• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[Jesień 72, 19.09 Helloise & Gabriel] This rose cries alone

[Jesień 72, 19.09 Helloise & Gabriel] This rose cries alone
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#1
12.09.2025, 11:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.09.2025, 11:46 przez Gabriel Montbel.)  
Nie minął tydzień, choć obiecywał sobie, że będzie zaglądać tu raz w miesiącu.

Nie minął tydzień, a on już... już gnał...

Nie. Nogi same szły, ale oczywiście nie biegły. Noce teraz stawały się coraz dłuższe, słodka pierzynka mroku otulała spopielony Londyn, ale w jego przepalonych wnętrznościach biło czarne serce, tym samym pulsem, którym on chciałby, marzyłby...

To nie był jego ogród, ale ta transplantacja wystarczała mu na teraz, aby móc przetrwać aklimatyzację.

Szelest liści, łagodny jak słowa pieszczoty. Miękkość płatków, kusząca jak dziewicza skóra czekająca pierwszego nakłucia. Srogie kolce rozczulające w próbie obrony, gdy był skory lec u pogiętych korzeni i wielbić te rośliny, jakby były to jego własne róże.

Poczucie winy wobec własnych krzewów ścierało mu uśmiech z twarzy, ale słodka unosząca się zewsząd woń przynosiła ukojenie, którego tak bardzo potrzebował.

Przekroczył bramę, wiedząc, że jest tu mile widziany. Odnalazł kamienną ławkę pod pergolą uginającą się od magicznego kwiecia. Chłód nie czynił mu szkody, był jego bratem, jego naturą. Półmrok ciążący ku całkowitemu ukryciu w cieniu, osłaniał nienaturalnie bladą cerę. Bezruch przerywany był tylko niespiesznym gładzeniem liści, kiedy błogosławiony odpoczynek spływał mu na barki bezgłośną nokturnową melodią.

W drugiej dłoni obracał zaś kartę. Dziwną w połowie pozbawioną barw. I był tam leżący mężczyzna. I była tam pergola. Błękitne martwe ślepia obserwowały spod półprzymkniętych powiek kwiaty, ześlizgując się po detalach perfekcyjnie wyżłobionych kształtów. Chciał je zapamiętać możliwie wiernie, aby wspomnienie ofiarowane malarzowi w niczym nie odbiegało od oszałamiającej rzeczywistości. Cztery róże zamiast czterech mieczy... Czy byłaby to wielka obraza dla wieszczów uważających, że wiedzą cokolwiek na temat przyszłości? Obracał w dłoniach kartonik, kciukiem gładził jego nieco szorstką powierzchnię, myślami błądząc pośród krzewów piękniejszych od gwiezdnego sklepienia.

A jeśli zauważył - a z oczywistych względów i przymiotów predatora, tak się właśnie stało - że ktoś jeszcze zjawił się w tym przybytku, to ostentacyjnie zignorował go. Zupełnie jakby był martwy, choć to również była prawda w jego przypadku. Może jeśli nie będzie się ruszał, to nieznajoma dusza odpłynie gdzie indziej szukając swoich myśli, swojego nokturnu, swojego ukojenia.

