chwilę w to nie wątpiła.

Prychnęła słysząc jego kolejne słowa. Też jej coś, był starszy, no i co z tego? Ona również mogła pomyśleć o ewentualnych konsekwencjach ich zbliżenia. - Co z tego? Naprawdę sięgnąłeś po ten argument? - Zapytała jeszcze, jakby nie mogła uwierzyć, że to naprawdę padło.

Nie zauważyła jego dłoni, która od jakiegoś czasu zawisła gdzieś między nimi, na stole, musiał jej to wybaczyć, ale była zajęta próbą wyczytania czegoś z jego twarzy. Nie poszło najgorzej, nie wyszedł, nie zostawił jej tu samej, chociaż mogło się to tak skończyć, bo przecież to było dosyć sporo. Z drugiej strony wiedzieli, że zawsze istniało takie ryzyko, od lat przecież razem mieszkali, od lat nie potrafili trzymać rąk przy sobie w swojej obecności, tak naprawdę i tak dosyć długo udawało im się unikać konsekwencji jakimi było pojawienie się pąkla na tym świecie.

- Nie da się ukryć, że mogło się to wydarzyć już dawno. - Zdawali sobie z tego sprawę, to było całkiem logiczne, proste. Wiedzieli przecież skąd się biorą dzieci, nie byli też nastolatkami, którzy mieli powody panikować dowiadując się takich rzeczy. Byli dorośli, radzili sobie, czy dzieciak naprawdę tak wiele zmieniał w ich wypadku? Może inaczej zareagowaliby gdyby faktycznie założyli, że w najbliższym czasie pojawi się w ich obrazku, ale jednak czy to była aż taka różnica? Prędzej, czy później miało się to wydarzyć, trafiło na prędzej, trudno.

- i Ty i ja nie byliśmy wtedy w najlepszej formie. - Tamta chwila nie była tylko jego słabością, na pewno doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Udawało im się trzymać od siebie z daleka niemalże przez rok, nie stawać sobie na drodze, nie doprowadzać do interakcji. Kiedy jednak tamtej czerwcowej nocy wpadli w swoje ramiona dość szybko postanowili skorzystać z okazji, która się nadarzyła. Nie było to szczególnie romantyczne, raczej wręcz przeciwnie, bardziej chodziło o stęsknione siebie ciała, które musiały natychmiast znowu poczuć wspólny rytm. Brakowało temu emocji, które ich łączyły, to nie tak, że zgasły, jednak w tamtej chwili były zupełnie nieistotne, to nie sercem się kierowali, a najprostszym, najbardziej pierwotnym pożądaniem. Stało się, nie rozmawiali o tym, aż do dzisiaj, bo nie było o czym, doskonale wiedzieli przecież jak to wyglądało.

- Nie byliśmy wtedy szczególnie stabilni, teraz jest inaczej. - Wiedzieli o tym przecież, w końcu poukładali sprawy między sobą, w końcu wrócili na właściwy tor, dzięki czemu i oni wrócili do tych lepszych wersji siebie. Ustalili to, że służyło im bycie razem. Gdy się rozeszli dość mocno się miotali, powrócili do starych nawyków, zachowywali się jak gówniarze, którymi przecież już dawno nie byli. Każdy jakoś próbował sobie radzić ze stratą, i nie były to szczególnie rozsądne metody, ale to było już za nimi, udało im się wrócić na właściwy tor. Mieli wziąć ślub za kilka dni, czy naprawdę dzieciak w tym wypadku w ogóle powinien być uznany za problem, no nie.

