12.08.2025, 22:55 ✶
Ulżyło mi, że mieliśmy jednoznaczną zgodność odnośnie psa - wystarczyło na niego spojrzeć, żeby wiedzieć, że był zabiedzony i głodny - miał wystające żebra, łopatki odstawały mu spod sierści, a w oczach miał to szczególne spojrzenie stworzenia, które nauczyło się liczyć każdy kęs. Biedaczyna. Wyglądał na takiego, co od dawna nie widział porządnego posiłku. Skoro Geraldine odpowiadała opcja z zajazdem, nie miałem nic przeciwko, ale priorytety były jasne - najpierw mięso dla psa, potem wszystko inne.
- W takim lasie w B&B poploś o pokój na poddaszu, ten s talasem i widokiem na wodę. Ja załatwię lesztę. - Wskazałem ręką w kierunku ulicy, gdzie, jak pamiętałem, znajdował się zajazd. Nie mówiłem tego w takim tonie, jakbym chciał dyskutować czy przekonywać, raczej informacyjnie - po prostu wydawało mi się to oczywiste. Nie rozwijałem tematu, ale w głowie miałem jasny obraz tego, co zamierzam - sprawdzę menu, znajdę jej największy i najbardziej tłusty kawał mięcha, jaki mają, i przyniosę bez zbędnych dyskusji. Doskonale wiedziałem, że jej preferencje smakowe to nie było coś, co należy kwestionować - szczególnie teraz. Ja sam lubiłem posiedzieć z lokalsami, pogadać, poobserwować ludzi, ale w innych okolicznościach niż te, w których się obecnie znajdowaliśmy, teraz priorytetem było dać Geraldine trochę przestrzeni, żeby mogła zająć się… Sprawą. Po prostu uznałem, że jedzenie na świeżym powietrzu, na tarasie, w prywatnym miejscu, będzie lepszym rozwiązaniem.
Bez dalszych słów ruszyłem w kierunku sklepu, pies trzymał się z boku, co jakiś czas zerkając to na mnie, to na Geraldine. Kiedy wspomniała o swoim „zwierzyńcu” w domu, spojrzałem na nią z lekkim zdziwieniem.
- Dwa psy, kot i… Koń? - Powtórzyłem, po czym zagwizdałem krótko z zaskoczeniem. O psach wiedziałem, o kocie też - zresztą trudno zapomnieć o różowym kocie, który wygląda jak żywa landrynka, ale o koniu słyszałem pierwszy raz. Już po tonie jej głosu wiedziałem, do czego zmierza pytanie, które zaraz padło, mimo to pokręciłem głową - nie było mowy, bym go zabrał.
- Nie. - Pokręciłem głową, odpowiadając, zanim jeszcze zdążyła wypowiedzieć pytanie wprost. - Za duszo podlószuję, nie siedzę długo w jednym miejscu. Włóczę szię po lósznych, często niebespiecznych miejscach, mam do czynienia s klątwami i zabespieczeniami. To nie jeszt odpowiednie ślodowisko dla szadnego zwieszaka. - Zrobiłem krótką pauzę, a potem dodałem z lekkim wzruszeniem ramion:
- No, chyba sze dla ptaka, któlym wysyłam listy. - Nie mówiłem tego z żalem, raczej stwierdzałem fakt - posiadanie zwierzęcia oznaczałoby odpowiedzialność, której w moim trybie życia zwyczajnie nie dałoby się utrzymać.
Pies poruszył uszami, jakby zainteresował się samym faktem rozmowy, chociaż pewnie wolałby, żeby zamiast mówić, ktoś wreszcie mu coś dał do jedzenia. W międzyczasie podeszliśmy do sklepu. Zatrzymałem się przed wejściem i obróciłem do Geraldine.
- Co ci wziąś do picia? - Spytałem, odwracając głowę w jej stronę. - Woda, sok, coś innego?
Czekałem tylko na jej odpowiedź, po czym skinąłem głową, zostawiając ją z psem na zewnątrz. Nie czekając na dłuższe wyjaśnienia, ruszyłem do między regały. Wnętrze było niewielkie, pachniało mieszanką świeżego pieczywa i słodkich wypieków, a gdzieś w tle słychać było dźwięk pracującej lodówki. Sklepikarz skinął mi głową na powitanie, a ja - odpowiedziawszy tym samym - od razu skierowałem się w stronę działu z napojami, planując potem zahaczyć o ladę, gdzie, jak miałem nadzieję, sprzedawano też jakieś surowe mięso lub przynajmniej konserwy, które nadawałyby się dla psa. Wiedziałem, że im szybciej go nakarmimy, tym większa szansa, że zostanie w okolicy i nie uzna, iż musi szukać innego źródła pożywienia. Potem będzie można spokojnie przejść do zajazdu, wynająć pokój na poddaszu i zorganizować obiad w taki sposób, żeby nikt nam nie przeszkadzał. A przy okazji… Być może ustalić, czy pies ma właściciela, czy też właśnie znaleźliśmy nowego, dość przypadkowego towarzysza. No i Sprawę - żadne z nas o niej nie zapomniało.
