29.07.2025, 03:57 ✶
- Oh, to twoja zasługa - uśmiechnęła się do niego ślicznie w odpowiedzi na ten... komplement. - Twoi szmalcownicy odstraszają meneli, więc nie szczają mi już na witrynę i klamkę od drzwi.
Po prawdzie, ona nie widziała większej różnicy. Ciężki zapach kadzideł którym się otaczała, stanowił wspaniałą barierę i ochronę w walce z przykrymi zapachami. Kiedy jednak była młodsza i nie nurzała się w ciężkich olejkach, zapach Nokturna w ogóle jej nie przeszkadzał. Z czasem człowiek zwyczajnie przyzwyczajał się do tego, co wisiało tutaj w powietrzu. Do stęchlizny, słodko-metalicznej nuty, amoniaku i znajdującego się gdzieś między warstwami popiołu. Może gdyby miewała tutaj więcej klientów z wyższych sfer, to przejmowałaby się bardziej panującą wewnątrz atmosferą, ale biorąc charakter jej pracy - zwykle to ona przychodziła do nich, a nie oni do niej.
- Śmierć byłaby dla ciebie stanem zbyt łaskawym - westchnęła, pocierając skroń z pewnym zmęczeniem malującym się na twarzy. - Ale bardzo proszę, zapraszam, nie krępuj się - wskazała na wolne miejsce do siedzenia, bo to przecież nie było tak, że miała tutaj jakiś wybór. Znaczy miała; zawsze znajdował się gdzieś na wyciągnięcie ręki, ale Ambrosia z wprawą wmawiała sama sobie, że albo nie nastał odpowiedni czas, żeby z niego korzystać, albo że zwyczajnie w tym momencie nie była w stanie po niego sięgnąć. Coś ją zawsze odwodziło. Coś blokowało, jakby spotkanie z Louvainem było o wiele cenniejsze i bardziej znaczące niż upragniony święty spokój.
Przez moment obserwowała go uważnie, najwyraźniej spodziewając się jakiegoś podstępu. Jakiejś zmiany planów, a kiedy ta wyraźnie nie nastąpiła, zawahała się. W końcu jednak sama usiadła, trochę opieszale, jakby do ostatniej chwili szykując się na... w sumie cokolwiek, co mogło teraz chodzić Louvainowi po głowie.
- O co chciałbyś zapytać? - dłonie sięgnęły po stosik kart, leżący na haftowanym obrusiku, zaścielającym lakowany stolik. Palce obróciły je z wprawą, tasując szybko i z finezją, ale zielone oczy skupione były na nim.
Po prawdzie, ona nie widziała większej różnicy. Ciężki zapach kadzideł którym się otaczała, stanowił wspaniałą barierę i ochronę w walce z przykrymi zapachami. Kiedy jednak była młodsza i nie nurzała się w ciężkich olejkach, zapach Nokturna w ogóle jej nie przeszkadzał. Z czasem człowiek zwyczajnie przyzwyczajał się do tego, co wisiało tutaj w powietrzu. Do stęchlizny, słodko-metalicznej nuty, amoniaku i znajdującego się gdzieś między warstwami popiołu. Może gdyby miewała tutaj więcej klientów z wyższych sfer, to przejmowałaby się bardziej panującą wewnątrz atmosferą, ale biorąc charakter jej pracy - zwykle to ona przychodziła do nich, a nie oni do niej.
- Śmierć byłaby dla ciebie stanem zbyt łaskawym - westchnęła, pocierając skroń z pewnym zmęczeniem malującym się na twarzy. - Ale bardzo proszę, zapraszam, nie krępuj się - wskazała na wolne miejsce do siedzenia, bo to przecież nie było tak, że miała tutaj jakiś wybór. Znaczy miała; zawsze znajdował się gdzieś na wyciągnięcie ręki, ale Ambrosia z wprawą wmawiała sama sobie, że albo nie nastał odpowiedni czas, żeby z niego korzystać, albo że zwyczajnie w tym momencie nie była w stanie po niego sięgnąć. Coś ją zawsze odwodziło. Coś blokowało, jakby spotkanie z Louvainem było o wiele cenniejsze i bardziej znaczące niż upragniony święty spokój.
Przez moment obserwowała go uważnie, najwyraźniej spodziewając się jakiegoś podstępu. Jakiejś zmiany planów, a kiedy ta wyraźnie nie nastąpiła, zawahała się. W końcu jednak sama usiadła, trochę opieszale, jakby do ostatniej chwili szykując się na... w sumie cokolwiek, co mogło teraz chodzić Louvainowi po głowie.
- O co chciałbyś zapytać? - dłonie sięgnęły po stosik kart, leżący na haftowanym obrusiku, zaścielającym lakowany stolik. Palce obróciły je z wprawą, tasując szybko i z finezją, ale zielone oczy skupione były na nim.
she was a gentle
sort of horror
sort of horror