13.09.2025, 14:41 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 14:42 przez Keyleth Nico Yako.)
onieonieonieonieonieonieonieonie
Pożar w jej głowie był straszliwy i pochłaniał wszelką inwencję twórczą całkiem sprawnej przecież i okazjonalnie wyjątkowo inteligentnej czarodziejki. Była uwięziona. To źle. Ale przyniosła dyshonor dla pani Ceolsige - to bardzo źle, przez co pani Lucy mogła być bardzo zła i pewnie była bo nawet nie krzyczała, a wiadomo, że jak ktoś mówi tak bardzo bardzo spokojnie to jest najgorzej na świecie, że gorzej już się nie dało.
Rozmawiały o niej. Zaufały jej. Włączyły do zespołu. A ona je zawiodła.
Łzy cisnęły się do jadeitowych oczu, pożar w głowie nie ustępował, przestała - zgodnie z instrukcją - wydawać dźwięki, próbowała się nie ruszać też, ale tak na prawdę trzęsła się jak osika. W końcu jednak padło pytanie wiążące i Keyleth w swojej łaskawości wzięła się za siebie, albo może był to kubeł zimnej wody wylany na głowę, albo po prostu ostrze postawione prosto pod gardło, które zaiste czasami było najlepszą z możliwych motywacji.
No to jaka była jej specjalność?
Metal mógł wcale nie być metalem. Mógł być, podobnie jak jej własne ciało, czym tylko ze chciała. Koncentracja, złapanie splotu. Nie potrzebowała różdżki - z resztą nie miała jej w dłoniach ukrytych w metalowych rękawiczkach inaczej pewnikiem by pękła.
Koncentracja.
Transmutacja.
Metal jest jak ja, ja jestem jak metal..
Ceolsige nie patrzyła na nią tylko przez moment. Runy na nadgarstkach obrosły futrem. Podobnie jak płyta na piersi. Hełm. Nagolenniki i wszystkie te pozostałe skomplikowane nazwy na zbroję, które nie były istotne wobec faktu, że całe jej opakowanie stało się miękkim futrem, okryciem, w pewnym sensie dresem z wersją na głowę. Tym razem Keyolsige nie była fretką.
Miała natomiast na sobie jej przebranie.
Podniosła rękę do góry i z zamyśleniem dotknęła futrzanego ucha dodającego jej kilka centymetrów.
W pomieszczeniu na moment zapadła cisza.
- Jakby co to... to możemy zająć się szukaniem szkatułki a z tego ustrojstwa rozpakuje się potem. E... W innym miejscu.
Najważniejsze że mogła się ruszać.
Tęsknie spojrzała za szkatułką, przez którą "wpadła", a potem poruszyła nosem jakby zapominając o tym, że obecnie zwierzęciem była tylko nominalnie.
- Mam wrażenie, że jakieś kamienie szlachetne są tam... - wskazała na regał. Jej nos... był legendarny. W końcu w jej krwi płynęła krew rodziny łowców, czy w bardzej cywilizowanych warunkach, policjantów. - Może ukryta skrytka? Poruszenie właściwego tomu powinno wystarczyć. Albo o o tej lampy na ścianie... eee... kinkietu? - słowo uciekło tylko na moment, a ona odzyskiwała rezon hycając po gabinecie w swoim futrzastym kombinezonie.
Pożar w jej głowie był straszliwy i pochłaniał wszelką inwencję twórczą całkiem sprawnej przecież i okazjonalnie wyjątkowo inteligentnej czarodziejki. Była uwięziona. To źle. Ale przyniosła dyshonor dla pani Ceolsige - to bardzo źle, przez co pani Lucy mogła być bardzo zła i pewnie była bo nawet nie krzyczała, a wiadomo, że jak ktoś mówi tak bardzo bardzo spokojnie to jest najgorzej na świecie, że gorzej już się nie dało.
Rozmawiały o niej. Zaufały jej. Włączyły do zespołu. A ona je zawiodła.
Łzy cisnęły się do jadeitowych oczu, pożar w głowie nie ustępował, przestała - zgodnie z instrukcją - wydawać dźwięki, próbowała się nie ruszać też, ale tak na prawdę trzęsła się jak osika. W końcu jednak padło pytanie wiążące i Keyleth w swojej łaskawości wzięła się za siebie, albo może był to kubeł zimnej wody wylany na głowę, albo po prostu ostrze postawione prosto pod gardło, które zaiste czasami było najlepszą z możliwych motywacji.
No to jaka była jej specjalność?
Metal mógł wcale nie być metalem. Mógł być, podobnie jak jej własne ciało, czym tylko ze chciała. Koncentracja, złapanie splotu. Nie potrzebowała różdżki - z resztą nie miała jej w dłoniach ukrytych w metalowych rękawiczkach inaczej pewnikiem by pękła.
Koncentracja.
Transmutacja.
Metal jest jak ja, ja jestem jak metal..
Ceolsige nie patrzyła na nią tylko przez moment. Runy na nadgarstkach obrosły futrem. Podobnie jak płyta na piersi. Hełm. Nagolenniki i wszystkie te pozostałe skomplikowane nazwy na zbroję, które nie były istotne wobec faktu, że całe jej opakowanie stało się miękkim futrem, okryciem, w pewnym sensie dresem z wersją na głowę. Tym razem Keyolsige nie była fretką.
Miała natomiast na sobie jej przebranie.
Podniosła rękę do góry i z zamyśleniem dotknęła futrzanego ucha dodającego jej kilka centymetrów.
W pomieszczeniu na moment zapadła cisza.
- Jakby co to... to możemy zająć się szukaniem szkatułki a z tego ustrojstwa rozpakuje się potem. E... W innym miejscu.
Najważniejsze że mogła się ruszać.
Tęsknie spojrzała za szkatułką, przez którą "wpadła", a potem poruszyła nosem jakby zapominając o tym, że obecnie zwierzęciem była tylko nominalnie.
- Mam wrażenie, że jakieś kamienie szlachetne są tam... - wskazała na regał. Jej nos... był legendarny. W końcu w jej krwi płynęła krew rodziny łowców, czy w bardzej cywilizowanych warunkach, policjantów. - Może ukryta skrytka? Poruszenie właściwego tomu powinno wystarczyć. Albo o o tej lampy na ścianie... eee... kinkietu? - słowo uciekło tylko na moment, a ona odzyskiwała rezon hycając po gabinecie w swoim futrzastym kombinezonie.