Już nie takie cherlawe cherubinki wątpiły w jego sprawczość, by rzeczywiście miał przejmować się opinią drugiego obiegu. Co ona tam mogła wiedzieć o bezkresie pierwszego kręgu znad swoich kart, kamieni i kryształów. Burdelcóra martwych dziwek, co zapach wód Styksu mogła znać co najwyżej z mankietów jego marynarki. I właściwie mógłby ją nawet tak podpisywać pomiędzy ulubionymi bliznami, widząc parkiet umoczony jej łzami z nienawiści do niego. Szkoda tylko, że w tej alegorii to Aleksander Wielki Chujowy zatruwał boginkę nienawiści, a nie na odwrót jak w oryginale.
A on zwyczajnie był zmuszony do wyczerpania wszystkich dostępnych opcji, nawet tak niewdzięcznych jak Kościana Księżniczka. Bo nie miał do zaryzykowania nic więcej, niż własne życie. Jeśli nie rozpracuje tego Zimnego cholerstwa co zatruwało go od wewnątrz, to i tak skończy martwy. Stojąc po tej stronie barygady, był w tym osamotniony, nie tak jak te gnoje z mundurówek. Victoria, Atreus i cała reszta bohaterskiej zbieraniny. Banda harcerzyków co nie musiała się ukrywać. Mogli szukać rozwiązania bez spoglądania za ramię na każdym kroku. Oh, jak on ich za to przeklinał w myślach.
Nie kontynuował słownej szarpaniny, ani nie odpowiadał na linijkowe aluzje bardziej, niż kpiące parsknięcie śmiechem. Jedynie w na krótką chwilę uśmiechnął się diabelsko, kiedy w końcu na głos padła ta oczywista, choć dotąd niedopowiedziana, deklaracja co do uczuć wobec Mulcibera. Gdyby miał nieco więcej nastroju do żartów mógłby teraz obrócić czapkę daszkiem do tyłu i przypiąć jej słowa jak odznakę po wewnętrznej stronie swojej kurtki.
Jasne, że jej nie ufał w szerszym spektrum. Ufał, że nie postąpi głupio i nie wprowadzi go na manowce jeśli tylko przytrafi się jej taka okazja. Wciąż obowiązywały ich pewne układy na które przystali, a ta jednorazowa pomoc Lestrangowi bardziej poszerzy jej możliwości, niż mogłaby na tym teraz cokolwiek stracić. Poza obejściem się smakiem ze stracenia okazji do zagrania sobie jego kosztem.
No i tak na dobrą sprawę nie wiele się mylił przy obstawianiu, bo kłopoty przyszły bardzo szybko i znienacka. Pierwsze niepokojące drgnięcia roślinności w jego kierunku powinny być już wystarczającym ostrzeżeniem, jednak jego nie tak łatwo zniechęcić. W końcu przyszedł tu w konkretnym celu, w wypytaniu o Limbo, a nie żeby żartować sobie z pomarszczonej staruchy. Zanim zdarzył nawet pomyśleć jakie zaklęcie powinien teraz użyć, żeby uratować się przez klinczem z kłączami, to jego wiodąca ręka z różdżką, już była skrepowana. W odruchu bezwarunkowym chciał się jeszcze wyrwać, ale stopy również szybko zostały mu przytwierdzone do tych cholernych chwastów. Rozsądek dotarł do niego, kiedy w jego głowie rozbrzmiały słowa Szeptuchy. Milczał przez chwilę bijąc się z myślami i własnymi zamiarami, lecz odezwał się w końcu.
- Wybacz droga Pani za najście... - wyrzucił w końcu, podnosząc wcześniej spuszczoną głowę w dół i spojrzał na postać starszej kobiety. Wysilił się nawet na gustowny uśmiech, choć nie wytrzymał z nim długo. Zaciskające się na nim pnącza wbijały się coraz bardziej w nieprzyjemny sposób. - Chcieliśmy tylko dostać kilka odpowiedzi, nie mamy złych zamiarów. Moja towarzyszka może potwierdzić... I tutaj sugestywnie przerzucił wzrok na Ambrosie, przekręcając głowę na bok wbił w nią ponaglające i zestresowane spojrzenie. - Była Pani na polanie ognisk w dniu ataku prawda? - ciągnął dalej, jakby obawiał się tego, że może zapaść niezręczna cisza. No i poza głupkowatym uśmiechem, przerywanym pojedyńczymi stęknięciami z bólu, który powstrzymywał go przed poruszaniem się, niewiele mógł więcej. Gadać jak najdłużej, aż sytuacja zejdzie na bardziej korzystne dla niego tory.