11.08.2025, 22:48 ✶
Na szczęście dla nich obojga oraz prawdopodobnie również dla ludzi, w których towarzystwie obracali się na co dzień, Ambroise również nie zwykł wyrażać niezdrowej fascynacji zagłębianiem się w meandry przewidywania przyszłości. Zdecydowanie daleko mu było do śledzenia poczynań rzekomych wielkich profetów oraz ochoczego kiwania głową na wszystko, co sugerowali swoim słuchaczom.
Po prawdzie mówiąc, być może było to dosyć głęboko związane z tym, że przez długi czas żył z dnia na dzień, niespecjalnie dbając o to, co przydarzy się za tydzień, miesiąc bądź rok. No, przynajmniej jemu samemu. Nie widział bowiem dla siebie tej spokojnej, ułożonej przyszłości. Nie zamierzał zaprzątać sobie głowy wizjami siebie w otoczeniu utworzonej rodziny, której zdecydowanie nie planował zakładać.
Sądził, że bardzo szybko w życiu wybrał już swoją ścieżkę. Jakże mocno mylił się w tym twierdzeniu. Jak nieprzewidywalne i przekorne mogły być koleje losu. Oto bowiem znalazł się tu i teraz, dokładnie w tym miejscu. No, może nie dosłownie w bibliotece, ale...
...był szczęśliwy. Całkiem kurewsko szczęśliwy. Gdyby miał niegdyś postawić na to jakiekolwiek galeony, teraz całkiem nie przejąłby się tym, że wszystkie stracił. Być może jego, ich życie nie było usłane różami. W dalszym ciągu stawali przed wieloma wyzwaniami, jednak w gruncie rzeczy ani przez chwilę nie zamierzał narzekać na to, dokąd coraz wyraźniej zmierzała jego przyszłość.
Nie, teoretycznie nadal nie potrzebował bawić się w przewidywanie tego, co będzie. Zdecydowanie bardziej preferował obracać się wokół historii, badać to wszystko, co było, sięgając po wiedzę, która często gęsto była już prawie niedostępna, niemalże zapomniana. To było jego domeną. Zgłębianie rzekomych wielkich wydarzeń mających mieć miejsce wolał zostawiać dziadom z Departamentu Tajemnic.
No, przynajmniej na ogół, bowiem tego wieczoru bez dwóch zdań było zupełnie inaczej. Zaczęło się od wieńców i błahego, dosyć żartobliwego wróżenia z dymu, skończyło się natomiast na pliku kart tarota w rękach Prudence, która tasowała je niczym ktoś, kto naprawdę poważnie podchodził do swojej roli.
Usiadł zatem centralnie na przeciwko niej, przyglądając się poczynaniom dziewczyny i czekając na to, jaką wizję roztoczy przed nim. Sam także niespecjalnie znał się na tarocie, raczej nie sięgał po podobne akcesoria wróżbiarskie. Prawdę mówiąc, nawet nie zauważył, skąd Bletchleyówna zdobyła talię. Był zdecydowanie zbyt zajęty rozkładaniem przekąsek w taki sposób, aby mogli sięgnąć po nie z dywanu. Założył, że karty należą do niej. Nie zamierzał pytać o to, czy jest inaczej.
Zamiast tego oparł się na łokciach, spoglądając na dłonie koleżanki, w których ta bardzo uważnie przekładała tarota. Dopiero po chwili zmarszczył czoło, przypominając sobie o czymś, co chyba było całkiem istotne.
- Wziąć jakiś obrus? - Spytał, bo wydawało mu się, że to było całkiem przydatne.
Nawet jeśli rozkładali wszystko na podłodze, mogli zadbać o odpowiednią oprawę, czyż nie? Machnął więc różdżką, starając się przywołać choćby kawałek bawełnianej ceraty, najlepiej ciemny i mistyczny, a gdy ten trafił do jego ręki, dumnie rozłożył go na dywanie pomiędzy nimi.