- Nie brzmisz, jakbyś w to wierzył. - Nie dało się nie usłyszeć tego śmiesznego tonu z jakiego skorzystał, wyczuwała w nim wahanie. Bardzo dobrze wiedziała o tym, że Ambroise uwielbiał kontrolować sytuację i na pewno nie był do końca pocieszony, że pojawiło się coś, co zaburzyło mu jego ewentualne plany. Los jednak lubił być przekorny i udowadniać, że tak naprawdę nie ma się żadnej władzy, że nigdy nie zna się dnia, ani godziny, a plany i ustalenia mogą bardzo szybko się zmieniać.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#13
26.08.2025, 15:10  ✶  
Cokolwiek sprawiło, że zmiany w ich życiu ułożyły się właśnie w tej kolejności, bez wątpienia przysłużyło się temu, że w tej chwili nie prowadzili znacznie cięższej rozmowy. On nie musiał zapewniać Riny o prawdziwości swoich intencji i o tym, że naprawdę chciał pojąć ją za żonę, a nie tylko robił to z powodu dziecka. Ona nie potrzebowała wahać się i próbować przyjmować tego do wiadomości, mając przy tym choćby cień wątpliwości, co do tego, że mogło być inaczej. W gruncie rzeczy mogło być zatem znacznie trudniej, nawet jeśli i tak nie było zbyt łatwo.
To bez wątpienia były nieoczekiwane, niespodziewane zmiany. Dopiero zaczynał się z nimi oswajać, próbując jednocześnie nie reagować pochopnie, co być może nie wychodziło mu zbyt składnie. Aż nazbyt dobrze wiedział, że mógł zareagować inaczej, jednak w tym momencie czuł się po prostu skołowany. Zdecydowanie nie było to proste zadanie.
- Ktoś powinien cię zbadać - odparł powoli, słysząc odpowiedź. - Nie byłaś jeszcze u uzdrowiciela, prawda? - Odpowiedź wydawała mu się raczej dosyć jasna, bo w końcu doskonale znał podejście Yaxleyówny do podobnych spraw, ale mimo wszystko musiał zadać to pytanie na głos, jednocześnie badawczo przypatrując się dziewczynie.
Gdyby chodziło wyłącznie o skutki wdychania dymu po pożarach, bez wątpienia czułby się znacznie bardziej pewien swego, dużo bardziej kompetentny, jednak bez wątpienia mógł spróbować wydać swoją opinię dotyczącą jej niedawnego omdlenia. Może nie znał się na ciążach, ale wstępnie? Był magomedykiem, nie dało się temu zaprzeczyć. Był też doświadczony i starszy. Tak, starszy.
- Jest niepodważalny - odparł, wpatrując się w twarz Riny, nawet jeśli doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w tym momencie nie dawał jej faktycznej odpowiedzi na zasłyszane pytanie.
Nawet w tej sytuacji, nie potrafił nie uśmiechnąć się pod nosem. Nie, gdy usłyszał sposób, w jaki parsknęła Geraldine. Oczywiście, że spodziewał się po niej takiej reakcji. Nie oczekiwał tak naprawdę niczego innego, skoro argument, którego użył w istocie nie należał do zbyt ambitnych. Musiała mu to jednak wybaczyć, nieprawdaż? Prawda była taka, że w obecnej sytuacji dosyć trudno byłoby mu znaleźć jakiś mocniejszy, zwłaszcza naprędce, a przecież nie miał zbyt dużo czasu na reakcję. Wcześniejsze doświadczenia robiły swoje, więc gdy już zupełnie nie miał, po co sięgać, dosyć instynktownie wyciągał wiek. Na twoją starą, niestety, nie było miejsca.
Nie, to nie znaczyło, że był rozbawiony. Nie zaczął zachowywać się swobodniej, nagle całkowicie zmieniając postawę. Nie obrócił całej sytuacji w żart, bo jakże mógłby to zrobić, nie machnął ręką i nie rozluźnił się na fotelu, zaczynając snuć dalekosiężne plany. To ostatnie bez wątpienia było przed nimi, był tego świadomy i nie zamierzał wykluczać tego faktu. Nie miał wątpliwości, że w jakimś momencie zechcą to zrobić, zacząć zachowywać się nieco inaczej, bardziej jak szczęśliwa para, jednak to nie był jeszcze ten czas.
Potrzebował...
...chwili. Odrobiny czasu. Kilku głębszych oddechów, aby zacząć w pełni dopuszczać do siebie to, co przecież nie było końcem świata. To, że nie do końca wiedział, w jaki sposób powinien reagować na tę nagłą nowinę nie znaczyło, że zamierzał zachowywać się jak troglodyta. Nie chciał podnosić się z miejsca, bo nerwowe miotanie się po pokoju nie miało w niczym pomóc. Nie chciał dodatkowo jeszcze bardziej stresować ani siebie, ani tym bardziej Geraldine. Wystarczyło, że oboje byli już dostatecznie spięci.
- Jesteśmy stabilniejsi. To bez wątpienia - stwierdził z cieniem uśmiechu w kącikach ust, celowo nie posuwając się do tego, by nazwać ich całkowicie stabilnymi.
W końcu to też był fakt. Nieważne, jak bardzo byli stabilni wobec siebie nawzajem, dla otoczenia nigdy nie mieli być najbardziej zrównoważonymi, przewidywalnymi osobami ślepo podążającymi za zasadami, regułami i konwenansami. Ale czy to im kiedykolwiek przeszkadzało?
I tak mieli przyzwoity wynik końcowy. Byli zaręczeni, nawet jeśli nie upłynęły od tego nawet dwadzieścia cztery godziny. Byli dorośli, w niektórych kategoriach mogli być nawet uznawani za podstarzałych, choć jak do tej pory, niewiele im to przeszkadzało. Wreszcie wyprowadzali swoje życie na te słuszne tory, z których zboczyli przed laty. To była zmiana, bez wątpienia, ale czy tak straszna?
Wzruszył ramionami, nie siląc się na żadne ambitne odbicie tej opinii. Co miałby odpowiedzieć, skoro jak najbardziej miała rację? Trafiła w sedno, a jakże. Nie, wcale nie był przekonany. Nie chciał też kłamać w sprawie czegoś aż tak oczywistego, mydlić oczu ich obojga, być na siłę pozytywny, zachowywać się tak, jakby to wcale nie była naprawdę istotna informacja mająca zmienić całe ich życie. Tak, półtora roku temu czuł się całkiem gotowy do roli ojca. Obecnie? Był zaskoczony, to bez wątpienia. Szczególnie biorąc pod uwagę okoliczności, w obrębie jakich musieli się poruszać. To było coś zupełnie nowego, innego od wszystkiego, czego kiedykolwiek doświadczyli. Duża zmiana.
Nie mógł jednak przecież całkowicie zignorować słów Geraldine. Nie mógł ani nie zamierzał. Nagłe zamilknięcie nie było jakimkolwiek wyjściem z sytuacji. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie mówiąc już o tym, że unikowość tego typu nigdy nie była w jego stylu, zwłaszcza nie w ich relacji. Właśnie dlatego przymknął oczy, biorąc oddech i niemal niedostrzegalnie kiwając podbródkiem.
- Wierzę w nas - stwierdził spokojnie, nie nadając temu przesadnie filozoficznego brzmienia, tylko stwierdzając najprostszy z faktów.
Skoro wierzył w to, co mieli, wszystko inne miało się ułożyć. Nawet, jeśli być może nie był szczerze przekonany, co do swoich wcześniejszych słów o wyniku końcowym. Czy to było aż tak ważne?


