07.10.2025, 18:47 ✶
Nie był pewien na ile deklaracje Jonathana są efektem chwilowego entuzjazmu, na ile realnych pragnień, woli eksploracji i smakowania ciała, które działało tak samo jak jego. Był za to pewien, że uważałby się za najszczęśliwszego mężczyznę na świecie, nawet jeśli maksymalnym przyzwoleniem Jonathana na obcowanie ze sobą były pocałunki w pełnym ubraniu.
Tymczasem, ubrań było między nimi coraz mniej... Zmiana ułożenia przebiegła naturalnie i bezproblemowo, a Anthony przyjął na siebie ciężar swojego byłego przyjaciela z pomrukiem aprobaty. Byłego… czy tak powinien o nim myśleć? Dawno wyciszona i zastygła magma właśnie z impetem rozbijała czarne skorupy, ukazując przelewającą i wypalającą przestrzeń wrzącą lawę. Kochanek. Takie nieadekwatne. Zbyt płytkie. Nie oddające pokładów łączącej ich już przecież zażyłości. Nie oddające wzajemnego uzależnienia. Nie oddające współdzielonej miłości, której całkiem jednoznaczne deklaracje padły przed momentem.
Partner.
Brzmiało adekwatnie. Wielowymiarowo. Brzmiało tak, jakby nic się nie zmieniło, choć przecież zmieniło się wszystko.
Jonathan mówił, ale znaczenie tych słów powoli przestawało dochodzić do jego umysłu, choć znał przecież wszystkie języki, jakimi Selwyn mógłby się posługiwać. Tracił lepką pajęczą sieć kontroli, ale nie czuł wobec tego zagrożenia. Wiedział w czyich rękach teraz złożył swoje życie i och czyż mógł kiedykolwiek rozmościć się w bardziej zadbanych i miękkich dłoniach?
Jego własne z kolei zatonęły znów w ciemnych kosmykach przyciskając zaborczo głowę mężczyzny, do wrażliwej skóry.
– Nie mów mi Jonathan. Pokaż mi – usłyszał swój własny głos, niski, gardłowy ciężarem pożądania. Zacisnął palce mocniej, wyprężył się pod nim, by poczuć wzajemne ciążenie ku sobie.
To się dzieje naprawdę. To nie jest sen.
Anthony wpił się na powrót w jego usta, szukając w nich ucieczki i knebla na najbliższe rozedrgane chwile. Dotyk musiał być słowem i wyznaniem, gdy spletli się w końcu w zaciszu poddasza na szczycie schroniska przetkanym chwiejnym oddechem jak tańczącym blaskiem świecy. Wszelka myśl i dowcip uleciały bezpowrotnie, a zdolność opowieści o miłości uczuciach i tęsknocie nie miały innej drogi nad ukochanie i zacałowanie - zgodnie z resztą z jego wcześniejszą prośbą, wyartykułowaną rychło w czas, gdy było to jeszcze możliwe.
A gdy leżeli w końcu w milczeniu, owinięci ciasno białą pościelą, Anthony pozwolił sobie na ostatnią refleksję tego dnia, trochę by zamknąć go klamrą, skoro rozpoczęli ten właśnie dzień, od tej właśnie myśli.
– Wiesz – zaczął cicho, lecz bez nieśmiałości. Nie teraz, gdy nie mieli przed sobą nic już do ukrycia. Ani uczuć, ani słów, w końcu, po tylu latach. – Miałeś rano absolutną rację – Przymknął oczy i pozwolił fantazji o wspólnym życiu po powrocie płynąć. Dziś nie chciał się martwić. Dziś nie musiał się już martwić o nic. – Myśl o tym, że nasze uczucia wykraczają daleko poza przyjaźń, – parafrazował miękko, opierając zmęczony policzek na szerokim barku – jawi mi się jako piękny pomysł. Wyjątkowo piękny...
Tymczasem, ubrań było między nimi coraz mniej... Zmiana ułożenia przebiegła naturalnie i bezproblemowo, a Anthony przyjął na siebie ciężar swojego byłego przyjaciela z pomrukiem aprobaty. Byłego… czy tak powinien o nim myśleć? Dawno wyciszona i zastygła magma właśnie z impetem rozbijała czarne skorupy, ukazując przelewającą i wypalającą przestrzeń wrzącą lawę. Kochanek. Takie nieadekwatne. Zbyt płytkie. Nie oddające pokładów łączącej ich już przecież zażyłości. Nie oddające wzajemnego uzależnienia. Nie oddające współdzielonej miłości, której całkiem jednoznaczne deklaracje padły przed momentem.
Partner.
Brzmiało adekwatnie. Wielowymiarowo. Brzmiało tak, jakby nic się nie zmieniło, choć przecież zmieniło się wszystko.
Jonathan mówił, ale znaczenie tych słów powoli przestawało dochodzić do jego umysłu, choć znał przecież wszystkie języki, jakimi Selwyn mógłby się posługiwać. Tracił lepką pajęczą sieć kontroli, ale nie czuł wobec tego zagrożenia. Wiedział w czyich rękach teraz złożył swoje życie i och czyż mógł kiedykolwiek rozmościć się w bardziej zadbanych i miękkich dłoniach?
Jego własne z kolei zatonęły znów w ciemnych kosmykach przyciskając zaborczo głowę mężczyzny, do wrażliwej skóry.
– Nie mów mi Jonathan. Pokaż mi – usłyszał swój własny głos, niski, gardłowy ciężarem pożądania. Zacisnął palce mocniej, wyprężył się pod nim, by poczuć wzajemne ciążenie ku sobie.
To się dzieje naprawdę. To nie jest sen.
Anthony wpił się na powrót w jego usta, szukając w nich ucieczki i knebla na najbliższe rozedrgane chwile. Dotyk musiał być słowem i wyznaniem, gdy spletli się w końcu w zaciszu poddasza na szczycie schroniska przetkanym chwiejnym oddechem jak tańczącym blaskiem świecy. Wszelka myśl i dowcip uleciały bezpowrotnie, a zdolność opowieści o miłości uczuciach i tęsknocie nie miały innej drogi nad ukochanie i zacałowanie - zgodnie z resztą z jego wcześniejszą prośbą, wyartykułowaną rychło w czas, gdy było to jeszcze możliwe.
A gdy leżeli w końcu w milczeniu, owinięci ciasno białą pościelą, Anthony pozwolił sobie na ostatnią refleksję tego dnia, trochę by zamknąć go klamrą, skoro rozpoczęli ten właśnie dzień, od tej właśnie myśli.
– Wiesz – zaczął cicho, lecz bez nieśmiałości. Nie teraz, gdy nie mieli przed sobą nic już do ukrycia. Ani uczuć, ani słów, w końcu, po tylu latach. – Miałeś rano absolutną rację – Przymknął oczy i pozwolił fantazji o wspólnym życiu po powrocie płynąć. Dziś nie chciał się martwić. Dziś nie musiał się już martwić o nic. – Myśl o tym, że nasze uczucia wykraczają daleko poza przyjaźń, – parafrazował miękko, opierając zmęczony policzek na szerokim barku – jawi mi się jako piękny pomysł. Wyjątkowo piękny...
Koniec sesji