Próżne nadzieje.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#2
12.09.2025, 15:48  ✶  
Helloise nie była nigdy istotą mroku, a jednak w kolejnych i kolejnych dniach jej września kwitła ta nienaturalna, obca jej czerń. Wszystko zaczęło się tutaj, w Maida Vale, gdy podawali sobie z Leviathanem czarny kwiat, a następnego dnia czarownica wróciła, aby go zjeść. Czasami w przypływach manii to te róże widziała jako skonsumowany owoc pierwszego grzechu, przez który dozwoliła, aby czerń zapuściła głęboko w niej korzenie, mimo że kwiaty nie miały nic wspólnego z tym, co stało się potem. Potem: gdy Rowle wyłonił się z popiołów Spalonej Nocy jako czarny upiór i zabrał ją do nich, wprowadził do morza czarnych płaszczy falujących w Ataraxii, gdzie spotkała duszę czarnego cienia. I mimo że wyszła stamtąd, inny z nich podążył jej tropem do Doliny, gdzie szczęknęły na nich ostrzegawczo zębami czarne widma z Kniei. Czerń powoli infekowała kolejne sfery życia Helloise dotychczas pełnego kolorów Matki Ziemi, przemijania, cykli, odrodzenia — nie Czarnej Nicości. Odkąd znalazła się tak blisko widm, nie mogła już nawet śnić bez szponów czerni majaczących złowieszczo na granicy zakresu widzenia, były zawsze z tyłu głowy, kładące się zimnym cieniem na każdy jej krok.
Cykle — to było ważne. Wróciła więc tu, gdzie wszystko się zaczęło, w nadziei, że wyrzyga na wypielęgnowane rabaty Maida Vale swój pierwszy grzech i podarowana jej będzie po tylu dniach czarnej psychodelii chwila odpoczynku.
Gdy była tu pierwszy raz, współczuła tym kwiatom. Kto skrzywdził je przyobleczeniem w żałobę? Teraz gdy klęczała nocą wśród tych krzewów, wznosząc do Bogini modlitwy o oczyszczenie, nienawidziła ich. Myślała o tym, jak tu zimno, lecz nie było to takie zimno, jak tamtego wieczora pod Knieją, gdy zrobili jeden krok za daleko i otarli się o niebezpieczeństwo.
Nie głaskała już czule kwietnych kielichów. Maltretowała je w dłoniach, nieruchomym wzrokiem wwiercając się w jądro czerni. Róże były dojrzałe; mięsiste, zmysłowo gładkie płatki rwały się pod jej palcami, gdy odginała kolejne warstwy czerni, aby dotrzeć do ukrytych w samym sercu pręcików i zgnieść je kciukiem. Pozbawić pyłku, zabić zalążki tego demona.
Chciała je pożreć. Jedna po drugiej, aż jej wnętrze wypełniłoby się aksamitną czernią różanej trucizny. Jeść je, dopóki jej nie zabiją. Zrobić ze swojej śmierci zwyrodniały spektakl dla czarnych róż. Niech patrzą, jak zdycha, ubijając je jedną za drugą. Niech patrzą, jak konając, śmieje się do ich diabelskich czarnych główek, a na obnażonym śmiechem języku czernią się kwietne zwłoki.
Nie tu i nie tak. Nie w te czarne łby chciała patrzeć, umierając. To nie był jej ogród i nie jej zaraza. Nie miała jednakże odwagi spojrzeć z taką zuchwałością w oczy widm z jej ogrodu.
Wstała i jak śmiecia odrzuciła zmasakrowany kwiat u stóp krzewu, który go zrodził. Poprawiła brązowy płaszczyk, strząsnęła z karku chłód i strach, poszła dalej.
Ogród był cichy, a Gabriel, którego dostrzegła między alejami, nie zakłócał tego spokoju niby posąg stopiony z kamienną ławą. Szła do niego od tyłu, lecz nie próbowała kryć szelestu liści pod stopami, czym obwieściła swoje przybycie. Oparła dłonie o plecy ławki, gdy nachyliła się nad ramieniem wampira, aby obejrzeć kartę, którą obracał.
— To zbrodnia odbierać kwiatom kolor — powiedziała sennie jak niedobudzona zjawa, owiewając mgiełką ciepłego oddechu błądzące po dziwnym tarocie zimne palce nieumarłego.
Oglądała ilustrację, nie potrafiąc jej ocenić. Róże zamiast mieczy — ładne — lecz częściowy brak koloru budził w niej złe skojarzenia.

