Czy to było konieczne? Czy śmierci Florence naprawdę nie dało się uniknąć? Tak przynajmniej próbował uspokajać swoje myśli Louvain. Dla bezpieczeństwa Atreusa zrobił dużo więcej niż powinien. W Spaloną Noc zapewnił mu o wiele więcej ochrony niż zasługiwał ktoś kto miał czelność stanąć naprzeciwko Czarnego Pana. Biorąc przyjaciela pod protekcje zasłony dymnej, kosztem swojego domu, kosztem nawet własnej rodziny. A ona i tak umarła. Wiedział od samego początku. Zawsze miał tego świadomość, że wojna w końcu zapuka tam, gdzie naprawdę nie chciał jej widzieć. Mimo tego wszystkiego i tak go to uderzyło. Choć nie był nigdy zbyt blisko z Florence, to doskonale wiedział jakim ciężarem jest i pewnie na zawsze już pozostanie, odejście jego siostry.
Oczywiście, że zamierzał się tutaj zjawić. Może i Lestrange nie był najlepszym przyjacielem jaki mógł się wylosować Atreusowi, ale wciąż nim jednak był. Nie zostawi go w ciężkich chwilach. Pomimo tego, że w tej układance stał dokładnie tam gdzie stali współodpowiedzialni za śmierć Bulstrode i wszystkich innych. Nie chciał, żeby tak to wyglądało, jednak nie mógł sobie pozwolić na kwestionowanie swoich decyzji. Poczucie winny to nie był przywilej, na który było go stać. Niczym jak całkiem nie Louvain, bez zadziornego uśmieszku, bez kpiącej postawy, nawet bez tego cynicznego spojrzenia w oku. Unikał spojrzeń, nie szukał kontaktu z nikim. Ciężko było mu nawet znaleźć jakiekolwiek słowa pociechy dla kapitana. Jedyne na co potrafił się zdobyć to ciasny uścisk i wzrok pokory, tak rzadko u niego spotykany.
I gdzie był cholerny Stanley, kiedy był potrzebny do chuja?