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#14
26.08.2025, 19:32  ✶  

W każdej sytuacji można było znaleźć jakieś pozytywy, nawet w tej. Mogło się to ułożyć zdecydowanie gorzej, kolejność nie była aż taka zła. Yaxley zdawała sobie sprawę, że w innym wypadku zaręczyny, ślub mogły być przez nią odebrane zupełnie inaczej, nie miała jednak powodu, aby zastanawiać się nad tym, czy Ambroise nie decydował o tym przez wzgląd na skomplikowaną sytuację.

Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę, mimo, że zadał to pytanie, to przecież doskonale też mógł sam sobie na nie odpowiedzieć. Oczywiście, że nie była u uzdrowiciela, nigdy szczególnie ochoczo nie korzystała z ich usług, chyba, że było z nią naprawdę źle. - Nie byłam, powiedzmy, że nie widziałam takiej potrzeby. - Jak do tej pory przynajmniej. Nie wydawało jej się, aby zatrucie się dymem było czymś wielkim, miało przejść samo... najwyraźniej jednak te problemy miały jej towarzyszyć nieco dłużej. Oby jak najszybciej minęły mdłości i nudności, bo okazywały się być kurewsko męczące, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ona, kto raczej nie miewał najmniejszych problemów z panowaniem nad swoim ciałem.

- Jasne. - Powiedziała jeszcze cicho, chociaż mógł się domyślić, że dla niej ten argument był raczej inwalidą, co to niby miało do rzeczy? Był starszy, ale nie zmieniało to faktu, że i on i ona byli tak samo odpowiedzialni za swoje czyny, bo przecież byli dorośli. Wiedzieli, że wszystko niesie za sobą konsekwencje.

- Nie da się tego nie zauważyć. - Powoli zaczynali sobie wszystko układać, wracać do dawnego rytmu, może działo się to dość spontanicznie, ale dążyli do stabilizacji, więc nie było tak źle, jak się mogło wydawać. Jeszcze dwa tygodnie temu byli od tego bardzo odlegli, ale poszli po rozum do głowy. Przynajmniej jeden problem z głowy, nie powinno więc być, aż tak źle, przynajmniej nie skakali sobie do gardeł, tylko układali swój mały świat.

Być może nie zakładała, że przytrafi się im coś takiego, bo kto by się tego spodziewał, jednak odsuwała od siebie myśl, że to koniec świata. Może aktualnie nie byli szczególnie szczęśliwi, bo zaskoczyło ich to zupełnie znienacka, ale pewnie oswoją się z tą sytuacją. Poruszyli już ten temat, był moment, w którym i on i ona zastanawiali się nad powiększeniem rodziny, oczywiście myśląc o sobie nawzajem. Nie było to więc wcale taką tragedią. Być może stało się to dość szybko, bo ledwie zdążyli do siebie wrócić, ale patrząc na to, jak wyglądała ich relacja jeszcze niedawno to mogło być zdecydowanie gorzej.

