10.08.2025, 15:31 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.08.2025, 15:33 przez Benjy Fenwick.)
Nie pytałem, dokąd idziemy. Podświadomie wiedziałem, że ona sama nie miała na to odpowiedzi, a ja nie potrzebowałem jej teraz zmuszać do tłumaczeń. Czasem lepiej po prostu iść - za kimś, za czymś, co chociaż na chwilę odciąga uwagę od myśli, a jej spojrzenie mówiło jasno, że te myśli były ciężkie. Widziałem już dzisiaj za dużo, żeby udawać, że ich nie ma. Sam czułem jeszcze w powietrzu ciężar tamtego poranka. Upadek - w przenośni i prawie dosłownie - zostawia ślad, nawet jeśli udaje się go przykryć pozorną obojętnością. Nie mieliśmy między sobą bliskości, ale miałem na tyle rozumu, by rozpoznać moment, w którym człowiekowi trzeba po prostu towarzyszyć.
Szliśmy w milczeniu, trzymałem lekki dystans - nie taki, żeby wyglądało, że się ślamazarzę, ale wystarczający, żeby wiedziała, że to ona prowadzi. Powietrze na zewnątrz pachniało inaczej niż w dusznym wnętrzu domu - rzeczywiście robiło różnicę - było czystsze, wilgotne, pełne zapowiedzi późnopopołudniowego deszczu, chociaż chwilowo nie padało. Kiedy wkroczyliśmy między drzewa, w pełni poczułem ten znajomy, kojący zapach mokrego mchu i żywicy, głęboko się nim zaciągając. Las pachniał jak powinien - ziemią, iglakami i czymś nieokreślonym, co działało uspokajająco. Kroki na ściółce stawały się cichsze, nie trzeba było słów, bo czasem same oddechy robiły za całą rozmowę.
Dlatego też, gdy bez słowa podała mi drugi nóż, po prostu go przyjąłem. Ciężar w dłoni był znajomy, a balans ostrza od razu mówił mi, że to dobre narzędzie, nie ozdoba. Faktycznie, miałem przy sobie własny, ale nie o to chodziło. Nie komentowałem tego gestu - oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie przyszliśmy tu spacerować. Patrzyłem, jak rzuca - jej ruch był szybki, pewny, taki, który wykonuje się wiele razy, aż staje się odruchem. Ostrze błysnęło, gdy nóż poleciał w stronę pnia, rozcinając powietrze czystym, krótkim świstem.
Stanąłem obok, wybrałem punkt na korze - drobne pęknięcie na wysokości oczu. Odchyliłem rękę, pozwoliłem mięśniom zrobić to, co robiły setki razy wcześniej, i posłałem ostrze w ruch...
AF ( ◉◉◉◉○) - rzut w drzewo
!Strach przed imieniem
Szliśmy w milczeniu, trzymałem lekki dystans - nie taki, żeby wyglądało, że się ślamazarzę, ale wystarczający, żeby wiedziała, że to ona prowadzi. Powietrze na zewnątrz pachniało inaczej niż w dusznym wnętrzu domu - rzeczywiście robiło różnicę - było czystsze, wilgotne, pełne zapowiedzi późnopopołudniowego deszczu, chociaż chwilowo nie padało. Kiedy wkroczyliśmy między drzewa, w pełni poczułem ten znajomy, kojący zapach mokrego mchu i żywicy, głęboko się nim zaciągając. Las pachniał jak powinien - ziemią, iglakami i czymś nieokreślonym, co działało uspokajająco. Kroki na ściółce stawały się cichsze, nie trzeba było słów, bo czasem same oddechy robiły za całą rozmowę.
Dlatego też, gdy bez słowa podała mi drugi nóż, po prostu go przyjąłem. Ciężar w dłoni był znajomy, a balans ostrza od razu mówił mi, że to dobre narzędzie, nie ozdoba. Faktycznie, miałem przy sobie własny, ale nie o to chodziło. Nie komentowałem tego gestu - oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie przyszliśmy tu spacerować. Patrzyłem, jak rzuca - jej ruch był szybki, pewny, taki, który wykonuje się wiele razy, aż staje się odruchem. Ostrze błysnęło, gdy nóż poleciał w stronę pnia, rozcinając powietrze czystym, krótkim świstem.
Stanąłem obok, wybrałem punkt na korze - drobne pęknięcie na wysokości oczu. Odchyliłem rękę, pozwoliłem mięśniom zrobić to, co robiły setki razy wcześniej, i posłałem ostrze w ruch...
AF ( ◉◉◉◉○) - rzut w drzewo
Rzut PO 1d100 - 27
Akcja nieudana
Akcja nieudana
!Strach przed imieniem
![[Obrazek: 4GadKlM.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=4GadKlM.png)