• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[11.07.1972] Nie Laurent tylko Laura | Laurent & Victoria

[11.07.1972] Nie Laurent tylko Laura | Laurent & Victoria
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#11
01.12.2023, 00:22  ✶  

Feniks. Jego zdaniem chyba najwspanialsze ze stworzeń. Choć może Fuego niekoniecznie to potwierdzał, będąc wyjątkowo nie-dumnym przedstawicielem swojego gatunku jak na to, jak wyniosłe potrafiły być to stworzenia. A może to tylko jemu się tak wydawało? Bo pomimo tego zachwycał go nawet bardziej niż abraksany, chociaż nigdy nie miałby serca powiedzieć tego Michaelowi - śmiertelnie by się na niego obraził. Gdybyś jednak usłyszał, że to ciebie do feniksa przyrównują? Do jego nieśmiertelnej siły, do legendy, że ponoć kiedyś mają swój kres, tylko nikt go nigdy nie widział? Do tego, jakie ciepło ze sobą niosą i jakie ukojenie swoim śpiewem, swoją pieśnią. Ach, gdyby tylko twoje łzy miały taką moc jak te feniksa to chociaż nie byłoby tyle wstydu i problemu z tym, jak często te łzy pojawiały się na policzkach. Tymczasem byłeś jednak zwykłą foczką, albo i niezwykłą, skoro potrafiła ona przyjmować również i ludzkie wcielenie. Jedną nogą na lądzie, drugą nogą w wodzie - tak można było żyć. Syreny były poszkodowane, że nie potrafił wyjść na brzeg i doświadczyć cudów ludzkiego świata.

Jeszcze nie dojrzał braku obrączki. Jeszcze supełki nie zostały ze sobą splątane, ale miała rację, że zauważy. To była drobna zmiana, a on był teraz bardzo mocno rozstrojony i rozproszony, ale czas bardzo szybko weryfikował i mógł zweryfikować jeszcze bardziej. Niektórych rzeczy nie trzeba było mówić ani nie trzeba było pisać. Kiedy jednak spoglądał w jej oczy to pomyślał, że jest jej coś winien. Że powinien może coś powiedzieć, żeby wiedziała, że nie jest w tym wszystkim sama, że to nie tylko ją dotyka - po prostu wszystko jest kryte za ślicznymi firankami domu. Nikt nie zobaczy, że trzaskają talerze, jeśli ich trzask oddzielisz od innych materiałem kurtyny. Scena i widownia - dwa osobne byty, które żyły własnym życiem. W tym wszystkim, co działo się w życiu Victorii nie miał jej serca obciążać tym, co działo się w tym jego. W tym absolutnym misz maszu. To było odczucie, które odtrącało i przyciągało zarazem. Gdzie nie wiedział, w którą stronę była dobra odpowiedź na pytanie, co powinno zostać powiedziane, a co jednak nie. To nawet nie było tak, że celowo to ukrywał i nie chciał jej mówić. Bardzo dużo się ostatnio działo. Aż ZA dużo.

- Jesteś naprawdę wyjątkowa. - Admirował ją i mógłby się w niej zakochiwać co poranek i co wieczór. Ale to nie była taka miłość, jakiej by pragnęła. Rozkochał się w niej i kochał ją - ale to nie była miłość, która sprawiłaby, że chciałbyś z kimś połączyć się na całe życie, nie ten rodzaj miłości, który sprawiał, że patrzyłeś na kogoś jak na partnera życiowego. Laurent nie potrafił tego wyjaśnić ani opisać. Być może zapytany postarałby się ułożyć jakoś słowa w odpowiednie zdania, ale to byłoby trudne. Zauroczenie, zakochanie, a potem miłość dzieliły od siebie całkiem dalekie odległości. Był teraz jednak na tyle pobudzony, nawet w całej zawierusze dziejącej się wokół, że to uczucie powróciło, jakby sięgnął po książkę, z której ktoś miłościwie starł kurz. Była tu od zawsze, potrzebowała tylko odświeżenia. - Jak może ci to być bez różnicy? - Zapytał pół żartem, ale w zasadzie nie uważał tego za żartobliwe pytanie. Jej stoicki spokój i zdolność przyjmowania sporej ilości rzeczy na logikę przypominała mu trochę Florence - a to była jego ulubiona cecha w niej. Dawała poczucie stabilności. Bo tak Victoria tego poczucia potrzebowała, jak i on sam. - Jeśli to był kawał to jest to najlepszy dowcip mojego życia. - Tak, raczej poltergeist nie podejrzewał, że z jego wrednego dowcipu ktoś może tak skakać z radości, jak prawie robił to on. Bo poltergeisty miały w zwyczaju raczej starać się, żeby cię zgnieść jak pustą puszkę albo się wyzłośliwić. Tutaj akurat trafił na bardzo niepodatny grunt z tym dowcipem. - Och... hmm... - Spojrzał na zegarek na nadgarstku, który by z niego spadł, gdyby nie to zaklęcie, którego użył. - Jakaś godzina. - Od momentu jego głupiej bieganiny i tego tam... JAKAŚ, bo dokładnie nie wiedział, kiedy to było. Jednak wieść o tym, że to nie było na stałe, że tylko tymczasowo, nie zadziałała uspakajająco tylko niekoniecznie w ten dobry sposób. Na krótki moment blondyn jakby posmutniał, ale zaraz otrząsnął się z tego wrażenia. Bo skoro to nie miało trwać długo to... - Nie ma na co czekać, zamierzam w takim razie wykorzystać każdą godzinę do krańca możliwości. - Podniósł samego siebie na duchu. To, co będzie potem... trudno. Na razie ta energia pchała go do przodu. Czemu miał więc na jej skrzydłach nie lecieć?

- Wyglądamy razem idealnie. - Zachwycił się, spoglądając w lustro, w ich wspólne odbicie. - Musimy sobie zrobić zdjęcie. - Obrócił do niej głowę. Obowiązkowo. Koniecznie. Musiał tę chwilę uwiecznić! Nie wierzył, że w domu Victorii nie było żadnego aparatu. Sam może fotografem nie był, ale trzymał aparat na specjalne okazje. Niektóre aż grzechem byłoby nie ująć w kadrze, nie zapisać na dłużej. - Uważaj, bo obrosnę w prawdziwe pióra i w oczach Boga zgrzeszę pychą w samouwielbieniu. - Zażartował delikatnie, czując przyjemne ciepło w sercu, świergot w uszach. Nie powstrzymał się - obrócił się do niej i musnął lekko swoimi wargami jej wargi. Bardzo delikatnie. Przesunął palcami po jej zdrowym policzku. - Myślałem o czerwieni, ale czy nie będzie źle wyglądać przy moich oczach? Może powinienem pozostać przy zieleni i niebieskim, hmm... - A może czerń? Ale nie, chyba nie chciał zakładać na siebie czerni tego dnia. Nie przepadał za tym kolorem na sobie, jeśli już to ciemne odmiany innych barw. Czerń kojarzyła mu się z pogrzebami, chociaż niekoniecznie tak ją widział na innych. - Koniecznie jedną z tych letnich sukienek do kolan... - Były zabójcze... ale jeśli chciał kontynuować to nie zrobił tego, spoglądając na otoczenie, które się zmieniło. - Robiłaś jakieś... porządki? - Nie bywał w jej pokoju aż tak często, żeby widzieć co to za różnice, ale było bardziej pusto.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#12
01.12.2023, 02:18  ✶  

Feniksy miały w sobie po prostu coś majestatycznego. Fuego był jedynym okazem, który Victoria widziała z bliska, ale nawet jeśli nie był typowym przedstawicielem – to Lestrange tego nie zauważała. Tak samo jak nie uważała, ze Laurent jest po prostu zwykłą foczką, jakimś tam selkie. Patrzyła na to jak na część jego bycia sobą i nie było w tym niczego „zwykłego”.

Victoria nie chciała tego wszystkiego w sobie dusić. Nie uważała też, że wszyscy jej bliscy są w stanie wszystkiego się domyślić, jeśli czegoś nie powie na głos, albo nie przeleje na papier – wiedziała, że nawet gdyby trafił się jakiś nieszczęsny legilimenta, to z niej nie da się czytać jak z otwartej księgi, nie było więc mowy o czytaniu w myślach, można było tylko zgadywać i robić ślepe (lub mniej) strzały na podstawie własnej spostrzegawczości. Dlatego Victoria wolała mówić. Wolała dać znać. Czasami zdawkowo, w tym jednak przypadku nie umiała znaleźć w sobie odpowiednich słów. Sama sobie tego nie ułożyła, nie przetworzyła. No i przecież świat się nie kończył – powinna się w gruncie rzeczy cieszyć, bo oto nie było zmuszania jej do czegoś, tym niemniej… Kiedy miała czas, kiedy nie wypełniała go ruchem i działaniem, to nachodziły ją takie myśli, że jest chyba jakimś robaczywym jabłkiem, takim trochę zgnitym i poobijanym, nie nadającym się do niczego. Więc jak miała to zaadresować? Trzy razy bardziej wolałaby się pewnie skupić na kimś innym, nie na sobie. Zadziwiające było to jak w pewnych punktach życie, decyzje i charakter tej dwójki ludzi były ze sobą zbieżne.