- W takim lasie w B&B poploś o pokój na poddaszu, ten s talasem i widokiem na wodę. Ja załatwię lesztę. - Wskazałem ręką w kierunku ulicy, gdzie, jak pamiętałem, znajdował się zajazd. Nie mówiłem tego w takim tonie, jakbym chciał dyskutować czy przekonywać, raczej informacyjnie - po prostu wydawało mi się to oczywiste. Nie rozwijałem tematu, ale w głowie miałem jasny obraz tego, co zamierzam - sprawdzę menu, znajdę jej największy i najbardziej tłusty kawał mięcha, jaki mają, i przyniosę bez zbędnych dyskusji. Doskonale wiedziałem, że jej preferencje smakowe to nie było coś, co należy kwestionować - szczególnie teraz. Ja sam lubiłem posiedzieć z lokalsami, pogadać, poobserwować ludzi, ale w innych okolicznościach niż te, w których się obecnie znajdowaliśmy, teraz priorytetem było dać Geraldine trochę przestrzeni, żeby mogła zająć się… Sprawą. Po prostu uznałem, że jedzenie na świeżym powietrzu, na tarasie, w prywatnym miejscu, będzie lepszym rozwiązaniem.
Bez dalszych słów ruszyłem w kierunku sklepu, pies trzymał się z boku, co jakiś czas zerkając to na mnie, to na Geraldine. Kiedy wspomniała o swoim „zwierzyńcu” w domu, spojrzałem na nią z lekkim zdziwieniem.
- Dwa psy, kot i… Koń? - Powtórzyłem, po czym zagwizdałem krótko z zaskoczeniem. O psach wiedziałem, o kocie też - zresztą trudno zapomnieć o różowym kocie, który wygląda jak żywa landrynka, ale o koniu słyszałem pierwszy raz. Już po tonie jej głosu wiedziałem, do czego zmierza pytanie, które zaraz padło, mimo to pokręciłem głową - nie było mowy, bym go zabrał.
- Nie. - Pokręciłem głową, odpowiadając, zanim jeszcze zdążyła wypowiedzieć pytanie wprost. - Za duszo podlószuję, nie siedzę długo w jednym miejscu. Włóczę szię po lósznych, często niebespiecznych miejscach, mam do czynienia s klątwami i zabespieczeniami. To nie jeszt odpowiednie ślodowisko dla szadnego zwieszaka. - Zrobiłem krótką pauzę, a potem dodałem z lekkim wzruszeniem ramion:
- No, chyba sze dla ptaka, któlym wysyłam listy. - Nie mówiłem tego z żalem, raczej stwierdzałem fakt - posiadanie zwierzęcia oznaczałoby odpowiedzialność, której w moim trybie życia zwyczajnie nie dałoby się utrzymać.
Pies poruszył uszami, jakby zainteresował się samym faktem rozmowy, chociaż pewnie wolałby, żeby zamiast mówić, ktoś wreszcie mu coś dał do jedzenia. W międzyczasie podeszliśmy do sklepu. Zatrzymałem się przed wejściem i obróciłem do Geraldine.
- Co ci wziąś do picia? - Spytałem, odwracając głowę w jej stronę. - Woda, sok, coś innego?
Czekałem tylko na jej odpowiedź, po czym skinąłem głową, zostawiając ją z psem na zewnątrz. Nie czekając na dłuższe wyjaśnienia, ruszyłem do między regały. Wnętrze było niewielkie, pachniało mieszanką świeżego pieczywa i słodkich wypieków, a gdzieś w tle słychać było dźwięk pracującej lodówki. Sklepikarz skinął mi głową na powitanie, a ja - odpowiedziawszy tym samym - od razu skierowałem się w stronę działu z napojami, planując potem zahaczyć o ladę, gdzie, jak miałem nadzieję, sprzedawano też jakieś surowe mięso lub przynajmniej konserwy, które nadawałyby się dla psa. Wiedziałem, że im szybciej go nakarmimy, tym większa szansa, że zostanie w okolicy i nie uzna, iż musi szukać innego źródła pożywienia. Potem będzie można spokojnie przejść do zajazdu, wynająć pokój na poddaszu i zorganizować obiad w taki sposób, żeby nikt nam nie przeszkadzał. A przy okazji… Być może ustalić, czy pies ma właściciela, czy też właśnie znaleźliśmy nowego, dość przypadkowego towarzysza. No i Sprawę - żadne z nas o niej nie zapomniało.
![[Obrazek: 4GadKlM.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=4GadKlM.png)