– Czyli to nie była ulubiona koszula, kłamco jeden.
Nie miała jednak okazji dorzucić już żadnych złośliwości, zbyt skupiona na wyłażeniu z dziury.
– Chyba słyszałam czyjś głos – mruknęła bardzo cicho, podciągając się i wychodząc na skraj. Zaklęcie kameleona rozproszyło się, gdy wylądowali na dole, ale Brenna go nie odnowiła. Zamiast tego jej sylwetka rozmyła się nagle i w jednej sekundzie obok Prewetta klęczała dziewczyna, w kolejnej zaś jej miejsce zajęła wilczyca, o ubarwieniu bardzo podobnym do tego, jakie miały włosy Brenny.
Uniosła łeb i poruszyła nosem, węsząc. W nos uderzały zapachy – woń żywicy, gnijących gdzieś w okolicy szczątków, szamponu Prewetta, lunabelli kryjących się w pobliskim legowisku, a także słaby zapach zbliżających się do nich ludzi. Warknęła ostrzegawczo, a potem pomknęła ku pobliskim krzakom. Chciała skryć się w nich na tyle, by móc podejść bliżej. Miała nadzieję, że Prewett sam wpadnie na to, by się ukryć – a gdyby nie zdążył, to wilcza forma i atak z ciemności i tak dawały jej większe pole manewru niż tkwienie obok niego na skraju tego dołu.
Vincent też mógł ich już usłyszeć - głosy i dźwięki wskazujące na bliskość innych ludzi.