– A co za różnica jak wyglądasz? Ty to ciągle ty – odpowiedziała i delikatnie tknęła go palcem na poziomie serca. Robiło jej różnicę, czy ktoś jest mugolakiem czy nie. Ale kobieta bądź mężczyzna? Neh. Pewnie gdyby temat wyszedł to zrozumiałaby uczucia Laurenta – też go przecież kochała, ale to nie było uczucie romantyczne. Nie tak do końca w każdym razie; to było w pewnym sensie skomplikowane, a w pewnym całkowicie proste. Nie patrzyła też na niego jak na rodzeństwo, z którym nie łączyły ją więzy krwi, to było coś zupełnie innego. Po prostu miłość nie była jednoznaczna, miała różne wymiary w zależności do kogo była odczuwana. – Sam mówiłeś, że to poltergeist. To oczywiście, że kawał. Niezbyt wyrafinowany, ale jednak – ciągle obserwowała Laurenta w tym wydaniu, nie umiała (wcale nie chciała) oderwać od niego oczu, widziała jego zachwyt, tą radość, której nie widziała już od dawna i sama się uśmiechała, choć po trochę też martwiła. Bo teraz się cieszył, a co będzie kiedy psikus już się skończy? Kiedy wróci do swojego dawnego ja? Co jeśli narobi głupot pod wpływem chwili, a potem przez kolejne trzy miesiące będzie wewnętrznie cierpiał? – Skoro nadal się nie skończyło to strzelam, że masz dzień – zawyrokowała i uśmiechnęła się do… kobiety. Tego, że posmutniał, nie dało się nie zauważyć, więc wyciągnęła dłoń, by delikatnie pogłaskać go po policzku. – Nie smuć się, dobrze? – skoro miał okazję jeden dzień pobyć w ciele kobiety, spojrzeć na życie z tej perspektywy, to kim była ona, by mu tego odmawiać? Bała się jedynie, że Laurent mógł się bardzo rozczarować.

– Poproszę Strzałkę jak przyjdzie z herbatą – obiecała, bo faktycznie, aparat w domu był. Nieczęsto używany, ale był. – Jeśli już mam w coś wierzyć, to wierzę w Matkę, a nie w jakiegoś śmiesznego mugolskiego Boga. Obrastaj w piórka feniksa w takim razie – powiedziała miękko, zupełnie nieprzygotowana na to, że Laurent się nie powstrzyma, obróci i nachyli do niej. Że muśnie jej wargi – zimne jak lód jak cała ona. To był krótki gest, zwieńczony dotykiem policzka, po którym Victoria zamrugała zaskoczona i lekko rozchyliła usta, które dotknęła palcami, poczuła też delikatny ucisk w żołądku, jednak nie była zła, nic z tych rzeczy. Uniósłszy spojrzenie na niebieskie tęczówki Laury uśmiechnęła się do niego. Nie była pewna kogo widzi. Znaczy widziała kobietę, ale w jej głowie to ciągle był Laurent i wszystko się kotłowało. Nigdy nie miała ciągot do kobiet, ale to nie do końca nawet była kobieta i… i w ogóle. – Czerwień będzie dobrze wyglądać przy twoich włosach. Ale będzie krzykliwa i wyzywająca – może nazbyt nawet wulgarna. To wszystko zależało. Uroda Laury była delikatna, może rzeczywiście lepsza będzie jakaś sukienka w niebieskim odcieniu… Będzie musiał poprzymierzać i ocenić sam.

To był moment, w którym z cichym trzaskiem pojawiła się skrzatka i położyła na stoliku tacę z dwoma filiżankami, kryształem z cukrem i miseczkę z kruchymi ciasteczkami, a Victoria poprosiła ją jeszcze o aparat i skrzatka zniknęła, by pojawić się kilka sekund później. Położyła przedmiot na stoliku i zostawiła dwie… panie… same. Victoria nawet nie zauważyła, ze Laurent miał dokończyć myśl, ale coś go w końcu odciągnęło. Coś, co zauważył.

– Co? Och… Nie, nie porządki – Victoria odwróciła się od niego i podeszła do wielkiej szafy, by otworzyć ją na oścież. Nadal była pełna ubrań. – Postanowiłam się wyprowadzić. Pomału przenoszę rzeczy do mieszkania w Londynie – wyjaśniła, nie patrząc na niego. – To tajemnica, nie chcę kolejnej kłótni, w której usłyszę, że nie mam prawa wyboru czy coś tam – nie chciała, by matka powiedziała jej wprost, ze czegoś nie może zrobić, bo wiedziała, że wtedy trudno będzie jej się sprzeciwić. Więc… pomału, pomału. A potem… Potem. Jutro będzie futro, tak. Przesuwała wieszaki, szukając pierwszej sukienki, jaką mogła pokazać Laurentowi, by sobie przymierzył. Mógł zresztą do niej dołączyć.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#13
01.12.2023, 23:21  ✶  


Nie było niczego zdrowego w zajmowaniu się kimś a nie samym sobą. Było to absolutnie niezdrowe i szkodziło zazwyczaj też drugiej stronie, nie tylko tobie samemu, jeśli tylko osoba ta była bliska. Po człowieku to było widać, nawet jeśli był niezły w ukrywaniu. Bo Victoria była w tym naprawdę dobra. Szczególnie z tą oklumencją, która wielu rzeczy nie pozwalała podejrzewać, domyślać się, odgadnąć. Tak, niektórych rzeczy mówić nie trzeba, a inne powiedzenia wręcz wymagały. Wspomnienia, chociaż malutkiego napomknięcia. Czy to jednak rzeczywiście nie miało znaczenia, jaką miałeś płeć? Czy to było takie proste, takie banalne? Bo to krótkie zdanie, które właśnie wypowiedziała, w słowach potrzebnych, zdradzających bardzo wiele, było elementem zaskoczenia tego spotkania. Nie tym, co wstrząsało czy burzyło światopogląd, ale na pewno tym, które coś podważało. Bo płeć miała bardzo duże znaczenie - podobno. Definiowała wiele. Twoje miejsce w społeczeństwie, w rodzinie, to, jak będziesz postrzegany przez ludzi, w większości rodzin to, czy spuścizna będzie twoja, czy jednak nie. A to tylko kilka z oczywistych elementów, jakie znajdowały się na tej liście. To nie były bezpieczne słowa. Bo to miało znaczenie - aż za dużo znaczenia. Dyktowało to, na co sobie możesz pozwolić, a na co nie. Kogo kochać, a co kryć w całkowitych odmętach własnego serca. To było zasiane ziarno - jemu jeszcze przyjdzie zakwitnąć. Będzie to róża, która podlana zostanie wieloma kroplami krwi na ziemi, w której wyrosła.

- Nie zamierzam. - Uspokoił ją, kiedy wspomniała o tym, żeby się nie smuć. Od razu też uśmiech na nowo zawitał na jego twarz, kiedy skierował na nią pełne wyrozumiałości spojrzenie. Zrozumienia, akceptacji, chociaż co tu było do rozumienia? Jej zmartwienie? To, że nie chciała, żeby był smutny? Wszystko to wydawało się być banalnymi oczywistościami, a i tak chciał ją upewnić w tych niby to oczywistościach. - Dzień, tak? 24 godziny... - Spoglądając na zegarek odjął godzinę... dwie godziny. Dla bezpieczeństwa dwie godziny. Czyli do jutrzejszego poranka POWINIEN być "spokój". Tudzież wielki niepokój powodowany tym, co mógł powyczyniać. Czego można było potem żałować, a czego jednak nie. Jeśli przyjdzie mu popełnić błędy to przecież było oczywistym - winna będzie tutaj tylko jedna osoba i nie będzie to Victoria. Ale nie zamierzał robić niczego, co mogłoby potem przynieść ból sobie czy innym. Za to chciał się pobawić, ponieść ten żart dalej, który szczęśliwym trafem okazał się go naprawdę bawić. Nawet jeśli nie było w samym żarcie wyrafinowania to było go wystarczająco w nim samym. A przynajmniej tak sądził patrząc w lustro. Bo to, co stworzył ten poltergeist było naprawdę doskonałe.

