13.08.2025, 14:18 ✶
Pokręciłem głową, kiedy skończyła swoje argumenty - oczywiście, że miło byłoby mieć psa. Znałem ten rodzaj lojalności, ciepła i prostej obecności, która potrafiła wyciszyć każdy nerw, ale to nie był mój świat. Nie przy tym, co robiłem, gdzie byłem i jak często znikałem bez zapowiedzi. Psy potrzebują stałości, rytuałów, podwórka, na którym wiedzą, że wrócę przed zmrokiem. Ja wracałem wtedy, kiedy akurat się udawało - czasem wcale, przez kilka dni, i nie zamierzałem udawać, że byłoby inaczej.
- Fajnie byłoby, jasne, ale - jak jusz mówiłem - to nielealne pszy mojej placy. - Powiedziałem w końcu. - Poza tym nie mam ochoty szię pszywiązywaś, to zawsze kończy szię dlamatem. - Nie owijałem w bawełnę. Przywiązania są ciężkie, wymagają… Obecności. A ja byłem najlepszy, kiedy byłem w ruchu, poza kadrem, między jedną sprawą a drugą, z rękami w pracy, w milczeniu. Pies zasługiwał na coś innego niż oczekiwanie pod drzwiami.
Odbiłem piłeczkę bez skrępowania, spojrzałem na nią i na zwierzę, które już trzymało dystans krótszy niż przed chwilą. Ogon poruszał się niepewnie, ale jednak w rytmie nadziei.
- S tobą byłoby mu jeszcze lepiej. - Stwierdziłem. - Miałby stabilny dom, a skolo wychodzisz za mąsz, to miałby od lasu dwóch właścicieli. Ambloise… - Nie mogłem powstrzymać uśmiechu pod nosem - Nawet jeśli tlochę pogada, ostatecznie i tak pójdzie ci na lękę. - Nie dodawałem oczywistego, ale… Myśl przyszła, przemknęła i zgasła. Nie wszystkie pomysły trzeba ratować. Skinąłem głową w kierunku sklepu - najpierw woda, mięso dla psa, potem reszta - weszliśmy pod markizę, a ja złapałem klamkę, wchodząc do sklepu. Chłodziarka zaszumiała, kiedy otworzyłem drzwi. Wziąłem dwie butelki wody - jedną większą, drugą poręczną. Na stoisku z wędlinami poprosiłem o solidny kawał surowego mięsa i parę grubych plastrów szynki, żeby było coś na już i coś na później. Zapłaciłem, podziękowałem i wyszedłem z powrotem na ulicę.
Pies czekał przy jej nodze, jakby robił to od lat. Podałem jej butelkę, a na widok mięsa zwierzak zamarł z tym błyskiem w oku, który znałem aż za dobrze - mieszaniną głodu i niewiary.
- Lubi cię. - Powiedziałem. - To widaś s metla. - Zerknąłem w stronę zajazdu. - Dajmy mu część mięsa tutaj, zanim luszymy dalej, a potem lesztę przed B&B. Niech je, kiedy my pójdziemy załatwiaś… Splawę. Będzie miał chwilę spokoju i pełny bszuch. - Przykucnąłem przy krawężniku, rozdarłem papier, rzuciłem mu pierwszy kawał. Złapał, przeżuł, zadrżał cały, jakby nagle przypomniał sobie, jak to jest nie czuć pustki w brzuchu. Dałem mu następny, nieco mniejszy, a resztę schowałem do torby, żeby nie rzucać wszystkiego naraz. Nie miałem ochoty patrzeć, jak zwraca z przejedzenia.
- Stalczy mu na kilka chwil. - Mruknąłem. - Póśniej dostanie jeszcze.
Mogliśmy ruszyć do celu, który był na tyle blisko, że nie miało to zająć dłużej niż dwie minuty marszu z psem tuż za nami.
- Fajnie byłoby, jasne, ale - jak jusz mówiłem - to nielealne pszy mojej placy. - Powiedziałem w końcu. - Poza tym nie mam ochoty szię pszywiązywaś, to zawsze kończy szię dlamatem. - Nie owijałem w bawełnę. Przywiązania są ciężkie, wymagają… Obecności. A ja byłem najlepszy, kiedy byłem w ruchu, poza kadrem, między jedną sprawą a drugą, z rękami w pracy, w milczeniu. Pies zasługiwał na coś innego niż oczekiwanie pod drzwiami.
Odbiłem piłeczkę bez skrępowania, spojrzałem na nią i na zwierzę, które już trzymało dystans krótszy niż przed chwilą. Ogon poruszał się niepewnie, ale jednak w rytmie nadziei.
- S tobą byłoby mu jeszcze lepiej. - Stwierdziłem. - Miałby stabilny dom, a skolo wychodzisz za mąsz, to miałby od lasu dwóch właścicieli. Ambloise… - Nie mogłem powstrzymać uśmiechu pod nosem - Nawet jeśli tlochę pogada, ostatecznie i tak pójdzie ci na lękę. - Nie dodawałem oczywistego, ale… Myśl przyszła, przemknęła i zgasła. Nie wszystkie pomysły trzeba ratować. Skinąłem głową w kierunku sklepu - najpierw woda, mięso dla psa, potem reszta - weszliśmy pod markizę, a ja złapałem klamkę, wchodząc do sklepu. Chłodziarka zaszumiała, kiedy otworzyłem drzwi. Wziąłem dwie butelki wody - jedną większą, drugą poręczną. Na stoisku z wędlinami poprosiłem o solidny kawał surowego mięsa i parę grubych plastrów szynki, żeby było coś na już i coś na później. Zapłaciłem, podziękowałem i wyszedłem z powrotem na ulicę.
Pies czekał przy jej nodze, jakby robił to od lat. Podałem jej butelkę, a na widok mięsa zwierzak zamarł z tym błyskiem w oku, który znałem aż za dobrze - mieszaniną głodu i niewiary.
- Lubi cię. - Powiedziałem. - To widaś s metla. - Zerknąłem w stronę zajazdu. - Dajmy mu część mięsa tutaj, zanim luszymy dalej, a potem lesztę przed B&B. Niech je, kiedy my pójdziemy załatwiaś… Splawę. Będzie miał chwilę spokoju i pełny bszuch. - Przykucnąłem przy krawężniku, rozdarłem papier, rzuciłem mu pierwszy kawał. Złapał, przeżuł, zadrżał cały, jakby nagle przypomniał sobie, jak to jest nie czuć pustki w brzuchu. Dałem mu następny, nieco mniejszy, a resztę schowałem do torby, żeby nie rzucać wszystkiego naraz. Nie miałem ochoty patrzeć, jak zwraca z przejedzenia.
- Stalczy mu na kilka chwil. - Mruknąłem. - Póśniej dostanie jeszcze.
Mogliśmy ruszyć do celu, który był na tyle blisko, że nie miało to zająć dłużej niż dwie minuty marszu z psem tuż za nami.
![[Obrazek: 4GadKlM.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=4GadKlM.png)