12.08.2025, 15:45 ✶
Podniosłem się z przykucu, otrzepując dłonie o spodnie, i przeniosłem spojrzenie na Geraldine.
- Masz jusz wszystko, czego potszebujes? - Spytałem od razu, kątem oka zerkając na psa, który wciąż stał obok mnie, z lekko przekrzywioną głową, jakby starał się ocenić, czy jej też może zaufać.
Kiedy Geraldine rzuciła swoje kolejne zdanie, parsknąłem pod nosem, nie do końca starając się to ukryć. Nie pierwszy raz słyszałem tego rodzaju narzekanie na ludzi, którzy w sklepie odkrywają w sobie duszę filozofa i muszą przepytać sprzedawcę o absolutnie każdy produkt. Uniosłem brew, patrząc na nią spod lekko zmrużonych powiek. Nie skomentowałem od razu, pozwalając jej skończyć, ale w kącikach ust drgnął mi lekki uśmiech.
Pies poruszył uszami, a ja, widząc wcześniej jego chudość, już wiedziałem, co powinno być kolejnym punktem naszej małej trasy.
- Wygląda na to, sze tak… Wiesz co, powinniśmy chyba podejść do sposzywczego po coś do picia na dlogę powlotną… I jakiś kawałek mięcha dla niego. - Wskazałem brodą w stronę psa, który najwyraźniej liczył, że zaraz coś dostanie. Przesunąłem dłonią po karku, zastanawiając się przez moment, jak w ogóle pies tu trafił. Nadal nie widziałem w pobliżu nikogo, kto wyglądałby na właściciela. Najwidoczniej był bezpański - to wyjaśniałoby jego chudość i stan futra.
- No, chyba sze chcesz zostaś w miasteczku i mieś wszystko telas s głowy, bez czujnego oka Ulsuli i skszatów domowych… - Dodałem spokojnie, ale nie bez nuty sugestii w głosie, bo taka opcja nie była najgorsza - oczywiście, jeśli Yaxley nie zamierzała zamknąć się w ich sypialni, na cztery spusty, od razu po powrocie do domu i nie wychodzić stamtąd do wieczora, jeśli wynik miał być niezgodny z jej pewnością. Zamawiając obiad i biorąc pokój dla dostępu do łazienki, i może dla tarasu z widokiem na morze, by zjeść tam posiłek, miała mieć zdecydowanie mniejszą prywatność, ale jednocześnie mogła upewnić się tu i teraz, wyładowując stres podczas drogi powrotnej, nie w rezydencji. Obie opcje były sensowne - przynajmniej dla mnie. - Wtedy moszemy podejś kawałek dalej, do B&B, i pszy okazji zjeść obiad. - Kątem oka widziałem wejście do sklepu - ruch był niewielki, więc tym razem raczej nie utknęlibyśmy w kolejce, a perspektywa obiadu przed powrotem była kusząca - szczególnie, jeśli mieliśmy spędzić trochę czasu na spacerze do domu, który w drugą stronę miał być znacznie bardziej pod górę, niż z górki.
Przez chwilę patrzyłem na nią, potem znów na psa, który zdawał się znowu robić coraz mniej ostrożny - podszedł krok bliżej, powąchał buty Geraldine, po czym usiadł, jakby czekał na rozwój sytuacji. Ruszyłem się lekko o dwa kroki w bok, żeby sprawdzić, czy pies pójdzie za mną - zrobił to bez wahania, trzymając się pół kroku z tyłu.
- Chyba mu szię spodobaliśmy. - Rzuciłem, a w moim głosie pobrzmiewała lekka nuta rozbawienia. - Tym balsiej pszydałoby się coś dla niego kupiś. - Poczekałem moment, obserwując jej reakcję, po czym wzruszyłem ramionami.
- Masz jusz wszystko, czego potszebujes? - Spytałem od razu, kątem oka zerkając na psa, który wciąż stał obok mnie, z lekko przekrzywioną głową, jakby starał się ocenić, czy jej też może zaufać.
Kiedy Geraldine rzuciła swoje kolejne zdanie, parsknąłem pod nosem, nie do końca starając się to ukryć. Nie pierwszy raz słyszałem tego rodzaju narzekanie na ludzi, którzy w sklepie odkrywają w sobie duszę filozofa i muszą przepytać sprzedawcę o absolutnie każdy produkt. Uniosłem brew, patrząc na nią spod lekko zmrużonych powiek. Nie skomentowałem od razu, pozwalając jej skończyć, ale w kącikach ust drgnął mi lekki uśmiech.
Pies poruszył uszami, a ja, widząc wcześniej jego chudość, już wiedziałem, co powinno być kolejnym punktem naszej małej trasy.
- Wygląda na to, sze tak… Wiesz co, powinniśmy chyba podejść do sposzywczego po coś do picia na dlogę powlotną… I jakiś kawałek mięcha dla niego. - Wskazałem brodą w stronę psa, który najwyraźniej liczył, że zaraz coś dostanie. Przesunąłem dłonią po karku, zastanawiając się przez moment, jak w ogóle pies tu trafił. Nadal nie widziałem w pobliżu nikogo, kto wyglądałby na właściciela. Najwidoczniej był bezpański - to wyjaśniałoby jego chudość i stan futra.
- No, chyba sze chcesz zostaś w miasteczku i mieś wszystko telas s głowy, bez czujnego oka Ulsuli i skszatów domowych… - Dodałem spokojnie, ale nie bez nuty sugestii w głosie, bo taka opcja nie była najgorsza - oczywiście, jeśli Yaxley nie zamierzała zamknąć się w ich sypialni, na cztery spusty, od razu po powrocie do domu i nie wychodzić stamtąd do wieczora, jeśli wynik miał być niezgodny z jej pewnością. Zamawiając obiad i biorąc pokój dla dostępu do łazienki, i może dla tarasu z widokiem na morze, by zjeść tam posiłek, miała mieć zdecydowanie mniejszą prywatność, ale jednocześnie mogła upewnić się tu i teraz, wyładowując stres podczas drogi powrotnej, nie w rezydencji. Obie opcje były sensowne - przynajmniej dla mnie. - Wtedy moszemy podejś kawałek dalej, do B&B, i pszy okazji zjeść obiad. - Kątem oka widziałem wejście do sklepu - ruch był niewielki, więc tym razem raczej nie utknęlibyśmy w kolejce, a perspektywa obiadu przed powrotem była kusząca - szczególnie, jeśli mieliśmy spędzić trochę czasu na spacerze do domu, który w drugą stronę miał być znacznie bardziej pod górę, niż z górki.
Przez chwilę patrzyłem na nią, potem znów na psa, który zdawał się znowu robić coraz mniej ostrożny - podszedł krok bliżej, powąchał buty Geraldine, po czym usiadł, jakby czekał na rozwój sytuacji. Ruszyłem się lekko o dwa kroki w bok, żeby sprawdzić, czy pies pójdzie za mną - zrobił to bez wahania, trzymając się pół kroku z tyłu.
- Chyba mu szię spodobaliśmy. - Rzuciłem, a w moim głosie pobrzmiewała lekka nuta rozbawienia. - Tym balsiej pszydałoby się coś dla niego kupiś. - Poczekałem moment, obserwując jej reakcję, po czym wzruszyłem ramionami.
![[Obrazek: 4GadKlM.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=4GadKlM.png)