- Pióra feniksa mi nie pasują. Ale jeśli ci się podobają mogę porosnąć kilkoma. - Do elementu ognia było mu bardzo daleko, tak samo jak nie uważał, by zrodził się w czerwieni - to na aniołach zfokusowane były jego oczy, to one zachwycały swoją gracją i jednocześnie gniewem, to one niosły świętość. Tylko tak jak nie wszyscy mugole wierzyli w Boga Jedynego, tak nie wierzyli w niego wszyscy czarodzieje. Laurent wierzył - jakaś boskość musiała czuwać nad tym światem, kaprysem jak i łaską kołysać liniami życia, jedne gasić, drugie podpalać. Ale to nie była wiara, która wykluczałaby jakąkolwiek z sił, ograniczana do jednego wierzenia. Dla Victorii jednak mógłby się przybrać w te czerwone, ogniste pióra, nawet gdyby mu miały przypalić plecy. Chciał je jej ofiarować, dać, złożyć w podzięce i na ołtarzu doznań tych, które między sobą dzielili i tych, które jeszcze mogli mieć przed sobą. - To dobrze. Niech będzie. - Bo on zamierzał rzucić wyzwanie temu miastu. Był tego całkowicie pewny, kiedy znów obrócił głowę do lustra i posłał samemu sobie ostatni uśmiech przed tymi oględzinami pokoju - najpierw powierzchownymi, a potem bardziej dogłębnymi.

- Bardzo mi to miło słyszeć. - Przyznał z powagą i też z aprobatą spojrzał na Victorię, żeby jednak zaraz podejść i jeszcze raz ją przytulić - tym razem właśnie dlatego, że był z niej po prostu dumny. - Jestem z ciebie dumny. To pierwszy krok, ale bardzo rozsądny. Zobaczysz, że odżyjesz. - Jemu żyło się lepiej poza Keswick. Rozłożył dzięki temu własne skrzydła, z których mógł wyrywać dla ludzi cenne lotki. - Tylko jeśli to może być powodem do kolejnej kłótni, to co było elementem tej pierwszej?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#14
02.12.2023, 01:26  ✶  

Było to niezdrowe, to prawda, ale dla Victorii była to kwestia priorytetów. Były dla niej ważniejsze rzeczy niż jej własne krzyczące i drapiące ja. Niż jej własny ból, którego wcale nie chciała słuchać i uważała go za słabość, swoją skazę. Wołała to wygłuszyć, przykryć, zamknąć gdzieś szczelnie, by siedziało zduszone w ciemności. Czasami coś się ulało spod drzwi… wystarczyło to wytrzeć szmatą, a potem wyżąć ją na trawie i zapomnieć o sprawie. Victoria była w tym dobra – w ukrywaniu uczuć nawet przed samą sobą, opanowała to niemalże do perfekcji, przez całe życie zagłuszając różne rzeczy; gniew, poczucie niesprawiedliwości, smutek. A w końcu nauczyła się wyciszać wszystko, wyglądać jakby nic ją nie ruszało, tafla jej twarzy bywała przeraźliwie i wkurwiająco wręcz gładka, tym bardziej jeśli trafiła na kogoś, kto chciał wzbudzić emocje, zobaczyć je w niej, te najbardziej skrajne. Ona wtedy stała z kamienną twarzą, jakby była odlaną z porcelany figurką laleczki, pomalowaną dłonią artysty, zastygłą w jednym wyrazie. To nie tak, że nie odczuwała. Ale te skrajne, najgorsze rzeczy naprawdę starała się od siebie oddzielać. Kiedy jej własny ból był zamknięty, pod kontrolą i na smyczy, to była w stanie funkcjonować, przelać to, co miała na „wolności” na druga osobę, zająć myśli innymi rzeczami. Problemy miały to do siebie, że warto było się z nimi przespać, na drugi dzień potrafiło się na nie spojrzeć od innej perspektywy – choć to była rzecz jasna peryfraza, bo problemy magicznie nie znikały przez jedną noc (a jeśli to powiedzenie wzięło się zbyt dosłownie, to wręcz czasami przez noc potrafiły się tylko namnożyć…). Raczej wyznawała zasadę, by odczekać; zostawić coś nie w zapomnieniu, ale samej spróbować nabrać dystansu. Potrafiło się magicznie okazywać, że za jakiś czas na tę samą rzecz patrzyło się zupełnie inaczej, gdy te najburzliwsze emocje się wyciszą. I naprawdę uważała, że były osoby, które bardziej potrzebowały jej uwagi i starania, nad którymi warto się było trochę potrząść, niż nad sobą samą. Co zaś się tyczyło płci – to po prostu dla niej nie miało znaczenia, czy Laurent jest mężczyzną, czy byłby kobietą. Tak, świat miał wobec płci różne oczekiwania i wymagania, nie zapomniała o tym wszystkim, ale pomiędzy nią a nim, w tym malutkim kawałku świata nie miało to znaczenia. Ona była kobietą, on mężczyzną, a jednak ich doświadczenia i spojrzenia na wiele rzeczy, były bardzo zbieżne, prawda? Nie była to więc kwestia płci. Nie kochała go mniej dlatego, że miał teraz długie włosy i nieco bardziej zarysowaną kształtami sylwetkę, ani dlatego, że jego głos nie należał już do mężczyzny. Owszem, ich relacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby był kobietą od początku, to nie ulegało wątpliwości, ale w tym punkcie, w tym miejscu i w tej chwili naprawdę nie miało to dla niej znaczenia. Bo już go znała. Bo był dla niej ważny w taki czy inny sposób.

– Tak sądzę. Nie jestem ekspertem, wiesz, od klątw. Ale tak ogólnie, to myślę, że tak właśnie będzie – miała nadzieję, że się nie pomyliła. Nie byłaby w stanie tak łatwo odczarować Laurenta, jak zrobiła to z nieszkodliwym kaktusem. Nie wiedziała nawet, czy w ogóle by to potrafiła, zapewne nie, natomiast znała teorię. Czy to wystarczało? Żart mógł okazywać się dla Laurenta zabawny teraz. Idealny wręcz. Co będzie jutro? Czy nie będzie płaczu? Zgrzytania zębami? Złości? Łamania lustra, bo nie można było sobie spojrzeć w twarz? Bo coś skomplikowało się bardziej, niż powinno? To o to martwiła się teraz Victoria i to nie tak, że obwiniałaby o to siebie… Ale i tak czuła, że powinna delikatnie podpytać Laurenta czy jest gotów na wszystkie konsekwencje tego żartu? Zawsze mógłby sobie posiedzieć z nią, mogłaby mu zorganizować prawdziwie babski dzień, nauczyć chodzić w szpilkach, w sukienkach, dałaby mu przymierzyć jakiś gorset, pomalowała by go, gdyby chciał, to mógłby tu u niej nawet zostać na noc, mogliby sobie pomilczeć, albo i nie. Ona była tą bezpieczną opcją, bo cokolwiek by się stało, to wiedziała, że sobie z tym jakoś razem poradzą. Czy Laurent był gotów na to, by poczuć, jak traktowane są śliczne, samotne kobiety w dżungli zwanej światem?

– Bzdura. Jak najbardziej pasują – w porządku, może jego własnym żywiołem, który płynął w jego żyłach, była woda, nie ogień, może to w wodzie był początek wszelkiego życia, ale to jednak feniks odradzał się z popiołów. Victoria z zamiłowani i tego powierzchownego usposobienia powiedziałaby, że jest ziemią, ale dobrze wiedziała, tak w głębi serca, że to co płynęło w jej żyłach, to właśnie ogień. Nie był to najoczywistszy wybór, ale żadne z nich nie było oczywiste.

Nie musieli być. Tak jak nieoczywista była ich znajomość i ich… przyjaźń, która mogłaby różnych ludzi, którzy znali ich oboje, wprawić w prawdziwe zdumienie.

Victoria metodycznie przesuwała w szafie swoje sukienki, ale w końcu wyciągnęła różdżkę i po prostu nią machnęła, sprawiając, że wszystkie czerwone sukienki wyfrunęły z niej na wieszakach i zawisły w powietrzu, by Laurent mógł je sobie poprzeglądać, a ona zresztą razem z nim, by wybrać dla niego coś odpowiedniego. Pozwoliła się mu przytulić raz jeszcze, kiedy usłyszawszy o jej decyzji, zdecydował się po raz kolejny już dzisiaj przełamać dystans i przytulić ją, niezależnie od zimna, jakim wokół siebie emanowała. Pokiwała głową na boki, wcale nie do końca taka pewna tego, jak to będzie, jak już się wyprowadzi, chociaż chciała wierzyć, że to naprawdę będzie dla niej dobry krok. Ten pierwszy był jednak najtrudniejszy, a ona już go wykonała. Granica została przekroczona, coś w niej pękło… Oto była. To nazywała się determinacja, to co gdzieś tam krążyło po jej oczach.

Na pytanie Laurenta odsunęła się tylko odrobinę, by mogła wyciągnąć dłonie spomiędzy nich i po chwili zawahania po prostu uniosła je obie, wierzchem w stronę twarzy Laurenta. Miała dość długie palce, zgrabne, wąskie, paznokcie zadbane, pociągnięte czerwonym lakierem. I nie nosiła tam żadnego pierścionka.

– To była największa kłótnia jaką miałam przeciwko matce – powiedziała cicho. – Nigdy wcześniej nie musiałam wyciągnąć różdżki – a to powiedziała nawet jeszcze ciszej, prawie szeptem.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#15
02.12.2023, 12:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.12.2023, 12:37 przez Laurent Prewett.)  

Och tak, z problemami zazwyczaj dobrze się było przespać, dlatego Laurent zazwyczaj nie miał problemów ze związkami. Z resztą problemów bywało już różnie - szczególnie, kiedy miało się problemy ze snem. Victoria miała je od lat, Laurent się ich dorobił całkiem niedawno. Uzależnił się od eliksirów uspakajających, które pozwalały mu normalniej funkcjonować wieczorami i wyciszały bardziej, kiedy tego potrzebował. Bo potrzebował tego naprawdę często. Wydawało mu się, że od początku czerwca minęły całe lata. Tymczasem to był miesiąc z kawałkiem. TYLKO miesiąc z kawałkiem. Od tamtej pory wydarzyło się bardzo wiele rzeczy, o których chciało się mówić i takich, o których nie chciałeś nawet wspominać, bo nie chciało się od nich myśleć. Miał swoje - Victoria miała swoje. Nabierał chęci i przekonania, że powinien powiedzieć jej o tym, tamtym, siamtym. Teraz szczególnie, kiedy przyszedł do niej wyglądając TAK. Może naprawdę był jej to winien? Nie, to nie była kwestia "win". To nie były długi do spłacenia. To było raczej pragnienie, żeby coś z siebie wyrzucić. Żeby się przyznać do pewnych rzeczy i zostać zaakceptowanym. Takie naturalne pragnienie człowieka, w tych czasach jakże idylliczne - być sobą.

Czerwień był kolorem, którego Laurent nigdy na siebie nie włożył. Oczywiście widniała na nim w swoich ciemniejszych odcieniach - bordo na ten przykład, czy jakichś wybladłych, ale nie w swojej intensywności. Była, jak sama Victoria powiedziała, zbyt krzykliwa, zbyt wyzywająca. Jeśli już więc pominąć wszystkie kwestie symboliczne, to zostawało chociażby to. Pióra feniksa nie były jednak aż tak krzykliwe, gdy porastały jego ciało. Mieniły się jednak ogniem - czymś, z czym Laurent mógłby się zidentyfikować tylko pod względem jego ciepła. Co innego teraz. Nie zaprzeczył już jednak kolejny raz, bo nie zwykł wychodzić naprzeciw takim wymianom zdań, gdy były one całkowicie odmienne. Nie musiał się z kimś zgadzać, ale za to wolał, żeby zdanie drugiej osoby pozostało na wierzchu. Dziś jednak, jak zostało wspomniane, czerwień to było dokładnie to, czego oczekiwał i czego potrzebował. Z drugiej strony zastanawiał się, na ile to "nie pasują" było zakotwiczone w jego głowie tylko ze względu na wizję, jaką świat wepchnął mu do głowy? Może miała rację - może tak naprawdę pasowały idealnie. Tylko to on się wstydził tej odmienności, tak samo jak urodziwie poczuł się w czarnej skórze, którą ostatnio raz ubrał, ale choć własnym zdaniem tak dobrze w niej wyglądał - nie miał odwagi się w niej pokazać. Bo to w końcu nie był on. Co by ludzie wokół powiedzieli? Z niewinnej bieli prosto w tak specyficzną, wyuzdaną czerń? I nie, nie przepadał nadal za czernią, bo to nie o kolor dokładnie chodziło.

Chwilowo sukienki musiały zaczekać, bo Laurent skupił się na Victorii. Na dłoniach w jego stronę wyciągniętych. Ujął je, przejechał parę razy kciukami po miękkiej, zadbanej skórze. Tak samo zimna jak miesiąc temu, jak dwa miesiące temu. Jedno się zmieniło - nie było pierścionka, który przez ten czas jej towarzyszył. Od samego Beltane. Przesunął palcami po jej palcach, w końcu po miejscu, gdzie powinien ten pierścionek się znajdować zanim nawiązał z nią kontakt wzrokowy. Kłótnia, talerz, wyprowadzka. Wszystko to rzeczywiście malowało bardzo spójną całość opowieści - szkoda tylko, że dramatu, a nie bajki.

- Będzie lepiej, kochana. - Dotknął jej twarzy, pogładził ją czule i uspakajająco. Co najlepiej było powiedzieć w takich momentach? "Czemu nie napisałaś?" Nie, odpada. Czy wszystko w porządku? Nie było, ale mogło być. Krok po kroku mogła się uniezależnić, sięgnąć po to, o czym rozmawiali nie tak dawno temu. O to, co było takie trudne do rozpoczęcia. Było więc wiele bzdurnych zdań do wypowiedzenia, ale według niego wartość miało to zapewnienie, że sobie poradzi i że będzie dobrze. Nawet jeśli Victoria miała skłonności do wierzenie w tragedię. Ale chyba... chyba widział w niej determinację. Isabella musiała jej nieświadomie dać broń do ręki. Uzbroić ją - a tego właśnie potrzebowała. - Poradzisz sobie, a nie musisz sobie radzić sama. Już nie mogę się doczekać wyboru dekoracji wnętrz, na pewno przydałby się remont. - Uśmiechnął się do niej ciepło. - Chciałabyś mi o tym wszystkim opowiedzieć?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#16
02.12.2023, 15:44  ✶  

Niestety to dosłowne rozwiązanie problemu z drugą osobą działało chyba tylko wtedy, jeśli nic cię z tą drugą osobą nie łączyło. Albo jeśli łączyło wszystko. Wszystko pomiędzy, wszystkie większe znajomości i przyjaźnie potrafiły się od tego momentu mocno pokomplikować, niekoniecznie w tą dobrą stronę, choć to też zależało od tych osób i ich intencji. Tak przecież zaczęła się ta dorosła, nie szkolna, znajomość Laurenta i Victorii – ale nic ich wtedy nie łączyło, więc nie miało co się zepsuć. A potem to po prostu sobie… ewoluowało i miało szansę się nie schrzanić, bo ta przyjaźń nie miała nic wspólnego ze związkiem i żadne z nich tego nie oczekiwało. Laurent niczego nie był jej winien, w ogóle nie tak patrzyła na ich relację. Nie upatrywała w niej żadnych wymiernych korzyści i nie uważała, by musiała tutaj następować jakaś równowarta wymiana. Cieszyła się, jeśli mogła Laurentowi jakoś pomóc i jak zawsze – daleka była od oceniania, bo ten świat nie był czarno-biały. Swoich bliskich ludzi naprawdę rzadko oceniała, zwykle starała się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie na różne decyzje, zwłaszcza te, które były błędne i powodowały tylko więcej problemów. Chyba nie dała mu nigdy powodu, by mógł sądzić, że nie zostałby zaakceptowany? Albo że kazałaby mu sobie pójść? Choć rzecz jasna mnóstwa rzeczy nie wiedziała.

Mężczyznom czerwień nie pasowała, potrafili wyglądać wtedy jak klaunowie, ale kobiety to co innego; mogły dobrać do tego śliczne dodatki, ułożyć włosy, pomalować się i nie wyglądały ani trochę śmiesznie. Wiele zależało od kroju ubioru tak naprawdę, a spodnie i garnitur w męskim wydaniu wyglądały po prostu… jakby coś było nie tak. Może to przez buty jakie nosili. Przez koszule, jakie były pod spodem? Przez brak odpowiedniego odcienia różu na policzkach? Coś w tym po prostu było. A taka blondyneczka, jaką teraz był Laurent, naprawdę nie będzie źle w czerwieni wyglądać, była o tym przekonana. Będzie się rzucać w oczy nie tylko ze względu na wzrost… Co powodowało, że musieli wybrać nieco dłuższą sukienkę, by nie wyglądał groteskowo i być może cos będzie trzeba poprawić zaklęciem, by dopasować to do sylwetki Laurenta; Victoria miała chyba większe wcięcie w talii, ale prawdę mówiąc to pod obecną koszulą Laurenta trudno jej to było odpowiednio ocenić.

Wiedziała, że nawet jeśli dotychczas Laurent tego nie zauważył, zaaferowany wszystkim co mu się przytrafiło, kombinujący by zobaczyć na własnej skórze jak to jest być faktycznie kobietą (ciekawość zabiła kota…), to gdy teraz podsunęła mu praktycznie pod nos swoje dłonie, to w końcu to zauważy. Dotrze do niego. Zauważy brak czegoś, co nosiła przez ten czas od Beltane, co właściwie było jej kotwicą, gdy w Limbo jej dusza była rozrywana na kawałki tak, że nie wiedziała, gdzie jest jej początek, a koniec duszy, która wciągnęła ją w wir. To ten cholerny pierścionek na palcu przypominał jej, że ma do czego wracać, że nie powinna tam zostać, że musi odwrócić ten cykl. Na pewien sposób Sauriel uratował jej życie, choć nie miał o tym zielonego pojęcia. Może powinna mu o tym powiedzieć. Zupełnie nie myślała też co zrobić z tym pierścionkiem. Zwrócić mu? Chyba powinna. Nie wiedziała…

– Wiem – powiedziała, chociaż to, co miała na myśli, to „musi być, musi”. Bardzo chciała, żeby było lepiej. Westchnęła tylko dość ciężko, gdy delikatna, teraz kobieca, dłoń Laurenta pogładziła ją po policzku. Czemu nie napisała? Bo tuż po tej kłótni stulecia wylądowała w pubie i siedziała tam z Saurielem, a potem po nocy się szlajali bez sensu po Londynie, bo wampir zażyczył sobie lodów, a ona bardzo nie chciała wracać do domu – wiec nie wróciła, a jej sowa właśnie tutaj była. Kolejnego dnia poszła do pracy, umiała myśleć tylko o tym, że musi zacząć się przenosić do Londynu pod nosem matki, bo ta gotowa ją jednym rozkazem zostawić w Dolinie, a nie chciała. A potem była zresztą zaaferowana tym, by do końca dopiąć dla tego cholernego wampira możliwość wyjścia na słońce choć raz. I jeszcze po drodze miała spotkanie z Rosierem… Cały ten czas odsuwała to wszystko od siebie, dlatego nie napisała. Zesztą nie wiedziała nawet co napisać; „hej, znowu jestem wolna”? To by od razu mogło coś sugerować, a naprawdę jej życie i uczucia nie kręciły się wokół spraw łóżkowych i absolutnie nie chciała by to tak wyglądało pomiędzy nią a Laurentem – żeby pomyślał, że ona coś od niego chce. Nie było tak. Miała mu napisać „zostałam przeklęta na dwa miesiące i tydzień”? Bo dokładnie tyle trwało jej narzeczeństwo z Rosierem i tyle trwało narzeczeństwo z Saurielem. Co do, kurwa, dnia. „Rzucił mnie”? Po prostu nie umiała znaleźć na to odpowiednich słów, nie zastanowiła się nad tym. I tak pozwoliła by minęły trzy dni. A teraz układankę Laurent układał sam, zresztą nie było to nazbyt trudne, wystarczyło zadać dwa odpowiednie pytania i już widać było, że coś jest mocno nie tak.

– Nie jest tam tak źle. Ale na pewno przyda się wymienić trochę rzeczy – przyznała. Może właściwie powinna się tym zająć teraz, póki całkiem się tam nie przeniosła? Jakoś o tym nie pomyślała… I kiedy tak stała przed Laurentem, kiedy pytał, czy chciałaby mu o tym opowiedzieć… miała wrażenie, że znowu coś w niej pęka, choć nie w takim stopniu jak z matką. Po prostu wyciągnęła do niego ręce, żeby przylgnąć do niego, swoim zimnym ciałem, przytulić się. Westchnęła kilka razy. – To mieszkanie jest w Londynie, kupiłam je już dawno w sumie, raczej na zasadzie, że aaa może się kiedyś przyda i tak sobie stało nieużywane. Czasami tam wpadałam, jak za bardzo popiłam na Pokątnej i to tyle w zasadzie. Więc dobrze się stało, że jest, nie muszę się teraz tym zajmować – to nie było docelowe miejsce, w którym chciałaby mieszkać na stałe, jednak nie dało się ukryć, że kamienica na Pokątnej to naprawdę wspaniała miejscówka, bo wszędzie było blisko i było tam też całkiem bezpiecznie, patrole na Pokątnej były regularne. – A to wszystko to pokłosie… wiesz zresztą czego. Widziałam się od tamtego czasu z Saurielem kilka razy – puściła w końcu Laurenta i odsunęła się trochę, a w końcu podeszła do stolika by posłodzić swoją herbatę w filiżance i się napić. Łatwo było dojrzeć, że temat trochę ją stresował. – Nie jest z nim dobrze, wręcz jest bardzo źle. Zamknął się w sobie i jakby mu pozwolić, to nic by nie robił – jej to wyglądało jak depresja. Jakby w końcu cos się w nim przełączyło i cały syf ostatnich lat spłynął na niego, nie mógł go już dźwignąć i… I dlatego wczoraj była go wyciągnąć na łąkę. – Nie wiem co zrobił i co powiedział ojcu, ale to oni zerwali zaręczyny – a może pogroził mu, że znowu spróbuje się zabić? Już raz go tknęło, że może tak całkowicie stracić syna, to może to było karta przetargową? Nie wiedziała. Wiedziała tylko jaki był efekt i skutek. – Matka nie przyjęła tego dobrze. Wyrzuciła mi, że do niczego się nie nadaję. Że to moja wina i wszystko psuję. I… inne takie – chociaż Victoria nie była jej dłużna, bo nie widziała w tym swojej winy. Zresztą ten jeden raz wykrzyczała matce, że to ona całe życie mówiła jej że jej rolą jest urodzić dziecko, a potem zaręczają ją z wampirem, a potem to do niej ma pretensje i zastrzeżenia. Zresztą wylewanie żali zaczęło się wtedy ogólne i o wszystko. – Ojciec wyczuł, że będzie grubo, więc zabrał Olivkę. Widziała początek kłótni, kiedy jeszcze nie było krzyków – może też dlatego Isabella nie miała zahamowań. I co prawda nie rzuciła na córkę żadnego Crucio, jak to Eryk miał w zwyczaju karać Sauriela, to działy się inne rzeczy.  Ale Victoria nie zamierzała nadstawiać policzka, tym bardziej ze cała sprawa ją też dotykała. Wyglądało to tak, jak w jej głowie, kiedy jej matka i babka stoczyły podobną kłótnie i walkę w domu. Tyle, że tym razem nikt nie miał czego komu zabrać. Victoria podejrzewała, że cała wściekłość Isabelli brała się z tego, że to nie ona rozdała te karty, to nie ona zerwała zaręczyny, a druga strona. Że nie było tak, jak chciała. – Nie chcę, żeby matka się zorientowała co robię, bo jeszcze mi powie, że mam zostać, a ja wtedy nie będę miała odwagi i jak kretynka się posłucham – czy wypalą ją z tego powodu z rodzinnego gobelinu?

Nie chciała. Była dumną przedstawicielką swojego rodu, nie chciała być wydziedziczona. Bo co będzie wtedy znaczyła? Ile będzie warta? Tyle, ile ktoś byłby w stanie za nią dać – czyli nic, jak powiedziała Laurentowi 2 tygodnie temu.

Nie powiedziała mu szczegółów, jakie zaklęcia leciały z jednej i drugiej strony, bo wiedziała, że Laurent nie lubił przemocy. Jej policzek był za to namacalnym dowodem, można się było zresztą domyśleć, że nie poleciał tylko jeden talerz.

– Nie rozmawiamy teraz ze sobą. Ja i matka. Unika mnie, ja jej, co mi trochę ułatwia sprawę, ale nie wiem jak długo to potrwa – nie wiedziała też kiedy dokładnie ostatecznie się wynieść. Ani czy poinformować matkę listownie, czy jednak znajdzie w sobie odwagę by jej powiedzieć w twarz, ze się wyprowadza. Odwlekała to trochę… ze strachu. Trochę o Olivię, chociaż to była tylko wymówka. Bardziej bała się o siebie. O konsekwencje, jakie będzie musiała na siebie wziąć.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#17
02.12.2023, 19:06  ✶  

Toksyczne relacje z ludźmi były najbardziej drylujące. Jeszcze gorsze były te, w których ty czegoś oczekiwałeś, a druga strona tych oczekiwań spełnić nie mogła. Ewentualnie: nie chciała. Nie chciał negatywnie odnosić się do tego związku tylko dlatego, że Victorie to drażniło. Nie chciała słuchać o tym z jednej strony, co będzie dla niej dobre, a co nie, a z drugiej robiła wszystko w kierunku autodestrukcji. Kim on jednak był, żeby ją za to potępiać, skoro sam nie był lepszy? Nadzieje nosiły człowieka po dziwnych drogach. Budowały marzenia, że ktoś się zmieni, że jednak spojrzy na ciebie inaczej, że będzie lepiej. Utopijny stan, utopijna rzeczywistość. Temat tabu, a jednocześnie wcale nie żadne tabu, bo się o tym rozmawiało. Nie zmieniło się jego spojrzenie na ten temat nawet jeśli był w kobiecym ciele - ona kochała po prostu złą osobę. Stworzyła sobie lokatę uczuć, która nie procentowała, a tylko pochłaniała jej wydatki i inwestycje. Wpadały w czarną dziurę. Tak nie dało się zdrowo żyć.

Wypuścił ją z ramion, kiedy podeszła do herbaty, żeby zająć nią dłonie. Mówiła, a on spojrzał w końcu na te sukienki. Victoria miała przeróżne kreacje, niektóre go naprawdę zachwycały, a nawet połowy z nich nie widział i nie miał okazji zobaczyć. Niektóre właściwie były sukienkami jednej nocy - kupione na konkretną uroczystość, w której drugi raz się nie pokazywałeś. Nie wypadało. On też miał takie garnitury. Te sukienki jednak nie były kreacjami wieczorowymi. Nie o to im w końcu chodziło. Wizualizował sobie Victorię w tak intensywnej czerwieni, kiedy słuchał jej słów, dotykając palcami materiałów. Niektóre przelewały się przez dłonie, inne były dość sztywne. Ale zwyciężczyni mogła być tylko jedna. Albo i nie - mogło być ich kilka. Nie chciał zbyt wyzywającego kroju, szukał w tym elegancji. Dlatego, koniec końców, zatrzymał się przy prostej sukience z krótkim rękawkiem. Już widział czarne dodatki do niej, czarne buty, czerwone jak krew usta i czarny kapelusz. Na pewno wymagała dopracowania - rzucenia zaklęć, żeby dobrze na nim leżała, bo miał zupełnie inną budowę. I przede wszystkim - był wyższy.

- Isabella nie przyjęłaby dobrze żadnej twojej decyzji, która przeczy jej światopoglądowi. Tym bardziej nie mogła przyjąć czegoś, co tak mocno wchodziło w jej politykę. - Śluby były w końcu czysto polityczne, przynajmniej pomiędzy rodami takimi jak ich. Pomiędzy takimi rodzinami, gdzie nie rządziła miłość - tutaj rządziły wpływy i pieniądze, które chciałeś zatrzymać. Każdy chciał je mieć w swojej garści. - Dla niej nie robi to różnicy, czy byłaś bezpośrednio związana z zerwaniem tych zaręczyn, musiała na kimś wylać frustrację. - Może matki tak po prostu miały? Nie, nie miały. Ale wyemancypowane kobiety o zrujnowanych marzeniach już tak. Machnął różdżką, żeby pochować resztę ubrań z powrotem do szafy, zostawiając tylko tą jedną jedyną. - Rób swoje, Victorio. Nie pozwól Isabelli już wpłynąć na to, gdzie będziesz mieszkać i z kim złączysz swoje życie. - Spojrzał na nią zastanawiając się, czy nie wróci biegiem do matki, kiedy zamieszka już w Londynie i wyjdzie na to, że nie będzie wcale tak wesoło i tak dobrze, jakby się można było spodziewać. Zastanawiał się nad tym, ale z drugiej strony wiedział, że Victoria nie była lekkomyślna i brała to pod uwagę. A przynajmniej tak zakładał. Jej narzeczonego nawet nie wiedział jak skomentować ani co jej powiedzieć. Zależało jej na nim, jemu zależało na Victorii, ale koniec końców to wszystko tworzyło misz masz sprzeczności, który był bardzo trudny do ogarnięcia, kiedy nie miało się całego obrazu i dodatkowo nie znało drugiej strony. - Masz tyle problemów, Victorio, że nie powinnaś się angażować też w jego. Tak uważam. - Bo były pewne granice tego, co człowiek mógł zrobić. A tłumaczenie sobie, że "woli się skupić na kimś innym" było tylko dowodem na to, jak bardzo samemu sobie się nie radziło i jak bardzo można było w odwrotności zaszkodzić. Jej ojciec bardzo mądrze zrobił, że wydostał Olivię z tej kabały, z tej kłótni, ale z drugiej strony brzmiał jak zdrajca. Bo przecież powinien był chronić córkę, prawda? Taka powinna być rola ojca. - Wykorzystaj ten czas na wyprowadzkę. Przynajmniej nie blokuje ci drogi. To okazja. - Której żal byłoby nie wykorzystać. Którą, jego zdaniem, musiała wykorzystać.

Ściągnął z siebie koszulę, spoglądając na swoje piersi w odbicie lustra. Rozpiął pasek od spodni, by i je z siebie zsunąć - wszystko składał i odkładał na komodę na bok. Potem to spakuje i przy najbliższej okazji odda Victorii sukienkę. A może nawet kobieta będzie na tyle kochana, że pozwoli mu ją zachować na pamiątkę. Śmiesznie wyglądał w męskiej bieliźnie, nawet jeśli dopasowanej teraz do niego. No tak - bielizna. Jakoś o tym zupełnie nie pomyślał. Ale tą kupi, to akurat nie problem. Większym problemem było kupienie sukienki takiej, żeby mu się podobała, bo nawykł do tego, że wszystko szył mu krawiec na zamówienie. Albo krawcowa.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#18
02.12.2023, 21:00  ✶  

Najpierw trzeba było jakieś oczekiwania w ogóle mieć – bo Victoria wcale ich nie miała. Nie wiedziała skąd ludziom się ubzdurało, że je miała. Chcieć czegoś, a oczekiwać tego, to były dwie, bardzo różne rzeczy. Poza tym to wcale nie było tak, że Victoria stwierdziła, że o ta osoba jej się spodoba, w tej osobie cokolwiek ulokuje, nie. Po prostu przestała się wzbraniać, bo ileż można było trzymać swoje mury wysoko? To po prostu samo się stało – wcale nie musiało, ale tak jakoś wyszło. To nie była autodestrukcja. I to nie tak, że „stworzyła sobie cokolwiek”. Nie chciała o tym słuchać, bo nie mogła nikomu powiedzieć jak w pełni wygląda sytuacja. Co ma w głowie ona, jaką wiedzę, co tak naprawdę działo się u Sauriela. Ludzie to oceniali wiedząc tak naprawdę niewiele i wydawało im się, że Victoria jest naiwna i głupiutka i trzeba jej powiedzieć, że podejmuje złe decyzje i że powinna „zakochać się w kimś innym”. Drażniło ją to, gdy ktoś mówił jej co ma robić, wkurwiało ja to, bo miała tego po dziurki w nosie w domu. A poza tym to po części był jej wybór – bo zamiast się buntować przeciwko swojemu sercu, to po prostu to zaakceptowała. Nie potrzebowała na to żadnego pozwolenia od kogokolwiek. Zresztą, wolała kochać złą osobą i chociaż mieć pewność, że nadal jest w stanie kogoś kochać, niż być wyzbyta uczuć wyższych do cna. Jak jej babcia, która kiedyś kochała, ale później sentyment zamienił się w wiedzę, że mogłaby tę ukochaną osobę zabić i to z radością.

– Ona nie przyjmuje dobrze niczego, co psuje jej wykreowany plan – przyznała z westchnięciem, ale w końcu wzięła łyka herbaty. Leciuteńko ostygła przez ten czas, gdy rozmawiali. – Jak coś nie idzie zgodnie z jej planem, to jest aberracją. Wszystko zawsze musi być po jej myśli – Laurent miał rację i wiedziała to, że ten wybuch Isabelli, to było wyładowanie frustracji. Na córce, bo była towarem tej całej niezgody, bo musiała ja poinformować, że nici z małżeństwa. Ale Victoria miała tak d o ś ć wszystkiego, począwszy od maja, że po prostu gorycz w kielichu w końcu się przelała i to wcale nie o przysłowiową jedną kroplę. Cały maj, a potem pierdolnięty czerwiec tak mocno odbił się na jej psychice, że to, co miała szczelnie zamknięte za drzwiami i w kagańcu, w końcu przed matką też się ulało. Rzeczywiście to wyglądało, jakby Isabella Lestrange dała córce do ręki broń – bo przyparła ją do muru tak mocno, że już nie miała dokąd uciec. I wtedy sama zaczęła kąsać. – Tak, masz rację – powiedziała jeszcze, bo zgadzała się z Laurentem w tej materii. – Nie zamierzam. Nikt więcej wbrew mojej woli nie wciśnie mnie przed ołtarz, nie ma takiej, kurwa, opcji – Victoria rzadko przeklinała, przy Laurencie właściwie w ogóle. Teraz jej się wyrwało, była odrobinę podburzona i było to widać. Zaraz jednak rysy jej twarzy się wygładziły. Nie miała zamiaru przepraszać za tę jedną kurwę. I tak, doskonale wiedziała, że nie będzie jej w Londynie łatwo, że będzie cholernie trudno, trochę się tego bała… W każdym razie względem swojej matki nie robiła niczego pochopnie, dając sobie czas. Mówiło się, że zemsta najlepiej smakuje na zimno, i co prawda to wszystko nie nosiło żadnych znamion zemsty, ale branie wszystkiego na chłodno było tutaj metodą, by nie popełnić błędu. Victoria starała się być bardzo ostrożna. – Laurent, to nie jest takie proste jak się wydaje, kiedy o tym mówię – powiedziała mu bardzo skrótowo co się stało i jak wygląda sytuacja, nie potrzebowała względem tego żadnych „dobrych rad” – piekło podobno było nimi wybrukowane. I wiedziała, że nie chce dla niej źle, natomiast… Nie była gotowa ani nie miała ochoty przyjmować tych rad, tym bardziej, że wydawało jej się, że nie dała nigdzie sygnału, że się w cokolwiek angażuje. Zresztą co miała mu powiedzieć? Że ma stać i patrzeć, jak stoi na przepaści, na której nikt go nie łapie i od niej nie odciąga? Miała na to pozwolić, widząc dokładnie co się dzieje i że nikt mu z tym nie pomaga? Jak miała potem spojrzeć sobie w oczy? Mogłeś pomóc, ale tego nie robiłeś – kim więc jesteś? – Jeśli nie pomogę mu teraz, to mogę sobie tego nie wybaczyć do końca życia – a kto wie ile tego życia jej jeszcze zostało? – Chciałbyś żyć z taką myślą w głowie? – sądziła, że by nie chciał. Tak jak ona nie chciała żyć z wizją tego, że Sauriel mógł na jej oczach spłonąć, gdyby spóźnili się chociaż o minutę, jak wiedziała, że do końca życia by się za to obwiniała, bo raz, że nie zdążyła, a dwa, że to przez jej słowa wszystko tak się zepsuło. I tak samo nie chciała żyć z myślą, że WIEDZIAŁA co się dzieje i nic z tym nie zrobiła. – Tak, to robię. Tak po prawdzie to dzisiaj dopiero jestem w domu trochę dłużej, dopiero mam czas cos tu z tym podziałać.

Przyglądała mu się przez chwilę, kiedy ściągnął koszulę, potem spodnie. Rzeczywiście ta męska bielizna wyglądała dziwacznie, ale kiedy znało się powód… Może powinno być pomiędzy nimi trochę niezręcznie, ale tak po prawdzie, to Victoria niczego takiego nie czuła. Dała Laurentowi czas na to, by się sobie poprzyglądał w lustrze, a sama zerknęła na sukienkę którą wybrał. Gdzie on tu teraz będzie bieliznę kupował, jak tu trzeba wszystko było poubierać pod sukienkę. Poza tym gdzie on tu teraz znajdzie na szybko bieliznę z najlepszego jakościowo materiału, nie znając swoich własnych wymiarów?

– Mogę ci dać jakiś mój stanik. Coś się dopasuje – rzuciła ot tak, wszystko miała poprane w szafie, nie znosiła brudu. Zresztą… Jakby potrzebował jakieś śliczne koronki zamiast tych męskich gaci, to naprawdę nie musiał latać do sklepu. Jakoś przy Laurencie ewentualny wstyd gdzieś z niej zanikał, nie potrafiła tego wyjaśnić. Tak jak nie widziała nic zdrożnego w oglądaniu jego kobiecego nagiego ciała, albo w oddaniu mu swojej bielizny czy ciuchów. – Jak się sobie podobasz?

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#19
02.12.2023, 21:44  ✶  

Ktoś jej musiał to mówić, skoro było oczywistym, że to ją raniło. Ktoś musiał ją chronić, skoro nie chciała chronić samej siebie i rzucała się na tę głęboką wodę. Laurent nie oceniał tamtego człowieka, tak jak nie potrafił ocenić do końca Loretty Lestrange. Był wobec niej, na ten przykład, uprzedzony, ale czy wiedział, co działo się w życiu tamtej? Znał ją, by oceniać? Plotki plotkami, tak jak opowieści. Victoria nie pokochałaby kogoś, kto jest po prostu zły w całej mocy tego słowa znaczeniu. Za to wiedział, że pokochałaby kogoś, kto spadał na dno i przez to bezwiednie sama z nim leciała udając przed samą sobą, że w zasadzie to wszystko jest pod kontrolą i jest dobrze. Denerwowało ją to - dlatego nie wspominał dalej. Nie było sensu. Nigdy nie zakochał się tak, żeby dla kogoś spadać w dół. Nie pozwalał sobie na miłość, żeby go nie zniszczyła. To jest - pozwalał sobie na to, a potem poznał kogoś, przy kim pomyślał, że mogłoby być inaczej. Nie było inaczej. Było tylko gorzej. Ale miłość, tak jak każde inne uczucie, nie było obezwładniającym narzędziem. Należało otrzepać kolana i iść dalej, a nie uparcie oglądać się za siebie na to, co miałeś, albo co mógłbyś mieć. Czy byłby gotowy dla kogoś upaść? Emocje były tak skomplikowanymi czynnikami, przenikały siebie wzajem, plątały się, wywierały dziwny wpływ na mózg. Nie mógł odpowiedzieć na to pytanie, bo nie został przed takim postawiony.

- Szkoda, że niektórzy nie potrafią zaakceptować niektórych wyborów. - Szkoda, że jej matka nie była bardziej wyrozumiała, że nie próbowała nawet pojąć, jak Victoria żyła i co z jej życiem było związane, że... ach, dobrze wiemy, o co chodziło. Oni dobrze wiedzieli. Przez moment zapatrzył się na nią, na jej nieco napięte ciało od trudu tej rozmowy. Zastanawiał się, jak inaczej wyglądałoby jej życie i czy byłaby bardziej uśmiechniętą osobą, gdyby miała bardziej kochającą i wyrozumiałą matkę. Osobę, która nie sądziła, że "robię dla ciebie jak najlepiej", a przez to rozumiała to, co dla niej samej było dobre, tylko taką, która naprawdę brałaby pod uwagę, jaką naprawdę osobą jest. Że była wrażliwa i że potrzebowała dużo czułości. Teraz te czułości były tym trudniejsze, że każde zetknięcie z zimnym ciałem przy tak ciepłym lecie sprowadzało dreszcze.

Nie lubił, kiedy Victoria przeklinała, bo to do niej do po prostu nie pasowało. Było wyrwanym, brzydkim kleksem z kontekstu. Jej zdaniem to podkreślało moc zdania. Jego zdaniem nie podkreślało niczego poza nieelegancką wulgarnością, bo wcale zdanie nie brzmiało przez to mocniej czy intensywniej w uczuciach. Brzmiało po prostu brzydko na jej ustach. Czasami jednak miała taką potrzebę, czasem jej się wymykało, albo robiła to celowo - nie był pewien, ale nie dopytywał. Jeśli jej to pomagało to było najważniejsze. Uśmiechnął się tylko delikatnie mając wrażenie, że tak teraz z tą jedną "kurwą" uleciało z niej kilka gram powietrza i nadmiernego ciężaru razem z nim. A to dobrze. Nie trzeba zawsze być pięknym, ładnym i eleganckim - akceptował ją w tym wulgarnym wydaniu i ani myślał jej poprawiać czy toczyć reprymend. Mógł co najwyżej pocałować czubek jej nosa, żeby się nie denerwowała. Tutaj było się czym denerwować - niestety.

- Nic nigdy nie jest proste, kiedy zawiera takie historie. - I nie musiało być trudne czy proste, żeby się odsunąć i pewne rzeczy zostawić, którym nie jesteśmy w stanie podołać. Świat był zbyt pełny smutnych historii. Jeszcze smutniejsze było to, że mimo to nie wszystkim jesteś w stanie pomóc. - Ja nie jestem zakochany, Victorio. - Tak jak zakochana była ona. Czy mógłby żyć z myślą, że komuś nie pomógł? Mógłby. Żył. Nie wszystkim da się pomóc i nie każdemu pomóc można, a w końcu - nie każdy tej pomocy chce. Niektóre wydarzenia go bardzo dobrze tego nauczyły. Jedyne, czego żałował to tego, że czasami za późno widział, żeby jednak nie robić tego kroku w przód w celu niesienia pomocy. Że wycofywał się za późno. Starał się jak mógł, ale nawet jego skrzydła miały ograniczoną ilość piór, jakie mógł rozdać ludziom. Szczególnie, kiedy ci rzucali je na ziemię i deptali. - Nie rozmawiajmy o tym. - On jej nie przekona, ona się będzie złościć i utrzymywać, że to on po prostu nie rozumie, a ona wszystko wie lepiej... po co. Nie było im to potrzebne. Nie był w stanie jej pomóc z tym zagadnieniem. Nie był w stanie jej tego wyperswadować, a nie zamierzał jej przytakiwać. Więc... jeśli przez to coś się jej stanie - będzie z tym musiał "żyć do końca życia". Ale ludziom należało przeżywać ich własne historie. - Kocham cię, chcę dla ciebie jak najlepiej, ale tu kończy się punkt, w którym mogę pomóc. A na pewno nie zamierzam stać na drodze twoich pragnień. - Uśmiechnął się do niej ciepło.

- Och, tak... nie pomyślałem o tym wcześniej. - Przyznał, ściągając też z siebie bieliznę. Wstyd własnego ciała nie był nigdy wpisany w jego charakter, był wręcz całkowicie pewny tego, co wypracował przez lata. A teraz podziwiał to ciało z całkowicie nowej perspektywy. Ale czy piękniejszej niż jego poprzednie ciało? Ha, oto była zagwozdka! - Jestem zachwycony... zachwycona. - Zachichotał - o tak, teraz to był prawdziwy chichot kobiecy. - Edward mówił zawsze, że wyglądam tak samo jak moja matka. Czy to niepoprawne, że mam myśl, że oglądam nagie ciało własnej rodzicielki? - Ciekawe, co by powiedział Edward, gdyby go teraz zobaczył? - Naprawdę jestem prawie jak jej kopia... - Tylko młodsza. O wiele młodsza. To chyba stres i nieszczęście postarzyło ją o tyle lat przedwcześnie. - Jestem bardzo pocieszony, że Isabella i Edward nie mają się na wspólnej drodze. - Tak na marginesie mówiąc. Edward był... strasznym kobieciarzem. Pomijając nawet ich charaktery - żelazne wręcz.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#20
02.12.2023, 23:02  ✶  

Było po prostu trochę za wcześnie na takie rozmowy. Tak naprawdę to wszystko było na świeżo, a emocje zamiast ostygać, to ciągle były przez coś drapane i szarpane. Trzeba też było wiedzieć, kiedy był czas na poklepanie kogoś po główce i danie wsparcia, a kiedy na przekazanie, ze to może nie być najlepsza decyzja na świecie. Victoria obecnie nie miała siły słuchać krytyki swojej osoby i naprawdę obecnie nie chciała tych dobrych rad, za bardzo było to podbite chęcią podjęcia własnej decyzji, choćby miała sobie samej zrobić na złość. Potrzebowała czasu. Potrzebowała się uspokoić. Potrzebowała, żeby dano jej spokój, by poczuła, ze jest panią sytuacji i swojego życia – wtedy pewnie by się tak nie denerwowała, na te wszystkie rady od osób, które nie znały w pełni sytuacji.

– Tak, szkoda – przyznała. Wiedziała, że gdyby nie matka, to jej życie wyglądałoby odrobinę inaczej. Może byłoby w nim więcej luzu, może faktycznie tez tego uśmiechu. Może łatwiej byłoby jej się otworzyć przed innymi ludźmi, może już dawno temu poznałaby kogoś, kogo by pokochała i nie byłoby dzisiaj tego dramatu. Ale tak naprawdę to Victoria nad tym nie gdybała, bo nie prowadziło to do niczego sensownego. Tak, potrzebowała czułości, bo w domu tego zawsze brakowało. Jeśli je w ogóle od kogoś otrzymywała, to od ojca, z którym lubiła przesiadywać w jego pracowni i obserwować, jak robił eliksiry i maści.

To był ten punkt, w którym Laurent i Sauriel znaleźliby wspólny język: obaj nie lubili, kiedy przeklinała. Musiała czasami, w pracy, z niektórymi trzeba było mówić ichniejszym językiem, ale tak w zaciszu domowym raczej tego nie robiła. Musiały nią targać mocne emocje, albo już musiało jej naprawdę brakować innych, mocniejszych słów, by coś podkreślić. Ale taka prawda, ze przekleństwa zwykle nie pasowały do jej spokojnego usposobienia. Pasowały za to do tego ognia, który był skryty grubą warstwą ziemi – ale był tam. W końcu w jakimś stopniu musiała być córką swojej matki. Tak jak Laurent w pewnym stopniu był synem swego ojca – choć tego wcale nie trzeba było się doszukiwać. Ale gdyby jej teraz powiedział, żeby nie przeklinała, to zacząłby krótkie droczenie się o tym, że zachowuje się jak zrzędliwa babcia. Od kilku przekleństw w zdaniu nikt przecież nie umierał.

Zrobiła tak naprawdę skrót myślowy, bo mówiąc, że by sobie nie wybaczyła, miała na myśli pomoc bliskiej osobie, u której widziała, że sobie nie radzi – cholera, jak ktoś próbuje popełnić samobójstwo, to już naprawdę nie wiem jaki inny znak trzeba by było postawić przed oczami, żeby to zrozumieć. Może wprost powiedzenie „pomóż mi”. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby widząc u kogoś bliskiego te sygnały, że jest tak bardzo źle, że nie zrobiła nic. Że odwróciłaby się na pięcie, bo to nie jej problem. A kiedy doszłoby do najgorszego i trzeba było zrobić rachunek sumienia, co wtedy? Czy powiedziałaby sobie, że zrobiła wszystko co mogła? Nie, bo wiedziałaby, że nie zrobiła nic, bo jej duma okazała się ważniejsza od czyjegoś życia. A naprawdę tak nie było. Nie była skłonna pomagać tak każdemu napotkanemu na ulicy, każdemu z kim zamieniła choć kilka zdań – absolutnie nie zamierzała się w to angażować. Jej dłonie, jej płatki i jej pióra były jedynie dla bliskich jej osób – a tych w jej życiu było na tyle mało, że mogła je z siebie powyrywać i ofiarować. W jej życiu ludzie byli nie do zastąpienia.

– W porządku – odparła i uśmiechnęła się do Laurenta. Wcale nie chciała o tym rozmawiać, tak po prawdzie to głównie skupiła się na swoim konflikcie z matką, nie sądziła, że Laurent zechce skomentować jakoś to, co do tego doprowadziło, więc po części to trochę on zaczął temat. No nie był to najszczęśliwszy na niego moment. – Chyba po prostu jest trochę za wcześnie na tę rozmowę – powiedziała mu po prostu. – Ja nie czuję się na nią gotowa – by to podnieść i przyjąć na barki jego zdanie. Jednak to nie było tak, że mówił w próżnię – bo to, co powiedział jej poprzednio, pod uwagę wzięła. I nawet zapytała Sauriela, czy czuł się przez nią odepchnięty i odrzucony. – Ale ja ciebie też – dodała ciszej, z rękoma za plecami, kiedy tak przyglądała się Laurze.

– Bo ja wiem… Nie jesteś swoją matką tylko sobą. Edward może sobie gadać co chce – więc czy było to niepoprawne? Jeśli myślał o sobie jak o swojej matce – to owszem, było. Ale przecież nią nie był. – Nic złego być taką kopią, jeśli sprawia ci to przyjemność – przyglądała się nagiemu Laurentowi przez moment, aż w końcu zanurkowała do szuflady z bielizną, żeby coś dla niego wybrać. – Ha, wydaje mi się, że by się ze sobą nie dogadali – Edward był kobieciarzem… no to zupełnie jak Laurent, prawda? Ale na ile Victoria znała swoją matkę, to to by uwłaczało jej dumie, poddać się komuś takiemu jak Edward Prewett. Paradoksalnie rzecz biorąc, wszystko wyglądało na to, że Isabella została bardzo dobrze dobrana z Alexandrem i ich małżeństwo im się podobało. Nie miała nigdy żadnych przesłanek, by jej rodzice kombinowali coś na boku. Zresztą co taki Edward mógłby jej zaoferować? Pieniądze? Tych mieli od groma. Więc chyba po prostu zupełnie nie było im po drodze. I bardzo dobrze… – Masz, przymierz to. Pomogę ci – rzuciła do Laurenta bieliznę, ale była gotowa mu pomóc z tym stanikiem, na moment zapomniawszy że pewnie dotyk jej zimnej dłoni, na jego nagiej skórze, okaże się nie do końca przyjemny.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (8581), Victoria Lestrange (9385)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa