24.03.2025, 00:04 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.03.2025, 00:06 przez Woody Tarpaulin.)
—08/09/1972—
—SPALONA NOC—
Rejwach-ekipa w Rewjachu
Początek sezonu w Rejwachu zapowiadał się fantastycznie. Spójrzcie tylko na te majestatyczne czarne chmury zbierające się nad Londynem! Czyż jest coś, co głośniej krzyczy jesień niż porządna nawałnica i ochłodzenie pogody? Był to idealny moment, aby w pubie poszedł w ruch tradycyjny kocioł grzańcowy, który Tarp z Aseną wytachali z piwnicy w Lammas. Dzieci z całego kraju powyjeżdżały do Hogwartu, więc żadni tatusiowie (potencjalni klienci) nie musieli dłużej sprawiać w domu pozorów, że nie zachelwają mordy, a że na domiar tego był piątek, to bar zapełnił się wcześnie i tętnił życiem, kipiał gwarem, generalnie oddawał sprawiedliwość swojej nazwie.
W jednym z boksów pod ścianą siedział pan gospodarz niczym ojciec chrzestny z kotem na kolanach (Łachowi było wszystko jedno, gdzie śpi) i negocjował z jakimś petentem. Choć negocjował to duże słowo, bo korzystając z tego, że gość był nietutejszy, Woody pospolicie nawijał mu makaron na uszy, dwoił się i troił, żeby orżnąć go na biznesach, ile wlezie. Ani myślał schodzić z ceny i co rusz dorzucał coś do oferty, paplając z wprawą zawodowego marketera. Gdy porozumienie zostało osiągnięte, panowie uścisnęli dłonie, zachwycony Tarpaulin zaklaskał, zrzucił kota i wrócił za bar, aby tam z kolei patrzeć na ręce pracownikom.
Na zewnątrz podniosły się w międzyczasie jakieś krzyki, ale ledwo-ledwo przebiły się do głośnego baru. Nawet jak który przy drzwiach usłyszał je lepiej, to co to? Mało burd i darcia mord na Nokturnie dzień w dzień? Naturalny element krajobrazu.
Pogwizdując pod nosem skoczną melodię, Woody przeszedł jak gdyby nigdy nic do sprawdzania, czy kasa się zgadza, czy szklanki nie za czyste i czy przypadkiem przy którymś stoliku nie siedzą zakonspirowani Brygadziści. Wtem drzwi Rejwachu otwarły się zamaszyście i stanął w nich jakiś przypadkowy obdartus. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, kolejny ćpun, co się przyplątał; na jego twarzy odmalowany był jednak wyraz trwogi tak głęboki, że nawet Woody’ego na krótką chwilę zakłuł niepokój.
— Pali się! — zakrzyknął delikwent.
Gramofon zakrztusił się i umilkł, rozmowy jakby przycichły, za plecami Woody’ego pojawił się Enjorlas, który — korzystając z ciszy — zagrał kilka złowrogich akordów na lutni.
Du-du-du-dum.
— Aha. I co? Co my? Departament Katastrof? — Woody prychnął, wzruszając ramionami. — Gorzałą mamy ci ten ogień polewać? Panocku najdroższy, tak to nie zadziała — zarechotał.
Gramofon przełknął, cokolwiek go dławiło; wypuścił kolejną piosenkę. Ktoś się zaśmiał, ludzie wrócili do swoich spraw, ten i ów wstał zaciekawiony i podszedł wybadać apostoła złych wieści. Rejwach żył jeszcze kilka krótkich chwil normalnym rytmem. Apokalipsa czasem musi się postarać, żeby zwrócić uwagę codzienności.
piw0 to moje paliwo