- Myślę, że w tej chwili to nam wystarczy. - Nie potrzebowała niczego więcej. Ona również wierzyła w to, że sobie poradzą, zawsze sobie przecież ze wszystkim radzili, gdy znajdowali się obok siebie nie było rzeczy nie do przeskoczenia, byli silniejsi, niż osobno, tak też miało się wydarzyć i teraz. Mieli jeszcze trochę czasu, aby wszystko sobie poukładać i w głowie i w życiu, więc wcale nie było tak źle. Zresztą planowali kolejne kroki, tak właściwe to wcześniejsze niż ten końcowy, ale nikt nie powinien analizować jakoś szczegółowo tego, w jaki sposób układali swoje życie.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#15
26.08.2025, 20:05  ✶  
Nawet nie próbował powstrzymać się przed wywróceniem oczami. Być może nie była to najwłaściwsza chwila na podobne niewerbalne komentarze, ale z dwojga złego, mógł to skomentować inaczej, nieprawdaż? Wybrał jedną z najłagodniejszych, wręcz pobłażliwych opcji. Głównie dlatego, że znał Geraldine i jej podejście do podobnych spraw. Tak, nie musiał ani przez chwilę zastanawiać się nad tym najbardziej realistycznym scenariuszem. Poniekąd ani on nie musiał jej o to pytać, ani ona nie potrzebowała odpowiadać na jego pytanie. A jednak oboje to zrobili. I teraz musiał, po prostu musiał jakoś skwitować jej nawykowe unikanie uzdrowicieli. Inaczej nie byłby sobą.
- No cóż - rzucił dosyć wymownym tonem, uderzając językiem o podniebienie. - Zechcesz zrobić mi tę przyjemność i dać się przebadać? - Wbrew pozorom, nie było to ironiczne pytanie, no, przynajmniej nie całkiem.
W rzeczy samej, był raczej dosyć pobłażliwie zrezygnowany, przynajmniej jeśli chodziło o tendencję jego dziewczyny...
...narzeczonej. Jego narzeczonej do machania ręką na wszystko, co nie próbowało jej od razu zabić. Omdlenia i duszności? Niekoniecznie sikające krwią rany? Drobne urazy wewnętrzne? Do wesela się zagoi. No cóż, gdyby rzeczywiście postanowili przyspieszyć całą uroczystość, może rzeczywiście to miałoby teraz całkiem sporo sensu, ale...
...no, właśnie. Być może powinni to zrobić? Niby nic nie musieli, a jednak to było całkiem istotne pytanie. Coś, czego nie dało się nie wziąć pod uwagę. Nie w ich sytuacji, nie z jego doświadczeniami. Spróbował nie przełknąć śliny, bo o ile Rina dosyć zdecydowanie i twardo zdążyła już odpowiedzieć na tę cholernie istotną kwestię, o tyle pozostawała jeszcze cała masa innych tematów do poruszenia. A on szczerze nie wiedział, czy jest na nie gotowy. Przynajmniej teraz.
W tym momencie zdecydowanie lepiej było nie myśleć o tym, co jeszcze kilka tygodni wcześniej stanowiło problem niemalże nie do przeskoczenia. Na przełomie ostatnich ostatnich dni wyjątkowo wiele uległo wywróceniu do góry nogami. To bez wątpienia nie była jedna z planowanych zmian, jednakże skoro już miała miejsce, nie pozostawało im nic innego, jak tylko powoli przyjąć ją do wiadomości. Mieli zostać rodzicami.
- Przyjdziesz do mnie czy to ja mam tam podejść? - Spytał wreszcie, znacząco zezując na własne kolana.
Oczywiście, mógł sam poruszyć się, żeby wstać z miejsca. Jak najbardziej mógł przejść te kilka kroków, siadając na podłodze i opierając się o fotel zajmowany przez Geraldine. Być może byłoby to nawet całkiem dramatyczne posunięcie, bardzo teatralny gest padania do stóp narzeczonej i tak dalej, i tak dalej. Tyle tylko, że czy było im to w tej chwili potrzebne? Nie, naprawdę nie sądził.
Jeśli jednak wolała nadal siedzieć tam, gdzie ją zastał, nie chcąc wykonywać zbyt gwałtownych ruchów z powodu osłabienia, mdłości czy bólu głowy, o których jakimś dziwnym trafem zapomniała mu wspomnieć, był jak najbardziej gotowy podnieść się i wepchnąć się na fotel, wtedy już traktowany jak wspólny.
Zdecydowanie nie był to bowiem koniec ich rozmowy. Jedynie wypadało, by przestali siedzieć na przeciwko siebie, jakby znajdowali się na jakiejś absurdalnej wersji terapii przedmałżeńskiej. Dużo prościej było, aby na powrót znaleźli się blisko siebie. Podskórnie wiedział, że każde z nich mogło tego cholernie mocno potrzebować. Nie zamierzał udawać, że jest inaczej. To nie była już chwila na oferowanie wyciągniętej dłoni. Chciał ją po prostu objąć, zwyczajnie przytulić, może nie zapewniając jej, że od teraz wszystko będzie dobrze, ale mieli dać radę, prawda? Mieli dać radę.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#16
26.08.2025, 20:59  ✶  

Powiedziała Ursuli, że pozwoli Greengrassowi się przebadać, to zawsze było lepszą opcją, niżeli Lestrange, która na pewno bardzo szybko połączyłaby kropki, nie do końca jeszcze wiedziała, jak spojrzy jej w oczy po tym, jak rano mówiła, że nie planują powiększenia rodziny. Nie chciała jej okłamać, ale wtedy jeszcze nie była świadoma swojego stanu, Ursula musiała skorzystać ze swojego szóstego zmysłu, być może i wiedziała wcześniej o tym, czego oni nie byli zupełnie świadomi. Tak, czy siak, chyba w tym wypadku jednak wolała skorzystać z pomocy swojego narzeczonego.

- Chyba nie mam innego wyjścia, Ursula już mi to proponowała, ale wolałam tego uniknąć. - Miała nadzieję, że zrozumie dlaczego, to było chyba całkiem jasne.

Z dwojga złego wolała, aby to Ambroise spojrzał na nią swoim fachowym okiem, chociaż jasne było jakie miała podejście do  swoich problemów zdrowotnych, w tym wypadku było jednak nieco inaczej, bo nie chodziło tylko o nią, wypadałoby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku ze względu na dziecko, nie mogła myśleć tylko o sobie, to już nie mogło mieć miejsca. Stała się odpowiedzialna za inne życie, to było sporą odpowiedzialnością, w tym wypadku nie mogła niczego bagatelizować.

- Przecież nic mi nie jest, mogę chodzić. - Nie była obłożnie chora, czy coś, przewróciła jeszcze oczami, po czym podniosła się z fotela po to, aby za chwilę znaleźć się w końcu na kolanach Greengrassa.

Być może nie planowali tego, co się stało, jednak nie czuła jakiegoś wielkiego ciężaru związanego z takim obrotem sprawy, miała wrażenie, że ze wszystkim jakoś sobie poradzą, że przyjdzie im to raczej łatwo, niż trudno. Raczej towarzyszył jej dziwny, wewnętrzny spokój, no i kamień spadł jej z serca, bo podzieliła się z nim tym wszystkim, już nie musiała obawiać się jego reakcji, która nie okazała się zresztą też jakaś przytłaczająca. Był zaskoczony, ale kto by nie był? To było nieplanowane, nie zakładali, że ich życie, aż tak się zmieni w przeciągu kilku miesięcy.

- Mam też jeszcze jedną sprawę. - Powiedziała, kiedy oparła w końcu głowę na jego ramieniu. Wypadało chyba wspomnieć o psie? Cóż, nie było to jedyną rzeczą, o które miała mu jeszcze powiedzieć. Tak wiele wydarzyło się tego dnia, że miała wrażenie, że przez ostatnie kilka tygodni nie stało się tak dużo. W końcu też ustaliła z Ursulą, że warto byłoby pomyśleć o ślubie po Mabon, a miało to być za kilka dni, chyba zainteresowany też powinien o tym wiedzieć, bardzo wiele go ominęło podczas tej jednej, krótkiej wycieczki do Londynu, na szczęście mieli całą noc, aby nadrobić te zaległości.

