10.04.2024, 15:44 ✶
— Sen — odparł zdawkowo. Po części dlatego, że nie lubił dzielić się treścią swoich wizji, szczególnie z obcymi, po części dlatego, że lakoniczne sen pozostawiało więcej przestrzeni dla wyobraźni. Morpheus nie mógł wiedzieć, że Peregrinus nie śnił o niczym specyficznym. Ot, dowiedział się jedynie, że w Windermere dzieje się coś niepokojącego, wartego jego uwagi. Czyli nic ponad to, co każdy czarodziej mógł wywnioskować, wziąwszy do ręki właściwe wydanie Proroka. — Monotonia jeziornego hoteliku to niekoniecznie mój przepis na wypoczynek.
Przypomniał sobie niedawną wyprawę w góry: zdecydowanie wolał wędrować, najchętniej co rzadziej uczęszczanymi szlakami. Lub bez szlaku. Pomijając nawet paraliżujący strach przed wodą głębszą niż ta w wannie, Trelawney nie nadawał się po prostu do bezczynnego wylegiwania.
Słowa: Komnata Przepowiedni nieprzyjemnie drażniły każdy nerw w jego ciele. Za każdym razem gdy Longbottom nawiązywał do swojej pracy, Peregrinus miał wrażenie, że wszystko w nim skręca się boleśnie; napina jak struna, którą jeden drobny ruch dzieli od spektakularnego pęknięcia.
— Wielka szkoda, że nie oprowadzacie wycieczek. Bardzo chętnie zobaczyłbym, co tam ukrywacie. — Starał się brzmieć niedbale, nie okazać nadmiernego zainteresowania. Sprawić wrażenie zwykłego ciekawskiego, którego zaspokoi pobieżne zwiedzanie i mała błyszcząca kula kupiona w okienku z pamiątkami po wyjściu.
Ale nie zaspokoiłoby go to w najmniejszym stopniu. Wręcz przeciwnie, podsyciłoby jedynie jego pragnienie. Teraz słuchał więc uważnie, aby zazdrośnie spić z ust Morpheusa każdą informację o Departamencie, jaka mu się wymsknie. Patrzył głęboko w jego oczy, jakby próbował wniknąć w nie, zobaczyć w nich odbicie Komnaty Przepowiedni, zbiory Ministerstwa mieniące się błękitnym światłem. Chciał w jego butach kroczyć między regałami, mieć je wszystkie na wyciągnięcie ręki.
— Naturalnie — przystał na jego towarzystwo. — Wygląda na to, że i tak przygnała nas tu ta sama tajemnica.
Ochoczo wznowił spacer, korzystając z okazji, aby zwiększyć choć odrobinę dystans między nimi. Parzyła go bliskość tego czarodzieja. Nie mógł znieść bycia o centymetry od osoby symbolizującej wszystko, czym on nigdy nie będzie. Zacisnął mocniej palce na skórzanym pasku torby, sztywno wbijając wzrok przed siebie, lecz mimo to wciąż widział niewymownego kątem oka. Jego obecność ciążyła na piersiach Trelawneya jak złośliwy demon wbijający kościste kończyny między jego żebra.
Powróciła do niego myśl o tym, skąd Morpheus go znał. Dolohov był słynną twarzą, lecz Peregrin? Przypadkowy czarodziej kojarzyć mógł co najwyżej jego nazwisko, tak piąte przez dziesiąte. Aby rozpoznać go z twarzy, należało odwiedzić Prawa Czasu czy minąć się z nim na jakimś wydarzeniu, na którym towarzyszył mistrzowi. Lub uważnie śledzić karierę słynnego wróżbity i jego otoczenie.
— Więc miałeś już do czynienia z Dolohovem, Apollonemosie? Nie przypominam sobie, żebyśmy minęli się kiedyś w Prawach Czasu — podjął przerwany wątek. — Nie narzekamy z Vakelem na brak zajęć, ale jeśli zajdzie potrzeba, może znajdziemy chwilę dla Ministerstwa.
My. Ja i Vakel. Skrócił dystans między sobą a Vasilijem, scalił ich w jedno. Wczepił się kurczowo w pracodawcę, aby uszczknąć trochę z jego wielkości. Dlaczego ten nowo poznany mężczyzna sprawiał, że czuł się tak mały? Był przy nim jak przypadkowy pyłek krążący po świecie, póki nie przeminie; zniknie, nie pozostawiwszy po sobie śladu. Peregrin zapałał do siebie obrzydzeniem — uciekł się do żałosnego chwytu zalśnienia blaskiem cudzej sławy — lecz potrzeba dorównania choć w części poziomowi Morpheusa była zbyt silna.
Przypomniał sobie niedawną wyprawę w góry: zdecydowanie wolał wędrować, najchętniej co rzadziej uczęszczanymi szlakami. Lub bez szlaku. Pomijając nawet paraliżujący strach przed wodą głębszą niż ta w wannie, Trelawney nie nadawał się po prostu do bezczynnego wylegiwania.
Słowa: Komnata Przepowiedni nieprzyjemnie drażniły każdy nerw w jego ciele. Za każdym razem gdy Longbottom nawiązywał do swojej pracy, Peregrinus miał wrażenie, że wszystko w nim skręca się boleśnie; napina jak struna, którą jeden drobny ruch dzieli od spektakularnego pęknięcia.
— Wielka szkoda, że nie oprowadzacie wycieczek. Bardzo chętnie zobaczyłbym, co tam ukrywacie. — Starał się brzmieć niedbale, nie okazać nadmiernego zainteresowania. Sprawić wrażenie zwykłego ciekawskiego, którego zaspokoi pobieżne zwiedzanie i mała błyszcząca kula kupiona w okienku z pamiątkami po wyjściu.
Ale nie zaspokoiłoby go to w najmniejszym stopniu. Wręcz przeciwnie, podsyciłoby jedynie jego pragnienie. Teraz słuchał więc uważnie, aby zazdrośnie spić z ust Morpheusa każdą informację o Departamencie, jaka mu się wymsknie. Patrzył głęboko w jego oczy, jakby próbował wniknąć w nie, zobaczyć w nich odbicie Komnaty Przepowiedni, zbiory Ministerstwa mieniące się błękitnym światłem. Chciał w jego butach kroczyć między regałami, mieć je wszystkie na wyciągnięcie ręki.
— Naturalnie — przystał na jego towarzystwo. — Wygląda na to, że i tak przygnała nas tu ta sama tajemnica.
Ochoczo wznowił spacer, korzystając z okazji, aby zwiększyć choć odrobinę dystans między nimi. Parzyła go bliskość tego czarodzieja. Nie mógł znieść bycia o centymetry od osoby symbolizującej wszystko, czym on nigdy nie będzie. Zacisnął mocniej palce na skórzanym pasku torby, sztywno wbijając wzrok przed siebie, lecz mimo to wciąż widział niewymownego kątem oka. Jego obecność ciążyła na piersiach Trelawneya jak złośliwy demon wbijający kościste kończyny między jego żebra.
Powróciła do niego myśl o tym, skąd Morpheus go znał. Dolohov był słynną twarzą, lecz Peregrin? Przypadkowy czarodziej kojarzyć mógł co najwyżej jego nazwisko, tak piąte przez dziesiąte. Aby rozpoznać go z twarzy, należało odwiedzić Prawa Czasu czy minąć się z nim na jakimś wydarzeniu, na którym towarzyszył mistrzowi. Lub uważnie śledzić karierę słynnego wróżbity i jego otoczenie.
— Więc miałeś już do czynienia z Dolohovem, Apollonemosie? Nie przypominam sobie, żebyśmy minęli się kiedyś w Prawach Czasu — podjął przerwany wątek. — Nie narzekamy z Vakelem na brak zajęć, ale jeśli zajdzie potrzeba, może znajdziemy chwilę dla Ministerstwa.
My. Ja i Vakel. Skrócił dystans między sobą a Vasilijem, scalił ich w jedno. Wczepił się kurczowo w pracodawcę, aby uszczknąć trochę z jego wielkości. Dlaczego ten nowo poznany mężczyzna sprawiał, że czuł się tak mały? Był przy nim jak przypadkowy pyłek krążący po świecie, póki nie przeminie; zniknie, nie pozostawiwszy po sobie śladu. Peregrin zapałał do siebie obrzydzeniem — uciekł się do żałosnego chwytu zalśnienia blaskiem cudzej sławy — lecz potrzeba dorównania choć w części poziomowi Morpheusa była zbyt silna.
źródło?
objawiono mi to we śnie
objawiono mi to we śnie