26.03.2025, 21:51 ✶
—03/09/1972—
Rejwachowcy z wizytą w Białym Wiwernie
Punkt obserwacyjny znajdował się w oknie dachowym. Wystawała z niego ukradkiem luneta oraz jeden róg trikornu Woody’ego, który od dłuższego czasu wypatrywał członka personelu Wiwerna, który miał tego dnia zamykać ów popularny pub i wracać tą akurat drogą. Na ulicę Śmiertelnego Nokturnu zaczynał zaglądać nieśmiało świt (kto by pomyślał, że tam bywa?), lecz wciąż było jeszcze szaro i pomiędzy budynkami przemykały głównie psy z kulawą nogą oraz sporadyczni wymemłani nocą czarnodzieje.
Ledwie ten kluczowy — ziewający pracownik Białego Wiwerna — zamajaczył na horyzoncie, Woody zanurkował w głąb swojego pokoju. Oto nadchodził ich czas. Wytargał spod łóżka skrzynkę po piwie, z którą udał się niedawno do Ataraxii, aby mu tam napełniono ją duchami w szkle. Szkła te wyłożył przezornie gazetami, żeby nie dzwoniły o siebie po drodze ani — co gorsza — nie stłukły w nieodpowiednim momencie. Czarodziej podniósł jeden z nich na wysokość oczu i wpatrywał się chwilę w kłębiącego się w środku ducha; miał nadzieję, że Ambrosia spakowała same najgłośniejsze i najzłośliwsze.
Wstał i raz jeszcze wyjrzał z okna, żeby upewnić się, że pracownik nie zawrócił, po czym — usatysfakcjonowany jego odejściem — owinął się płaszczem, postawił kołnierz, zrzucił kapelusz (był jednak zbyt rzucający się w oczy) i ze skrzynką udał się na dół, łomocząc po drodze w drzwi pokoju Aseny i nawołując Lewisa.
Odprawa była szybka, a plan prosty jak budowa cepa: Lewis, ty otworzysz, masz swoje zabawki? (Czy do zaklinania kibelków i otwierania magicznych drzwi używało się w ogóle jakiejś zabawki poza różdżką? To już jego kwestia.)
Jeśli kogoś minęli na ulicy, mimo pory, nie było się do czego przyczepić: głowy nisko, ale nie za nisko, skrzynia koktajli duchołowa miała wysokie ścianki, więc żaden nie widział, że w środku wcale nie browary. Ominęli główne wejście Wiwerna, nawet się na nie nie obejrzawszy, i poszli dalej, w bramę podwórza, na które wychodziły tylne drzwi kilku przylegających budynków, w tym ukochanego, konkurencyjnego pubu. Nie było to sympatyczne trawiaste podwórze, na którym wywieszasz pranie i wypasasz dzieci. Przestrzeń wybrukowana od ściany do ściany oślizgłym, zmurszałym kamieniem, a zamiast trzepaka zalegały przepełnione kubły na śmieci oraz wystawka w stylu aranżacji na klatce przed mieszkaniem posła Sośnierza.
Zasadniczą zaletą tego zaułku było to, że mniej osób miało szansę ich zobaczyć. Pozostawało liczyć na to, że wszyscy sąsiedzi Wiwerniarza, z którymi dzielił dziedziniec, śpią lub zgonują, a rejwach-ekipa nie narobi hałasu i nie będzie w razie czego wyglądać podejrzanie (w końcu przynieśli ze sobą kratę piwa, to na pewno uzupełniają magazyn... czy coś).
piw0 to moje paliwo