- Voilà - rzucił z wyjątkowo wyczuwalnym samozadowoleniem. - Teraz będzie prawilny - tarot, tak, tarot...
...czy tam seans. Cholera wiedziała, jak mieli to traktować i nazywać, jeśli nie jako zwykłą zabawę we wróżby.
Po prawdzie mówiąc, być może było to dosyć głęboko związane z tym, że przez długi czas żył z dnia na dzień, niespecjalnie dbając o to, co przydarzy się za tydzień, miesiąc bądź rok. No, przynajmniej jemu samemu. Nie widział bowiem dla siebie tej spokojnej, ułożonej przyszłości. Nie zamierzał zaprzątać sobie głowy wizjami siebie w otoczeniu utworzonej rodziny, której zdecydowanie nie planował zakładać.
Sądził, że bardzo szybko w życiu wybrał już swoją ścieżkę. Jakże mocno mylił się w tym twierdzeniu. Jak nieprzewidywalne i przekorne mogły być koleje losu. Oto bowiem znalazł się tu i teraz, dokładnie w tym miejscu. No, może nie dosłownie w bibliotece, ale...
...był szczęśliwy. Całkiem kurewsko szczęśliwy. Gdyby miał niegdyś postawić na to jakiekolwiek galeony, teraz całkiem nie przejąłby się tym, że wszystkie stracił. Być może jego, ich życie nie było usłane różami. W dalszym ciągu stawali przed wieloma wyzwaniami, jednak w gruncie rzeczy ani przez chwilę nie zamierzał narzekać na to, dokąd coraz wyraźniej zmierzała jego przyszłość.
Nie, teoretycznie nadal nie potrzebował bawić się w przewidywanie tego, co będzie. Zdecydowanie bardziej preferował obracać się wokół historii, badać to wszystko, co było, sięgając po wiedzę, która często gęsto była już prawie niedostępna, niemalże zapomniana. To było jego domeną. Zgłębianie rzekomych wielkich wydarzeń mających mieć miejsce wolał zostawiać dziadom z Departamentu Tajemnic.
No, przynajmniej na ogół, bowiem tego wieczoru bez dwóch zdań było zupełnie inaczej. Zaczęło się od wieńców i błahego, dosyć żartobliwego wróżenia z dymu, skończyło się natomiast na pliku kart tarota w rękach Prudence, która tasowała je niczym ktoś, kto naprawdę poważnie podchodził do swojej roli.
Usiadł zatem centralnie na przeciwko niej, przyglądając się poczynaniom dziewczyny i czekając na to, jaką wizję roztoczy przed nim. Sam także niespecjalnie znał się na tarocie, raczej nie sięgał po podobne akcesoria wróżbiarskie. Prawdę mówiąc, nawet nie zauważył, skąd Bletchleyówna zdobyła talię. Był zdecydowanie zbyt zajęty rozkładaniem przekąsek w taki sposób, aby mogli sięgnąć po nie z dywanu. Założył, że karty należą do niej. Nie zamierzał pytać o to, czy jest inaczej.
Zamiast tego oparł się na łokciach, spoglądając na dłonie koleżanki, w których ta bardzo uważnie przekładała tarota. Dopiero po chwili zmarszczył czoło, przypominając sobie o czymś, co chyba było całkiem istotne.
- Wziąć jakiś obrus? - Spytał, bo wydawało mu się, że to było całkiem przydatne.
Nawet jeśli rozkładali wszystko na podłodze, mogli zadbać o odpowiednią oprawę, czyż nie? Machnął więc różdżką, starając się przywołać choćby kawałek bawełnianej ceraty, najlepiej ciemny i mistyczny, a gdy ten trafił do jego ręki, dumnie rozłożył go na dywanie pomiędzy nimi.
- Voilà - rzucił z wyjątkowo wyczuwalnym samozadowoleniem. - Teraz będzie prawilny - tarot, tak, tarot...
...czy tam seans. Cholera wiedziała, jak mieli to traktować i nazywać, jeśli nie jako zwykłą zabawę we wróżby.
Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down