Dobrze, że Cameron bez mniejszego wahania zgodził się na to, żeby przygotowała mu jakiś eliksir na ewentualną wściekliznę. Wystarczy, że dotrą do domu, później do cukierni, a będzie mogła to zrobić. Miała świadomość, że Cecily i Cedrick mogą ją w tym ubiec, jednak uważała, że mimo wszystko powinna również coś zrobić dla tego młodzieńca, którego zawiodła. Nie pomogła mu, gdy wiedźma się na niego rzuciła, ani kiedy patelnia leciała w jego stronę. Skupiona wtedy była niestety na przeżywaniu tego, że zabiła mężczyznę.
- Może i nie był, jednak jak mogłam być tak głupia? Dlaczego zawsze mi się to przytrafia. Naiwna Nora, która uwierzy w każde kłamstwo, później są tego konsekwencje. - Widać było, że naprawdę była zła na siebie, że zaufała temu duchowi. No, ale czasu nie cofnie. Teraz do końca życia będzie miała na sumieniu tego faceta. - Byli też inni, ale to ja nałożyłam mu ten wianek na głowę... - Powiedziała, jakby Cameron o tym zapomniał.
Niby jego duch mignął jej potem i podziękował za to, co robiła, jednak dla niej ta sprawa wcale nie była taka czarno - biała. Później będzie nad tym rozpaczać, teraz musieli skupić się na znalezieniu wyjścia z lasu, a szło im to raczej średnio.
Najważniejsze w tym wszystkim było to, że panna Figg nie była jedyną osoba, która widziała tego szopa na wilku. Zawsze lepiej to brzmi, kiedy ktoś poza nią widzi podobne, absurdalne rzeczy. Wszystko na szczęście wyjaśniło się bardzo syzbko, nie musiała dalej się głowić nad ich stanem psychicznym.
Dostrzegła, że Brenna wyciąga różdżkę, postanowiła więc wytłumaczyć jej, że to nie jest potrzebne. - Tam, głęboko w lesie była chata, w niej mieszkała wiedźma z mężem i był duch. [b] - Nie dziwię się, że nic z tego nie rozumiesz, sama mam z tym problem. - Tak naprawdę chyba ktoś, kto tam z nimi nie był nie do końca miał mozliwość zrozumieć o co chodzi tej dwójce. Nie dziwiła się temu wcale.
Odetchnęła z ulgą, kiedy Longbottom powiedziała, że Mabel nic nie jest. Najważniejsze. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby było inaczej.
Zbliżyła się o krok w stronę Vinniego, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Widzisz, teraz wezmę sobie te rady do serca, mądra Norka po szkodzie. - Czy coś by to zmieniło, pewnie nie, jednak dobrze było pomyśleć o czyms innym niż to, co działo się na polanie.
Ofiary zginęły przez wiatr. Zamarła na moment, gdy to usłyszała. Czyli nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co ona i Cameron... To było straszne. - Ten wiatr, nie był do końca naturalny, czy Voldemort miał z tym coś wspólnego? - Zastanawiała się nad tym. Czy faktycznie potrafił manipulować żywiołami? W końcu nie było to nromalne, tak silny wiatr był anomalią.
- Chyba damy radę iść o własnych siłach, prawda Cami? - Przeszli już tyle, że chyba nie robiło to różnicy. - Dobrze, że znacie drogę, mam wrażenie, że kręcimy się w kółko od kilku godzin. - Gotowa była już wyruszyć, w końcu dla tych z poważniejszymi urazami mogła się liczyć każda minuta.