!Maida Vale


dotknij trawy
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#3
12.09.2025, 15:48  ✶  

Maida Vale


Podczas spaceru w okolicy rozarium słyszysz dziwne brzęczenie, które zdaje się pochodzić z ziemi. Gdy przyklękasz, zauważasz, że w glebie delikatnie pulsuje światło. Kopiąc palcami, natrafiasz na niewielki, szklany flakonik, w którym znajduje się srebrzysty płyn. Flakonik ma wyryty symbol róży na zakrętce. W chwili, gdy próbujesz go otworzyć, flakonik nagle robi się gorący i rozpływa się w twoich dłoniach, pozostawiając na nich wilgotny ślad, który pachnie mieszanką róż i popiołu.

Do kości można odnieść się w dowolnym fragmencie sesji - w przypadku nieznajdowania się w miejscu docelowym, należy się w nie przemieścić i odegrać scenę z kostki. Postać Nieuważna, Ślepa lub Pechowa nie zauważa światła, depcze po nim nogą i światło znika. Nikt biorący udział w sesji nie może wygrzebać z ziemi flakonika. Snob nie może grzebać w ziemi. Jeżeli postać biorąca udział w sesji posiada przewagę Tworzenie eliksirów i maści, może rzucić kością na Wiedzę Przyrodniczą. Udany rzut (w pierwszej próbie) gwarantuje rozpoznanie pewnej ilości składników płynu z flakonika po zapachu - zależnej od oceny ze statystyki. W celu uzyskania informacji gracz musi skontaktować się z Mistrzem Gry. Postacie biorące udział w tej sesji nie mogą już użyć kości Maida Vale w ten sam dzień fabularny. Daty sesji nie można przesunąć.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#4
12.09.2025, 16:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.09.2025, 16:24 przez Gabriel Montbel.)  
To jest właśnie istota tego miejsca... przyciąga dziwa z całego kraju... – pomyślał przelotnie, tłumiąc szarpiące nim pragnienie, by poskąpić nieznanej duszy łaskawego daru własnej mowy, miast tego możliwie prędko teleportować się ku drobnej brunetki pozostawionej w swym leżu, otoczonej kłębami ksiąg i zbrodni nigdy nie popełnionych. Iść po nią i wrócić tu, pokazać cuda Maida Vale, galerię osobliwych charakterów możliwych do spotkania pośród liści i kwiecia.

Była kobieta wampir, o zimnej skórze, która nijak nie żywiła się krwią, a serce jej biło mocno w tęsknocie prawdziwego życia.

Jest i kobieta duch, o niemal bezszelestnym chodzie, pachnąca mchem i porostem, wilgocią lasu niczym fae stojące na progu rzeczywistości i mitu. Starożytna strażniczka, której puls jednak, słodka melodia nocy, wypełniał żyły kusząc zielenią. Czy taka właśnie była barwa jej krwi? Jak sok z rozdartych brzóz? A może bliżej jej było złocistej żywicy, słodkiej, leczniczej, wbijającej się w nozdrza igłami, które nigdy nie opadały.

– Jeszcze nie wzrosły ukryte w pąkach. Jeszcze noc nie wyciągnęła ku nim swoich dłoni. Trwają niewinnie, odpoczywają, regenerują rozszarpane żałobą serce. – Karta zniknęła w jego dłoniach sztuczką, która przed wiekami wzbudzała salwy śmiechu i chichotu pośród dam, każdej chętnej by rozewrzeć dla niego swoją miękką czerwień. Zamiast tego pomiędzy bladymi palcami pojawiła się inna, o tym samym przyodziewku, czerwono-zielonej szacie plątawiska cierni i soczystych różanych dzwonów. Na awersie w jej wnętrzu był inny obraz wyrwanego z piersi nadgnitego ludzkiego serca unurzanego w zasychającej wydzielinie, oplecionego ciasno po trzykroć cierniową koroną. Trzy rytualne noże przebijały ów serce, które i tak ze wszechmiar winno być martwe, a jednak obraz pozostawiał w niemym oczekiwaniu na to jedno ostateczne zawstydzone bum, które nigdy miało nie nadejść.

Gabriel posmutniał, pamiętając okoliczności powstania tej karty, wspomnienia, które przywoływał, gdy zlecał ją malarzowi. Życie artysty odmierzane było miarowo ponad siedemdziesięcioma uderzeniami Losu, jako zleceniodawca Montbel pozostawał jednak kapryśny, skacząc od opowieści do opowieści, pojawiając się i znikając z kolejnym zamówieniem. Wspomnieniem. Żalem.

– Tęsknię za moim ogrodem. Ale Ty ma petite âme verte też zostałaś przygnana wiatrem. Nie czuć od Ciebie miasta. Czego tu szukasz? – głosu nie podniósł więcej niż ona, ledwie do rangi szeptu, który mógłby być wymieniony między drzewami. Te potrzebowały grzybnych pobratymców, gleby i wiatru, więc skoro ich dwoje nie łączyły miejscowe korzenie, pozwolił by tchnienie powietrza zaniosło do duszki stojącej za nim pytanie.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#5
13.09.2025, 22:44  ✶  
Noc. Helloise zadarła głowę w górę — na nocne niebo. Kojący granat podziurawiony gwiazdami, szeroko otwarte matczyne oko księżyca. Bogini rozświetlała bezmiar czarnego kosmosu — dlaczego miałaby nie rozświetlić i jej? Helloise, okruszyna zamknięta w kilku krzywych, skórzasty worek na kości i mięso, paproch w porównaniu do nieskończoności wszechświata. Tak długo, jak była blisko Bogini, nie mogła zniknąć w mroku.
— Od tego są właśnie dłonie nocy. — Wzniosła ręce ku księżycowi, jakby chciała łapać jego blask w ramiona. — Koją. Regenerują. Odradzają. Napełniają energią.
Opuściła powieki, wsłuchana w ciszę. Mimo że Maida Vale znajdowało się tak blisko miasta, było teraz spokojniejsze niż Knieja. Pod Knieją zawładniętą widmami cisza smakowała inaczej: strachem. Róże — choć również budziły pewien niepokój — nie były aż tak agresywne.
Obchodziła się z tą ciszą z szacunkiem. W milczeniu patrzyła, jak Gabriel podmienia kartę; nie próbowała rozszyfrować jego sztuczki. Coś we wróżbitach budziło w niej zawsze pokraczny respekt, a za wróżbitę właśnie wzięła owego mężczyznę z dziwną talią i zdolnymi palcami. Próbowała odgadnąć, czy opowiada jej historię przeszłości, czy przyszłości. A może opowiadał ją tylko sobie. Ona była w tej scenie wyłącznie obserwatorem starającym się, aby nie zaburzyć cudzego momentu, nie odebrać mężczyźnie jego samotności.
Czarownica usiadła na oparciu kamiennej ławy. Zmaltretowane serce. Wygląda na zmęczone… A może to ona była zmęczona wszystkim i próbowała to samo widzieć w sercu. Dlaczego nie pomyślała o bólu tych cierni i noży? Gniło — było za późno na ból?
— Kiedy go znów zobaczysz? Twój ogród. — Odwróciła wzrok od karty, aby rozejrzeć się raz jeszcze po Maida Vale, odpływając myślami do swojej dziczy. Jej powrót nie miał daty. Czego szukała? Była zmęczona, ale nie tak zmęczona, aby odsłonić to przed byle kim i przyznać przypadkowemu mężczyźnie z ogrodu, że potrzebuje odpoczynku. Zamiast tego wystroiła się w uśmiech i grę, w której mogła zgubić prawdę. — Możemy się dowiedzieć, czego szukam. Gdzie kładę rękę, żeby wykraść ci swoją odpowiedź od losu? — Spojrzała wymownie na kartę, której reszty talii nie było w zasięgu wzroku. Gdzieś musiał ją chować.


