Feniks. Jego zdaniem chyba najwspanialsze ze stworzeń. Choć może Fuego niekoniecznie to potwierdzał, będąc wyjątkowo nie-dumnym przedstawicielem swojego gatunku jak na to, jak wyniosłe potrafiły być to stworzenia. A może to tylko jemu się tak wydawało? Bo pomimo tego zachwycał go nawet bardziej niż abraksany, chociaż nigdy nie miałby serca powiedzieć tego Michaelowi - śmiertelnie by się na niego obraził. Gdybyś jednak usłyszał, że to ciebie do feniksa przyrównują? Do jego nieśmiertelnej siły, do legendy, że ponoć kiedyś mają swój kres, tylko nikt go nigdy nie widział? Do tego, jakie ciepło ze sobą niosą i jakie ukojenie swoim śpiewem, swoją pieśnią. Ach, gdyby tylko twoje łzy miały taką moc jak te feniksa to chociaż nie byłoby tyle wstydu i problemu z tym, jak często te łzy pojawiały się na policzkach. Tymczasem byłeś jednak zwykłą foczką, albo i niezwykłą, skoro potrafiła ona przyjmować również i ludzkie wcielenie. Jedną nogą na lądzie, drugą nogą w wodzie - tak można było żyć. Syreny były poszkodowane, że nie potrafił wyjść na brzeg i doświadczyć cudów ludzkiego świata.
Jeszcze nie dojrzał braku obrączki. Jeszcze supełki nie zostały ze sobą splątane, ale miała rację, że zauważy. To była drobna zmiana, a on był teraz bardzo mocno rozstrojony i rozproszony, ale czas bardzo szybko weryfikował i mógł zweryfikować jeszcze bardziej. Niektórych rzeczy nie trzeba było mówić ani nie trzeba było pisać. Kiedy jednak spoglądał w jej oczy to pomyślał, że jest jej coś winien. Że powinien może coś powiedzieć, żeby wiedziała, że nie jest w tym wszystkim sama, że to nie tylko ją dotyka - po prostu wszystko jest kryte za ślicznymi firankami domu. Nikt nie zobaczy, że trzaskają talerze, jeśli ich trzask oddzielisz od innych materiałem kurtyny. Scena i widownia - dwa osobne byty, które żyły własnym życiem. W tym wszystkim, co działo się w życiu Victorii nie miał jej serca obciążać tym, co działo się w tym jego. W tym absolutnym misz maszu. To było odczucie, które odtrącało i przyciągało zarazem. Gdzie nie wiedział, w którą stronę była dobra odpowiedź na pytanie, co powinno zostać powiedziane, a co jednak nie. To nawet nie było tak, że celowo to ukrywał i nie chciał jej mówić. Bardzo dużo się ostatnio działo. Aż ZA dużo.
- Jesteś naprawdę wyjątkowa. - Admirował ją i mógłby się w niej zakochiwać co poranek i co wieczór. Ale to nie była taka miłość, jakiej by pragnęła. Rozkochał się w niej i kochał ją - ale to nie była miłość, która sprawiłaby, że chciałbyś z kimś połączyć się na całe życie, nie ten rodzaj miłości, który sprawiał, że patrzyłeś na kogoś jak na partnera życiowego. Laurent nie potrafił tego wyjaśnić ani opisać. Być może zapytany postarałby się ułożyć jakoś słowa w odpowiednie zdania, ale to byłoby trudne. Zauroczenie, zakochanie, a potem miłość dzieliły od siebie całkiem dalekie odległości. Był teraz jednak na tyle pobudzony, nawet w całej zawierusze dziejącej się wokół, że to uczucie powróciło, jakby sięgnął po książkę, z której ktoś miłościwie starł kurz. Była tu od zawsze, potrzebowała tylko odświeżenia. - Jak może ci to być bez różnicy? - Zapytał pół żartem, ale w zasadzie nie uważał tego za żartobliwe pytanie. Jej stoicki spokój i zdolność przyjmowania sporej ilości rzeczy na logikę przypominała mu trochę Florence - a to była jego ulubiona cecha w niej. Dawała poczucie stabilności. Bo tak Victoria tego poczucia potrzebowała, jak i on sam. - Jeśli to był kawał to jest to najlepszy dowcip mojego życia. - Tak, raczej poltergeist nie podejrzewał, że z jego wrednego dowcipu ktoś może tak skakać z radości, jak prawie robił to on. Bo poltergeisty miały w zwyczaju raczej starać się, żeby cię zgnieść jak pustą puszkę albo się wyzłośliwić. Tutaj akurat trafił na bardzo niepodatny grunt z tym dowcipem. - Och... hmm... - Spojrzał na zegarek na nadgarstku, który by z niego spadł, gdyby nie to zaklęcie, którego użył. - Jakaś godzina. - Od momentu jego głupiej bieganiny i tego tam... JAKAŚ, bo dokładnie nie wiedział, kiedy to było. Jednak wieść o tym, że to nie było na stałe, że tylko tymczasowo, nie zadziałała uspakajająco tylko niekoniecznie w ten dobry sposób. Na krótki moment blondyn jakby posmutniał, ale zaraz otrząsnął się z tego wrażenia. Bo skoro to nie miało trwać długo to... - Nie ma na co czekać, zamierzam w takim razie wykorzystać każdą godzinę do krańca możliwości. - Podniósł samego siebie na duchu. To, co będzie potem... trudno. Na razie ta energia pchała go do przodu. Czemu miał więc na jej skrzydłach nie lecieć?
- Wyglądamy razem idealnie. - Zachwycił się, spoglądając w lustro, w ich wspólne odbicie. - Musimy sobie zrobić zdjęcie. - Obrócił do niej głowę. Obowiązkowo. Koniecznie. Musiał tę chwilę uwiecznić! Nie wierzył, że w domu Victorii nie było żadnego aparatu. Sam może fotografem nie był, ale trzymał aparat na specjalne okazje. Niektóre aż grzechem byłoby nie ująć w kadrze, nie zapisać na dłużej. - Uważaj, bo obrosnę w prawdziwe pióra i w oczach Boga zgrzeszę pychą w samouwielbieniu. - Zażartował delikatnie, czując przyjemne ciepło w sercu, świergot w uszach. Nie powstrzymał się - obrócił się do niej i musnął lekko swoimi wargami jej wargi. Bardzo delikatnie. Przesunął palcami po jej zdrowym policzku. - Myślałem o czerwieni, ale czy nie będzie źle wyglądać przy moich oczach? Może powinienem pozostać przy zieleni i niebieskim, hmm... - A może czerń? Ale nie, chyba nie chciał zakładać na siebie czerni tego dnia. Nie przepadał za tym kolorem na sobie, jeśli już to ciemne odmiany innych barw. Czerń kojarzyła mu się z pogrzebami, chociaż niekoniecznie tak ją widział na innych. - Koniecznie jedną z tych letnich sukienek do kolan... - Były zabójcze... ale jeśli chciał kontynuować to nie zrobił tego, spoglądając na otoczenie, które się zmieniło. - Robiłaś jakieś... porządki? - Nie bywał w jej pokoju aż tak często, żeby widzieć co to za różnice, ale było bardziej pusto.