16.04.2025, 14:15 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.04.2025, 10:49 przez Baldwin Malfoy.)
Rzut na percepcję (2k) czy Baldwin się w ogóle się zorientuje, że urok Millie słabnie.
Rzut N 1d100 - 36
Akcja nieudana
Akcja nieudana
Cholera wie co sprawiło, że byle urok utrzymał się tak długo, gdy łamali granicę dźwięku i dotyku. Mógłby zrzucić winę na alkohol; na półmrok i unoszący się zapach opium. Ale to byłoby zbyt proste. Zbyt ludzkie. I nawet jeśli gdzieś w tle, w załamaniu światła na skórze, pojawiał się cień prawdziwej twarzy Moody- Baldwin pokornie odwracał wzrok.
Kłamstwo, które smakowało jak Calanthe, było łatwiejsze do zniesienia niż świat, w którym Calanthe już nie było.
Może za godzinę czy dwie, gdy wreszcie otrząśnie się z rozedrganych snów, dostrzeże jak śmieszna była to iluzja. Pozwoli sobie na słodką i powolną zemstę, dociskając Millie mocniej do pościeli pachnącej seksem i grzechem; barwiąc zaklęciem włosy na ciemny kolor, pozwalając jej dotknąć dwudniowego zarostu “którego nie miał czasu zgolić”. Przypominając jej, że aż tak się od siebie nie różnią.
Może się zaśmieje, zapyta jakie to uczucie przez moment czuć się tak bliską Bogom. Może nawet uzna, że to niezły pomysł i następnym razem powinni się zaopatrzyć w eliksir wielosokowy, nie przerywając składania pocałunków na szyi, które miały tak podobne. Zrobi wszystko by zagłuszyć pustkę jaką po sobie pozostawi.
Ale teraz, w opustoszałej Eurydyce, która żyła swoją własną, ciężką, niewypowiedzianą historią, czuł siostrzaną obecność jak oddech na skórze. Być może jego dusza krzyczała, szarpała się pod skórą, próbując wyrwać z tej spirali, ale ciało… Ciało znało Calanthe; pamiętało jej temperaturę, geometrię jej bólu, rytm oddechu, który teraz zsynchronizował się z jego własnym.
Zacisnął palce mocniej na jej nadgarstku. Nie z brutalnością, a zwyczajną z rozpaczą; żądzą, której nie chciał już przed siostrą ukrywać. Z tym nieopisanym bólem, który przynależny był tym, którzy kochają zbyt czysto. Zbyt mocno. Tak mocno, że świat tego nie zniesie.
Pocałunek był niczym pieczęć złożona pod spisanym krwią cyrografem. Podpisał się pod tym przeklętym aktem, szarpany pierwotnym bólem. Pragnienie nie znało różnicy między grzechem, a świętością. W tej chwili moralność zdawała mu się towarem drugiej klasy. Czymś co można było wrzucić do szafy i zapomnieć na długie lata o jej istnieniu. I może właśnie dlatego pozwalał jej na wszystko?
Bo Baldwin nigdy nie był dobry. Był tylko wierny.
Otarł opuszką kciuka ślinę z kącika siostrzanych, zaczerwienionych ust - gest tak czuły, że aż bluźnierczy. Jakby dotykał relikwii, oczyszczał to, co zostało skalane przez jego własne pożądanie. Pocałował ją jeszcze raz, tym razem wolniej, delikatniej, przecząc wszystkiemu co się działo wokół nich. Nie miał siły oddzielać prawdy od kłamstwa, dlatego gubił się we własnym dotyku i chłodzie jej porcelanowej skóry.
Kolejnego pocałunku już nie było. Wbił za to mocniej palce w jej wąską talię, dociskając jej uda do swoich bioder.
- Czego chcesz?- Głos miał zachrypnięty, gdy próbował złapać oddech między każdym słowem. Próbował się opanować, zaciskając szczękę tak mocno, że aż zadrżała mu linia żuchwy. Wystarczył zaledwie jeden jej ruch, jeden nieostrożny gest, by wyrwać z jego ust zduszone, zwierzęce warknięcie.- Kim chcesz być, Cal?- Kolejne pytanie, boleśnie wydłużające to co wydawało mu się nieuniknione
- Powiedz. Cokolwiek.- Błagał ją w myślach.- Zrobię z ciebie wszystko, czym chcesz być. Boginię, siostrę, ladacznicę, pierdoloną świętą. Jedno słowo wskazówki, by wiedział co robić dalej.
- Mam cię zabrać na zaplecze jak zwykłą kurwę? Czy przenieść przez próg domu jak panią Malfoy?