Postanowiła jednak zacząć od psa, bo w tej chwili wydawał się być najmniejszym ze wszystkich problemów, tak będzie prościej, nie wydawało jej się, aby Ambroise był zachwycony tym faktem, ale teraz było za późno, żeby się nad tym zastanawiać, zresztą ciągle powtarzała sobie w głowie, że jeden pies w tę, czy w drugą stronę to nie była zbyt wielka różnica, powoli zaczynali mieć naprawdę wielką rodzinę.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#17
26.08.2025, 21:42  ✶  
To Ursula wezwała go do Exmoor. Ursula była tą, która napisała do niego list. Ursula powiedziała mu o zasłabnięciu Geraldine. Najpewniej zatem powinien spodziewać się też tego, że Ursula doskonale wiedziała, co robi. Mimo to, posłał pytające spojrzenie w kierunku Yaxleyówny.
- Dowiedziałaś się tego przy niej? - Spytał, bo raczej czuł się zobligowany, aby to wiedzieć.
Nie to, aby to robiło jakąkolwiek różnicę. W miejscu takim jak rezydencja, w której obecnie mieszkali, ściany i tak miały uszy. Z pewnością niedługo większość z ich bliskich miała wyczuć pismo nosem, o ile nie powiedzą im o tym sami. O tym jednak nie chciał rozmawiać. Jeszcze nie w tej chwili. Musieli najpierw sami, we dwoje przetrawić tę informację, dochodząc do etapu, w którym mogli chcieć dzielić się tym ze światem. Najpierw potrzebowali należytej prywatności. Chwili dla siebie, odrobiny oddechu, który poniekąd już chyba odzyskiwali.
Widział to po Rinie. W sposobie, w jaki wyglądała. Zupełnie tak, jakby kolor zaczął wracać na jej twarz. Była w stanie normalnie na niego patrzeć, nie zaciskać już tak bardzo rąk na kolanach. Ba, nawet to odpyskowywanie uznał za naprawdę dobry omen. Może nie osiągnęli jeszcze normy, on sam wciąż czuł się skołowany, ale sytuacja zaczęła się normować. Nie dało się tego nie dostrzec.
- Wyglądasz za to, jakbyś uwiła tam sobie całkiem wygodne gniazdko - zasugerował, w żadnym razie nie mając wcześniej na myśli tego, że nie mogła chodzić.
To była naprawdę duża nadinterpretacja jego intencji, nawet jeśli był pewien, że celowa i raczej niespecjalnie mająca związek z tym, co naprawdę myślała sobie o tym jego narzeczona. W końcu był chyba ostatnim człowiekiem, który mógłby nagle chcieć odmawiać jej aktywności fizycznej albo nawet jakoś znacząco ograniczać Geraldine w tym, co chciała robić. Co prawda, z pewnością nie miał popierać wszystkiego, co sobie życzyła. Nie był kimś, kto aż tak luźno podchodził do podobnych tematów (nawet jeśli to był jego pierwszy raz w życiu w podobnej sytuacji) i kto zupełnie nie dbał o losy teraz już nie tylko swojej bliskiej, lecz także najbliższych. Zdecydowanie nie zamierzał jednak spychać dziewczyny na kanapę. Był raczej zwolennikiem zdrowego rozsądku, który oboje raczej obecnie starali się odzyskać po dosyć intensywnym okresie.
Przywyknięcie do całkowicie nowej sytuacji z pewnością miało im zająć trochę czasu, ale przecież mieli go jeszcze całkiem sporo. Wedle jego bardzo pobieżnych, dosyć chaotycznych wyliczeń, pozostało im na to przynajmniej kilka miesięcy. Dostatecznie długo, aby przywyknąć i zacząć tworzyć jakieś głębsze, nieco bardziej ustrukturyzowane plany, których w przeszłości dosyć mocno brakowało w ich wspólnym życiu. Dotychczas raczej nie mieli tendencji do tego, żeby rozmawiać o tej naprawdę dalekiej przyszłości. Teraz to powinno ulec zmianie, ale...
...małymi krokami, prawda? Nie mikroskopijnymi, przesadnie zachowawczymi kroczkami. Nie w kilku długich susach. Raczej normalnie. Dokładnie tak, jak Yaxleyówna znalazła się wreszcie na jego kolanach. Objął ją bez chwili zawahania, poprawiając sobie dziewczynę na kolanach i nachylając się, by musnąć wargami jej włosy, gdy oparła głowę o jego ramię.
Nie spodziewał się końca tematu. Prawdę mówiąc, sam zamierzał głębiej poruszyć kilka kwestii, ale gdy Rina otworzyła usta, żeby obdarzyć go kolejnymi słowami, instynktownie zmarszczył brwi. Moment później lekko uśmiechając się pod nosem, bo...
...no cóż. Zazwyczaj to zaczynało się w ten sposób, czyż nie? Od jeszcze jednej sprawy...
- Masz drugiego narzeczonego, o którym zapomniałaś mi wspomnieć? Albo, co lepsze, męża, z którym wypadałoby, byś się najpierw rozwiodła? - Spytał bez mrugnięcia okiem, mimo pełnej świadomości tego, że Yaxley w istocie było jej panieńskim nazwiskiem, więc raczej ta druga opcja nie wchodziła w grę.
Pierwsza też zresztą nie, zdążyli to sobie poniekąd ustalić, dochodząc do informacji, że miał być jedyną osobą nasuwającą kamyk na jej palec, ale w obecnej sytuacji? No cóż. Nie był w stanie powstrzymać się od podrzucenia na głos tych jak najbardziej absurdalnych scenariuszy. Tym bardziej, że cokolwiek miała mu do powiedzenia, raczej nic nie mogło nawet w niewielkim stopniu równać się z wcześniejszym kochanie, musimy porozmawiać. Nie miał pojęcia, czym była ta dodatkowa sprawa, ale raczej był gotowy na wszystko. No, chyba że...
...nie. Tego raczej nie brał pod uwagę, tym bardziej, że sama przyznała mu się do całkowitego zignorowania potrzeby udania się do uzdrowiciela z tymi osłabieniami, więc raczej nie miała możliwości dysponowania taką informacją, choć na tym etapie wszystko było już możliwe. Naprawdę nie byłby już w znacznie głębszym szoku niż obecnie. Mimowolnie przesunął spojrzenie w dół, unosząc brwi.
- Nie każ mi czekać - nie miał, no, nie miał nerwów ze stali, nawet jeśli ich rozmowa odbyła się w całkiem spokojnym tonie, jak na to, czego dotyczyła.
No, ale to nie był koniec świata. Cokolwiek więcej zamierzała mu przekazać, z pewnością też nie były to żadne apokaliptyczne wieści.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#18
26.08.2025, 23:29  ✶  

- Nie, przy niej tylko całkiem spektakularnie zemdlałam. - Naprawdę liczyła na to, że Ursula nie zdołała połączyć kropek, mimo, że to ona już na początku dnia wspominała Geraldine o tym, co powiedzą inni, jeśli postanowią aktualnie powiększyć rodzinę. Nie sądziła, aby mówiła o tym zupełnie przypadkowo, na pewno nie ona. Zapewne miała jakieś swoje źródła, aby potwierdzić swoje domniemania.

- Dowiedziałam się tego przy Benjy'm. - Powiedziała cicho. Nie sądziła, aby Ambroise w ogóle brał taką opcję pod uwagę, bo ona sama nigdy nie podejrzewałaby, że coś takiego może się wydarzyć, jednak właśnie tak się stało. To Fenwick znajdował się przy niej, kiedy zasłabła, to on zasugerował jej, co mogło to spowodować, okazało się, iż miał całkiem przydatne doświadczenie. Geraldine zapewne nigdy w życiu nie założyłaby, że to właśnie jej kuzyn, będzie tym, który stwierdzi jej ciążę, to było abstrakcją, ale jakoś tak się wszystko potoczyło, że faktycznie tak się stało. To z nim udała się do miasta, to on był niedaleko, gdy zrobiła testy, to on pierwszy dowiedział się o jej stanie. Co za ironia losu, nawet za nim jakoś specjalnie nie przepadała.

- Nikt inny nie wie. - Przynajmniej tak się jej wydawało. Nie zamierzała rozpowiadać tej informacji, zamierzała zresztą zacząć od podzielenia się tą wiadomością ze swoim narzeczonym, Benjy zupełnym przypadkiem dowiedział się przed nim, miał być jedyną osobą, do której dotarły te informacje, gdyby tylko wiedziała, że Ursula już dawno dodała dwa do dwóch... Trudno było utrzymać tajemnice w domu pełnym ludzi.

- Nie mogę narzekać. - Przecież spędziła na tym fotelu kilka ostatnich godzin, stał się dla niej całkiem wygodny, jak na to, że nie miała w zwyczaju, spędzać aż tyle czasu w jednym miejscu.

Nie zamierzała jednak na siłę się go trzymać, zwłaszcza, że sam zaprosił ją na swoje kolana, nie odrzuciła tej możliwości - wręcz przeciwnie dosyć szybko skorzystała za zaproszenia i się rozgościła. Nie musiał jej namawiać. Potrzebowała w tej chwili bliskości, przytulenia, chociaż jak zawsze mogło się wydawać, że jest zupełnie inaczej, Ambroise jednak ją znał, wiedział w jaki sposób reagować.

- Myślałam, że mamy to za sobą. Nie mam żadnego innego narzeczonego, męża też nie. - Mieli szansę już przecież to sobie wyjaśnić, w końcu Roise sądził, że związała się z Longbottomem, zdążyła mu jednak wyperswadować tę myśl z głowy. Istniała jedna, jedyna osoba, z którą była gotowa spleść swoje życie, tak się składało, że właśnie siedziała na jej kolanach.

- Nie wiem od czego zacząć. - Mruknęła bardziej do siebie, niż do niego. Naprawdę sporo się wydarzyło tego dnia, jakoś musiała mu to wszystko opowiedzieć. Postanowiła zacząć od tej bardziej palącej kwestii. - Spotkałam się z Ursulą, wydawała się być bardzo pozytywnie nastawiona do naszych zaręczyn, razem doszłyśmy do wniosku, że najlepiej by było jak najszybciej zorganizować ślub. - Geraldine mówiła szybko, trochę się bała reakcji narzeczonego na to, co usłyszy, więc wolała jak najprędzej to z siebie wyrzucić. - W zaistniałej sytuacji, to ma jeszcze większy sens. - Bardzo dobrze zdawali sobie sprawę, co miała na myśli, szczególnie, że dziecko miało pojawić się na świecie za jakieś pół roku, zapewne i tak nie uda im się pominąć pogłosek o bękarcie, chociaż miała to bardzo głęboko, nikt nie powinien ich oceniać, bo nie miał pojęcia jak wyglądała ich droga do szczęścia.

- Mamy też nowego psa... - Dodała, aby nieco zejść z tonu, by przestali się przejmować rzeczami ważnymi, nie zapytała o to, czy nie ma nic przeciwko, po prostu oznajmiła mu, że już jest ich. Liczyła na to, że po prostu na to przytaknie, bo nie mieli już innego wyjścia, przyprowadziła go tutaj, Benjy go nie chciał, to ona musiała wziąć go pod swoje skrzydła.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#19
27.08.2025, 09:58  ✶  
Nie zamierzał ukrywać spojrzenia, jakim otwarcie obdarzył Rinę, gdy poinformowała go o spektakularności jej omdlenia przy Ursuli. Był zaniepokojony. Oczywiście, że musiał być zaniepokojony. Nie mogła mieć mu tego za złe, czyż nie? Szczególnie, że jak do tej pory, nie zrobił jeszcze nic w celu zbadania stanu zdrowia Yaxleyówny. Nie rwał się do tego tak nadgorliwie jak mógłby postępować, jako uzdrowiciel, chwilowo dawał jej jeszcze złapać oddech po tym, co potrzebowała mu przekazać. Oboje zdecydowanie musieli to zrobić. Ochłonąć.
- Benjym - powtórzył powoli, nie próbując ukrywać niedowierzania, jakie pojawiło się w jego głosie.
Sam nie wiedział, czy powinien chcieć pytać ją o dalsze szczegóły dotyczące tego, w jakich okolicznościach jego przyjaciel dowiedział się o ciąży. Ambroise nie był ślepy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ta dwójka być może nieco ustabilizowała swoje relacje, jednak w dalszym ciągu nie pałała do siebie nawzajem zbyt wielką sympatią. A jednak jakimś cudem to Fenwick był ewidentnie pierwszą osobą, która dowiedziała się o ich nowej sytuacji. Lestrange...
...cóż. Geraldine mówiła, że nic nie wiedziała. Nie zamierzał zatem tego kwestionować, nawet jeśli był świadomy tego, jak czujne oko miała ciotka. Nie wiedział jednak, ile czasu minęło od momentu, w którym Rina spektakularnie zemdlała, ale domyślał się, że Ursula musiała wysłać list stosunku szybko po fakcie. Inaczej najpewniej nie dotarłby do nich jeszcze tego samego dnia. To natomiast oznaczało, że musiała mieć ku temu powody. Dalej jednak nie zamierzał podążać w swoim rozumowaniu, zdecydowanie nie potrzebował wybiegać w nim aż tak daleko, szczególnie że wolał poinformować najbliższych o wszystkim na ich własnych zasadach.
Dokładnie tak jak zawsze preferowali postępować. Mieli swoje własne, wypracowane przez lata schematy postępowania. Wystarczyło, by znalazła się bliżej niego, moszcząc się na jego kolanach, nie na fotelu naprzeciwko, aby zrobiło się lepiej, by atmosfera zelżała a powietrze stało się mniej gęste.
- Na pewno? - Spytał, przekrzywiając głowę w bok i badawczo przypatrując się dziewczynie.
No tak, niby teoretycznie mieli to ustalone. W praktyce również, więc ani przez chwilę tak naprawdę nie wątpił w to, że podsunięte przez niego scenariusze są zupełnie abstrakcyjne. Zresztą, szczerze podejrzewał, że jeśli miałby rzeczywisty powód, by niepokoić się czyjąś bliskością z Geraldine, byłby to faktycznie Erik Longbottom, którego już stosunkowo dawno wykluczyli z grona miłosnych zainteresowań jego dziewczyny narzeczonej. Nikt inny natomiast nie wzbudzał w nim jakichkolwiek powodów do zaniepokojenia. Po prawdzie mówiąc, nie mógłby nawet podsunąć żadnej innej opcji zapasowej, choćby nawet chciał to zrobić.
Mimo to, jeszcze przez kilkanaście sekund spoglądał na Yaxleyównę, lekko mrużąc przy tym oczy, zanim wreszcie kiwnął głową, wzruszając przy tym ramionami. W porządku, nie był to może najbardziej ekscytujący ani nawet kontrowersyjny strzał. Nie był zbyt sensacyjny, nie był odkrywczy, ale z drugiej strony? Wcale nie miał taki być. Jego zadanie było zgoła inne. Miał sprawić, że Rina dosyć swobodnie przejdzie do rzeczy, dochodząc do wniosku, że cokolwiek miała powiedzieć, raczej nic nie będzie w stanie przebić którejkolwiek ze wspomnianych rewelacji.
To nie była wina Greengrassa, że sama tak wysoko postawiła poprzeczkę. W głębi duszy podejrzewał, że jeszcze przez co najmniej kilka najbliższych godzin miał się czuć dokładnie tak jak w tym momencie. Może już nie tak bardzo skołowany i rozchwiany jak jeszcze przed kilkoma minutami, ale z pewnością w dalszym ciągu nie do końca swój. To w żadnym wypadku nie był jakikolwiek koniec świata, nic wyjątkowo przytłaczającego, ale zdecydowanie się tego nie spodziewał, nie dało się tego ukryć. Potrzebował to przetrawić. Równie dobrze mógł zrobić to ze wszystkim, o czym jeszcze musiała z nim porozmawiać.
- Pozytywnie nastawiona? - Powtórzył kolejny raz tego wieczoru, nie ukrywając uśmieszku rysującego mu się pod nosem. - Miałaś na myśli najwyższa pora, droga Geraldine? - Naprawdę próbował jak najlepiej odwzorować dosyć charakterystyczny ton, jakim zwykła wypowiadać się ich szanowna gospodyni; po prawdzie mówiąc, był całkiem zadowolony z tego, w jaki sposób to wyszło, nawet jeśli jednocześnie nie mógł na tym poprzestać. - Ursula lubi być zapobiegawcza - skwitował krótko, jednocześnie na moment odsuwając policzek od włosów dziewczyny, aby spojrzeć na nią z otwartym pytaniem wymalowanym na twarzy, szczególnie w oczach. - No, dobrze. Na czym wtedy stanęło? - całkowicie celowo podkreślił to jedno, niezmiernie istotne słowo; wtedy, nie aktualnie, bo jak sama wspomniała, okoliczności uległy dosyć mocnej zmianie w przeciągu zaledwie kilku godzin.
A najwyraźniej to także nie było ostatnie, co Rina miała mu do powiedzenia. W pierwszej chwili wyłącznie kiwnął głową, otwierając usta, aby bąknąć coś niezobowiązującego. W kolejnej zamrugał już nie raz, a dwukrotnie, kolejny raz zwracając wzrok na narzeczoną.
- Psa - stwierdził zupełnie tak, jakby się przesłyszał.
Bo musiał, prawda?
Nie było go tylko kilkanaście godzin.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#20
28.08.2025, 18:03  ✶  

