28.03.2024, 05:34 ✶
Prawdę powiedziawszy, ona sama nie znała odpowiedzi na pytanie, które jemu samemu chodziło po głowie. Bo ciężko było powiedzieć, że do tego co właśnie wydarzało się w salce Spektrum, doprowadził jakikolwiek plan. To była myśl, wątła i ulotna, ale powodowana taką ilością kłębiących się w niej emocji, że doszło do jej realizacji. Ale Rosie nie wiedziała, co miało nastąpić dalej. Po wróżbach, po ostrych słowach i po palącym kark wosku.
Ale przecież nie mogła przyznać przed samą sobą, że wszystko to było bezsensowne. Oj nie, ona nienawykła była do przyznawania się do porażek. Nie kiedy tak wiele rzeczy w swoim życiu robiła na przekór wszystkiemu i wszystkim, z samą sobą na czele. Dlatego kiedy tak się wiła pod dotykiem Lestrange'a, liczyła na to że nawet jeśli nie teraz, to może potem, kiedy już opadną emocje i zastąpi je wyrachowany chłód, dojdzie z samą sobą do tego, co dalej.
Ale nawet jeśli czuła się zagubiona w kwestii swoich własnych pobudek, to kiedy jej rozmazane od łez spojrzenie wyłapało reakcję Louvaine, a do uszu trafił jego rozgniewany głos, zwyczajnie zachichotała złośliwie. Głos jej się przy tym łamał, kiedy przebijały się przez niego silne emocje, które wstrząsały jej ciałem w spazmach, ale na moment to uczucie zawładnęło nią niemal całkowicie. Satysfakcja z tego, że do tej pory zwyczajnie jej nie doceniał. Że jakaś jej część zwyczajnie mu umykała, do tego stopnia że dał się podejść jak dziecko i znowu obrazić.
Louvain nie potrzebował wiele, żeby ją przestawić, bo wcale mu się nie opierała w realizowaniu jego małego teatrzyku dla przypadkowego przechodnia. Przez głowę przeszło jej, że nie tędy biegła droga, którą powinna podjąć. Ale nie spodziewała się chyba, że naprawdę ją teraz pocałuje, zamiast zwyczajnie zagrozić jej pod nosem, żeby nie ważyła się wydać z siebie żadnego dźwięku. Może miał rację. Może to było o wiele lepsze, pewniejsze rozwiązanie, ale kiedy poczuła ciepło jego warg na swoich, Ambrosia miała ochotę roześmiać mu w twarz, absolutnie już chyba pochłonięta przez absurdalność tej całej sytuacji.
Po głowie chodziło jej już tylko jedno pytanie, głucho powtarzające w co właściwie takiego się wpakowała, bo wcześniej wyciągnięte Słońce, tylko mieszało jej w głowie, a jednocześnie ogrzewało teraz od środka i dodawało jej bezczelności, nieważne jak bardzo Lestrange wcześniej ją sponiewierał. Patrzyła na niego, nieco zaczerwionymi i wilgotnymi oczami, kiedy odsyłał przypadkowego przechodnia, końcem języka zbierając resztki łez i smaku jego ust z własnych warg.
- To obietnica? - uśmiechnęła się do niego złośliwie. Ale jeśli Louvain sądził, że potrafiła aż tak świetnie uczyć się na własnych błędach, by następnym razem nie wygrywać na jego nerwach jakiejś pokrętnej melodii, to grubo się mylił. Doprowadziła do tego momentu i zamierzała zmierzyć się z jego konsekwencjami w jedyny znany jej sposób - pełen złudzeń i absolutnie bezczelny.
Ale kiedy zniknął wraz z trzaskiem teleportacji, po chwili ugięły się pod nią nogi, jakby nagle ustąpiły pod cieżarem wszystkiego, co do tej pory się z nią działo, a ciało zaatakowały mdłości. Było jej źle, a to co do tej pory napędzało ją do przodu, teraz wycofało się, dając miejsce uczuciom o wiele bardziej wiotkim i przejmującym do głębi. Szlochała cicho, kiedy zbierała swoje rozrzucone po stole karty, czując jak zmęczenie udziela się jej, robiąc większe miejsce do popisu truciźnie, która krążyła w krwi Louvaina. Kręciło jej się w głowie, kiedy wreszcie zebrała talię i schowała ją, wreszcie też teleportując się z salki.
Ale przecież nie mogła przyznać przed samą sobą, że wszystko to było bezsensowne. Oj nie, ona nienawykła była do przyznawania się do porażek. Nie kiedy tak wiele rzeczy w swoim życiu robiła na przekór wszystkiemu i wszystkim, z samą sobą na czele. Dlatego kiedy tak się wiła pod dotykiem Lestrange'a, liczyła na to że nawet jeśli nie teraz, to może potem, kiedy już opadną emocje i zastąpi je wyrachowany chłód, dojdzie z samą sobą do tego, co dalej.
Ale nawet jeśli czuła się zagubiona w kwestii swoich własnych pobudek, to kiedy jej rozmazane od łez spojrzenie wyłapało reakcję Louvaine, a do uszu trafił jego rozgniewany głos, zwyczajnie zachichotała złośliwie. Głos jej się przy tym łamał, kiedy przebijały się przez niego silne emocje, które wstrząsały jej ciałem w spazmach, ale na moment to uczucie zawładnęło nią niemal całkowicie. Satysfakcja z tego, że do tej pory zwyczajnie jej nie doceniał. Że jakaś jej część zwyczajnie mu umykała, do tego stopnia że dał się podejść jak dziecko i znowu obrazić.
Louvain nie potrzebował wiele, żeby ją przestawić, bo wcale mu się nie opierała w realizowaniu jego małego teatrzyku dla przypadkowego przechodnia. Przez głowę przeszło jej, że nie tędy biegła droga, którą powinna podjąć. Ale nie spodziewała się chyba, że naprawdę ją teraz pocałuje, zamiast zwyczajnie zagrozić jej pod nosem, żeby nie ważyła się wydać z siebie żadnego dźwięku. Może miał rację. Może to było o wiele lepsze, pewniejsze rozwiązanie, ale kiedy poczuła ciepło jego warg na swoich, Ambrosia miała ochotę roześmiać mu w twarz, absolutnie już chyba pochłonięta przez absurdalność tej całej sytuacji.
Po głowie chodziło jej już tylko jedno pytanie, głucho powtarzające w co właściwie takiego się wpakowała, bo wcześniej wyciągnięte Słońce, tylko mieszało jej w głowie, a jednocześnie ogrzewało teraz od środka i dodawało jej bezczelności, nieważne jak bardzo Lestrange wcześniej ją sponiewierał. Patrzyła na niego, nieco zaczerwionymi i wilgotnymi oczami, kiedy odsyłał przypadkowego przechodnia, końcem języka zbierając resztki łez i smaku jego ust z własnych warg.
- To obietnica? - uśmiechnęła się do niego złośliwie. Ale jeśli Louvain sądził, że potrafiła aż tak świetnie uczyć się na własnych błędach, by następnym razem nie wygrywać na jego nerwach jakiejś pokrętnej melodii, to grubo się mylił. Doprowadziła do tego momentu i zamierzała zmierzyć się z jego konsekwencjami w jedyny znany jej sposób - pełen złudzeń i absolutnie bezczelny.
Ale kiedy zniknął wraz z trzaskiem teleportacji, po chwili ugięły się pod nią nogi, jakby nagle ustąpiły pod cieżarem wszystkiego, co do tej pory się z nią działo, a ciało zaatakowały mdłości. Było jej źle, a to co do tej pory napędzało ją do przodu, teraz wycofało się, dając miejsce uczuciom o wiele bardziej wiotkim i przejmującym do głębi. Szlochała cicho, kiedy zbierała swoje rozrzucone po stole karty, czując jak zmęczenie udziela się jej, robiąc większe miejsce do popisu truciźnie, która krążyła w krwi Louvaina. Kręciło jej się w głowie, kiedy wreszcie zebrała talię i schowała ją, wreszcie też teleportując się z salki.
Koniec sesji
she was a gentle
sort of horror
sort of horror