23.06.2024, 19:07 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.07.2024, 02:34 przez Vakel Dolohov.)
Dolohov zaśmiał się cicho, kiedy jego córka nazwała to co opisał głupim. Była dzieckiem. Nie potrafił postrzegać jej inaczej, chociaż dobijała już wieku, w którym powinien myśleć o niej jak o dorosłej. Być może to właśnie ta długa nieobecność w jej życiu sprawiała, że tak bawiły go tego typu odzywki - śmiał się z tego jak typowy ojciec śmiał się z dowcipu wyszczekanego sześciolatka, ale słowa rzucane przez kogoś wchodzącego powoli na ścieżkę dorosłości, wymawiane bez większego zastanowienia, powinny go przecież zastanawiać.
Z tym samym nastawieniem mogła iść na spotkanie Muzy, a on wiedział, jak wyglądał świat kobiet - społeczeństwo często wymagało od nich wyglądania i mówienia tak, jakby były idealne. Błędy były dla mężczyzn.
Tylko że on się nie pisał na wychowywanie kogoś. Nie miał pojęcia jak to robić. Zależało mu na niej - tak, ale skąd miał niby wiedzieć, co i jak robić, jak miał po takim czasie znaleźć w sobie takie wyczucie, taką wiedzę? Dyskutował z nią o tym, na czym się znał, o matematyce i gwiazdach, teraz o sztuce. Wiedza była dla niego najważniejszym spoiwem, łączyła go z każdym, na kim mu kiedykolwiek zależało. Kojarzył ją z komfortem, jakiego nie potrafił znaleźć nigdzie indziej.
- Tworzą po to, żeby przelać te emocje na swoją twórczość - odpowiedział jej. Nie o to chodziło przecież, żeby w tym tonąć. - Chcą dzielić się tym ze światem, nie chcą być samotni. - Mówiąc, to zabrzmiał nieco smutniej niż zwykle. Samotność... była dla niego nieco ciężkim tematem i podchodził do niego z trudem. Zwykle jednak nie wybrzmiewał on aż tak zauważalnie.
Skinął głową, kiedy przedstawiła swoje podejście do tematu sztuki. Ludzie zwykle mówili wtedy „rozumiem”, on jednak tego słowa nie lubił. I nie wierzył w to, że mógłby w pełni zrozumieć jak to jest zmagać się z chorobą Milforda. Przyjął to więc do wiadomości, bez zbędnych (dla niego) komentarzy.
- Czy posiadasz tutaj wszystko, co pozwala ci oddać się malowaniu? - Zapytał spokojnie. Najlepiej wybrzmiewającym językiem miłości Dolohova były przecież prezenty.
Z tym samym nastawieniem mogła iść na spotkanie Muzy, a on wiedział, jak wyglądał świat kobiet - społeczeństwo często wymagało od nich wyglądania i mówienia tak, jakby były idealne. Błędy były dla mężczyzn.
Tylko że on się nie pisał na wychowywanie kogoś. Nie miał pojęcia jak to robić. Zależało mu na niej - tak, ale skąd miał niby wiedzieć, co i jak robić, jak miał po takim czasie znaleźć w sobie takie wyczucie, taką wiedzę? Dyskutował z nią o tym, na czym się znał, o matematyce i gwiazdach, teraz o sztuce. Wiedza była dla niego najważniejszym spoiwem, łączyła go z każdym, na kim mu kiedykolwiek zależało. Kojarzył ją z komfortem, jakiego nie potrafił znaleźć nigdzie indziej.
- Tworzą po to, żeby przelać te emocje na swoją twórczość - odpowiedział jej. Nie o to chodziło przecież, żeby w tym tonąć. - Chcą dzielić się tym ze światem, nie chcą być samotni. - Mówiąc, to zabrzmiał nieco smutniej niż zwykle. Samotność... była dla niego nieco ciężkim tematem i podchodził do niego z trudem. Zwykle jednak nie wybrzmiewał on aż tak zauważalnie.
Skinął głową, kiedy przedstawiła swoje podejście do tematu sztuki. Ludzie zwykle mówili wtedy „rozumiem”, on jednak tego słowa nie lubił. I nie wierzył w to, że mógłby w pełni zrozumieć jak to jest zmagać się z chorobą Milforda. Przyjął to więc do wiadomości, bez zbędnych (dla niego) komentarzy.
- Czy posiadasz tutaj wszystko, co pozwala ci oddać się malowaniu? - Zapytał spokojnie. Najlepiej wybrzmiewającym językiem miłości Dolohova były przecież prezenty.
with all due respect, which is none