12.08.2025, 09:13 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.08.2025, 09:13 przez Benjy Fenwick.)
Cóż, jak na dzień, który mógł potoczyć się naprawdę źle, ten wcale nie był najgorszy. Owszem, komplikacji nie brakowało, a bieg wydarzeń był daleki od ideału i miał z normalnością tyle wspólnego, co wrzosowisko z oranżerią, ale zawsze mogło być gorzej. Geraldine wyglądała lepiej - twarz miała w kolorze, który nie zwiastował rychłej powtórki porannego incydentu na mojej kurtce. Buty? Też chwilowo były bezpieczne. W moim odczuciu to wystarczający powód, by uznać spacer za umiarkowany sukces. Było nawet względnie przyjemnie, nie warczeliśmy na siebie, nie wdawaliśmy się w zaczepki ani nie strzelaliśmy uszczypliwościami, co można było uznać za drobny cud - wyjątek godny odnotowania, jeśli brać pod uwagę naszą dotychczasową historię.
Kiedy dotarliśmy pod aptekę, a Yaxley zatrzymała się i powiedziała, że wejdzie sama, skinąłem krótko głową. Nie widziałem powodu, żeby z nią iść, poza tym była duża szansa, że sama wpadnie na to, by wziąć kilka sztuk w zapasie, bez mojego subtelnego komentarza i dyskretnej obecności. Zostałem więc na zewnątrz, opierając się ramieniem o chłodną ścianę. Wilgoć nadal wisiała w powietrzu, ale nie na tyle, by mi przeszkadzała. Nie analizowałem za bardzo, po co tu byłem - funkcja obstawy nie wymagała nadmiernego zaangażowania intelektualnego. Nie rozkładałem sytuacji na czynniki pierwsze, bo nie powodu ku temu - moja rola sprowadzała się do stania w odpowiednim miejscu i wyglądania na kogoś, kto wiedział, po co był tu, gdzie był.
Wtedy właśnie pojawiło się coś - a raczej ktoś - co skutecznie oderwało mnie od szczątkowych rozważań. Był to stosunkowo duży, kudłaty pies, który wyrósł znikąd i niemal od razu wpakował mi się pod nogi. Uniósł łeb, spojrzał w górę tym swoim bezczelnym, wpatrzonym we mnie wzrokiem, a potem zaczął uderzać ogonem o moją nogawkę w jednoznacznym żądaniu uwagi. Był przemoczony, a jego sierść sterczała w każdą stronę, ale widać było, że niewiele go to obchodziło. Nie wyglądał na agresywnego - raczej na spragnionego zainteresowania ze strony człowieka. Westchnąłem, przykucając, żeby podrapać go za uchem, na co natychmiast zaczął kręcić się w kółko, merdając tak energicznie, że prawie przewrócił się na bok.
Nie wiedziałem, czy miał właściciela gdzieś w pobliżu, czy był tylko lokalnym włóczęgą, ale przez chwilę zupełnie mnie to nie interesowało. Kucnąłem, głaszcząc upartego kundla, podczas gdy zza drzwi apteki sączył się zapach medykamentów, a uliczka wokół wciąż tonęła w szarawym półmroku deszczowego popołudnia. Miałem nadzieję, że Geraldine wróci szybko.
Kiedy dotarliśmy pod aptekę, a Yaxley zatrzymała się i powiedziała, że wejdzie sama, skinąłem krótko głową. Nie widziałem powodu, żeby z nią iść, poza tym była duża szansa, że sama wpadnie na to, by wziąć kilka sztuk w zapasie, bez mojego subtelnego komentarza i dyskretnej obecności. Zostałem więc na zewnątrz, opierając się ramieniem o chłodną ścianę. Wilgoć nadal wisiała w powietrzu, ale nie na tyle, by mi przeszkadzała. Nie analizowałem za bardzo, po co tu byłem - funkcja obstawy nie wymagała nadmiernego zaangażowania intelektualnego. Nie rozkładałem sytuacji na czynniki pierwsze, bo nie powodu ku temu - moja rola sprowadzała się do stania w odpowiednim miejscu i wyglądania na kogoś, kto wiedział, po co był tu, gdzie był.
Wtedy właśnie pojawiło się coś - a raczej ktoś - co skutecznie oderwało mnie od szczątkowych rozważań. Był to stosunkowo duży, kudłaty pies, który wyrósł znikąd i niemal od razu wpakował mi się pod nogi. Uniósł łeb, spojrzał w górę tym swoim bezczelnym, wpatrzonym we mnie wzrokiem, a potem zaczął uderzać ogonem o moją nogawkę w jednoznacznym żądaniu uwagi. Był przemoczony, a jego sierść sterczała w każdą stronę, ale widać było, że niewiele go to obchodziło. Nie wyglądał na agresywnego - raczej na spragnionego zainteresowania ze strony człowieka. Westchnąłem, przykucając, żeby podrapać go za uchem, na co natychmiast zaczął kręcić się w kółko, merdając tak energicznie, że prawie przewrócił się na bok.
Nie wiedziałem, czy miał właściciela gdzieś w pobliżu, czy był tylko lokalnym włóczęgą, ale przez chwilę zupełnie mnie to nie interesowało. Kucnąłem, głaszcząc upartego kundla, podczas gdy zza drzwi apteki sączył się zapach medykamentów, a uliczka wokół wciąż tonęła w szarawym półmroku deszczowego popołudnia. Miałem nadzieję, że Geraldine wróci szybko.
![[Obrazek: 4GadKlM.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=4GadKlM.png)