dotknij trawy
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#6
14.09.2025, 18:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.09.2025, 07:43 przez Gabriel Montbel.)  
Ofiarował jej uśmiech. Niewielki dołeczek pojawił się niewiele wyżej nad kącikiem ust, oko ułożyło się w kształt łagodnego migdału. Noc przerażała wielu, dla niego była conocnością, kojącą, regenerującą, odradzającą, napełniającą energią... Słowa kobiety były przyjemne, szeptały wiatrem, łagodnością zapachu. Tylko po to by zadać ból.

Uśmiech zastygł na jego twarzy, może gdyby oddychał to westchnąłby ciężko, ale tak w tej chwili, w tamtym momencie zwyczajnie porzucił maskę życia, którego nie nosił w sobie. Jego głowa opadła w dół, cień przesłonił czoło i ślepia.

– Nie wiem. – powiedział cicho, a jego głos niósł żałobę zimowego chłodu przeczesującego pozbawione listowia wykrzywione gałęzie. Jego ogród przetrwał nieobecność ponad wieku. Przetrwał wielki terror, przetrwał wyburzenie rezydencji, przetrwał prymitywnych chłopów dzielących wydarte arystokracji ziemie. – Przechadzają się po nim widma przeszłości, których nie potrafię przegonić. Jeszcze nie. – Zacisnął pięść. Rozluźnił ją. Odchylił głowę i przypadkiem bardziej niż intencją oparł tył głowy o jej szczupłe udo.

Jej krew z pewnością była koloru płynnego malachitu...

– Złodziejka sroka... czy mam się bać, że z dłoni moich pragniesz uszczknąć odrobinę prawdy? A może odrobinę marzeń, snów, które chciałabyś by prawdą się stały? – Nadgnite serce znów zniknęło. Gabriel przeniósł jasne oczy na swoje dłonie, wyginające się, jakby naginające rzeczywistość, by ukryć ją, a może właśnie odsłonić przed niewiastą. Nie był wróżem, nie musiał być, by wiedzieć, że jest przeklęty. Nawet nie miał kompletnej talii... nie musiała o tym wiedzieć. W końcu jednak pojawiła się w jego dłoni karta, którą podał jej do obejrzenia:

Wyciągam kartę, aby wiedzieć wokół czego będzie dział się post.

Rzut Tarot 1d78 - 72
Szóstka Denarów


Była o wiele mniej artystyczna, o wiele bardziej symboliczna. Para dłoni naznaczona liczbą sześć wyłaniała się z niebios i wysyłała sześć kwiatów róży ku ziemi. Od dołu dłoń z lewej i dłoń z prawej jakby sięgały po ułożone w piramidzie kwiaty. One jednak podążały ku szalkowej wadze. Tło pozostawało czarne, choć lekko mieniła się... Nawet w nikłym świetle widać było liściasty motyw zaklęty w czerni.

– Ciekawe... – wymruczał łagodnie, wciąż nie mając pojęcia z kim lub z czym ma do czynienia, lecz magia tego ogrodu robiła swoje. Ostatecznie smakowanie życia nie zawsze polegało na tym by otwierać cudze żyły. – Czy nie jest tak, że krzewy wybierają własną drogę, pozwalają korzeniom rozbryzgać się unikatowym wzorem pośród grudek ziemi. – Nieoczekiwanie w jego dłoniach pojawiła się cała talia. – Nie jestem Twoim ogrodnikiem Pani. Dlaczegoż więc to ja mam być tym, który kształtuje Twój los? Wybierz sama kartę. Wybierz drogę swoich korzeni. – Barwny wachlarz rozpostarł się przed nią, róże czarne splecione z czerwonymi rewersy hipnotyzowały powtarzającym się nieskończenie wzorem. Czerwień i czerń, krew i noc. W jej dłoniach miała pozostać jedna ścieżka. Czy będzie spleciona z wagą mającą pomieścić sześć pełnych kwiatów? A może znajdzie się w kontrze, do tego co ofiarował jej on? Jego głos. Jej głos.

Wybierz, nawet jeśli nie wiesz na co się decydujesz...

[+]karta
[Obrazek: EWdps0x.png]
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#7
17.09.2025, 22:59  ✶  
Noc była poniekąd i jej drugą naturą. Nocą żyła drugi raz — jako duch-strażnik błąkający się po lesie. Tak przynajmniej było kiedyś, zanim demony wypędziły ją z owego lasu. Od tamtej pory zaczął kiełkować w niej nienaturalny lęk przed mrokami Kniei, lecz do samej nocy wciąż czuła sympatię — była codzienną towarzyszką jej wędrówek, mimo że nie odbywały się one już po znanych, utartych ścieżkach.
Helloise przyglądała się posmutniałemu mężczyźnie. Dopiero z bliska zauważyła, że obcy nie oddycha, a noc zgrabnie ukryła jego poszarzałą cerę. Chciała nim wzgardzić za to, że coś tak prozaicznego jak przeszłość trzyma go z dala od ukochanych ogrodów, lecz nie znalazła w sobie na tyle siły, aby poukładać z niej oburzenie. Westchnęła więc tylko, gdy wplatała palce we włosy martwej głowy, która znalazła się na jej nodze.
— Jeszcze? Powinieneś się więc pospieszyć. Koniec przychodzi po wszystkich. — Przesunęła płynnie dłoń na szyję mężczyzny w poszukiwaniu pulsu. Nie znalazła go. — Nawet tych, którzy spróbowali mu uciec.
Nie szukała u nikogo prawdy. Znała prawdę. Nie potrzebowała zaklinać swojej rzeczywistości — ona już była zaklęta. Złudzenie na złudzeniu, kłamstwo na kłamstwie twardsze od prawdy.
— Nie śnię. — Zamykała oczy tylko po to, aby otworzyć je obok siebie. Jaźń, która prawie nigdy nie sypiała, nie znała pustki. Wieczna tułaczka i długie łańcuchy myśli, których umysł nie miał kiedy układać. Ciągle nowe i nowe doświadczenia. Gubiła się w nich, a nie potrafiła przestać. Była taka… zmęczona. Ciszę odnajdywała jedynie wtedy, gdy zasypiała półprzytomnie otumaniona opium, lecz teraz i te momenty bezlitośnie szarpały lęki, niezależnie od tego, ile trucizny krążyło w jej żyłach. — Nie mogę ukraść czegoś, czego nie masz. Nie potrzebuję twoich magicznych sztuczek. Jedyną drogą do zakrzywienia losu, który został już spisany, jest prośba i błaganie o wstawiennictwo Bogini.
Patrzyła jednak chciwie na tę szóstkę denarów i w jej szalkach odnajdowała ukojenie. Oto równowaga, którą tak bardzo chciała dojrzeć. Znak, że wciąż balansuje umiejętnie na granicy, gdzie przebiega sprawiedliwość i harmonia — i nie spadła w mrok.
— Nie kształtuję w kartach swojego losu. Ty też nie — powiedziała, a na jej ustach wykwitł rozbawiony uśmiech. — Ty mnie podglądasz.
Czy nie tym były karty? Obnażaniem sekretów cudzej drogi — tym intymniejszych, że sama osoba ich jeszcze nie znała.
Czarownica porwała przypadkową kartę z rąk wampira, lecz nie spojrzała na nią od razu. Zsunęła się z ławki, skłoniła Gabrielowi i lekkim, niemal tanecznym korkiem ruszyła przez ogród, zabierając ze sobą swój los, aby on nie mógł go podejrzeć. Gdy przebiegała obok rozarium, wśród ciszy opustoszałego ogrodu usłyszała brzęczenie. To nie był żaden znany jej owad. Dźwięk zaintrygował ją na tyle, że zwolniła kroku i dojrzała światło w ziemi. Zatrzymała się. Wtedy dopiero spojrzała na kartę, po czym uklękła, aby grzebać zielonkawymi palcami w wilgotnej, glizdowatej ziemi.

Rzut Tarot 1d78 - 62
Piątka Pucharów


dotknij trawy
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#8
21.09.2025, 20:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.09.2025, 20:28 przez Gabriel Montbel.)  
Choć nie oddychał to niespieszny wydech połączony z wdzięcznym mruknięciem rozwibrował mu gardziel, gdy tylko gałęzie wplotły się w jego istnienie, gdy opuszki dotknęły skóry głowy. Był mistrzem magii zauroczeń, siał ziarna słodkich obietnic na żyzny grunt niechronionych głów, ale nie było dla niego słodszej magii, niż bezinteresowność dotyku, okryta płatkami łagodnej kobiecej prezencji. Mężczyźni oczywiście nie odbiegali od spektrum jego zainteresowań, jak gałęzie tak przyjemni do łamania w dłoni, ale to kobiety wraz z całą swoją fizjonomią o wiele bardziej przypominały mu kwiaty wypełnione słodkim, odurzającym nektarem.

Mówiła coś, ale treść tego wywodu umykała wrażeniem, czuciem, przyjemnością płynącą z chłodnej akceptacji jego istnienia w swoim otoczeniu. Śmierć, nawet oszukana. Los, rozbawionymi oczyma podejrzany. Sen, nigdy nie uświadczony. Głód...

Nie był głodny, nie chciał wgryźć się w miękką korę jej ciała, nie chciał tych róż podlewać krwią, przeczuwając, jak łapczywie wchłonęłyby posokę zmieniając się, plugawiąc, współdzieląc jego pragnienie. Będąc jego pragnieniem.

Krzaki odrodzą się. W to nie wątpił. Zbyt wiele lat, zbyt wiele energii płynącej nie od Matki wcale, a bóstwa odleglejszego, starszego, o wiele, wiele mniej opiekuńczego.

Chciał coś powiedzieć, ale trudno mu było uformować inne słowa niż jeszcze albo nie przestawaj, więc nie mówił wcale, pozwalając ciału mówić za niego. Czas płynął sennie, łaskotał ich krzywizną strużki kadzidlanego dymu, okultystycznego połączenia dwójki osób, które o okultyzmie miały biegunowo odległe pojęcie.

Dopiero gdy się zerwała, ta mała sroka złodziejka, gdy jak liść sfrunęła z poręczy ławki ku ziemi, pozwolił sobie na pomruk irytacji ale i rozbawienia.

–Cóż jeszcze przyniesiesz mi Tajemniczy Ogrodzie? – zanucił dźwigając swoje nieumarłe ciało. W dłoniach wciąż trzymał talię i... cóż, był ciekaw. Wyciągnął jedną z głębiej zakopanych kart.

Rzut Tarot 1d78 - 42
Dziewiątka Pucharów


Uśmiechnięty mężczyzna otoczony połyskującymi różami. W oryginale to chyba były statuetki? Nie. Kielichy. Radość. Szczęście. Prostota. Parszywa satysfakcja z życia.

Zaśmiał się pod nosem, dołeczki ozdobiły uśmiech, jak gwiazdy poza miastem potrafiły komplementować księżyc.

– Nie jest to widok, który nie sprawiłby mi przyjemności âme verte. Twoje kroki prawie jak taniec. Wciąż się waham, czy więcej w Tobie zjawy, czy esencji życia. – Ręce nieco bezczelnie ukrył w kieszeniach, nie przeszkadzał jej kopać, bo i czemu miałby. Każdy miał swoją naturę za którą podążał. On lubił wgryzać się w tkanki. Ona najwidoczniej lubiła czynić to ziemi.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#9
22.09.2025, 14:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.09.2025, 15:01 przez Helloise. Powód edycji: highlightowałam akcje żeby było szybciej sprawdzać )  
Tyle już razy wsuwała palce w tyle różnych czupryn, tyle już razy wędrowała tymi palcami po cudzej skórze. Niektórzy reagowali na dotyk jak Gabriel — przyjemnością i odprężeniem; inni czuli się z tym niekomfortowo i wycofywali się z myślą, jakież to dziwne, gdy obca kobieta o szalonym oku tak szybko skraca dystans. Być może drudzy mieli rację, ponieważ było w jej dotyku coś samolubnego — zbierała nim wrażenia o ludziach. Nigdy nie było jej dość smakowania człowieka w świecie, w którym brytyjskie podręczniki savoir-vivre wyliczały dystans, na jaki kulturalny człowiek powinien zbliżać się do człowieka. Wszystko, żeby na pewno ludzie nie doświadczyli siebie nawzajem. Jej intencja była samolubna, lecz rzadko odmawiała innym i doświadczenia siebie. Nie odmówiłaby ani łakomstwu róż, ani wampira.
Nie była tancerką ani śpiewaczką, lecz lubiła i tańczyć, i śpiewać. Lubiła czuć rytm, choć nie potrafiłaby przepisać go na arkusze w nutach ani skomponować zachwycającej choreografii. Pląsała w prostych krokach, jak ją stopy niosły, jak ją niosły instynkty.
A poniosły ją do tej ziemi Maida Vale, w której teraz miała umorusane ręce. Kopiąc, patrzyła na kartę rzuconą na trawę przed znaleziskiem — Piątkę Pucharów. Nie miała pojęcia, cóż znaczy według profesjonalnych podręczników, lecz czyż mógł być przypadkiem czarny płaszcz smutnego mężczyzny wyrysowanego na niej?
Głupcy, głupcy, głupcy — kołatało się jej po głowie, gdy na kolanach rozgarniała palcami ziemię. Nie dziwota, że różane puchary u stóp odzianego w czerń głupca są poprzewracane. Wybrali złą drogę.
Przerwała na chwilę kopanie. Czubkiem paznokcia poskrobała czarny płaszcz mężczyzny. Wszystko byłoby tyle prostsze, gdyby je zrzucili.
Gdy dogonił ją Gabriel, jego karta leżała na szczycie kopczyka ziemi. Z części malunku przedstawiającej mężczyznę zdrapano farbę. Została w jego miejscu pusta, pobarwiona ziemią plama, lecz Helloise ani myślała się z tego tłumaczyć.
— Zjawa? — zapytała nierozumnie, sięgając po flakon. — Zjawy są… właśnie zjawy są esencją życia, które wyrwano z ciała. Nie ma niczego bardziej… bardziej czystego życia — mamrotała pod nosem, oglądając fiolkę wypełnioną srebrzystym płynem, tym magiczniejszym gdy uniosła go, pozwalając eliksirowi skąpać się w świetle księżyca.
Nagle flakon rozgrzał się w jej rękach. Helloise gwałtownie wciągnęła powietrze nosem, tak tylko okazując zaskoczenie i ból. Szkło stopiło się, a eliksir rozlał między jej palcami, w które próbowała go niezgrabnie łapać. Srebrzysta substancja ciekła jej po nadgarstkach i spływała cienką strużką pod rękawy płaszcza, niknąc w oczach. Czy odparowała tak szybko?
W powietrze wzbił się dobrze znany zapach róż i popiołów. Czarownica zbliżyła nos do dłoni, próbując choć tak chwytać ulotne wonie.

Mój rzut WOP na rozpoznanie składników:
Rzut PO 1d100 - 86
Sukces!


dotknij trawy
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (205), Helloise (1755), Gabriel Montbel (1570)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa