Ostatnie godziny były niczym koszmar, z którego nie mógł się wybudzić. Pożar, który z każdą godziną pochłaniał coraz więcej ulic Londynu, był niczym plaga, która powoli spopielała wszystko, co kiedyś było mu znane. Martwił się o bliskich, znajomych oraz wszystkich, którzy stawali się ofiarami tego chaosu. Najgorzej jednak czuł się, gdy myślał o Viorice, z którą nie widział się już od jakiegoś czasu. Próby nawiązania kontaktu spełzły na niczym. Miał ogromną ochotę pobiec do jej mieszkania, ale rodzice potrzebowali jego pomocy. Poza tym, z ich dwójki to prędzej on mógłby potrzebować pomocy. Na pewno dawała sobie radę — starał się nie dopuścić do głowy innej wersji wydarzeń, chociaż było to cholernie trudne.
Godziny mijały, a przez jego ręce przewijało się coraz więcej poszkodowanych, którzy z racji na sytuację nie mogli dostać się do Munga. Zatrzymywali się tymczasowo w Aptece, gdzie jego rodzice urządzali pośpiesznie polowe łóżka dla bardziej potrzebujących. Początkowo starał się pomagać przy gaszeniu domów. Niestety nie zachował przy tym ostrożności, przez co oberwał szkłem z pękniętej szyby. Obyło się bez większych uszkodzeń, ale jego głowa została dość solidnie owinięta bandażami. W tym stanie mógł już za bardzo podróżować po mieście, także skupił się na pomaganiu ludziom w okolicy Pokątnej, głównie w aptece.
Po kilku godzinach takiej pracy, jego mózg po prostu się wyłączył, przechodząc w tryb automatycznego wykonywania kolejnych czynności. Opatrywał kolejnych rannych, niosąc pomoc ofiarom pożarów. Starał się przy tym ignorować bandaże, które co jakiś czas zsuwały mu się na oczy, lekko przysłaniając wizję. W normalnych warunkach już dawno by je poprawił, ale po prostu nie miał na to czasu. Inni byli w znacznie gorszym stanie niż on sam. Utknął w tym stanie na tyle głęboko, że przestał nawet rozpoznawać ludzi, którym pomagał. Właśnie dlatego dopiero po chwili dotarło do niego, że opatrując jakąś kobietę, słyszy w tle dziwnie znajomy dźwięk. Głos?
— Ja... Brenna?! — rzucił nagle, spoglądając na nią z lekkim zdumieniem. Zaraz po tym na jego twarzy pojawiła się fala troski przemieszanej z niepokojem. Normalnie sprzedałby jej teraz krótki opieprz, ale nawet nie miał na to siły. Poza tym, jak na aktualne wydarzenia, nie było aż tak źle.
— Gdy to wszystko się skończy, sam zaprowadzę cię do Munga — rzucił tylko zmęczonym, nieco pustym głosem, po czym sięgnął po środki medyczne i zaczął ją opatrywać.
—Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało? — rzucił, próbując w ten nieoczywisty sposób dopytać o Zakon. — I... spotkałaś może gdzieś Viorice? — dodał nieco ciszej, zerkając na nią niepewnie, próbując ukryć troskę oraz strach o kobietę.
Godziny mijały, a przez jego ręce przewijało się coraz więcej poszkodowanych, którzy z racji na sytuację nie mogli dostać się do Munga. Zatrzymywali się tymczasowo w Aptece, gdzie jego rodzice urządzali pośpiesznie polowe łóżka dla bardziej potrzebujących. Początkowo starał się pomagać przy gaszeniu domów. Niestety nie zachował przy tym ostrożności, przez co oberwał szkłem z pękniętej szyby. Obyło się bez większych uszkodzeń, ale jego głowa została dość solidnie owinięta bandażami. W tym stanie mógł już za bardzo podróżować po mieście, także skupił się na pomaganiu ludziom w okolicy Pokątnej, głównie w aptece.
Po kilku godzinach takiej pracy, jego mózg po prostu się wyłączył, przechodząc w tryb automatycznego wykonywania kolejnych czynności. Opatrywał kolejnych rannych, niosąc pomoc ofiarom pożarów. Starał się przy tym ignorować bandaże, które co jakiś czas zsuwały mu się na oczy, lekko przysłaniając wizję. W normalnych warunkach już dawno by je poprawił, ale po prostu nie miał na to czasu. Inni byli w znacznie gorszym stanie niż on sam. Utknął w tym stanie na tyle głęboko, że przestał nawet rozpoznawać ludzi, którym pomagał. Właśnie dlatego dopiero po chwili dotarło do niego, że opatrując jakąś kobietę, słyszy w tle dziwnie znajomy dźwięk. Głos?
— Ja... Brenna?! — rzucił nagle, spoglądając na nią z lekkim zdumieniem. Zaraz po tym na jego twarzy pojawiła się fala troski przemieszanej z niepokojem. Normalnie sprzedałby jej teraz krótki opieprz, ale nawet nie miał na to siły. Poza tym, jak na aktualne wydarzenia, nie było aż tak źle.
— Gdy to wszystko się skończy, sam zaprowadzę cię do Munga — rzucił tylko zmęczonym, nieco pustym głosem, po czym sięgnął po środki medyczne i zaczął ją opatrywać.
—Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało? — rzucił, próbując w ten nieoczywisty sposób dopytać o Zakon. — I... spotkałaś może gdzieś Viorice? — dodał nieco ciszej, zerkając na nią niepewnie, próbując ukryć troskę oraz strach o kobietę.
Rzut PO 1d100 - 71
Sukces!
Wykorzystuję przewagę tworzenia eliksirów, żeby przygotować medykamenty dla ludzi.Sukces!