- Tjaaa. - Miała świadomość, że to było dziwne, bo nie darzyli się z Fenwickiem nawet jakąś szczególną sympatią, ale jakoś tak wyszło, że to właśnie on był przy tym, kiedy dowiedziała się tego, co im się przytrafiło. Sama zapewne nie wybrałaby go na osobę, która miała dowiedzieć się pierwsza, ale jakoś tak wyszło, zresztą nie przeszedł obojętnie wokół niej, gdy poczuła się źle, a w domu nie było prawie nikogo kto mógłby jej pomóc. Ostatnio coraz mniej przeszkadzała jej jego obecność, może nie darzyli się sympatią, ale zaczęła go akceptować, a to było całkiem sporo jak na Yaxley.

- Na pewno. - To powinno być przecież całkiem jasne. Niedowierzała w to, że Roise faktycznie o to pytał, z drugiej strony był to całkiem dobry sposób na rozluźnienie atmosfery, która jeszcze chwilę wcześniej była dość mocno gęsta.

Lubili kontrolować swoje życie, a w tym przypadku zupełnie nie mieli takiej możliwości, bo ciąża okazała się być niespodzianką, czy jednak faktycznie było to aż taką tragedią? No nie do końca, musieli jeszcze jakoś ułożyć sobie to wszystko w głowach, przygotować jakiś plan, ale mieli na to nieco czasu. Nie wątpiła w to, że gdy oswoją się z sytuacją będzie prościej, na szczęście mieli czas, jakieś pół roku, to wcale nie było tak mało.

Ten dzień był dosyć interesujący, także Geraldine miała do przekazania dosyć sporo informacji swojemu narzeczonemu, właściwie gdy się zaczął nie zakładała, iż tak wiele się może wydarzyć. Musiała jednak jakoś wszystko, po kolei mu opowiedzieć, bo było tego sporo. Zaczęła od tej niecierpiącej zwłoki rewelacji, ale kolejne wcale nie miały być jakoś mniej istotne.

- Coś w ten deseń, powiedzmy, że zdążyła się ze mną spotkać dwa razy, z czego jedno z tych spotkań wiązało się z mierzeniem sukni ślubnej. - To powinno mówić samo za siebie. Ursula dość szybko zaczęła wszystko planować, nie ma się jej co dziwić, czekała w końcu na to, aż jej wszyscy wychowankowie ułożą sobie życia, jak należy.

- Stanęło na tym, że najlepiej będzie, jeśli zrobimy to jak najszybciej, dzień po Mabon, to za jakiś tydzień z hakiem. - Uśmiechnęła się dość niezręcznie, bo sama nie spodziewała się, iż dojdzie do tego w tak krótkim czasie, zważając jednak na to, jak klarowała się aktualnie sytuacja, to chyba nie był najgorszy pomysł.

- Wydaje mi się, że to wcale nie jest taki głupim pomysłem. - Ludzie nie będą mieli szansy, aby zbyt wiele gadać na ten temat, bo aktualnie większość z nich jeszcze mierzyła się z konsekwencjami związanymi z pożarami, nie mógł im się trafić lepszy moment na to, aby zorganizować ślub, bez większych kontrowersji. Zresztą było to przecież całkiem typowym rozwiązaniem, zważając na to, że sytuacja robiła się coraz bardziej napięta, to często niosło ze sobą podobne zachowania. Nikt nie powinien zastanawiać się nad powodem dla którego akurat teraz mogli chcieć zmienić swój stan cywilny.

- Właściwie to sukę. - Wolała to nieco sprostować, ale tak, zupełnie przypadkiem przyprowadziła dzisiaj ze sobą psa, który stanął na drodze jej i Fenwicka. - Był wychudzony, Benjy powiedział, że nie może go wziąć, więc padło na mnie. - Nie mogła przecież zostawić biednego, smutnego pieska samego sobie, czyż nie? Musiała go zabrać do domu, to było całkiem prostym rozwiązaniem.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (6917), Ambroise Greengrass (9549)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa